Czerwone koło/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XVIII.
Szantaż.

Od trzydziestu godzin Smiling nie miał nic w ustach. Po zrzuceniu w przepaść Lamara i zwyciężenia Gordona eksszewc błąkał się całą noc w skałach i wzgórzach aż nad ranem znalazł schronisko w grocie, gdzie były stare niepotrzebne sieci. Tam zasnął.
Gdy się obudził, był już dzień jasny. Sam Smiling powstał powoli z legowiska i popatrzył na siebie. Ubranie jego wisiało w strzępach, ręce i twarz miał pokrwawione i poszarpane, oko jedno podbite i spuchnięte. Wyczerpany był, obolały i głodny. Ale w stanie takim nie mógł się pokazać nie zwracając na siebie uwagi publicznej i agentów, tropiących go zapewne.
Ponieważ głód mu dokuczał, odważył się porzucić swe schronienie i idąc od skały do skały doszedł do plaży. Z daleka widać było dworzec towarowy.
— Gdybym tylko mógł się tam dostać, — pomyślał, — jużbym znalazł jakiś wagon. A przytem na dworcu znajdzie się zawsze jakaś paczka z wiktuałami...
Tak rozmyślając, biegł w kierunku toru kolejowego, gdy nagie rzucił się przerażony wstecz. Drogą wiodącą do skał szli właśnie ajenci policyjni, poszukujący Gordona. Pospiesznie więc cofnął się znów do groty, gdzie postanowił pozostać aż do wieczora, mimo straszliwych tortur głodu. Tam rzucił się na kamienie i próbował żuć trawę morską, oraz kawałki skóry, wycięte z pasa. Z tego stanu osłupienia wyrwał go niezwykły hałas i dym gryzący.
Było to w parę minut po podpaleniu przez Florę chałup Pustelnika.
Smiling zaryzykował wychylenie się z groty, właśni w chwili, gdy jakiś człowiek w łachmanach uciekał koło jego groty i znalazł się na drodze. Sam, nie sądząc by kryjówka jego była bezpiecznem schronieniem, wydrapał się na szczyt skalistego wzgórza, śledząc, co się dzieje.
Drogą przejeżdżał automobil ciężarowy. Człowiek w łachmanach z nieprawdopodobną zręcznością przyczepił się z tyłu do tego wehikułu i razem z nim zniknął na zakręcie.
— Wspaniały sposób! Nie pomyślałem jeszcze o tem! — zachwycał się w duchu bandyta.
Wielki ruch panował na drodze i na wybrzeżu. Zewsząd zbiegali się ludzie, zwabieni łuną pożarną. Sam, wiedząc, że najlepiej zawsze ukryć się w tłumie, zmieszał się z gapiami. Urywki zdań dochodziły do jego uszu. Mówiono o lampie, o ręce kobiecej, o znaku czerwonego koła...
Sam Smiling zdziwił się:
— Czerwone Koło tu... Jeszcze!...
Wmieszany w tłum widział przechodzących agentów: Boyles‘a i Jakob‘a, wracających z nieudałej wyprawy. Poczem ogień przygasł, ciekawi pomału zaczęli się rozchodzić i skaliste wybrzeże zapadło w swą zwykłą martwotę. Sam Smiling cierpiał nieznośne katusze głodowe. Wreszcie nie mogąc już wytrzymać, zapomniał o zwykłej ostrożności i skierował się ku grupie will, rozsiadłych na wzgórzu.
— Tem gorzej, jeżeli mnie złapią, — mruczał z wściekłością. — Ale drogo sprzedam swą skórę!... Narazie podkradnę się do jakichś kuchen a tam napewno coś się dla mnie znajdzie.


∗             ∗

W tym właśnie czasie Flora pożegnała się z Lamarem i wracała do domu.
Pani Travis i Mary wyszły na jej spotkanie, obie bardzo zaniepokojone.
— Skąd wracasz Flo? Czy byłaś aż tam, gdzie się paliło? — spytała pani Travis.
Flora uśmiechnęła się do niej i zarzuciła jej ręce na szyję.
— Mamusio najdroższa, błagam cię, nie obawiaj się o mnie!
