Ciche wody/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom II
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Skazany na głód p. Adolf, przyjmowany wyrzutami przez Rusińską, z początku walczył z nią, wsuwał się, nastręczał, zdawał się czasem blizkim jakiegoś kompromisu; lecz ile razy przychodziło do stanowczego kroku, cofał się. On, co tak wysoko patrzał, tak wiele wymagał od życia, żeby się mógł związać przyrzeczeniem z osobą.... niemającą nic nad małą kamieniczkę i pensyjkę? Gdyby go wszystkie opuściły nadzieje, w ostatniéj ostateczności chwyciłby się téj deski, tymczasem właśnie świetne na horyzoncie zdawały się świtać widoki przyszłości....
Od hrabiego Zdzisława dawało się teraz wiele i często pozyskać, wiedział o stosunkach siostry, i znając ją, był prawie pewien, że ona je wyzyskać potrafi. Czasem tylko ogarniała obawa, a nuż Zdzisław albo znudziwszy się porzuci, albo rozumniejszym się okaże od panny Anieli! Ile razy badać chciał ją, zbywała go milczeniem, nie dozwalając mu się mieszać do niczego. Adolf podpatrzył schadzki nieszporne, wieczorne spacery, i strwożył się mocno.
Nietyle mu szło o siostrę, do któréj przywiązanie jego wcale się gorącością nie odznaczało, ile o siebie samego. Romans z hrabią Zdzisławem mógł ich oboje postawić na stanowisku niezależném, jego poprowadzić wysoko.... Nie można mu było dozwolić się rozchwiać na niczém. Aniela mogła się omylić, być niezręczną, słabą, zbyt zaufać Zdzisławowi; Adolf czuł potrzebę interwencyi, nie własnéj, bo na téj siłę niewiele mógł rachować, ale jakiéjś obcéj.
Po namyśle powiedział sobie, że ze wszystkich względów hr. Lamberta powinien był wybrać jako pomocnika. Hrabia miał obowiązki względem wychowanki swéj matki i dalekiéj krewnéj; Adolf wiedział, że dawniéj po dziecięcemu się kochali; był więc pewien, iż nie zostanie odepchnięty.
Postanowiwszy krok ten bardzo ważny spełnić z wielkim taktem, powagą, umiarkowaniem, zameldował się jednego ranka do hr. Lamberta w interesie bardzo wielkiéj wagi. Hrabia był najpewniejszy, iż idzie o pożyczenie pieniędzy znowu, i dosyć niecierpliwie puścić go kazał, a przyjął twarzą nachmurzoną.
— Bardzo mało mam wolnego czasu, rzekł zaraz na wstępie; proszę cię panie Adolfie, mów otwarcie czego potrzebujesz, i nie trzymaj mnie długo.
Adolf okazał niby obrażoną minę.
— Nie przychodzę w żadnym interesie własnym, rzekł; a rzecz, o którą mi idzie, na nieszczęście w kilku słowach się zamknąć nie da. Hrabia może mi będziesz łaskaw dać inną godzinę?
Lambert wolał już nie odkładać, skrzywił się trochę, padł na krzesło i wskazał blizkie Adolfowi. Z twarzy widać było, jak niechętnie ulegał — konieczności.
— Sprawa, która mnie tu sprowadza, rzekł Adolf, jest tak delikatnéj natury....
— Proszę cię, panie Adolfie, jeśli możesz, bez wstępu i przygotowania, o co idzie?
— Potrzebuję protekcyi, rady, a może i czynnego wdania się hrabiego w sprawę, która go obchodzić powinna, bo — my, ja i siostra.... szczycimy się pokrewieństwem....
Lambert rzucił mu wejrzenie zimne i ostre.
— O cóż idzie?
— O los mojéj siostry — rzekł Adolf.
Lambert podniósł się z siedzenia.
— O pannę Aniele? brwi namarszczył — cóż to się stało?
