Dramat na Oceanie Spokojnym/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Emilio Salgari
Tytuł Dramat na Oceanie Spokojnym
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. po 1926
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. Un dramma nell'Oceano Pacifico
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XIX
Pomiędzy gruzy i trupy…

Projekt kapitana, jak można sobie wyobrazić, był nierozważny, albowiem tygrysy są bezwątpienia najodważniejszemi zwierzętami na świecie; rzadko kiedy lękają się człowieka i zwykły z szaloną wytrwałością rzucać się na łowców, nie zważając na ich broń ani liczbę.
W każdym razie był to jedyny sposób upolowania zwierzyny, boć inaczej tygrys mógł pozostawać w ukryciu przez dwanaście godzin albo całą dobę, nietylko trzymając w osaczeniu kapitana i gromadkę jego towarzyszy, lecz ponadto narażając ich na dotkliwy głód i pragnienie.
Ponieważ drabinki sznurowe były odcięte, trzej dzielni ludzie zsunęli się wdół po wantach, niosąc z sobą karabiny i znaczną część amunicji.
Tygrys, który pewno śledził ich ze swego ukrycia, dostrzegł widocznie, iż stają na pokładzie, gdyż ozwał się groźnym pomrukiem.
— Nie bądźcie nierozważni — rzekł kapitan do towarzyszy. — Trzymajcie się tuż przy mnie i uważajcie, by nie chybiać strzałów.
Kryjąc się za zwałem skrzyń i beczek, zalegających pokład, kapitan wraz z towarzyszami podsunął się na dziesięć kroków do kasztelu przedniego.
— Grinnell, strzelaj wpoprzek kasztelu!
Matros oddał strzał. Wywabiony tym hukiem tygrys ryknął straszliwie i wysunął łeb z drzwi czeladni, w tejże jednak chwili cofnął się, zanim kapitan i Asthor zdążyli wziąć go na cel.
— Boi się — ozwał się Grinnell, nabijając pospiesznie strzelbę.
Asthor podniósł jeden z bosaków i cisnął go wgłąb komory.
Tym razem tygrys z głośnem warczeniem wybiegł nazewnątrz. Sprężył się w sobie, by wziąć rozmach, i skoczył wprzód, opisując w powietrzu olbrzymią parabolę.
Huknęły trzy strzały. Zwierz, ugodzony w rozpędzie, zwalił się na bok, tłukąc łbem o parapet bakortu.
Z rozpaczliwym wysiłkiem podniósł się raz jeszcze, starając się wziąć rozmach powtórnie i rzucić się na napastników. Naraz opuściły go siły i znieruchomiał, straciwszy przytomność. Już nie żył!…
— Hurra! Hurra! — wykrzyknęli Asthor, Grinnell, Fulton i Mariland.
Kapitan skoczył ku rufie, wołając:
— Anno! Anno! Jesteśmy ocaleni!…
W kwaterze rufnej otwarły się z łoskotem wielkie drzwi, zaskrzypiały schody i na pokład Wielki tygrys… rozciągnął się na pokładzie miotając się wściekle.
wybiegła dzielna dziewczyna, rzucając się w objęcia ojca.
— Moja Anno! — zawołał kapitan, przyciskając ją do piersi. — Ach, jakże drżałem o ciebie!
— A jak ja drżałam o was wszystkich! — odpowiedziała dzieweczka, płacząc z radości. — Więc jesteśmy ocaleni?
— Tak… niebu niech będą dzięki!
— A tygrysy?
— Wszystkie pozabijane.
— A pożar?
— Przygasa! — zawołał sternik, nadbiegając ku nim.
— Przygasa? — wykrzyknęli kapitan i Anna.
— Tak — odpowiedział stary marynarz. — Pali się jedynie stos rumowisk, lecz łatwo możemy ten ogień stłumić.
— Przecie to cud! — zawołał kapitan.
— Tak i ja sądzę — odpowiedział Asthor.
— A rozbitkowie? — spytała Anna.
— Uciekli wczoraj wieczorem, a teraz pewno są dość daleko — odpowiedział kapitan — lecz serce mi mówi, że kiedyś jeszcze się z nimi spotkam, a wtedy biada im!
— Zabiliście Billa?
— Asthor strzelił do niego z pistoletu… a łotr stoczył się z burty w morze. Gdy ci niegodziwcy opuszczali „Nową Georgję“, nie dawał znaku życia.
— Potwór! — krzyknęła Anna.
— Powiedz mi — rzekł kapitan — czy te łotry wsiadały do łodzi od strony rufy?
— Tak — odpowiedziała Anna — przeszli przez salon i jęli wychodzić przez okno jeden po drugim.
— A Bill?
— Bill nadszedł nieco później i zaczął dobijać się do mojej kajuty. Posłyszawszy twoje krzyki, zgadłam odrazu, że tygrysy wpadły na pokład, i zamknęłam się w kajucie, uzbroiwszy się w pistolet.
— Mów dalej, Anno.
