Czterdziestu pięciu/Tom IV/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IV.
Jak Chicot błogosławił króla Ludwika XI, za wynalazek poczty i postanowił korzystać z tego wynalazku.

Łatwo przypuścić, że gabinet króla Nawarry nie bardzo był okazały.
Monarcha bearneński nie bogaty, liczył się z wydatkami.
Gabinet ten i paradna sypialnia, ciągnęły się przez całe prawe skrzydło zamku; korytarz przyległy przedpokojowi albo izbie gwardyi oraz sypialni, prowadził do gabinetu.
Z tej komnaty obszernej i dosyć przyzwoicie umeblowanej, chociaż wcale nie z królewskim zbytkiem, widać było przepyszne łąki, rozciągające się nad brzegiem rzeki.
Wyniosłe topole i jawory zasłaniały koryto rzeki, olśniewając oczy od czasu do czasu, ilekroć rzeka, niby mitologiczny bożek występując z zarośli, w słońcu złotem, a przy księżycu połyskiwała srebrem.
Okna więc z jednej strony wychodziły na tę czarownę panoramę, w dali zakończoną łańcuchem pagórków, w dzień nieco od słońca ogorzałych, lecz wieczorem zaokrąglających horyzont cudnie przezroczystą barwą niebieskawą. Z drugiej zaś strony okna te wychodziły na dziedziniec i budynki zamkowe; a tak sala oświetlona od wschodu i zachodu podwójnym rzędem okien przeciwległych sobie, przepyszny przedstawiała widok, ilekroć odbijały się w niej promienie wschodzącego słońca, lub perłowy błękit wznoszącego się księżyca.
Atoli wyznać należy, iż te piękności przyrody mniej zajmowały Chicota, niż urządzenie wewnętrzne gabinetu, tego zwykłego mieszkania Henryka. Roztropny poseł rzeczywiście w każdym sprzęcie usiłował dopatrzeć jakieś znaczenie, i tem pilniej, iż razem zebrane wszystkie znaczenia, miały dlań stanowić rozwiązanie zagadki oddawna, a szczególniej w ciągu drogi napróżno odgadywanej.
Król, ze zwykłą sobie dobrodusznością i wiecznym uśmiechem, usiadł na wielkim fotelu z wyzłacanemi sztyftami, ale wełnianemi frendzlami, Chicot zaś, ulegając jego woli, zatoczył naprzeciw niego równie ozdobne krzesełko.
Henryk, jak powiedzieliśmy, zawsze uśmiechający się, bacznie spojrzał Chicotowi w oczy, co tego ostatniego zmieszało po trosze.
— Pomyślisz żem bardzo ciekawy, kochany panie Chicot — zaczął mówić król — lecz taki to mój nałóg; tak długo miałem cię za umarłego, iż mimo całej radości jaką mi sprawia twoje zmartwychpowstanie, nie mogę pojąć iż żyjesz. Dla czegożeś nagle znikł z tego świata?
— E! Najjaśniejszy panie — ze zwykłą swobodą odparł Chicot — wszak sam także znikłeś z Vincennes. Każdy ginie z widowni według własnej potrzeby.
— Zawsze widzę dowcipniejszy jesteś od drugich, kochany panie Chicot — rzekł Henryk — i potem właśnie poznaję, iż nie rozmawiam z twoim cieniem. Lecz — dodał poważnie — jeżeli pozwolisz, odłóżmy dowcip na stronę, a pomówmy o interesach.
— Jeżeli to nie utrudzi zbytecznie Waszej królewskiej mości, jestem gotów na rozkazy.
Oko króla ogniem zabłysło.
— Ja miałbym się utrudzić? — rzekł, i wnet dodał łagodniej; — prawda, że ja tu trochę rdzewieję, lecz nieutrudzam się skoro próżnuję. Pomimo, iż Henryk Nawarski tu i owdzie włóczył swe ciało, król jednak umysłu swojego wcale jeszcze nie wysilał.
— Mocno mię to cieszy, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot — bo jako posłannik króla twojego krewnego i przyjaciela, mam bardzo drażliwe zlecenia do Waszej królewskiej mości.
— Mów więc żywo, bo zaostrzasz ciekawość moję.
— Najjaśniejszy panie...
— A najprzód okaż mi twoje listy wierzytelne; wiem że formalność niepotrzebna gdy idzie o ciebie, ale pragnę ci okazać, że jakkolwiek zakrawam na bearneńskiego wieśniaka, znam jednak obowiązki króla.
— Najmocniej przepraszam Waszą królewską mość — odpowiedział Chicot — ale wszystkie moje wierzytelne listy zatopiłem w rzece, spaliłem w ogniu, rozproszyłem w powietrzu.
— I dlaczegożeś to uczynił, kochany panie Cbicot?
— Bo kto jedzie do Nawarry jako poseł, nie podróżuje jak kupujący sukno w Lyonie i kto ma niebezpieczny zaszczyt wieźć królewskie listy, ten się naraża na zawiezienie ich do krainy umarłych.