— Położenie jest dla niéj groźne, odezwał się z wymuszoną powagą przybyły. Hrabia Zdzisław, nie wiem jakim sposobem, zawiązał z nią potajemny stosunek.
— Co pleciesz! krzyknął hrabia.
— Najprawdziwsza prawda — mówił Adolf powoli; — pisują do siebie i schadzki mają umówione po nieszporach w ulicy. Hrabia się o tém sam upewnić możesz. Co do listów, jestem ich pewien, bom podpatrzył. Aniela nieopatrzna dała się, nie wiem jak, wplątać w ten romans; a ja pozwolić nie mogę, aby się skończył na niczém.
Lambert stał tak niezmiernie zdziwiony w początku, że mówić nie mógł; nie chciało mu się wierzyć, nie wiedział zresztą jak i czy się ma mieszać do tego....
Adolf czekał odpowiedzi, a tymczasem pomrukiwał:
— To się tak skończyć nie może — nie. Szlacheckie dziecko, tak dobre, a może i lepsze od pana Zdzisława. Kocha się w niéj, to niechże się z nią żeni.
— Ale jestżeś pewien? wtrącił Lambert; mnie się to zdaje niepodobném do wiary. Znam twoją siostrę od dziecięctwa, jest dumna, nieprzystępna, nigdy o najmniejszą płochość posądzić nawet nie było można....
— A! tak — dodał Adolf, — ale i na nią przyszła godzina. Zdzisław napastliwy i śmiały, prawdziwie nie wiem jak sobie i czém czy przez kogo utorował drogę, a to wiem z pewnością, że co mówię, święta prawda.
— Mówiłeś o tém z siostrą? zapytał Lambert.
— Z chorym nie ma co mówić o lekarstwie — odparł Adolf.
Hrabia zamilkł znowu, gdy napróżno poczekawszy na odpowiedź, młodzieniec przydał:
— Za mój krok, ja całą odpowiedzialność biorę na siebie. Pan hrabia będziesz tylko łaskaw w imieniu mojém i jako opiekun, rozmówić się z hr. Zdzisławem co sobie myśli? Jeżeli skompromitowawszy siostrę moją, nie zechce jéj dać jedynéj satysfakcyi, jakiéj my wymagać mamy prawo, to jest, jeżeli się nie zechce żenić — ja się ujmę za honor domu!
Lambert wtrącił żywo:
— Nikt o niczém nie wie! zmiłuj się! pojedynek z nim właśnieby honorowi siostry uczynił niewynagrodzoną ujmę.
— Przepraszam hrabiego, rzekł żywo Adolf: jeżeli nikt nic nie wie, to pojedynek może być przypisany innym powodom; jeżeli kto jak ja podpatrzył schadzki.... Powinienem ratować Anielę....
Lambert przechadzając się żywo po pokoju, ramionami ruszał i zżymał się.
— Wszystko to, panie Adolfie, zdaje mi się jakąś zagadką i czémś nieprawdopodobném. Żeby panna Aniela, tak jak ją znam, mogła się dopuścić — czegoś podobnego, takiéj lekkomyślności — zajść w niéj tak daleko.... zapomnieć o tém co sobie winna i naszemu domowi, matce mojéj, która ją tak kocha.... to mi się nie mieści w głowie. Żeby pan Zdzisław ze swemi stosunkami w świecie, ze swemi pretensyami, młodością, majątkiem, miał się dać ująć bardzo skromnéj kuzynce rezydentce.... nie grającéj żadnéj roli w tym świecie, do którego on chce się wcisnąć....
— Ale to co ja mówię, to są fakta — rzekł Adolf, zawahawszy się nieco. Muszę się przyznać hrabiemu, że przewidując jego niewiarę, użyłem niegodziwego środka, aby mieć dowód w ręku. Wkradłem się do pokoju siostry i biurko jéj otworzyłem wytrychem.
— A! a! zawołał oburzony Lambert.
