Czterdziestu pięciu/Tom VI/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XIV.
PRZEZNACZENIE.

Nazajutrz, koło dziewiątej rano, pogodne słońce ozłacało piaskiem wysypane ulice ogrodu Chateau-Thierry.
Liczni robotnicy zamówieni wczoraj, przybyli o świcie upiększać park i apartamenty przeznaczone na przyjęcie króla.
W pawilonie, w którym spoczywał książę, żadnego ruchu widać nie było, albowiem dwom starym lokajom zabroniono go budzić. Czekano aż kogo zawoła.
O w pół do dziesiątej, dwóch kuryerów pędząc co sił, przyjechało do miasta, donosząc o bliskiem przybyciu Jego królewskiej mości.
Mieszkańcy i wojsko oczekiwali.
O dziesiątej król ukazał się u spodu wzgórza. Od ostatniej stacyi jechał konno. Tej sposobności nigdy nie opuszczał, osobliwie do miast wjeżdżając, albowiem jeździł dobrze.
Królowa matka postępowała za nim w lektyce; pięćdziesięciu szlachty konno, bogato ubranych, składało orszak.
Kompania gwardyi pod dowództwem samego Crillona, stu dwudziestu Szwajcarów i tyluż Szkotów pod dowództwem Larchanta, cały dom królewski z mułami, kuframi, służbą i psiarnią składały armię, której łańcuch ciągnął się po drodze, idącej od rzeki na szczyt wzgórza.
Nareszcie orszak wszedł do miasta przy odgłosie dzwonów, biciu z dział i rozlicznej muzyce.
Okrzyki mieszkańców były radosne, ówcześnie, król, rzadko jeszcze widywany, uważany był za pewien rodzaj bóstwa.
Król postępując wśród tłumu, daremnie upatrywał brata. Henryka du Bouchage spotkał przy kracie zamkowej.
Wjechawszy na zamek, zapytał oficera, który go przyjmował, o zdrowie księcia Andegaweńskiego.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział tenże, Jego wysokość od kilku dni zamieszkuje pawilon parkowy i jeszcze dziś rano nie był widziany. Jednakże, ponieważ wczoraj był zdrowym i dzisiaj chorym być nie musi.
— Jakkolwiek to miejsce jest oddalonem — rzekł król niezadowolony — jednak strzały armatnio słyszeć w niem można.
— Najjaśniejszy panie — odważył się przemówić jeden z dwóch zaufanych lokajów księcia, Jego wysokość może się nie spodziewał przybycia Waszej królewskiej mości.
— Stary głupcze — przez zęby odpowiedział Henryk III-ci, czy myślisz, że król przybywa do kogo nie uprzedziwszy go o tem. Książę andegaweński od wczoraj wie o mojem przybyciu.
Następnie, król nie chcąc, zasmucać ludu posępnością i pragnąc okazywać się dobrym i łagodnym kosztem Franciszka — rzekł:
— Ponieważ nie przybywa na nasze spotkanie, przeto my udajmy się do niego.
— Wskaż nam drogę — odezwała się Katarzyna zgłębi swojej lektyki.
Cały orszak ruszył do starego parku.
W chwili, kiedy pierwsze straże dochodziły alei, przeraźliwy krzyk dał się słyszeć.
— Co tam takiego?... — rzekł król zwracając się do matki.
— Mój Boże — odpowiedziała Katarzyna usiłując czytać na twarzach obecnych, jest to krzyk klęski, albo rozpaczy.
— Mój książę, mój biedny pan!... — krzyczał stary służący Franciszka — ukazując się w oknie z wyrazem największej boleści.
Wszyscy pobiegli ku pawilonowi. Król pociągniony przez innych, podążył także.
Przybył w chwili, kiedy podnoszono ciało księcia andegaweńskiego, które lokaj wszedłszy bez rozkazu, spostrzegł leżące na posadzce pokoju sypialnego.
Książę był zimny i martwy, oraz nie okazywał żadnego znaku życia, oprócz konwulsyjnego drgania ust i powiek.
Król zatrzymał się na progu, a wszyscy za nim stanęli.
— To zła przepowiednia — rzekł cicho.
— Oddal się mój synu — mówiła Katarzyna.
— Biedny Franciszek — zakończył Henryk uradowany, że unika widoku konania.
