Bunt (Szenwald, 1946)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Szenwald
Tytuł Bunt
Pochodzenie Utwory poetyckie
Wydawca Spółdzielnia Wydawnicza „Książka”
Data wyd. 1946
Druk Zakłady Graficzne „Książka”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Bunt


Płatami ząb żelazny skorupę ziemi zdziera,
zawzięcie klin stalowy dodziera się do trzew.
Jak wszy ruchliwe stado gryziemy ziemski czerep,
nożami tniemy ciało, ciągniemy ciepłą krew.

Za mało kuć żelazo, za mało kruszyć granit,
za mało pławić złoto, lać cynk i topić brąz.
Do silnych bąbli ziemi przyssani pijawkami,
płyniemy kałużami odpływających słońc.

Kłosami strzela ziemia. Słodkiego pełne
zamieciom chylą głowy, w powietrza toną plusk.
Smakuje orna skiba, wilgotna, tłusta, czarna;
tulimy usta blade do kłosów bladych ust.

A noce — sine czaty. Obleśna gęba mlaska,
gdy z wiadra nieba ścieka pienisty, mleczny sok.
Słodyczą gwiezdnych kałuż upiorna spływa łaska,
oblepia słodkim tynkiem nerwowy czkawki tok.

O, dosyć tej słodyczy, o dosyć, dosyć, dosyć!
Jak muchy brzęczą serca złapane w lepką sieć.
Palącą, gorzką cieczą nabrzmiałe wargi zrosić!
Lancetem przeciąć wrzód i nożami piersi drzeć!

Przepalającą lawą otchłanne gardła zalać!
wytargać każdy nerw i wyszarpać każdy fibr!

O ból wołamy, chmury, przepaście, oceany!
Wołamy serc młotami, wodospadami krwi.

Ostrzami najeżone po niebie chmury łażą
kalecząc się o blachy przepołowionych łun.
Ulewo kul zawrotna — załoskocz w twarz cmentarzom!
Płomiennych gwoździ deszczu — wichurą na nas luń!

Niech nam zielona trwoga rozdzwoni dreszczem zęby,
niech krwawe oczodoły w przepastny gruchną lej.
Umarłych ze słodyczy niech pian zachłysną kłęby —
szkieletom żywych, śmierci, żywiołu życie wlej!

Bo jeśli oddech krótki, a ziemia jest bezkresna,
bo jeśli trzeba wiecznie i ssać i gryźć i żuć,
po wodzie i po niebie porozwlekamy niesmak
i tchem — eteru krople pozamieniamy w żółć.

I może się zbuntuje zatruta żółcią ziemia,
rozbabrze się wulkanem, szczeliną przerżnie brzuch
potrzaska dumnie karki, zawyje po korzeniach,
zagwiżdże w nozdrza wichrem, rozdmucha kości w puch.

I nic. Skłębiona czeluść w błękitny runie wiszar.
Pustynny będzie wieczór. Dalekie gwiazdy. Sierp.
Na wodzie cisza trupia. W powietrzu martwa cisza
W zaświaty idzie słońce, bolesnych pełne szczerb.

Skamander, 1925 r.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Szenwald.