— Cel uświęca środki, dodał rumieniąc się Adolf — to moja rzecz.... jestem bratem....
To mówiąc dobył z kieszeni papier.
— Własnoręczny list pana Zdzisława, dodał ironicznie, — który dowodzi, że się schadzają i widują i na jakiéj stopie są z sobą.
Oniemiał hrabia, list biorąc do ręki.
— Cóż chcesz, żebym z tém zrobił? spytał chmurno.
— Jeśli się zaprze, to dowód niezaprzeczony — dodał Adolf. Po tém co zaszło między siostrą moją a nim, nie pozostaje nic innego, dla rehabilitacyi, nad ożenienie.
Zamyślił się hr. Lambert.
— Mówiłeś pan o tém z siostrą? zapytał raz jeszcze, jakby już nie pamiętał, że brat mu przed chwilą odpowiadał na to pytanie.
— Nie miałem potrzeby mówić z nią o tém.... powtórzył Adolf.
— Należałoby.... może — dodał zakłopotany nieco hr. Lambert — zasięgnąć rady mojéj matki.
— Ja pana hrabiego przyszedłem prosić o jedno, i przytém stoję, odezwał się Adolf — o pośrednictwo do Zdzisława. Jeżeli mi go hrabia odmówisz, udam się do kogo innego.... i proszę zachować to przy sobie. Wyjawienie tajemnicy mogłoby pozbawić Anielę przytułku: ani ona sama, ani jabym jéj go wyszukać teraz nie mógł....
Wyciągnął rękę po list Adolf, ale Lambert mu go nie oddał i schował do kieszeni.
— Jestem zmuszony czynnie się wdać w tę sprawę — odezwał się po namyśle, z goryczą, nie patrząc już na Adolfa. Przyjdź się dowiedzieć co wypadnie.
— Interes ten nie cierpi zwłoki — odezwał się nalegając Adolf.
— Zrobię co i jak będzie można, spuść się na mnie. Pośrednio i dom nasz jest w to wplątany, odezwał się hrabia. Proszę dopóty nie robić żadnego kroku póki ja nie upoważnię do tego.
Kończąc żywo niesmaczną tę rozmowę, hrabia zawołał kamerdynera, aby mu przygotował ubranie, i dał znak Adolfowi, aby się oddalił.
Gdyby nie list i nie zapomnienie brata, nigdyby Lambert nie przypuścił nawet podobieństwa tak płochego postępowania ze strony Anieli. Pomimo jéj groźb, wyrzutów, zapowiedzianéj zemsty, resztka jakiéjś sympatyi pozostawała w sercu hrabiego dla biednéj sieroty. Radby ją był ratował, a ze Zdzisławem sprawa mu się zdawała tak trudną, iż przewidywać było potrzeba albo krwawe, lub wcale jakieś niedające się odgadnąć rozwiązanie....
Dziwiąc się temu upadkowi dumnéj dziewczyny, wdającéj się w romans pokątny, hr. Lambert zapomniał, że nie było to wcale nadzwyczajniejszém nad jego własną miłość dla ekscentrycznéj panny Elizy....
Prędzéj nawet można sobie było tłómaczyć słabość kobiety, sieroty, któréj zaświeciła jakaś nadzieja łudząca lepszego bytu, niż jego fantazyę dla dziewczęcia, od którego dzieliły go nieprzełamane zapory....
Ubrawszy się prędko i rozważywszy nieco jak ma do sprawy przystąpić, Lambert pojechał wprost do p. Zdzisława, u którego bywał bardzo rzadko. Zastał go jeszcze w rannym stroju, u komina, z głową dziwacznie potarganą, w humorze jakimś złym i zniecierpliwionego....
Nie byli z sobą na stopie wielkiéj poufałości, chociaż piękny Zdziś się o to starał. Lambert wielką grzecznością, pełną chłodu przyzwoitego trzymał go na pewném oddaleniu. Nie znali się też głębiéj oba, i żaden z nich charakteru właściwego przeciwnika się nie domyślał. Lambert miał Zdzisia za dosyć pustego i próżnego chłopca; Zdziś go za pyszałka, arystokratę.
