Czterdziestu pięciu/Tom III/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XV.
BEL-ESBAT.

Niepotrzebujemy wspominać, że Ernauton, którego Sainte-Maline miał za straconego, ciążył owszem niespodziewaną drogą wzrastającego szczęścia swojego.
Wyrachował najpierw bardzo naturalnie, że Księżna de Montpensier, z którą polecono mu widzieć się, od czasu przyjazdu do Paryża, musi przebywać w pałacu Gwizyuszów.
Udał się zatem wprost do wspomnionego pałacu.
Zapukał do głównych drzwi, które mu jak najostrożniej otworzone i prosił o zaszczyt rozmówienia się z księżną de Montpensier, lecz zrazu jak najokropniej go wyśmiano.
Lecz gdy się tem niezraził, oświadczono mu, iż powinien wiedzieć, że księżna mieszka w Soissons a nie w Paryżu.
Ernauton spodziewał się takiego przyjęcia, więc nie zmięszał się bynajmniej.
— Bardzo mi przykro, że niezastaję księżnej pani — rzekł — bo mam do niej bardzo ważne zlecenie od księcia de Mayenne.
— Od księcia de Mayenne?... — powtórzył odźwierny — a kto panu poruczył zlecenie?..
— Sam książę de Mayenne.
— Książę! — zawołał odźwierny, doskonale udając zdziwionego — a w jakiemże to miejscu otrzymałeś pan owo zlecenie? bo książę, podobnie jak księżna, nic jest obecny w Paryżu.
— Wiem o tem — odparł Ernauton — ale i ja mogłem nie być w Paryżu i mogłem spotkać księcia gdzie indziej, naprzykład na drodze do Blois.
— Na drodze do Blois?... — nieco uważniej powtórzył odźwierny.
— Tak jest, książę mógł mię spotkać na tej drodze i dać mi zlecenie do księżnej de Montpensier.
Na twarzy odźwiernego odbiła się lekka niespokojność, lecz mimo to lękając się gwałtu ze strony Ernautona, trzymał ciągle drzwi przymknięte.
— A więc pan masz list?...
— Mam.
— Przy sobie?
— Tu — odpowiedział Ernautoii; uderzając się po kaftanie.
Wierny sługa badawczy wzrok wpoił w Ernautona.
— Mówisz pan, że masz ten list przy sobie? rzekł.
— Tak jest.
— List ten jest ważny?
— Jak może być najważniejszy.
— A możesz mi pan przynajmniej pokazać go?
— Chętnie.
Ernauton wyjął z zanadrza list pana de Mayenne.
— O! ho! co za dziwny atrament! zawołał odźwierny.
— To krew — zimno odparł Ernauton.
Wierny sługa zbladł na te słowa, a raczej na myśl, że pan de Mayenne pisał zapewne krwią własną.
W owym czasie bardzo zbywało na atramencie, ale za to krwi przelanej nie brakowało; ztąd więc kochankowie do kochanek, krewni do krewnych, pisywali płynem rozlewanym najczęściej.
— Panie — spiesznie rzekł sługa — niewiem czv w Paryżu lub jego okolicach znajdziesz pan księżnę de Montpensier; ale w każdym razie chciej pan udać się jak najprędzej do domu na przedmieściu świętego Antoniego, który ma nazwę Bel-Esbat i należy do księżnej de Montpensier; poznasz go pan łatwo, gdyż stoi najpierwszy po lewej stronie drogi do Vincennes, za klasztorem Jakobitów; znajdziesz pan tam niezawodnie kogoś ze służby księżnej, co potrafi wskazać panu, gdzie się w tej chwili znajduje księżna pani.
— Bardzo dobrze, dziękuję — rzekł Ernauton pojmując, że sługa nie może albo nieobce mu nic więcej powiedzieć.
— Na przedmieściu świętego Antoniego — mówił dalej sługa — każdy zna i każdy panu wskaże Bel-Esbat, choć może nie wszyscy wiedzą, iż ten dom należy do księżnej de Montpensier, ponieważ księżna kupiła go niedawno, aby w nim żyć mogła odosobniona.
Ernauton kiwnął głową, i ruszył na przedmieście świętego Antoniego.