Pani Travis rozchmurzyła się i idąc do domu rzekła:
— Więc doktor Lamar opuścił już Surfton? Żałuję bardzo. Co za przemiły człowiek!
— O, tak! Nie jest on uczonym zasuszonym nad książkami, lecz umie zdobycze wiedzy w czyn wprowadzić, — odpowiedziała Flora. — Przyznaję, że mam dla niego wiele szacunku i sympatji.
— Zupełnie słusznie, kochanie! I ja również cenię bardzo doktora, jego dzieła, jego system, tak nowy w medycynie.
A Flora dodała:
— Zdaje mi się, że ja jednak interesowałabym się znacznie mniej pracami temi, gdyby to kto inny prowadził.
Pani Travis uśmiechnęła się. A Flora mówiła dalej, bardzo podniecona:
— Z całych sił moich chciałabym mu dopomódz w poszukiwaniach. Chciałabym też bardzo, by wreszcie udało mu się rozwiązać tę straszliwą zagadkę Czerwonego Koła... Tak, chciałabym bardzo... I tak też się stanie... Tak być musi... Tak być musi...
Tak być musi...
Flora podniecała się coraz bardziej. Oczy jej błyszczały niesamowicie i nagle uczuła gorączkę dziedziczną.
Na ręce, którą wykonywała właśnie ruch, podkreślający wygłoszone zdanie, zarysowało się krwawe koło...
Gwałtownym ruchem zarzuciła obie ręce na plecy, zanim pani Travis zdążyła spostrzedz.
Ale to, czego nie dostrzegła zacna niewiasta, wpadło w oko komu innemu.
Był to Sam Smiling.
Cichemi kociemi krokami bandyta zbliżył się do grupy trzech kobiet, nie przeczuwających jego obecności, a nie przeczuwając, że Flora jest już poinformowana o zdemaskowaniu jego, postanowił raz jeszcze zapukać do jej niewyczerpanej dobroci. Tymczasem w chwili, gdy już znajdował się poza plecami swej dobrodziejki, ona nagłym ruchem odrzuciła wstecz rękę, na której zarysowało się dokładnie Czerwone Koło.
Bandyta osłupiał.
— Czerwone Koło... Flora Travis... Czerwone Koło... Rodzina Travis i Barden... Aha..
Zdecydowanym krokiem podszedł do pań.
— Przepraszam panią, panno Travis?
Flora nerwowo zadrżała na widok niespodziewanego zjawiska.
— Czego życzycie sobie? — zapytała sucho.
— O, bardzo niewiele. Minutę rozmowy, ale chcę mówić sam z panią.
Pani Travis chciała oponować.
— Proszę cię, Floro, nie odchodź z tym człowiekiem. Wzbudza on we mnie wstręt...
Ale Flora nagle się zdecydowała:
— Niech mama mi pozwoli... Niema w tem nic strasznego... Owszem, lepiej będzie, gdy pomówię z nim... Proszę ze mną, — rzekła, zwracając się do Sama.
A gdy odeszli o parę kroków:
— Słuchajcie, — powiedziała surowo, — powinnabym was kazać natychmiast zaaresztować!...
Sam Smiling zaśmiał się drwiąco:
— Oho! Jak to prędko się zmienia, moje piękne dziecko! Mnie aresztować?
— Tak. Wiem już wszystko o was.
— No, to możesz mnie wsypać. Ale oświadczam ci, że jeżeli dojdzie do aresztowania, to nietylko mnie!
— A kogo jeszcze?
— Kogo? A no, Florę Travis, poprostu!
— Coo?
— Noo, ja nic nie mówię. Tylko ja już od dwóch dni prawie nic nie jadłem... Więc pomyślałem sobie, że córka Czerwonego Koła — rozumie mnie pani wszak dobrze? — że córka Czerwonego Koła zechce nakarmić tego zacnego Sama Smilinga i zaopiekuje się nim... Ale co pani jest?
Flora uczuła, że świat wokoło niej wiruje w jakimś szalonym pędzie. Szalone przerażenie opanowało ją i ledwie zdołała wyjąkać:
— Co znaczą te słowa?... te pogróżki?
— To nie pogróżki. Ja przedstawiam jasno sytuację.
— Nie rozumiem...
Sam Smiling zaśmiał się ohydnie.