Podanego cygara nie przyjąwszy, nie siadając nawet, hrabia Lambert z pewnym uroczystym akcentem oświadczył gospodarzowi, że ma z nim do pomówienia na osobności, i prosił, aby drzwi swe zamknął dla innych gości. Trochę zmieszany tą zapowiedzią, Zdziś popatrzał uważnie w oczy mówiącemu, namyślił się i — zawołał służącego, któremu dał rozkaz żądany.
— Przychodzę do was w bardzo draźliwéj sprawie — odezwał się hrabia — lecz obowiązki krewnego i opiekuna czynią to wystąpienie nieuniknioném.
Zdzisław pobladł trochę, lecz uśmieszek ironiczny przesunął mu się przez usta.
— Jestem na rozkazy wasze! odparł z wymuszoną grzecznością.
— Domyślacie się może o co idzie, rzekł Lambert; oszczędzilibyście mi....
Zdziś gryzł w ustach koniec cygara, który wyplunął.
— Nic nie rozumiem, rzekł.
— Idzie o pannę Anielę, która jest kuzynką naszą, a ulubienicą matki mojéj — rzekł hrabia. Jéj stosunek z wami jest nam wiadomy.
— Jakim sposobem? zawołał niezręcznie Zdziś.
— O to nie idzie, wiemy o wszystkiém, o korrespondencyi, o schadzkach....
— A! a! odparł Zdzisław zimno i kwaśno: zatém hrabia i o tém zapewne wiedzieć musisz, że ja dziś miałem się oświadczyć hr. Laurze o rękę panny Anieli.
Lambert aż się cofnął i podając rękę Zdzisławowi, zawołał:
— Przepraszam, o tém nie wiedziałem.
Zdzisław przybrał minę dumną, zakłopotaną, szyderską razem.
— Tak, jest to rzecz postanowiona! żenię się — rzekł powoli cedząc słowa — zakochałem się, panna nie była inaczéj do pozyskania. Sądzę, że w mém położeniu mogę sobie pozwolić dogodzenia téj fantazyi.... gdyby ona fantazyą była. W przyszłości, jeśliby się okazała niezgodność charakterów.... coś takiego coby mi życie truło — a! jużci, moyenant finance rozwód zawsze jest możliwy.
Ruszył ramionami Lambert, spoglądając na młodzieńca z pewném politowaniem.
— Pan to tak z krwią zimną przewidujesz! spytał.
— Ha! wszystko potrzeba przewidywać w życiu — rzekł Zdziś. W tym momencie jestem zakochany do szaleństwa.... Wolałbym stokroć nie żenić się... i uczynić nawet wielką ofiarę...
— Panie Zdzisławie! wtrącił Lambert: to są rzeczy, do których się nie przyznaje....
— O! ja — przyznaję się do wszystkiego, i gdybym miał ochotę zamordować kogoś, naprzykład tego p. Adolfa, który jest bratem panny Anieli, wyznałbym to otwarcie. Na dziś tylko chciałbym się go pozbyć, a ponieważ jesteśmy na tym przedmiocie, pozwolisz mi hrabia spytać się o radę.... cobym ja mógł zrobić z tym fantem?
Mimowolnie Lambert się uśmiechnął.
— Żenić się z panną Anielą nie czyni wiele honoru — mruknął Zdziś, — ale gdy się kocha jak ja i ma namiętności gwałtowne — on passe par là; żenić się zaś razem z takim Adolfkiem....
Nie opowiadając na pytanie, hrabia zwrócił rozmowę.
— Pozwolisz mi przygotować moją matkę do téj miłéj niespodzianki?
