Człowiek który zapomniał swego nazwiska/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Człowiek który zapomniał swego nazwiska
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści”
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia W. Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.
Nowy, genjalny plan dyrektora Wręcza.

Wręcz najspokojniej wszedł do środka mieszkania i zamknął drzwi za sobą.
— Panie hrabio! — powtórzył. — Przepraszam, że bez zaproszenia wchodzę, ale na schodach rozmawiać jest niewygodnie i nie chciałbym, aby podsłuchały nas niedyskretne uszy.
— Panu o te trzysta złotych chodzi?
Dyrektor skrzywił się wzgardliwie.
— Czyż warto wspominać o podobnem głupstwie! Chętnie, panu hrabiemu, służę i znaczniejszą sumą, gdyż wiem, że obecnie musi być ścieśniony pieniężnie. Sprowadza mnie daleko poważniejsza sprawa i gdyby pan hrabia nie był tak uciekał niedawno, odemnie na ulicy, kiedy go spostrzegłem w taksówce, już byśmy ją wyjaśnili... Ale, pan sądził, że o mój drobny dług się dopominam i nie chciał się zatrzymać... Naraziło mnie to na wiele kłopotów i z trudem odszukałem pana... I to tylko dzięki temu, że zapamiętałem numer samochodu, którym pan jechał. Raz jeszcze przepraszam za gwałtowne najście, ale sądzę, że rad pan hrabia będzie, gdy posłyszy, dlaczego przybywam...
Ostatnie zdanie skierowane raczej było do panny Janeczki, która stała w milczeniu, obserwując zdziwiona tę scenę. Otocki też, jeszcze nic nie rozumiał, ale chcąc jej wyjaśnić nieco sytuację, wyrzekł:
— Pan dyrektor Wręcz! Ten sam, z którego gościny korzystałem! Przypadkowo spotkał mnie na ulicy, o czem zapomniałem pani nadmienić i podążył w ślad za mną! Twierdzi, że przybywa w sprawie nie cierpiącej zwłoki...
— Bardzo proszę! — oświadczyła, wskazując Wręczowi gestem drogę do pokoju. — Może będę przeszkadzała? — uczyniła ruch, jakgdyby zamierzając odejść do sąsiedniej sypialni, w której znajdowała się jej matka.
Zaprzeczył energicznie.
— Ależ panno Janeczko! Czyż mam przed panią tajemnice! Niechże pani pozostanie...
Stary wyjadacz, dyrektor, w lot zorjentował się w położeniu. Wytrawnem okiem konesera ocenił zgrabną figurkę i ładną twarzyczkę panny Janeczki. Zdziwiło go trochę, skąd Otocki w tak krótkim czasie znalazł taką śliczną opiekunkę i u niej przytułek, ale wszelkie niedyskretne zapytania pozostawiał na później. Odnalazłszy wprost cudem to mieszkanie i tego, którego od paru dni bezskutecznie poszukiwał, postanowił odrazu przystąpić do sprawy.
To też usiadłszy, zaproszony przez pannę Janeczkę, na krześle i odsapnąwszy, niby człowiek, któremu ciężar spada z serca, wymówił:
— Muszę zacząć od początku! Otóż, aby pan hrabia pojął wszystko, zaznaczę, że nieporozumienie z Januszem Darskim, do którego jest pan bardzo podobny, wyjaśniło się prędko. Przedewszystkiem, Lola otrzymała list od prawdziwego Darskiego z Paryża, a nawet przesyłkę pieniężną i lada dzień tam wyjeżdża. Przybiegła z tym listem, ale pana już nie było...
— Ach, tak... — bąknął i lekki uśmiech przebiegł po jego ustach na myśl, jaką minę musiała mieć i jak płonęła zemstą wówczas panna Lola. — Ale skądże — zapytał — dowiedział się pan kim jestem? Chyba nie z listu Darskiego?
— Zaraz, panie hrabio! Nie wiedziałem, co sądzić o tym fakcie, gdy niemal zaraz po Loli, przybył do mego mieszkania policyjny wywiadowca. Szukał pana, a ponieważ widziano nas razem w „Livoy‘u“, sądził, że u mnie zbierze, jakie informacje. Powiedział mi, kim pan jest i stąd znam pańskie nazwisko..
— Pojmuję! — zawołał.
— Oczywiście — tłumaczył dalej Wręcz — nie przyznałem się, że bawił pan u mnie blisko dwa dni i oświadczyłem mu, że rozstaliśmy się jeszcze w restauracji i nie wiem, co z panem się stało, — nie dodawał chytrze dyrektor, iż tak postąpił, aby nie wypłynęła historja z Darskim. — Odszedł, nie powziąwszy żadnych podejrzeń... Nadmienił tylko na odchodnem, że należy się pana wystrzegać, bo jest bardzo niebezpiecznym furjatem...
— I pomimo to — zauważył wesoło — chciał się pan koniecznie ze mną zobaczyć i nawet aż tu przyszedł? A nuż zaraz wpadnę w szał?