— Czy mam wytłómaczyć to szczegółowo?
I brutalnie chwytając rękę Flory, rzekł:
— Popatrz, kochanko!
Czerwone koło zbladło już nieco, ale ślady jego byty tak widoczne, że Flora zrozumiała jasno beznadziejność przeczenia.
— Proszę mnie puścić! Czego chcecie? Pieniędzy?
— Najpierw jeść! Jeść! A potem ukryj mnie! odpowiedział bandyta.
Flora wyprostowała się z godnością.
— To ostatnie nigdy! Ukryć takiego zbója! Nigdy!
Dobrze, więc zginie pani ze mną!
— Eee! Nikt nie będzie wierzył bandycie!
— Tak, zapewne, że z początku mnie nie uwierzą. Alą policja lubi być ciekawą!... Lubi obserwować... A pani nie będzie mogła jej zabronić tego.
Flora z rozpaczą załamała ręce.
— No, no, proszę pani! Nie trzeba tak zaraz rozpaczać, — mówił Sam tonem drwiącym i protekcyjnym. — Ratując mnie, ratuje pani siebie. Proszę mnie ukryć. A na pewno nikt pani o to nie posądzi.
Flora pojęła, że opór staje się bezskutecznym.
— Dobrze! — rzekła z wysiłkiem. — Proszę tu pozostać do nocy. Potem pójdziecie do garażu, tam znajdziecie wszystko do jedzenia i naradzimy się, co czynić dalej.
Sam Smiling skłonił się z przesadnym szacunkiem 1 skrył się w krzaki. Flora zaś wróciła do matki i towarzyszki.
— Dziecko drogie, tak zbladłaś? Co ci jest? Co ci powiedział ten człowiek? — spytała przerażona pani Travis.
— Nic, mamo droga. Ten biedak nie jadł już od dwóch dni.
Pani Travis zadowoliła się tem tłómaczeniem.
Mary milczała, czując, że coś niezwykłego się stało.
— Dowiem się w domu, pomyślała.
Flora pożegnała matkę i poszła do swego pokoju. Znalazłszy się u siebie, rzuciła się z rozpaczą na kanapę, płacząc jak dziecko. Obraz Maksa stanął jej w myśli... Teraz czytała jaśniej w sercu swem.
— Taki kocham go! — mówiła. — Kocham go do szaleństwa. Zycie moje do niego należy. Boże! co za straszna boleść!
Potworne to! A tak się cieszyłam, miałam nadzieję... Wybuchła nowym płaczem:.
— Lepiej mi, żebym umarła. Nie dowie się wówczas nigdy, że jestem córką Dżima Bardena...
Opanowała ją dzika, niepohamowana chęć skończenia z tem wszystkiem.
— Rzucić się ze skał w morze! Tak, wybiorę sobie to miejsce, gdzie tej nocy o mało on nie zginął...
Otarła oczy i wstała, zdecydowana i spokojna.
W tej chwili zapukano do drzwi i weszła Mary. Wierna opiekunka ujrzała od razu, że stało się coś strasznego.
Flo! Drogie moje dziecko! Co z tobą? — pytała, zagradzając sobą drzwi dziewczynie.
Flora opadła znów na krzesło łkając beznadziejnie. Mary uklękła przed nią.
— Dziecino moja słodka, kochanie najmilsze, powiedz, co ci jest?..
I Flora wyczerpana płaczem, opowiedziała całe zajście oraz groźbę Sama.
— Położenie moje jest bez wyjścia, widzisz teraz sama.
Mary, z początku zgnębiona straszliwie, opanowała się prędko.
— Nie, niema sytuacji bez wyjścia. Uspokój się, pieszczoszko, dziecino moja. Wszystko się ułoży.
— To łatwo powiedzieć. Bo i jak myślisz, że możem się pozbyć Sama Smilinga?
— Dlaczego się go pozbywać, — rzekła Mary. — Zróbmy najpierw tak, jak on żąda i czekajmy. To leży w naszym interesie. Ja wszystko przygotuję w garażu, by on tam znalazł schronienie. A potem wrócę do ciebie.
I wychodząc z pokoju, dodała:
— A przez miłość dla tych, których kochasz, Floro, uspokój się i opanuj siebie!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.