Ciche wody/Tom III/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom III
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kilkanaście dni upłynęło po pogrzebie; staruszka nie śmiała jeszcze w rozmowie z Lambertem dotknąć przedmiotu draźliwego, patrzała mu w oczy, usiłowała myśli odgadnąć, widziała go pogrążonym i smutnym a milczącym. Był jednak spokojny, i nie postrzegła na nim śladów téj walki wewnętrznéj, którą się niepokoiła.
Codzień prawie przyjeżdżała Aniela z zapytaniem:
— A cóż? mówiła pani z nim?
— Nie jeszcze — nie mam odwagi....
— Przecież raz trzeba wiedzieć co myśli, aby wiedzieć co czynić.
— Nie mam powodu go posądzać.
Pani Zdzisławowa nagliła tak, że w końcu kasztelanicowa przyrzekła jéj zagaić sprawę przy pierwszéj zręczności.
Zręczność się nie nastręczała.
Po pogrzebie księcia, który odznaczył się niezmierném zbiegowiskiem tłumu i współudziałem znakomitości, żony zmarłego nikt nie widział. Nie pokazywała się wcale, mieszkała u matki, a hr. Ludwik, którego wiele osób pytało o nią, odpowiadał, że nic nie wie, że prawdopodobnie wyjedzie z matką za granicę.
Aniela szpiegowała niezmiernie troskliwie Lamberta, czy nie odwiedza wdowy, czy do siebie nie pisują, lecz na ślad bliższych stosunków trafić nie mogła. To ją tém więcéj niecierpliwiło, że zdawało się niepodobieństwem aby one nie istniały. Jednego dnia wreszcie stara kasztelanicowa, naglona ciągle — poczęła zagadywać siostrzeńca, dla czego tak smutny i mało się czém zajmuje?
— To nad wszystko gorsze, rzekła, że ty do niczego nie masz smaku, ani do gospodarstwa, ani do polowania, ani się bardzo zajmujesz interesami.... Próżnowanie czyni człowieka nieszczęśliwym.
— Przyznaję to — i widzę.... żem do niczego, rzekł Lambert; ale niech mi ciocia da zwalczyć najprzód smutek i ból, potém wszystko się odmieni.
— Lękam się, żebyś na pociechę w smutku tym nie zaczął marzyć — mówiła stara — i nie snuł niemożliwych planów przyszłości. Wiesz, kochany Lambercie, jak twoja matka była przeciwna pewnym twoim.... marzeniom, jak ja też jestem im nieprzyjazną.... Teraz właśnie, gdy pozornie one się łatwiéj dałyby przyprowadzić do skutku — drżę, abyś nie zapomniał obowiązku poszanowania ostatniéj woli matki.
Gdy to mówiła, hrabia stanął i słuchał z uwagą, zasępiony, skłonił głowę, przeszedł się po pokoju i rzekł:
— Nie tykajmy tych draźliwych rzeczy, ciociu — nie ma żadnego dotąd niebezpieczeństwa.
Kasztelanicowa poszanowała boleść i zamilkła zaraz.... Lambert długo się namyślał, potém wyszedł dać jakiś rozkaz służącemu — powrócił i siadł przy staruszce.
— Muszę cioci brzydką historyę opowiedzieć, rzekł z rezygnacyą — naostatek trzeba, abyś ją wiedziała. Zaczęło się to bardzo, bardzo dawno, kiedym ja chodził jeszcze w spencerku. Aniela była naówczas bardzo ładną dzieweczką, a ja bardzo głupim chłopakiem, ona skrycie zalotną, a ja gorącéj krwi, bo co do serca, to żadnego nie miało udziału w téj sprawie.
Kasztelanicowa chciała mu przerwać.
— Niech-no ciocia słucha, dodał: daje słowo honoru, że mówię świętą prawdę.
Otóż kochaliśmy się niby i byliśmy z sobą już tak blizko, że mogło się to dla niéj skończyć bardzo smutnie, dla mnie upokarzająco. Nie winię jéj, chociaż ja nie byłem zuchwalszym. Przypadek, a potém rozwaga, wyjazd z kraju, sam wiek zerwał tę dziecinną swawolę.
Aniela mi tego darować nigdy nie mogła; niedawno jeszcze powiadała mi, że zemstę, którą poprzysięgła, do śmierci w sercu zachowa. Doświadczyłem jéj za życia mamy, czuję ją nad sobą do dziś dnia.