— Zapytałam go, czego sobie życzy; odpowiedział, że chce mnie ratować. Nie wiedząc jeszcze, kto on zacz, i nie domyślając się, że jest w porozumieniu ze swymi towarzyszami, otworzyłam drzwi i ujrzałam, że w ręce trzymał kasetkę, zawierającą twoje klejnoty. Wówczas dopiero spadła mi z ócz zasłona. „Coś ty ukradł?“ — zapytałam. — „Dolary ojca pani“ — odpowiedział z piekielnym chichotem, — „Myślałem, że mogą bardziej przydać się mnie niż komu innemu“. — „Wynoś się stąd… albo cię zabiję!“ — zawołałam, pokazując pistolet. Bill począł się śmiać mówiąc: „Wyniosę się, ale razem z panią, bo panią kocham!…“ — „ Precz!“ — powtórzyłam, wznosząc pistolet, — „Ho! ho!“ — zawołał z ironją. — „ Gołąbka myśli, że jest silna, ale ja jestem sokół, nie znający trwogi.“ I zamierzał rzucić się na mnie. Wyprężyłam ramię, wystrzeliłam przed siebie i zamknęłam drzwi, zatarasowując je stołem. Bill wydał okrzyk boleści, poczem oddalił się, klnąc szkaradnie. Domyśliłam się, że odniósł ranę, bo zataczał się i przystawał na schodach.
— Nikczemnik! — zawołał kapitan — teraz wszystko rozumiem… on cię kochał!… Tak, przypominam sobie, że przyglądał ci się zawsze dziwnym wzrokiem i chodził wciąż za tobą po pokładzie… Zamierzał ukraść mi okręt i ciebie… Cóż za piekielne zamysły! o Boże!
— Jak sądzisz, kto są ci ludzie?
— Przestępcy, Anno, którzy zbiegli z więzienia na wyspie Norfolk! Przeklęty niech będzie dzień, kiedy wyratowałem tego łotra z fal wzburzonego oceanu! Ładna mi wdzięczność!… A le teraz nie wspominajmy już o tem… pomyślmy o własnym losie… Asthor!
Sternik, który właśnie brał się do pompy, przybiegł żwawo.
— Czy na dnie okrętu wiele jest dymu? — zapytał go kapitan.
— Nie, panie kapitanie.
— Czy można zejść?
— Tak jest.
— A więc chodźmy zobaczyć.
Zeszli z pokładu i wstąpili na schody, wiodące do głównej komory.
Z szafami dobywały się raz po raz obłoki dymu, nie był on jednak gęsty ni gryzący. I z dna okrętu płynął prąd znacznie słabszy niż przedtem.
— Pożar gaśnie z dwu stron — zauważył kapitan. — Czemu to przypisać?
— Doprawdy nie wiem, jak cud ten objaśnić — odpowiedział sternik. — Jeszcze wczoraj wieczorem ogień płonął potężnie.
— Chodźmy naprzód, mój stary!
Trzymając się pochyło, by uniknąć dymu, który gromadził się pod sklepieniem pomostu, zbliżyli się do czeladni. Była usiana drzazgami drzewa, które jeszcze płonęły, lecz lada chwila miały zagasnąć.
— Słuchaj! — zawołał naraz kapitan, zatrzymując się.
— Ciewy! — zawołał sternik, — Powiedziałby kto, że ktoś zalewa ogień wodą.
— Ale skądże się bierze ta woda? Czy ludzie nasi pompują?
— Nie — odpowiedział sternik.
Kapitan posunął się naprzód i znów stanął, wołając:
— Patrz, Asthor!
Stary marynarz spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał wielką szczelinę, przez którą wlewały się strugi spienionej wody.
— Teraz rozumiem! — zawołał. — Ogień objął wręgi i utworzył szczelinę. Fale wlewają się ciurkiem ku przodowi okrętu. Gdyby nie to opatrznościowe zdarzenie, nie udałoby się ognia zgasić.
— To prawda — przytwierdził kapitan, skinąwszy głową. — Niechże te wody będą błogosławione.
— Jednakże ta szczelina będzie zczasem zagrażała bezpieczeństwu „Nowej Georgji“.
— Zatkamy ją, Asthor.
— Ale jakimże sposobem zagasł płomień, szerzący się na dnie okrętu?
— Zaraz zobaczymy.
Zeszli na dół. Doszedłszy do dna okrętu, zauważyli, że było tam już wody na kilka cali.
— Wszystko się wyjaśnia — rzekł kapitan. — Woda, sącząca się ze szczeliny, spłynęła wdół i zalała drugi pożar. Asthor, wracajmy na pokład.
— I cóż? — spytała ich Anna, gdy powrócili.
— Narazie okręt jest bezpieczny — odpowiedział kapitan. — Do pomp, chłopcy!
Rąk było niewiele, lecz na szczęście sił im nie brakło. W kilka chwil największa z pomp była już gotowa; kapitan i czterej marynarze zaczęli pracować przy niej gorączkowo, Anna zaś, która nie chciała być gorszą od drugich, kierowała strumień wody w dymiące zgorzeliska szafarni i komory marynarskiej. W pracy tej skutecznie pomagały jej fale, które w obfitych strugach wsączały się przez wyrwę otwartą pożarem.
Dym z każdą minutą rzedniał, a płonące szczapy przygasały z sykiem przeciągłym. Koło południa ogień był całkowicie zagaszony. Kapitan skrzyknął marynarzy i oznajmił im:
— Słuchajcie mnie, druhowie! Sytuacja nasza pomimo zgaszenia ognia nie jest piękna, w każdym razie nie rozpaczliwa. Mam zamiar zawinąć do najbliższej wyspy, mianowicie do Tanny, zamieszkałej przez niezbyt dzikich Polinezyjczyków, i zbudować tam stateczek ze sprzętów naszego okrętu. Czy pochwalacie mój pomysł?
— Wydaje mi się jak najlepszym — odpowiedział Asthor.
— Dobrze, zatem doprowadzimy jako tako do porządku biedną „Nową Georgję“ i pożeglujemy w stronę Tanny. Do roboty, druhowie! Nie traćcie czasu!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Emilio Salgari i tłumacza: Józef Birkenmajer.