Clerambault/Część pierwsza/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Na drzwiach urzędów miejskich przybito ogłoszenie mobilizacji powszechnej. Ludzie w milczeniu czytali je, odczytywali powtórnie i odchodzili, nie mówiąc z sobą ani słowa. Po niespokojnem oczekiwaniu ubiegłych dni (tłum cisnął się dokoła kiosków z dziennikami, ludzie siedzieli na chodnikach, czekając na ostatnie wiadomości, a gdy dzienniki nadchodziły, skupiali się, aby je czytać), nastała teraz pewność. Naprężenie zwolniało. Nieszczęście nieznane, którego zbliżanie się czujemy, nie wiedząc, o której godzinie i skąd uderzy, wywołuje gorączkę. Ale gdy już nadeszło, człowiek lżej oddycha, spogląda mu w oczy i zakasuje rękawy. Nastąpiło teraz kilka godzin potężnego skupienia. Paryż zaczerpnął oddechu i przygotowywał pięści. A potem to, co wzbierało w duszach, wylało się na zewnątrz. Domy opustoszały, a ulicami przelewał się strumień ludzi, którego wszystkie krople szukały się wzajemnie, by się zlać w jedną całość.
Clerambault wpadł w środek tego prądu, który go pochłonął. W okamgnieniu. Gdy tylko wyszedł z dworca kolejowego, gdy tylko stanął na bruku miejskim. Bez żadnego słowa, bez żadnego ruchu, bez żadnej trudności. Owionął go pogodny zapał tłumu. Ten wielki lud nie był jeszcze skażony gwałtami. Czuł się niewinny (uważał się za takiego), a miljony serc jego w tej pierwszej godzinie, kiedy wojna była jeszcze nietkniętą dziewicą, płonęły ogniem świętym i pełnym powagi. Na to upojenie spokojne i wzniosłe składały się świadomość niesprawiedliwości, jaką temu ludowi wyrządzono, uczucie szlachetnej dumy z powodu swych własnych sił, ofiary, na jakie się miał zgodzić, litość nad sobą samym, litość nad innymi, którzy się stali cząstką jego samego, nad braćmi, dziećmi, ukochanymi. Wszystkie te ciała były z sobą splecione nadludzkim uściskiem, a związek ten wytwarzał świadomość ciała olbrzymiego; nad głowami ich zaś unosiło się widmo, ucieleśniające ten związek — Ojczyzna. Napół zwierzę, napół bóstwo, jak sfinks egipski lub byk asyryjski, ale każdy widział wtedy tylko jego promienne oczy: nogi pozostawały ukryte.
Była ona boskim potworem, w którym każdy z żyjących odnajdował siebie pomnożonego, była nieśmiertelną pochłaniaczką, w której ci, co idą na śmierć, chcą wierzyć, że zostaną żywi, nadżywi i opromienieni wieczną sławą. Jej niewidzialna obecność płynęła w przestworzu, jak wino. A każdy przynosił z sobą w kadzi do winobrania swój kosz, swój plecak, swe grona: swe myśli, swe namiętności, swoją ofiarność, swoje interesy. Było wprawdzie dużo wstrętnych owadów wśród gron winnych, dużo niechlujstwa pod drewnianemi bucikami, które je przygniatały, ale wino samo było rubinowe i ogrzewało serca. I Clerambault pił bez miary.
Nie doznał jednak wskutek tego istotnej zmiany. Dusza jego nie zmieniła się. Zapomniał jedynie o niej. Gdy atoli był sam, odnajdował ją boleśnie jęczącą. To też instynkt kazał mu unikać samotności. Uparł się, aby nie wracać więcej do Saint-Prix, gdzie rodzina jego zwykle spędzała lato i usadowił się napowrót w swem mieszkaniu w Paryżu, w piątej dzielnicy, przy ulicy d’Assas. Nie chciał nawet czekać ośmiu dni, nie chciał nawet udać się tam, aby pomagać przy przeprowadzaniu się. Łaknął przyjacielskiego ciepła, które wznosiło się z bruku paryskiego, które wchodziło przez jego okna. Korzystał z każdej sposobności, aby się w niem zanurzyć, aby zejść na ulicę, zmieszać się z grupami ludzi, brać udział w manifestacjach, kupować na chybi trafi wszystkie dzienniki, któremi w normalnych czasach pogardzał. I wracał stamtąd do domu coraz bardziej pozbawiony swego własnego ja, znieczulony na to, co się działo w jego wnętrzu, odwykły od swego własnego sumienia, obcy w swoim domu i w swojem sercu. Dlatego też czuł się bardziej swojsko poza swym domem, aniżeli wewnątrz niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.