— Prawda — z doskonale udaną, dobrodusznością odparł Henryk — drogi niepewne, a w Nawarze dla braku pieniędzy, musimy polegać na uczciwości chłopów, choć zresztą, nie wielcy z nich złodzieje.
— Co mówisz Najjaśniejszy panie! — zawołał Chicot — to są baranki, aniołki, ale tylko w Nawarze.
— A! ha! — mruknął Henryk.
— Tak jest, ale za Nawarrą można spotkać wilków i sępów czyhających na wszelką zdobycz, ja zaś Najjaśniejszy panie, także byłem zdobyczą i miałem moje wilki i sępy.
— Które jednak, jak to z przyjemnością widzę, niezupełnie cię zjadły.
Ventre de biche! Najjaśniejszy panie, to nie ich wina; starali się oni o to jak mogli, ale zbyt twardym na to byłem. Ale, Najjaśniejszy panie, racz pozwolić abyśmy dali pokój szczegółom mojej podróży, bo to rzeczy zbyteczne, a wrócimy raczej do naszych listów wierzytelnych.
— Lecz skoro ich nie posiadasz, kochany panie Chicot — powiedział Henryk — sądzę, że nie potrzeba więcej o nich wspominać.
— Prawda, że teraz nieposiadam, ale posiadałem...
— No, to i owszem, dajże mi je. I to powiedziawszy Henryk wyciągnął rękę.
— Otóż to właśnie nieszczęście, Najjaśniejszy panie — mówił znowu Chicot — miałem list jak to właśnie oznajmiłem Waszej królewskiej mości, a nawet list jakim mało kto mógłby się poszczycić.
— I zgubiłeś go?
— Nie, ale raczej czemprędzej zniszczyłem Najjaśniejszy panie, bo pan de Mayenne pędził za mną i chciał mi go wydrzeć.
— Kuzyn Mayenne?
— On sam.
— Szczęściem, że on nie tęgo biega. Czy przybywa mu jeszcze tuszy?
Ventre de biche! sądzę, że przynajmniej nie w tej chwili.
— Dla czego?
— Bo, Najjaśniejszy panie, nieszczęście chciało, iż biegnąc za mną dopędził mię, i na honor, wtedy właśnie otrzymał doskonałe pchnięcie szpadą.
— A list?
— Dzięki mojej ostrożności, znikł bez śladu.
— Brawo! źle żeś mi nie chciał opowiedzieć swojej podróży panie Chicot, teraz opowiedz mi ją, szczegółowo, gdyż mię to mocno zajmuje.
— Wasza królewska mość zbyt jesteś łaskaw.
— Jedna tylko okoliczność mię niepokoi.
— Jaka?
— Jeżeli list zniszczyłeś dla pana de Mayenne, zniszczyłeś go równie i dla mnie; zkądże teraz dowiem się co pisał mój dobry brat Henryk, kiedy list jego już nie istnieje?
— Przepraszam, Najjaśniejszy panie, istnieje w mojej pamięci.
— A to jakim sposobem?
— Nim go podarłem, nauczyłem się go na pamięć.
— Wyborny pomysł, panie Chicot, wyborny. Po tem właśnie poznaję dowcip mojego współziomka. Wszak mi go powtórzysz, nieprawdaż?
— Chętnie, Najjaśniejszy panie.
— Tak jak brzmiał istotnie, bez żadnej zmiany?
— Bez najmniejszej.
— Jak to mam rozumieć?
— Oto, wyrecytuję go jak najwierniej, gdyż choć nieznam języka, mam jednak dobrą, pamięć.
— Jakiego języka?
— Łacińskiego.
— Nie rozumiem cię — rzekł Henryk wpatrując się w Chicota. Mówisz o łacińskim języku, o liście...
— Bezwątpienia.
— Wytłomacz że się jaśniej? czy list mojego brata napisany był po łacinie?
— A tak, Najjaśniejszy panie.
— Dla czegóż po łacinie?
— Zapewne dlatego, Najjaśniejszy panie, że łaciński język, jest śmiały, że wszystko nim wyrazić można, że tym językiem Persius i Juvenalis podali do potomności błędy i przewinienia królów.
— Królów?
— I królowych, Najjaśniejszy panie.
Król zmarszczył krwi.
— Chciałem raczej powiedzieć cesarzów i cesarzowych — dodał Chicot.
— A więc umiesz po łacinie, panie Chicot — zimno powiedział Henryk.
— I tak i nie, Najjaśniejszy panie.
— Szczęśliwyś jeżeli umiesz, bo masz niezmierną przewagę nademną, który nieumiem; dla tego też, z powodu tej przeklętej łaciny, nigdy niemogłem się do mszy przyzwyczaić. A więc tedy rozumiesz po łacinie?
— Uczono mię czytać po łacinie, równie jak po grecku i po hebrajsku, Najjaśniejszy panie.