Bez trudu i niepytając nikogo, znalazł dom Bel Esbat, przyległy klasztorowi Jakobitów.
Zadzwonił, drzwi otworzyły się.
— Można wejść — powiedziano mu.
Wszedł, a drzwi się za nim zamknęły.
Skoro wszedł, oczekiwano aż wymieni hasło, lecz gdy milcząc spoglądał w koło siebie, zapytano, co żąda.
— Pragnę mówić z księżną panią — rzekł.
— Dlaczegóż szukasz pan księżnej w Bel-Esbat? — zapytał lokaj.
— Bo mię tu przysłał odźwierny z pałacu Gwizyuszów — odparł Ernauton.
— Księżnej pani niemasz ani tutaj, ani w Paryżu — powiedział lokaj.
— W takim razie — rzekł Ernauton — oczekiwać będę przyjaźniejszej chwili do wywiązania się ze zlecenia, jakie mi poruczył książę de Mayenne.
— Pan masz zlecenie do księżnej?
— Tak jest, do księżnej.
— Od księcia de Mayenne?
— Tak jest.
Sługa namyślał się przez chwilę.
— Sam panu niemogę udzielić żadnej odpowiedzi — rzekł — ale mam tu zwierzchnika, którego się pierwej poradzić muszę. Chciej pan zaczekać.
— To mi dopiero ludzie dobrze obsłużeni!.. — zawołał Ernauton. Co za porządek! jaka karność, jaka akuratność, zaiste muszą to być ludzie bardzo niebezpieczni, skoro się tak dobrze pilnować każą. Do panów Gwizyuszów nie można tak łatwo wejść jak do Luwru; dlatego zaczynam mniemać, że to nie prawdziwemu królowi Francyi służę.
I spojrzał w około siebie: na podwórzu było pusto, lecz wszystkie drzwi od stajen stały otworem, jakby oczekiwano na wojsko, mające nadejść i stanąć kwaterą.
Ten przegląd przerwał Ernautonowi służący, który powrócił z drugim towarzyszem.
— Powierz mi pan swojego konia, a sam udaj się za moim kolegą, rzekł; zaprowadzi on pana do osoby, która panu odpowie daleko lepiej aniżeli ja.
Ernauton poszedł za służącym, zaczekał chwilę w przedpokoju, a wkrótce w skutek danego służącemu rozkazu, wprowadzony został do sąsiedniego saloniku, gdzie haftowała jakaś kobieta ubrana bez pretensyi, chociaż wytwornie.
Siedziała odwrócona plecami do Ernautona.
— Oto jest pan, który przybywa od księcia de Mayenne — rzekł służący.
Kobieta odwróciła się.
Ernauton krzyknął zdziwiony.
— To ty pani!... — zawołał, poznając w tej trzeciej przemianie swojego pazia i damę z lektyki zarazem.
— To pan!... — zawołała nawzajem kobieta, wypuszczając z rąk robotę i patrząc na Ernautona.
Wreszcie dawszy znak lokajowi, aby wyszedł:
— Pani należysz do dworu księżnej de Montpensier?... — spytał zdziwiony Ernauton.
— Tak jest, odpowiedziała nieznajoma; ale jak się to dzieje, że pan przybywasz tu ze zleceniem od księcia de Mayenne?
— Jest to zbieg okoliczności, których przewidzieć nie mogłem i które zbyt długo musiałbym pani opowiadać — rzekł Ernauton z nadzwyczajną ostrożnością.
— O! jesteś pan ostrożny — z uśmiechem dodała dama.
— O ile tego potrzeba.
— Ale ja tutaj niewidzę tak wielkiej potrzeby, bo jeżeli pan rzeczywiście przybywasz ze zleceniem, o którem wspominasz...
Ernauton obruszył się.
— O! niegniewajmy się, jeżeli pan rzeczywiście przybywasz ze zleceniem od osoby, którą wymieniłeś, rzecz jest dosyć interesująca, i przez pamięć na stosunki nasze, jakkolwiek one były krótkie, zechcesz nam pan objawić to zlecenie.
Dama wyrzekła te słowa z jak najułudniejszem przymileniem, jakiem tylko ładna kobieta swe żądania popierać umie.