Byłem zmuszony powiedzieć o tém cioci, bo to jéj wytłómaczy wiele rzeczy zbyt widzianych jasno i malowanych fałszywie. Cierpiałem i cierpię prześladowanie, nie dając poznać, że je czuję. We Florencyi, gdyśmy byli z mamą, Aniela jeszcze próbowała zmusić mnie do powrotu ku sobie....
Wszystko to niech zostanie między nami. Lituję się nad nią, nie mogąc nawet się gniewać, choć wiele, wiele zrobiła mi złego....
Teraz co do jéj charakteru — jest w nim wiele siły i energii, źle często użytéj, jest upór niesłychany, jest kunszt wielki pięknego udrapowania się zawsze....
Oto wszystko, com cioci chciał powiedzieć, dołożył Lambert i wstał z krzesła.
Kasztelanicowa słuchała jeszcze przerażona, ręce zaciskając.
— Lambercie — czyż to być może?
— Ciotka mnie zna, fałszem się brzydzę, a dodam to tylko, że niezmiernie łagodzę całą tę sprawę.... która w innych ustach wydałaby się wcale odmiennie i daleko czarniéj.
Ręką powiodła staruszka po czole.
— Możeż to być? powtarzała — ona! dla któréj Laura była matką, żeby takim podstępem, taką zdradą się jéj chciała wywdzięczyć?
Zmilczał hrabia.
— Niewiele miałam dla niéj sympatyi — dodała staruszka — ale nie posądzałam nigdy o taką nikczemność.
— Nie jest winna, że nie ma serca! szepnął Lambert. Żal mi jéj — bo iść tak całe życie, nie kochając nikogo, to okropne. Ksiądz jeden, choć nie bardzo orthodoxus, powiedział, że lepsza jest najgorsza religia, niż żadna; ja powiem, com może gdzieś przeczytał, że lepsza miłość najgorsza, niż żadna.
Unikając zwrotu do draźliwego przedmiotu, Lambert wtrącił żywo.
— Teraz gdy byłem zmuszony zdradzić przed ciocią tajemnicę, któréj zachowania przez nią jestem pewien — proszę niech ciotka przypatrzy się i przysłucha Anieli, a poczuje to tętno, którego bicia wprzódy nie rozpoznawała.
Pocałował w rękę staruszkę i wyszedł śpiesznie.
W kilka godzin potém nadjechała pani Zdzisławowa, i pierwszém pytaniem jéj było, jak zwykle:
— Mówiła z nim pani?
Kasztelanicowa spokojniéj i chłodniéj daleko niż wprzódy, odparła:
— Mówiłam, możemy być spokojne, nie ma niebezpieczeństwa.
Błysk oczu Anieli i wyraz jéj twarzy mówił, że się zdawała zapewnieniu temu nie wierzyć.
— A! czy się tylko pani nie łudzi, czy on słówkami dwuznacznemi nie uwodzi? O ile szanuję i mam największą cześć dla charakteru hrabiego we wszystkiém, o tyle w téj sprawie mu nie wierzę. Gotów jest nawet.... nie powiedzieć prawdy.
— O! odparła z dumą chłodną kasztelanicowa: można mu zarzucić wiele, ale fałszu — nigdy. To za nadto!
Ton, z jakim mówiła, strwożył panią Zdzisławową, która pieszczotliwie przyklękła przed staruszką, jak to zwykła była czynić z hrabiną Laurą, i usiłowała ją rozdobruchać.
— Pani mnie chyba nie zrozumiała, zawołała — czyż jabym go posądzała o zatajenie prawdy? Ale namiętność ma sofistyczne wybiegi, a że on ją kocha namiętnie, i że ta tragedya nawet nie odstręczyła go, nie opamiętała — mam na to dowody....
— Dowody! proszęż cię! jakie?
— Pisują do siebie ciągle — mówiła żywo Aniela. Mało kto też wie, o czém ja przez sługi mam pewną wiadomość, że umierający książę kilka razy ich ręce łączył z sobą.
Kasztelanicowa poruszyła się.
— Plotki ci noszą, rzekła głosem nieco osłabłym, — i ty, wierz mi, do zbytku już zajmujesz się tém.
— Do zbytku! wykrzyknęła dramatycznie pani Zdzisławowa — niestety! choć prawa może nie mam do tego, ale ja się uważam za należącą do familii, czuje się do obowiązków.... Pamięć świętéj pani mojéj nie daje mi spoczynku.
Tu chustkę przyłożyła do oczu. Staruszka, na któréj to roztkliwienie byłoby wielkie uczyniło wrażenie przed chwilą, teraz po zwierzeniu się Lamberta, pozostała zimną; z pewnym nawet niedającym się ukryć wstrętem patrzała na odgrywanie téj komedyi łez i miłości....
