Do Mielęckiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Do Mielęckiego
Pochodzenie Elegie Jana Kochanowskiego
Wydawca A. Gałęzowski i Komp.
Data wyd. 1829
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Brodziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ELEGIA  XV.

DO MIELĘCKIEGO.

Szyszak z głowy Mielęcki! na bok miecz i tarcza,
Zdejm zbroję, co cierpiące ramiona obarcza,
Tu w cichéj włości nie znać żołdactwa swawoli,
Żaden ogień pożerczy niezagraża roli,
Tu ni chrapliwa trąba napaści ogłosi,
Ni snów płoszy, ni trwogi nieczujnym przynosi,
Tu błogi pokój gości, przy otwartych wrotach,
Miłość igra i lutnia śpiewa o pustotach,
Cichy pająk po tarczach tkanki wiesza białe,
Rdza pożera żelazo i rzuconą strzałę,
Przy młodzieńczych biesiadach pełna koléj chodzi,
I okrzyki radości powietrze rozwodzi,
Ja sam wonnym balsamem namaszczę twe skronie,
I wieńcem białe włosy dokoła osłonię,
Wnet broń i Carskie orły zanucą Kameny,
I dobyty Hetrurskiéj gród warownéj Seny.
Sam Jowisz z olbrzymami ukończywszy boje,
Mówią że wysłał orła pod wsławioną Troję,
By ostrożnie objąwszy w gromonośne szpony,
Przyniósł mu Ganimeda w Olimp ocalony,
Często, gdy stawiał nektar, gniewem rozogniona,
Na śnieżne jego ręce patrzyła Junona,

I smutna przy biesiedzie pomiędzy bogami,
Zaledwo ambrozyi dotknęła ustami,
Patrzyłbyś, jak ją bogi wskazują oczyma,
Gdy gniewem podżegana ledwo miejsce trzyma.
Ale i Mars nie zawsze zbroją się obwodzi,
Nie codzień mordu chciwy po ludzkiéj krwi brodzi,
Nagim był, kiedy bogom na widok przykładny,
Sztuczną siecią go nakrył Wenery mąż zdradny.
Ten co słupami znaczył zmierzone przestrzenie,
I jako Atlas niebios podźwignął sklepienie,
Kiedy lwa nemejskiego, kiedy Hydrę zwalił,
I pola Arkadyjskie z potworu ocalił,
Alcyd, wreszcie się poddał skłonnéj Eurytydzie,
I bez sromu pod prawa zwyciężonéj idzie,
Złożył z lwa ogromnego odzienie kudłate,
I z płochych rąk podaną wdział niewieścią szatę,
Pałkę rzucił, i korny, jak go nauczono,
W stwardziałéj dłoni wiotkie obracał wrzeciono,
I potrzymał zwierciadła, gdy lwią skórę wdziała,
I bohatera płocha dziewka udawała.
Co więc bogi i męże czciły w owym wieku,
Ty tego za srom nie miéj znikomy człowieku,
Godna po ważnych pracach płochéj chwili użyć,
I obok sławy drobne wesele wysłużyć,
Przyjdzie czas, w którym dziady naśladując twoje,
Winne miłéj ojczyźnie będziesz toczył boje,
Kiedy przyprą do granic nieskromione Scyty,
Lub indziéj Mars zatrąbi na nowe zaszczyty.

Dziś, gdy wszystkie narody objął pokój złoty,
Chwytaj pod jego tarczą skąpe dni pustoty.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Kochanowski i tłumacza: Kazimierz Brodziński.