— Pani — odparł Ernauton — niezdołasz mię zmusić abym powiedział to czego niewiem.
— A tembardziej to czego pan powiedzieć niechcesz.
— Na to nic odpowiedzieć niemogę, kłaniając się rzekł Ernauton.
— Co do słownych zleceń, czyń pan co mu się podoba.
— Słownych zleceń niemam żadnych; winienem tylko oddać list Jej książęcej mości.
— A więc, gdzież jest ten list?... — rzekła nieznajoma wyciągając rękę.
— Ten list?... — powtórzył Ernauton.
— Proszę o niego.
— Sądzę — odparł Ernauton, że już miałem honor oświadczyć pani, iż ten list adresowany jest do księżnej de Montpensier.
— Ale w nieobecności księżnej, ja ją tutaj reprezentuję, niecierpliwie mówiła nieznajoma, a zatem pan możesz...
— Nie mogę.
— Pan mi niewierzysz?
— Takbym powinien — odparł młodzieniec rzucając na nią pełne zachwytu spojrzenie; lecz mimo tajemnicy jaką się pani otaczasz, wyznaję, iż wzbudziłaś we mnie uczucia zupełnie obce tym, o których wspominasz.
— W istocie!... — zawołała nieznajoma płonąc na widok ognistych spojrzeń Ernautona.
Ernauton ukłonił się.
— Uważaj panie pośle. że mi czynisz oświadczenie miłosne.
— Tak jest — odparł Ernauton — niewierni czy kiedy los dozwoli mi znowu ujrzeć panią, i zaiste tak korzystnej sposobności napróżno tracić niepowinienem.
— Skoro tak, pojmuję teraz...
— Pojmujesz pani, że cię kocham; ależ rzeczywiście, to bardzo łatwo.
— Owszem, pojmuję jakim sposobem pan się tu dostałeś.
— A! przebacz pani — rzekł Ernauton, ale ja znowu teraz nie niepojmuję.
— Tak jest, pojmuję, że aby mię widzieć, chwyciłeś się pan podstępu i wszedłeś tutaj.
— Ja podstępu! A! źle pani o mnie sądzisz; niewiedziałem, że panią kiedykolwiek jeszcze ujrzę, spuściłem się jedynie na los, który już po dwakroć rzucił mię na twoję drogę pani; lecz nigdy nie chwytałem się podstępu. Dziwny jestem, i nie we wszystkiem podzielam zdania drugich.
— O! ho! powiadasz pan żeś zakochany, a miałbyś skrupuły względem sposobu ujrzenia osoby, którą kochasz? A to pięknie! z nieco szyderczą dumą rzekła dama, otóż jam wcale nie wątpiła, że pan masz skrupuły.
— Cóż panią o tem przekonało, jeżeli wiedzieć wolno?... — spytał Ernauton.
— Niedawno spotkałeś mię pan w lektyce, poznałeś mnie a jednak nie udałeś się za mną.
— Miej się pani na baczności — rzekł Ernauton, bo wyznajesz, żeś na mnie zwróciła uwagę.
— A! piękne mi wyznanie! Alboż niespotykaliśmy się w okolicznościach, które mnie szczególniej dozwalają wyjrzeć przez drzwiczki skoro pan przejeżdżasz? ale nie, pan oddaliłeś się galopem, krzyknąwszy pierwej ach! tak, że aż cała zadrżałam w głębi mojej lektyki.
— Musiałem oddalić się pani.
— Z powodu skrupułów?
— Nie, pani, z powodu obowiązku.
— No, no, widzę, że z pana roztropny i ostrożny kochanek, z uśmiechem mówiła nieznajoma, i że nadewszystko obawiasz się pan skompromitować.
— I cóż byłoby dziwnego, gdybyś mię pani przejmowała nawet niejaką obawą? odpowiedział Ernauton. Racz pani przyznać sama, że to rzecz wcale niezwyczajna, skoro kobieta przebiera się po męzku, chytrze i gwałtem wciska przez rogatki do miasta i przypatruje na placu Grève traceniu nieszczęśliwego, czyniąc przytem jakieś znaki niepojęte.