— To bardzo wygodnie, mości Chicot, bo jesteś żyjącą książką.
— Wasza królewska mość trafnie się wyraziłeś, żyjącą książką. Drukują kilka kart w mojej pamięci, wyprawiają mię dokąd chcą, przybywam, czytają mię i rozumieją.
— Albo też nierozumieją.
— Jak to nierozumieją?
— Ba! a jeżeli nieznają języka, w którym jesteś drukowany?
— O! Najjaśniejszy panie, królowie wszystko umieją.
— Tak każą wierzyć ludowi, mości Chicot, a pochlebcy mówią to królom.
— A więc Najjaśniejszy panie, nadaremnie recytowałbym Waszej królewskiej mości list, którego się na pamięć wyuczyłem, skoro żaden z nas go niezrozumie.
— Wszak język łaciński ma wiele podobieństwa do włoskiego?
— Tak zapewniają, Najjaśniejszy panie.
— I do hiszpańskiego?
— Mówią, że bardzo podobny.
— No, to sprobujmy; ja umiem trochę po włosku, a moje gaskońskie narzecze bardzo podobne do hiszpańskiego języka, może więc zrozumiem i łaciński, choć go się nigdy nieuczyłem.
Chicot ukłonił się.
— Rozkazujesz więc Najjaśniejszy panie?
— Owszem, proszę cię kochany panie Chicot.
Chicot zaczął od następującego okresu, który ubarwił rozmaitemi przygotowaniami:
Frater carissime.
Sincerus amor quo te prosequebatur germanus noster Carolus nomis, functus nuper, colet usque regiam nostrum et pectori meo pcrtinaeiter adhoerct.“
Henryk ani mrugnął, lecz przy ostatnim wy, razie skinieniem wstrzymał Chicota.
— Albo się bardzo mylę — rzekł — albo tu mowa o miłości, o uporczywości i o moim bracie Karolu IX-tym?
— Nie powiem, że nie — odparł Chicot — język łaciński jest tak piękny, iż to wszystko zawierać się może w jednym peryodzie.
— Mów dalej — rzekł król.
Chicot mówił:
Bearneńczyk zawsze z zimną krwią słuchał wszystkich ustępów, w których była mowa o jego żonie i o vice-hrabi Turenniuszu; lecz wreszcie zapytał:
Turennius... czy to nie znaczy Turenniusz?...
— Tak sądzę, Najjaśniejszy panie.
— A Margota, nie jest to czasem pieszczotliwa nazwa, jaką moi bracia Karol IX-ty i Henryk III-ci dawali swojej siostrze, a mojej najukochańszej małżonce Małgorzacie?...
— Nie widzę wtem żadnego niepodobieństwa, Najjaśniejszy panie — odparł Chicot.
I powtórzył list aż do końca, a twarz króla ani na chwilę niezmieniła swojego wyrazu.
— Czy już skończyłeś? — spytał Henryk.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie.
— Hm, list ten musi być bardzo piękny.
— Nieprawdaż? Najjaśniejszy panie.
— Co za nieszczęście, że tylko dwa wyrazy: Tureniuss i Margota zrozumiałem.
— Nieszczęście niepowetowane, chyba, że Wasza królewska mość rozkażesz jakiemu duchownemu, aby ten list przetłomaczył.
— O!.. nie — żywo odpowiedział Henryk — wszakże i ty sam, panie Chicot, który przez ostrożność zniszczyłeś oryginalny autograf, nieradziłbyś mi, abym ten list w jakikolwiek sposób rozgłaszał.
— Ja tego nie mówię, Najjaśniejszy panie.
— Ale myślisz.
— Ja myślę, że list króla, brata twego, Najjaśniejszy panie, tak usilnie mi polecany i wyprawiony do Waszej królewskiej mości przez nadzwyczajnego posłańca, może zawierać gdzie niegdzie rzeczy korzystne dla Waszej królewskiej mości.
— Prawda, ale abym te korzystne rzeczy mógł komuś powierzyć, potrzeba, abym mu zupełnie ufał.
— Niezawodnie.
— A wiesz co zrobisz — rzekł Henryk, nagłą myśl powziąwszy.
— Co?
— Pójdziesz do mojej żony Małgorzaty, to kobieta uczona, powtórz jej ten list, a pewno zrozumie go, i rzecz naturalna, że mi go wytłumaczy.
— A!.. przewybornie! — zawołał Chicot. — Złote słowa Waszej królewskiej mości.
— Nie prawdaż?.. no idź.
— Biegnę, Najjaśniejszy Panie.
— Ale pamiętaj niezmierne ani jednego wyrazu w liście.
— To niepodobna, bo musiałbym umieć po łacinie, a nie umiem; mogę tylko dopuścić się jakiego barbaryzmu.
— Idź, idź, mój przyjacielu.
Chicot dowiedzą! się, gdzie znajdzie królowę i wyszedł bardziej niż kiedykolwiek przekonany, iż król jest zagadką.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.