— Możesz hrabia uczynić co zechcesz, jak osądzisz za właściwe, rzekł z ukłonem Zdziś, — a tymczasem, mam suchą starą hawannę, na którą proszę. Jest to coś w swoim rodzaju — niezrównanego.... Siadaj kochany hrabio, a jeżeli pozwolisz, wkrótce kochany kuzynie....
Lambert się skłonił. Zdziś tryumfował swą oryginalnością i był z tego szczęśliwy.
— Z rodzicami miałem przejście ciężkie — dodał zniżając głos, — szczególniéj z mamą, bo ojciec najpoczciwszy w święcie, uścisnąwszy mnie wyznał na ucho, tak, aby mama nie słyszała, że i z pomywaczką pozwoliłby mi się ożenić, gdybym ja w tém widział szczęście moje....
Z pół godziny jeszcze Zdziś rozpowiadał różne miłości swéj przygody i dzieje serca, które tak niespodzianie wpadło w łapkę, nie mogąc się z niéj wydobyć.
— Bardzo mi się z daleka ta melancholiczno-dumno-zagadkowa twarzyczka podobała, mówił poufnie — ale gdym na żart rozpoczynał romans, miałem go za rozrywkę bez konsekwencyi. Bliższe poznanie dopiero odkryło przedemną cały porywający urok téj istoty dziwnie oryginalnéj....
Jestem pewien, że w świecie do którego ją wprowadzę — dodał, zrobi wrażenie niewypowiedziane — będzie to rewelacya.... Posąg milczący....
— Przemówi powołany do życia przez nowego Pigmaliona — dodał hr. Lambert wesoło, podając rękę na pożegnanie....
Rozstali się uprzejmie bardzo. Zaledwie kilkadziesiąt ujechawszy ztąd kroków ku pałacowi, hr. Lambert spotkał czekającego na niego w ulicy Adolfa.
Kazał stanąć.
— Bądź spokojny — rzekł do niego: wszystko ułożone....
— Ale jak? chciwie spytał brat panny Anieli.
— O tém się dowiesz wprędce....
Konie ruszyły, Adolf z dwuznacznikiem tym nie wiedział co począć....
Lambertowi śpieszno było do matki, wiedział bowiem, że dla niéj wiadomość ta będzie bardzo przyjemna. Nie oznajmując się wchodził do jéj gabinetu, gdy zobaczył klęczącą u nóg staruszki pannę Anielę, która szybko zerwała się zarumieniona i uciekła.
Hrabina Laura ocierała oczy z łez radosnych. Zobaczywszy syna w progu, wykrzyknęła, nie mogąc się powstrzymać.
— Wiesz o mojém szczęściu? Aniela! Aniela świetnie za mąż wychodzi. Cud nigdy niespodziewany!... Ktoby się był tego domyślił! Ona! Tak mało widywali się z sobą?
Lambert nie potrzebując już nic mówić, zmilczał, i powinszowawszy matce kilku słowami, zasiadł słuchać jéj opowiadania.
Historya, jaką pani Laura miała z ust panny Anieli, była ad usum Delphini przykrojona i w niczém do prawdziwéj niepodobna. Wszystko w niéj było cudowném, opatrznościowém, a nadewszystko wynagradzającém cnotę, pokorę, poświęcenie i t. d.
Wysłuchawszy bez kommentarza wszystkiego, hrabia wstał, i wyszedłszy od matki, wprost się udał do pokoju panny Anieli, która z wypieczonemi rumieńcami chodziła tryumfująca.... Zobaczywszy Lamberta uśmiechnęła się z ironią, złością i dumą.
— Przychodzę pani powinszować, odezwał się zimno hrabia, a razem.
— Jeżeli hrabia myślisz — zawołała nagle mu przerywając Aniela, że ja, dostąpiwszy tak wielkiego szczęścia jakiem jest zaślubienie p. Zdzisława, wyrzeknę się pamięci przeszłości, poprzysiężonéj zemsty, mylisz się mocno. Nie zmienia się nic, nieprzyjaciel zyskuje tylko siłę nową, sprzymierzeńca, nowe stanowisko....