Dama lekko zbladła, lecz wnet bladość swą pokryła uśmiechem.
Ernauton mówił dalej:
— Czyż naturalna, wreszcie, aby owa dama, doznawszy tak dziwnej przyjemności, z obawy aby jej nieprzytrzymano, uciekała jak złodziejka, niepomna, że zostaje w służbie u księżnej de Montpensier, pani wielowładnej, chociaż u dworu nienajlepiej położonej?
Dama znowu się uśmiechnęła, lecz już z widoczniejszą ironią.
— Jakkolwiek chcesz pan uchodzić za przenikliwego, niezbyt jednak jesteś przebiegłym — rzekła nieznajoma, bo zaprawdę zdrowy rozsądek natychmiast powinien był wyjaśnić ci to wszystko, co za ciemne uważasz.
A najprzód, czyliż to rzecz nienaturalna, iż księżnę de Montpensier obchodził los Salcèda i jego prawdziwe lub fałszywe zeznania, mogące wielce szkodzić całemu domowi Lotaryngii? a w takim razie mój panie, czyż nie naturalna, iż ta księżna wysłała osobę pewną, zasługującą na całe jej zaufanie, dla znajdowania się przy egzekucyi i naocznego przekonania o najdrobniejszych jej szczegółach? Otóż! tą osobą, mój panie, byłam ja, powiernica Jej książęcej mości.
A teraz czy pan mniemasz, że mogłam dostać się do Paryża, gdy wszystkie jego rogatki były zamknięte? czy mniemasz, że w kobiecych sukniach mogłam iść na plac Grève?
Nakoniec kiedy już znasz pan moje stanowisko przy księżnej, czy mniemasz, że mogłam obojętnie patrzeć na cierpienia nieszczęśliwego i upór w udzieleniu wyjaśnień?
— Masz pani zupełna słuszność, z ukłonem odrzekł Ernauton, i zaiste zarówno obecnie podziwiam dowcip i loikę pani, jak poprzednio podziwiałem jej piękność.
— Wielce panu dziękuję. Otóż kiedy się znamy już oboje, i wszystko się między nami wyjaśniło, dajże mi pan ten list, ponieważ list istnieje i nie jest bynajmniej prostym tylko pretekstem.
— Niepodobna, pani.
Nieznajoma gwałtem wstrzymała się od wybuchu.
— Niepodobna?... — powtórzyła.
— Tak jest, bo przysiągłem księciu do Mayenne, iż list ten wręczę samej tylko księżnej de Montpensier.
— Powiedz pan raczej — zawołała dama, ulegając rozdrażnieniu, powiedz pan raczej, iż list ten nie istnieje, że mimo mniemanych skrupułów twoich, list ten służył ci jedynie za pretekst do wejścia tutaj; powiedz, że pragnąłeś mnie widzieć i nic więcej. Otóż, stało się według twojej woli panie, nietylko wszedłeś tutaj, nietylko widziałeś mię, lecz nadto powiedziałeś, iż mnie uwielbiasz.
— Wtem równie jak i we wszystkiem innem, czystą, prawdę powiedziałem.
— A zatem dobrze, pan mię uwielbiasz, pan mię widzieć chciałeś i widziałeś, ja zaś w zamian za przysługę, sprawiłam panu przyjemność. Jesteśmy więc pokwitowani, żegnam pana.
— Jestem posłuszny — rzekł Ernauton — i skoro mię pani z niczem odprawiasz, odchodzę...
Tą, razą, dama naprawdę się rozgniewała.
— Ha!.. — rzekła — jakkolwiek pan znasz mnie, ja nieznam pana wcale, sam więc zapewne przyznasz, iż zbyt wielką masz nademną przewagę?... A!... zatem mniemasz, iż dosyć jest pod jakimkolwiek pozorem wejść do domu księżnej, bo pan tu jesteś w domu księżnej de Montpensier, i powiedzieć: podstęp mój udał się, więc odchodzę... O!... mój panie, człowiek honoru tak niepostępuje.