— Moja kochana hrabino — odezwała się popatrzawszy na nią, — uspokoj się.... rodzina nie dopuści Lambertowi mezaliansu moralnego, a on sam, zdaje mi się — nie myśli o nim. Trochę młodzieńczéj gorączki przypłacił drogo, — dojrzewa, myśli, i jest człowiekiem, na którym dziś polegać można. Zbytnio się nim opiekować nie potrzeba.
Dobitnie udzielona przestroga ta uderzyła Anielę. Nigdy jeszcze kasztelanicowa tak nie mówiła do niéj. Zmiana była widoczna — jakiś wpływ nowy czuć się dawał. Czyj on mógł być, łatwo się domyśliła pani Zdzisławowa, udała uspokojoną i siadła przy staruszce....
— Dałby Bóg, aby wszystko to raz się skończyło....
I usiłując odwrócić rozmowę, rzekła weseléj:
— Radabym też, aby i moja biedna markizowa raczyła skończyć z jednym ze swych pretendentów i uwolniła mnie od opieki nad sobą, bo trudno mi z nią dać rady.
— Dziecinna jest! podchwyciła staruszka.
— Trochę już więcéj niż to, bo prawdę rzekłszy — płocha; lekko wszystko bierze.
— Mój ty Boże! trochę się zapominając odezwała się stara pani: okazuje się, że nie ma charakterów, na którychby mniéj polegać można nad te pozornie łagodne, bojaźliwe, zbyt skromne i posłuszne.... Starzy mawiali:„ Cicha woda brzegi rwie“ — i mieli słuszność — mieli słuszność!
Uwaga kasztelanicowéj zamknęła usta Anieli; leciuchny rumieniec okrył twarz jéj bladą, bo mimowolnie zastosowała ją do siebie! Stara pani z Zagórzan postrzegła się dopiero z niepotrzebnym tém wymówieniem, gdy już było za późno.
Zabawiwszy trochę jeszcze, gdy już odjeżdżać miała, nie mogła wytrzymać, aby przy pożegnaniu nie szepnąć:
— Niech-no pani się spyta go o korrespondencyę, bo mam pewne poszlaki, że ją prowadzi.... niech pani zakaże....
— Nie szpiegujże go tak, proszę! wyrwało się staréj — ja też na wiele rzeczy muszę oczy zamykać, bo koniec końców, gdy się od niego zbyt wymagać będzie, gotów się mi zbuntować.
Po drugi raz napomniana tak ostro Aniela, stanęła w płomieniach, pożegnała się prędko i wyszła.
W progu powiedziała sobie:
— Musiał jéj na mnie nagadać — i przyznać się do wszystkiego! O! tego mu nie daruję!
Domysł ten potwierdził się wkrótce późniéj, gdy niecierpliwiąca się kasztelanicowa odezwała się w parę dni potém:
— Ty bo tak się nim zajmujesz, jakbyś się w nim kochała!
W żart to obróciła pani Zdzisławowa, ale wyszła wpół zabita, ze łzami w oczach....
Z całą swą ruchliwością, zabiegami, umiejętnością intrygowania, czuła swą bezsilność, nie mogła nic — niepodobna jéj było zapobiedz, ani się pomścić.... Sama z sobą płakała z gniewu, lecz w towarzystwie ukazywała się z twarzą pogodną i ciągnęła daléj swe dzieło, niezrażona niepowodzeniem.
Potrzebowała zachwiać znaczeniem domu, którego przedstawicielem był hrabia Lambert, i wzięła się do tego zręcznie. Sama ona miała z nim jakiś daleki związek: w jéj więc ustach wyraz ubolewania nad widocznym jego upadkiem, miał pewną wagę. Wiedziano, jak dobrze znała stosunki, położenie, środki....
— O! nie to już jest dziś co niegdyś było w téj rodzinie, mówiła z boleścią i przejęciem. Jakiś fatalizm ciąży nad tym domem; ponosi ciągłe straty, popełnia nieustanne omyłki. To było właściwie powodem zgonu téj świętéj, a wielkiego rozumu niewiasty, która widziała nadchodzącą ruinę, a zapobiedz już jéj nie mogła....
Ludzie słuchający podobnych, niby przypadkowo i poufnie wyrywających się wyznań powtarzali potém wychodząc przed drugimi:
— Toż to przecie ich krewna, wychowana u nich, znająca ich wszystkie tajemnice — kiedy ona już to mówi, źle koło nich być musi!!
Rozchodziła się wieść, że — coraz gorzéj z tą familią.