Dopóki ja żyję, póki jesteśmy na świecie — walka nie ustanie....
Lambert skłonił się obojętnie, nie przywiązując jakby żadnéj wagi do tych wyrazów.
— Jeżeli jestem dziś z czego szczęśliwa — dodała Aniela z zajadłością obudzoną chłodem przeciwnika, — to z tego, że więcéj szkodzić, srożéj dokuczyć, boleśniéj się pomścić będę mogła.
Hrabia skrzywiony nie odpowiedział; dobywał powoli z kieszeni list Zdzisława, który mu powierzył Adolf.
— Brat pani — rzekł — nie w porę się dziś właśnie wybrał przezemnie wyzywać Zdzisława.... Jeździłem w tym interesie — mówił obojętnie Lambert, — a że szczegółom, jakie mi opowiadał wierzyć nie chciałem, bom nie przypuszczał, ażeby panna Aniela surowa i ostrożna, cnotliwa panna Aniela, mogła się ważyć na potajemne schadzki wieczorne, Adolf mi powierzył list Zdzisława, który u niéj wykradł z biurka....
Oddaję go pani.... nieczytanym — bo nie chcę, aby brat się z nim nosił. Widzi pani, że ja mściwy nie jestem....
— Bo nie masz się mścić za co, zawołała list mu z rąk wyrywając i ciskając go na ziemię Aniela. Tak! ważyłam się, ważyłam na wszystko! wiesz pan dla czego? dla tego, aby nabyć siłę.... do zemsty....
— To niepochlebne dla pana Zdzisława — rzekł cicho Lambert.
Anieli łzy trysnęły z oczu, zakryła je rękami, a hrabia nie chcąc dłużéj być wystawiony na wymówki — wysunął się z jéj pokoju....
Jakim sposobem miłość dla Zdzisława, a przynajmniéj pewna skłonność ku niemu łączyła się w głębi tego namiętnego serca, z niewygasłą namiętnością dla Lamberta? nie umiemy wytłómaczyć. Tak było, lub tak się ono wydawało.
W ciągu dnia pułkownik Leliwa zaszedłszy do hr. Laury, dowiedział się od niéj o tém co nazywała szczęściem swojem, i — osłupiał. Nie wierzył uszom; gdyby nie powaga szanownéj matrony, która mu to oznajmowała, Leliwa rozśmiałby się jak z plotki. Wiedział on o zawsze niby trwającym romansie hr. Julii z pięknym Zdzisiem, który szydersko nawet obiecywał jednocześnie z nią odbyć podróż do Szwajcaryi czy do Włoch; przewidywał więc jakąś konjunkturę tragiczną. Hr. Laura wzywała go, aby podzielał jéj radość, aby winszował: Leliwa siedział oniemiały.
— Niechże się, droga pani moja nie dziwuje mojemu osłupieniu, rzekł w końcu pułkownik. Gdyby mi pani oznajmiła, że dzwonnica kościoła żeni się z wieżą ratuszową, doprawdy nie wiecéjby to mnie zdumiało.... Panna Aniela milcząca, niepatrząca, jak cień przemykająca się ta zagadka.... i....
— Pułkowniku! Opatrzność boża, — odezwała się hrabina — błogosławieństwo niebios, które cichą cnotę nagradza.... wierzaj mi!
Skłonił głowę Leliwa, skrócił wizytę i strzałą popędził do hrabiny Julii. Nie myślał wcale być posłem i pierwszym zwiastunem, lecz ciekaw był, czy ta wiadomość nie wtargnie właśnie w jego obecności.
W salonie hrabiny nie było, wyszła na moment, zostawując Elizę samą, z całym pocztem adoratorów: z Jeremim, Romanem i Tadziem, otaczającymi piękną zwodnicę, która na nich patrzała z góry i szydziła bezlitośnie. Zobaczywszy pułkownika, rada była staremu może, iż trochę dywersyi przyniósł z sobą. Opuściła zaraz tych panów i poszła naprzeciw niemu....