Gruby Wręcz parsknął śmiechem. Zawtórowała mu cicho panna Janeczka.
— Niema obawy! I ja w pierwszej chwili byłem przerażony, że z tak groźnym obłąkanym pod jednym dachem spędziłem dwie noce i dziękowałem Bogu, żem uszedł cało. Ale wnet dowiedziałem się, że jest pan całkowicie normalny i dowiedziałem się, czemu uciekł pan z zakładu dr. Trettera i teraz musi się ukrywać. Tylko, że potem, co z panem uczyniono, może nie przypomina pan sobie, o niektórych ubiegłych wypadkach...
— I o tem pan wie? — ze zdumieniem zauważył, widząc, że i ten szczegół jest Wręczowi znany. — Skąd? Od kogo?
— Dzięki Loli!
— Pannie Loli? — nic nie rozumiał. — Ależ ja tej osóbki przedtem, naprawdę, nie znałem wcale!
— I ona pana nie znała!
— W jakiż sposób jest tak dobrze obecnie poinformowana o moim zaniku pamięci?
Wręcz uczynił uroczystą minę. Oznaczało to, że nastąpią ważne zwierzenia. Panna Janeczka niespokojnie poruszyła się na otomanie, na której zajęła miejsce.
— Zacznę od początku! — rzekł. — Była obecna przy rozmowie z wywiadowcą i odrazu uderzyło ją pańskie nazwisko. Hrabia Jarosław Otocki! Uderzyło z pewnych względów...
— Z pewnych względów?...
— Teraz dopiero pojmie hrabia wszystko i zrozumie, czemu się zjawiłem. Zaczyna się tajemnicza historja, ściśle łącząca się z pańską sprawą...
— Mianowicie?
— Lola ma pewną przyjaciółkę, osóbkę — tu zerknął na pannę Janeczkę — nieco lekkomyślnego prowadzenia, z którą ongi występowała razem w jednym kabarecie i do dziś dnia widują się stale. Nazwisko panienki brzmi Oleńka Walendziakówna, aczkolwiek na scenie występowała pod daleko szumniejszym pseudonimem... Ola Waleńska, o ile się nie mylę. Nie słyszał pan hrabia o takiej?...
— Nie! — odparł, zupełnie szczerze, nie wiedząc dokąd Wręcz zmierza. — Nie znam ani Oli Walendziakówny, ani primadonny Waleńskiej...
— Widzi pan! — pokiwał Wręcz głową. — Domyślałem się słusznie! Gdyż ona pana zna i odegrała w pańskiem życiu, hrabio, znaczną rolę... Była tą, która wciągnęła pana z polecenia Gozdawy-Gozdowskiego w pułapkę, dzięki czemu, znalazł się pan w zakładzie dr. Trettera.
Panna Janeczka i Otocki aż porwali się ze swych miejsc. Czyżby Wręcz przynosił im tak upragnione przeciw wrogom dowody? Jeszcze nie śmieli wierzyć.
— Skąd pan wie? — zawołali niemal jednocześnie.
— Ja tego nie wiem, ale wie to Lola i z jej ust te szczegóły zaczerpnąłem! Otóż, panna Oleńka została poprostu wynajęta przez Gozdawę-Gozdowskiego, z którym ją łączył bliski stosunek oraz pańską żonę, aby pana skompromitować i zwabić w zasadzkę. Tam umyślnie zrobiono coś takiego z panem, żeby pan stracił pamięć, lub naprawdę zwarjował... Nic bliżej o tem powiedzieć nie mogę, ale ona chętnie panu wszystko wyzna...
— Panie! Niechże pan mówi jaśniej! — wykrzyknął Otocki. — Nic jeszcze nie rozumiem!
— Chwila cierpliwości! Kiedy Lola, obecna przy rozmowie posłyszała, że to o Jarosława Otockiego chodzi, wnet przypomniała sobie pewne zwierzenie przyjaciółki. Rzecz polega na tem, że panna Oleńka jest teraz ciężko chora — oddawna gnębią ją suchoty — czuje zbliżającą się śmierć, a swą chorobę poczytuje za karę Boską, iż dała się wciągnąć w brudną historję i tak postąpiła z panem. Nieraz powtarzała Loli, że przyczyniła się do zguby jakiegoś hrabiego Otockiego, i że ten przez nią znajduje się w domu obłąkanych. Lolę, oczywiście, to mało wzruszało. Dopiero, gdy z ust policyjnego agenta padło pańskie nazwisko, zestawiła całą przeżytą z panem przygodę ze zwierzeniami przyjaciółki i natychmiast pobiegła do niej...
— Ach! — szepnęła panna Janeczka.
— Zgadzało się, imię, nazwisko! Innego, przecież, hrabiego Jarosława Otockiego niema, prócz pana! Oleńka, gdy posłyszała całą historję, aż rozpłakała się z radości: „Więc, ocalał! — zawołała. — Oprzytomniał i udało mu się uciec z zakładu dla obłąkanych! A ja rozpaczałam, że zginie i nie wiedziałam, co począć, aby go stamtąd uwolnić! Kilkakrotnie chciałam wyznać prawdę władzom, ale wstrzymał mnie lęk przed karą...“
— Nędzne stworzenie! — wyrwał się mimowolny okrzyk pannie Janeczce.