Hrabia Zdzisław, mający kapitały, gdy w tych czasach jednym z nich chciał rozporządzić, Aniela namówiła go, aby prosił o przyjęcie Lamberta. Stało się, że jego rządca wziął, a w kilka dni potém zręczna kobieta szeptała na ucho przyjaciołkom, że mąż jéj ratował hrabiego, który już zupełnie kredyt utracił.
— Zobaczycie państwo, mówiła z wyrazem boleści, — że jeśli się uchowaj Boże ożeni z tą piękną księżną, jéj familia goniąca ostatkami do reszty go wyssie. Hrabia Ludwik potrzebuje wiele, pani Julia niczego sobie nie żałuje, a księżna także nawykła do zbytków i po mężu nic jéj nie dadzą.
W istocie wdowa nie wzięła nic po nim, gdyż wspaniałomyślnie odmówiła tego co się jéj z prawa należało, stoczywszy o to walkę z ojcem i matką, którzy byli przeciwni téj bezinteresowności, nazywając ją śmieszną.
Tak stały rzeczy, gdy Siennicka, która przynosiła swéj opiekunce rozmaite wieści z miasta, i od niéj inne w obieg puszczała, a przez pannę Gertrudę miewała posłuchy o Elizie, przyszła jednego dnia z dobrą nowiną.
— Księżna z matką wybierają się gdzieś na długi czas za granicę, ale to wielki sekret!
— Sekret! krzyknęła hrabina — o! to już pewnie rzeczy ułożone z Lambertem, i gdzieś sobie dadzą rendez-vous! — ale zobaczymy!
— Kiedyż i dokąd wyjeżdżają?
Pani Adolfowa nie umiała tego powiedzieć; upewniała tylko, że mieszkania oba hr. Julii i księżny miały być wypuszczone, i że panie te z wielkiemi pakunkami miały ruszyć. Hrabia Ludwik zostawał w miejscu, kawalerskie sobie urządzając mieszkanie i życie, nad czém nie bardzo ubolewać się zdawał.
Pod wielkim sekretem natychmiast poszła to zwiastować Aniela kasztelanicowéj.
— Ale zkądże ty o wszystkiém wiesz? pytała staruszka....
— Przypadkiem się dowiedziałam....
— I ja mam o tém mówić Lambertowi? odparła kasztelanicowa. A jeśli ona lepszą jest niż się tobie zdaje, i chce uciec, aby mu pokusą nie być? dobrzeż to będzie uwiadomić go o tém?
— Pani bo o niéj ma zbyt dobre wyobrażenie — odezwała się Aniela — a bodajby się późniéj i za późno nie przekonała, że ona tylko zdradą i chytrością żyje....
Ja nie namawiam pani, aby o tém zawiadomić hr. Lamberta (choć przekonana jestem, że nic się bez jego wiadomości nie dzieje) — ale — pani o tém donieść musiałam. Gdyby nawet ta księżna lepszą była niż się zdaje, matka ją popsuje — pani wie jaka ona jest. Z takiéj szkoły nic dobrego nie wychodzi....
Kasztelanicowa potrząsła głową — ale pomyślała w duszy, że i szkoła nie pomoże, gdy się co złém urodzi.... Nie przywiązując wielkiéj wagi do tego oznajmienia, stara pani jednak postanowiła spróbować Lamberta — i nazajutrz, od niechcenia, mówiąc o powrocie swym do Zagórzan, wtrąciła życzenie, czyby jéj nie chciał odprowadzić i czas jakiś u niéj zabawić?
— Bardzo chętnie, odparł siestrzan: życie w mieście dosyć mi się naprzykrzyło, z przyjemnością odetchnę wiejskiem powietrzem. Jedźmy.
Natychmiast zaczęto się w podróż wybierać, a pułkownik przybywszy z wizytą, dowiedział się trochę zdziwiony, że nazajutrz kasztelanicowa wyjeżdża z Lambertem razem.
— Bardzo nas państwo osierocicie, rzekł, — i wkrótce miasto nasze pustką się stanie, bo i inne osoby podobno myślą go opuścić. Cóż my tu sami poczniemy?
— Pułkownik znajdziesz zawsze gdzie wieczór spędzić, rozśmiała się stara — a gdy ci tu się znudzi, przybywaj do Zagórzan, będę bardzo rada....
Przez Leliwę dowiedziało się miasto o téj podróży, a Anielę mocno to dotknęło, że ona prawie ostatnia o tém posłyszała.
Pośpieszyła na pożegnanie do pałacu, i gniewna wróciła, nie zastawszy już nikogo.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.