— Witam pułkownika, rzekła z uśmiechem.... bardzom mu rada!
Zniżyła głos i pochyliła mu się do ucha.
— Pan co znasz ludzi — szepnęła — powiedz mi proszę, który z tych trzech będzie najlepszym na męża? Potrzebuję koniecznie, jak pan wiesz, wyjść za mąż, mama także tego sobie życzy, bo ja ją trzymam w niewoli — zatém to rzecz postanowiona, że któregoś z tych paniczów wybrać muszę, nie mogąc mieć kogobym chciała.... Powiedz mi pan, co — powtarzam — znasz ludzi, który z nich.... (tu przysunęła się do samego ucha uśmiechającemu się dziwnie staremu), który z nich najgłupszy?
Z uśmiechu Leliwa przeszedł do głośnego wybuchu....
— To jest kwalifikacya konieczna, dodała Eliza....
— Nie zawsze ona daje rękojmię powolności, zawołał pułkownik....
— No to wybierz mi, proszę cię, któregoś z nich, albo — chcesz? pociągnijmy węzełki! Nudzą mnie wszyscy trzéj, a przynajmniéj gdy wybiorę, nudzić już będzie jeden tylko. Czysty zysk.
— Żartujesz, bogini moja! rzekł Leliwa.
— Niestety jest to smutna prawda — dodała Eliza. Potrzeba dla mamy nawet, abym raz sobie z domu poszła, a i mnie tu zaczyna być duszno w téj Warszawie.
W czasie tego a patre podedrzwiami, pachnący Roman, dowcipny Jeremi, elegancki Tadzio bawili się sami. Jeremi dawał im swe odgrzewane koncepta, pewien, że aż nadto świeże dla nich będą.
W tém Eliza odezwała się głośniéj do pułkownika:
— Nie słyszałeś co o maryażu?
— O jakim? drgnąwszy zapytał Leliwa.
— O jedynym pewnym z całego karnawału, dodała Eliza: powinieneś się domyślić, że mówię o księżniczce Marcie....
— Nie słyszałem, że ma za mąż wychodzić?
— Przecież ją tu z za granicy, upakowaną starannie w bawełnę, przywieźli dla hr. Lamberta, à grande vitesse, mówiła Eliza — to rzecz powszechnie wiadoma.
— Wracam od hr. Laury, odparł pułkownik, lecz o niczém tam jeszcze nie słychać podobném.
Musiał się za język ukąsić, aby drugiéj nie wydać tajemnicy.
Gdy to mówił, przez drzwi boczne weszła hr. Julia, i dość było na nią spojrzeć, by poznać, że ją coś świeżo dotknęło tak boleśnego, iż wzruszenie i gniew ledwie mogła w sobie utrzymać. Eliza, która pomimo wszystko, kochała matkę — rzuciła się ku niéj przestraszona.
— Mamo! co to mamie?
— Nic! nic! mówię ci — nic, odparła hrabina....
Paliły się jéj oczy, wypieczone świeżemi łzami, oschłe już od gniewu. Skinęła na córkę, aby odeszła; a gdy ta z wolna zwróciła się ku swym adoratorom, czekającym na nią, pochyliła się do ucha Leliwie....
— Coś takiego — szepnęła głosem, w którym łkanie czuć było — coś takiego, co podłością i szaleństwem przewyższa wszystko....
— Wiem już — odparł pułkownik, — ale, na Boga, nie okazujże hrabino, iż to ją tak bardzo obchodzi.
— Zwaryował! przez zęby przecedziła hr. Julia. O! ale na tém nie koniec — ja ci powiadam — tak się to nie skończy....
Wzięła w rękę album, bawiąc się nim, jakby go poszarpać chciała....
Leliwa, który już nie miał tu nic do czynienia, wstał, by odejść, gdy drzwi z hałasem otwierając, wpadł hr. Ludwik. Szedł na miasto, i — jak zwykle, przechodził przez salon żony.