Tłum cały oddalił się za królem.
— Okropność!... — mówiła cicho Katarzyna, klęcząc przy księciu, albo raczej przy jego trupie, wobec dwóch starych lokai, którzy jedynie pozostali, kiedy po mieście szukano lekarza księcia i kiedy kuryer poleciał do Paryża po doktora królewskiego; klęcząc, badała może z niniejszą znajomością ale z większą przenikliwością niż Miron, symptomaty tej dziwnej choroby, której uległ syn jej.
Jako Florentka wiele miała doświadczenia przedewszystkiem badała dwóch służących, którzy wyrywali sobie włosy i twarz drapali z rozpaczy.
Obadwaj odpowiedzieli, że książę wczoraj w nocy powrócił do siebie po przyjęciu Henryka du Bouchage, przysłanego od króla.
Później dodali, że po posłuchaniu udzielonem w zamku, książę polecił zastawić pyszną wieczerzę i zabronił komukolwiekbądź wchodzić do siebie, oraz rozkazał aby nie budzono go rano, aż sam zawoła.
— Czekał zapewne na jakąś kochankę?... — zapytała królowa matka.
— Zapewne — odpowiedzieli z pokorą lokaje — ale nie wypadało nam przekonywać się o tem.
— Sprzątając ze stołu mogliście zauważyć, czy mój syn jadł samotnie?
— Jeszcześmy nie sprzątnęli, albowiem książę zakazał aby nikogo do pawilonu nie wpuszczano.
— Nikt więc tutaj dostać się nie mógł?
— Tak, Najjaśniejsza pani.
— Oddalcie się.
Tym razem Katarzyna zupełnie samą była.
Zostawiwszy księcia na łóżku jak go położono, zaczęła pilnie badać symptomaty i znaki, które występowały przed jej oczyma, jako następstwo jej obawy i podejrzeń.
Widziała, że czoło Franciszka było siarczanego koloru, oczy zakrwawione i otoczone w około niebieskiemi plamy, usta wykrzywione i spalone, jak zazwyczaj w wielkich boleściach.
Ten sam znak zauważyła na nosie.
— Przekonajmy się — rzekła spoglądając w około księcia.
Pierwszą rzeczą, jaka jej wpadła pod oczy, była pochodnia, zapalona wczoraj przez Remyego.
— Ta świeca, długo się paliła — rzekła — widać więc, że Franciszek w tym był pokoju. A!... otóż i bukiet na kobiercu.
Katarzyna pochwyciwszy go zauważyła, że wszystkie w nim kwiaty były świeże, wyjąwszy jednej róży, zczerniałej i zeschłej.
— Co to jest?... czem pokropiono ten kwiatek? Zdaje mi się, że znam płyn, od którego kwiaty tak więdną.
I ze drżeniem oddaliła bukiet od siebie.
— To mi tłomaczy napuchnięcie nosa i zżółknięcie czoła; lecz usta?...
Pobiegła więc do sali jadalnej, w której wszystko przekonywało, że nic nie ruszono po wieczerzy.
Na brzegu stołu leżało pół brzoskwini, na której były znaki zębów, brzoskwinia ta zwróciła uwagę królowej.
Owoc czerwony z natury, zczerniał równie jak róża, a wewnątrz dostał żyłek fioletowych i czarnych. Zepsucie nąjwidoczniejszem było w rozkrajaniu, gdzie nóż dotykał.
— Otóż i usta — rzekła — ale Franciszek raz tylko ugryzł tego owocu, bukiet w ręku trzymał nie długo, zatem złe może być uleczonem, bo trucizna nie przeniknęła głęboko. Lecz skoro działała powierzchownie tylko, dlaczego nastąpiło zupełne sparaliżowanie i tak wczesna korupcya?
To mówiąc Katarzyna spojrzała w około siebie i zobaczyła na srebrnym łańcuszku zawieszoną papugę, którą Franciszek bardzo lubił.
Ptak był martwy.
Teraz znowu spojrzała na pochodnię.
— Dym!... — rzekła — dym, knot był zatruty, mój syn umarł!
Natychmiast zaczęła wołać, a pokój napełnił się służącymi i oficerami.
— Mirona! Mirona!... — mówili jedni.