— Zdaje mi się — odparł Ernauton — iż pani zbyt cierpką nadajesz nazwę temu, co możnaby nazwać co najwyżej przebiegiem miłości, gdyby, jak miałem honor oświadczyć pani, nie chodziło tu o interes najwyższej wagi i najczystszej prawdy. Niechcę powtarzać cierpkich wyrażeń pani i zupełnie zapominam o wszystkiem, co pani tkliwego i przyjaznego powiedziałem, ponieważ pani tak źle jesteś względem mnie usposobioną. Lecz niewyjdę ztąd z ciężarem dotkliwych zarzutów, jakie mi pani poczyniłaś. Mam rzeczywiście wręczyć księżnej de Montpensier list od pana de Mayenne, i oto jest... adres przekonać panią może, że pisał go książę własną swoją ręką.
Ernauton pokazał list, lecz go z rąk niepuścił.
Nieznajoma spojrzała nań i zawołała:
— Jego pismo!... krew!..
Ernauton nic nieodpowiadając, schował list do kieszeni, ze zwykłą sobie dworskością ukłonił się po raz ostatni, i blady, ze śmiercią w sercu, skierował się ku głównemu wyjściu z salonu.
Tymczasem nieznajoma pobiegła zanim i jak Putyfara Józefa, za kraj szaty pochwyciła.
— Co pani rozkaże? — spytał Ernauton.
— Przez litość, przebacz pan — zawołała — przebacz!.. miałożby się księciu wydarzyć jakie nieszczęście?...
— Czy przebaczę lub nie — rzekł Ernauton — to rzecz obojętna, co do listu, bo pani prosisz o przebaczenie dlatego tylko, abyś list przeczytać mogła, a oświadczam, iż go sama tylko księżna de Montpensier czytać będzie.
— Ależ nieszczęśliwy zapamiętalcze!.. — w majestatycznym gniewie zawołała księżna — czyliż mię nie poznajesz, albo raczej czy niedomyślasz się, że jestem tu najwyższą panią, lub mniemasz, że to błyszczą oczy służącej?... Ja jestem księżna de Montpensier... i list oddaj mnie...
— Pani jesteś księżną! — cofając się, zawołał przerażony Ernauton.
— A tak, bezwątpienia. No, dawaj, dawaj, czyż nie widzisz jak mi pilno wiedzieć co się mojemu bratu przytrafiło?...
Lecz młodzieniec, zamiast być posłusznym jak się tego księżna spodziewała, skoro wyszedł z zadziwienia, założył ręce na piersi i rzekł:
— Jak pani żądać możesz, abym słowom twoim wierzył, kiedy usta twoje już mi po dwakroć skłamały?
Spojrzenie, które księżna przywołała, dla poparcia słów swoich, cisnęło dwie śmiertelne błyskawice, lecz Ernauton mężnie ten ogień wytrzymał.
— Jeszcze wątpisz, jeszcze żądasz dowodów, skoro ja zapewniam? — zawołała dumna kobieta, szarpiąc swoje koronkowe rękawki.
— Tak jest, pani, wątpię — zimno odparł Ernauton.
Nieznajoma rzuciła się do dzwonka i tak gwałtownie nim wstrząsnęła, iż mało co go nieskruszyła. Po wszystkich apartamentach rozległ się natychmiast donośny jego odgłos i za nim ucichł, na progu sali stanął lokaj.
— Co pani rozkaże?... — zapytał.
Nieznajoma wściekle nogą tupnęła.
— Mayneville — rzekła — Mayneville niech tu zaraz przyjdzie!...
Służący wybiegł i w tej chwili prawie nadbiegł Mayneville.
— Jestem na rozkazy pani — rzekł.
— Pani!... i od kiedyż to nazywają mię poprostu panią, mości Mayneville?... — w rozpaczy zawołała księżna.
— Jestem na rozkazy Waszej książęcej wysokości — powtórzył Maineville pochylony i zdumiony.
— Teraz to co innego!... — powiedział Ernauton — mam przed sobą szlachcica, a jeżeli ten kłamie, klnę się na niebo!... że będę przynajmniej wiedział, czego się mam trzymać.
— Wierzysz więc nakoniec? — spytała księżna.
— Tak jest, pani, wierzę, i na dowód, oto list.
I skłoniwszy się, wręczył księżnie de Montpensier ów list tak dawno pożądany.

Koniec tomu trzeciego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.