— Dzień dobry, krzyknął głośno — ale otoż nowina, ébouriffante!...
Julko, jeden z twych najwierniejszych adoratorów, Zdziś, pali głupstwo monumentalne! Wiesz? żeni się, je vous le donne en mille.
Eliza poskoczyła do ojca.
— Papciu? z kim — na Boga!
— Z panną Anielą Siennicką! Sic! Tak! kto nie wierzy, niech wyjdzie na miasto u Stępkowskiego piją kosz szampana przegrany w zakład....
Hr. Julia odwróciła głowę.
— Kochana Julko, dodał mąż — widzę, że już nie umiesz jak dawniéj adoratorów swych trzymać w ryzie. Ten ci się wyemancypował — kompromitująco!... Cha! cha!
I hrabia salutując na wszystkie strony, pośpiesznie wybiegł z salonu.
W istocie dnia tego mówiono po całém mieście tylko o cudzie, jaki się stał, że orędownictwem niewiadomego patrona, bogaty Zdziś, milionowy Zdziś, żeni się z panną niemającą absolutnie nic oprócz oczu czarnych jak przepaść i niezgłębionych jak ona.
Na hrabiego Zdzisława rzuciło to blaskiem pewnéj oryginalności, która nigdy ludziom próżnym nie bywa wstrętliwa. Nie mogąc czém inném, dobrze się pochwalić bodaj dziwactwem niebywałém....
Hrabina Stanisławowa, mówiąc o synu, podnosiła głównie bardzo blizkie pokrewieństwo panny Anieli z hr. Laurą i domem, którego kolligacya wielkim była zaszczytem.... Zdzisław na chwilę był przedmiotem ciekawości wszystkich, a kobiety, które go nie znały, pragnęły choć zobaczyć bohatera, co miał determinacyę żenić się z ubogą dziewczyną.
Pan Adolf tego dnia zasiedziawszy się u Rusińskiéj na górze i kłócąc się z nią a bawiąc z Basią, nie spodziewając się żadnéj stanowczéj wiadomości od Lamberta, o niczém też nie wiedział, tylko że sprawa załatwić się miała; dopiero nazajutrz, do pałacu przybywszy w nadto wczesnéj godzinie.... wstąpił do siostry....
Sposób w jaki go przyjęła panna Aniela, wcale dla niego nie był pochlebny. Z brwiami zmarszczonemi stanęła od progu, tamując mu wnijście.
— Pan co kantorki wytrychami otwierasz, zawołała — racz mnie raz na zawsze uwolnić i od swéj opieki, i od swych odwiedzin....
Adolf patrzał na nią.
— Tak, dodała ze wzgardą — nie potrzebowałam do tego pomocy twojéj, aby wyjść za mąż. Hrabia Zdzisław wczoraj się oświadczył o mnie hrabinie, — i ja, i on, wymawiamy tylko sobie, abyśmy pana nie znali, ani widzieli. Hrabia Zdzisław zrobi coś dla niego, raz — lecz proszę, byśmy się nie znali.... Żeń się sobie z tym koczkodanem, u którego mieszkasz i — bywaj zdrów!
Osłupiałemu Adolfowi powtórzyła razy kilka: Bywaj zdrów! i wyprawiła go za drzwi.
Nie mogła mu darować, że list wykradziony Zdzisława, który zdradzał całe jéj z nim postępowanie, dał Adolf w ręce hrabiego.... Listu tego nie czytał on, ale panna Aniela nie mogła przypuścić, aby sekret chciał poszanować i ciekawości nawet nie miał.
Adolf zwrócił się do Lamberta, który mu chłodno bardzo oznajmił, że wczoraj wieczorem odbyły się zaręczyny, a wesele nastąpi po Wielkiéjnocy, bo Zdzisław o to prosił. Państwo młodzi wybierali się potém zaraz za granicę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.