— Księdza!... — mówili drudzy.
Lecz Katarzyna przykładała do ust Franciszka flaszeczkę. którą zawsze miała przy sobie i badała puls chcąc się dowiedzieć, czy środek przeciw truciźnie skutkuje.
Książę otworzył jeszcze oczy i usta, lecz w oczach nie było światła, a w ustach głosu.
Katarzyna ponura i milcząca oddaliła się z pokoju, dając znak dwom lokajom, aby szli za nią, zanim będą z kimkolwiek mówili.
Zaprowadziła ich do innego pawilonu, gdzie usiadła i wzrok w obudwóch wlepiła.
— Książę Andegaweński — rzekła — jest otrutym w czasie wieczerzy; wy zastawialiście ją?
Na te słowa śmiertelna bladość pokryła twarze dwóch ludzi.
— Niech nas zamęczą, niech nas zabiją, mówili, ale niech oskarżenie na nas nie ciąży.
— Głupcy jesteście; czy myślicie, żeby to was minęło, gdybym najmniejsze miała podejrzenie? Wiem, żeście nie zabili waszego pana, ale ktoś inny to uczynił i muszę poznać mordercę. Kto wchodził do pawilonu?
— Jakiś stary człowiek nędznie ubrany, którego książę od dwóch dni przyjmował.
— Ale... kobieta?
— Nie widzieliśmy. O jakiej kobiecie Wasza królewska mość chce mówić?
— Jakaś kobieta była tutaj, która uwiła bukiet.
Lokaje spojrzeli po sobie z taką naiwnością, że Katarzyna z ich spojrzeń odgadła niewinność.
— Niech mi przywołują — rzekła — rządzcę miasta i rządzcę pałacu.
Lokaje zwrócili się ku drzwiom.
— Jeszcze chwilę — dodała Katarzyna jednym wyrazem zatrzymując ich na progu, tylko ja i wy wiecie co mówiłam; jeżeli ktokolwiek dowie się o tem, obadwa zginiecie. Idźcie precz!
Mniej ściśle badała obudwóch rządzców.
Mówiła im, że książę od pewnej osoby niepomyślną otrzymał wiadomość, że ta mocno go zmartwiła i od niej zachorował, że znając tę osobę, możnaby księcia do zdrowia przywrócić.
Rządcy kazali śledzić po zamku, parku i okolicach, nikt nie mógł powiedzieć co się stało z Remym i Dyaną.
Henryk sam znał tajemnicę a nie było niebezpieczeństwa, aby ją odkrył.
Godzien jakaś nowa a dziwna wiadomość obiegała po Chateau-Thierry; każdy podług swojego widzi mi się tłomaczył wypadek śmierci księcia.
Nikt jednak, oprócz Katarzyny i Henryka, nie wiedział, że książę umarł.
Nieszczęśliwy, nie odzyskał ani przytomności ani głosu, zgoła, żadnego znaku życia nie objawił.
Król przerażony smutnym wrażeniem, chciał jak najprędzej wracać do Paryża; lecz królowa matka sprzeciwiła się temu i musiał w zamku pozostać.
Doktorzy tłumnie przybyli; sam tylko Miron odgadł przyczynę złego i jego następstw, lecz jako prawdziwy dworak, zamilczał o niej, osobliwie gdy się spojrzeniem poradził Katarzyny.
Pytano ze wszystkich stron, a on odpowiadał, że zapewne książę Andegaweński wielkich doznał zmartwień i niepowodzeń.
Tym sposobem nic nie narażał.
Kiedy Henryk III-ci zapytał go w tym względzie:
— A co? czy książę będzie żył?
— Za trzy dni powiem Waszej królewskiej mości — odpowiedział lekarz.
— A mnie co powiesz?... — zapytała Katarzyna po cichu.
— Tobie, Najjaśniejsza pani, odpowiem szczerze.
— A więc?
— Niech Wasza królewska mość zapytać raczy.
— Kiedy mój syn umrze, Mironie?
— Jutro w wieczór.
— Tak prędko!
— A!.. pani — odpowiedział doktór — doza była za nadto silna.
Katarzyna położyła palec na ustach, spojrzała na umierającego i powtórzyła cicho złowrogie swoje wyrażenie:
— Przeznaczenie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.