— „Czyń, co w twojej mocy“ — powtarzał dalej dyrektor — mówiła do Loli, „żeby go tu sprowadzić. Powiedz Wręczowi, by koniecznie go odszukał, gdyż chcą mu zagrabić cały majątek, miljony. O, czemuście go nie zatrzymali, lub wcześniej nie wiedziałam, że jest u Wręcza! A skoro go znajdziecie, uproście koniecznie, żeby do mnie przybył. Trapią mnie wyrzuty sumienia, przed śmiercią. O ile, wymienicie mu moje nazwisko i będzie wiedział o kogo chodzi, bo przecież pisałam do niego swego czasu list, znaczy się, pamięta wszystko. Niechaj zjawi się, wtedy, choćby z Wręczem, bez obawy, że szykuję nową zasadzkę. Wykryję mu nici całej intrygi i chętnie zaświadczę to przed władzami. Jeśli zaś nie pamięta mego nazwiska — a z opowiadania Loli widzę, że nie jest obłąkany, — pewne luki musiały pozostać w jego pamięci, bo przecież moja osoba łączy się z najdramatyczniejszym momentem jego przygód!“
— A! — wymówił Otocki, poczynając pojmować. Wiedział, skąd Wręcz był tak znakomicie poinformowany o stanie jego umysłu. W dalszym ciągu jednak daremnie wytężał mózg, pragnąć sobie przypomnieć owe dramatyczne przejście.
— Skoro Lola to posłyszała — kończył dyrektor swą opowieść — przybiegła zpowrotem, natychmiast do mnie i od dwóch dni szukamy pana! Oczywiście, domyśliłem się, że ciężko będzie, pana hrabiego, odnaleźć, gdyż musi się ukrywać. Da Bóg, jednak, nie długo to potrwa i cud prawdziwy, żeśmy się zetknęli!
— Cud! — powtórzyła radośnie panna Janeczka. — Cud! Byliśmy już tak osaczeni, że zdawało się wyjścia niema! A nie wie pan, na czem polegała zasadzka, w którą wciągnęła pana Otockiego... ta... osoba?
— Powtarzam, nie mam pojęcia! Nie chciała tego wyznać nawet Loli. Ma to być coś strasznego. Twierdzi, że tylko hrabiemu osobiście opowie!
— Hm... dziwne...
— I ja z tego sobie nic nie przypominam! — powoli wymówił Otocki. — To właśnie ta ostatnia, najgorsza luka! Bo, choć wyczuwam, że postąpiono ze mną po łajdacku, nie mam pojęcia, na czem polegało to łajdactwo! A moja żona, wykorzystała ten moment w ten sposób, że twierdzi, iż to ja porwałem się na nią z nożem...
— A mnie oskarża — wyrwało się pannie Janeczce — że gwoli jakiegoś szantażu, ujmuję się za obłąkanym, którym ma być pan Otocki. I że, w tym celu mu dopomogłam do ucieczki. Gdyż pracuję w zakładzie Trettera, jako sanitariuszka — umyślnie dodała, by wyjaśnić Wręczowi sytuację.
Dyrektor w lot ją pojął, zbyt jednak miał zaprzątniętą głowę czem innem, by wdawać się w dalsze wyjaśnienia.
— Jedziemy zaraz! — oświadczył, powstając z miejsca. — Wstąpimy po Lolę i udamy się do tej Walendziakówny, czy Waleńskiej, bo nawet dobrze nie znam jej adresu...
— Czy nie na Mokotowskiej? — nagle rzucił Otocki.
— Zdaje się! — zdziwił się Wręcz. — Więc jednak coś pan pamięta?
— Coś... nie coś... — odparł i znów zmarszczył czoło.
Pannę Janeczkę ogarnęła nowa obawa.
— A czy z tą osobą nie możnaby się spotkać gdzieindziej? Koniecznie u niej w mieszkaniu? Czy to bezpiecznie?
— Nadmieniłem — odrzekł Wręcz — że jest ciężko chora! A niebezpieczeństwo? Żadnego niema, gdy ja tam będę! — dodał, ufny w swe siły.
— Bądź dobrej myśli, Janeczko! — szepnął Otocki, podczas, gdy Wręcz już wychodził do przedpokoju. — Powrócę, jako zwycięzca i nie straszne nam się staną prześladowania! Gdyby, nawet, w czasie mej nieobecności, cię niepokojono — wspomniał ostrzeżenie jej brata, Koryckiego, że należy spodziewać się policyjnej wizyty i rewizji — prędko wszystko się wyjaśni, a Wręcz nam dopomoże!
Rychło, wraz z grubym dyrektorem znalazł się na ulicy i zajął obok niego miejsce w taksówce. Ten rzucił adres Loli: — „Na Wspólną!“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.