Bohaterowie Grecji/I. Fotos Tsawellas/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugenjusz Yemenis
Tytuł Bohaterowie Grecji
Wydawca „Ruch literacki“
nr 30—45 /1876
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Władysław Tarnowski
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Fotos Tsawellas[1]
I.
(Panu Leonidas Frangudis, konsulowi w Kanei (obecnie w Tryeście) poświęca ten życiorys pamiętny jego dobroci tłumacz.)

Kanton Suli, położony mniej więcej w środku Epiru, o mil dwanaście od przystani Ambracia, a o czternaście od Janiny jest najeżony górami prawie nieprzystępnemi, przez które Acheron, zwany dziś Mauropotamos (rzeka czarna), pędzi grzmiąc w bezdenne przepaście. Kraj ten, zewsząd od natury stworzony warownią olbrzymią, tylko ciasnymi otwiera się wąwozy. W początku oktobra 1853[2] opuściłem miasto Arta i wszedłem w dziką okolicę powiatu Suli, ścieżką, wiodącą raz zawrotnemi pochyłościami olbrzymich wyżyn, raz szorstkiemi gardłami wąwozów, po nad szumiącym wśród lasów Systrumi dawnym Kokytem, inną rzeką śmiertelnej pamięci. Nic bardziej odpowiedniego ciemnym podaniom mitologicznym, nad obraz tej strasznej okolicy. Jest to chaos skał spiczastych, otchłani, stromych szczytów, dzikich i poszarpanych otchłannemi przerwami.
Mimo groźnego opisu, jaki mi robiono, gdym opuszczał Ateny, czarna groza i opustoszenie tych gór, przeszły wszelkie moje oczekiwania. Głuche szlochanie strumieni, wzbierających za najmniejszym deszczem, są jedynym głosem przerywającym głuchą ciszę tej samotni. Na żadnej roślinności nie spocznie oko znużone nurzaniem się w przepaściach i spotykaniem szorstkich wypukłości. Niekiedy krzak oleandru różowo rysuje się na skalistem tle popielatem. Na samotnych wyżynach, rzadkie bukiety świerków cichym dreszczem trzmielą, to szumią za najsłabszym wiatru powiewem, niekiedy źródła rozmarzłej wody zwierciedlą się ku niebu. Od czasu do czasu, góra lub skała ku południowi zwrócona, schyla się łagodną pochyłością i tworzy zielone przedmurze, niekiedy po nad niem wybłyska jakaś przestrzeń czerwonawa: są to szkielety dębowego lasu, spalonego przez nieroztropność lub dziką fantazję górskich pasterzy.
Zdziczali ci koczownicy są jedynemi istotami, które tu przechodzą. W ciągu całego przejścia mego przez góry, jedynego napotkałem pasterza, który opuszczał z swą trzodą iglaste turnie, by się udać na zimowe leże nad cieplejsze wybrzeża Ambracji. Jednak, nie ma lat 60, jak mały ludek, pełen życia, istnie homeryczne plemię, kwitło w tych niedostępnych regjonach, zkąd rozciągało swe orle panowanie nad okolicznemi płaszczyznami. W końcu XVI wieku, kilku ludzi przybyłych z różnych stron Epiru, spotkało się u progów tego dotąd niezamieszkałego kraju. Uchodzili oni przed Turkami i pojęli, że odtąd tylko te niezdobyte wyżyny mogą być gniazdem ich rodzin i ich wolności. Inni wygnańcy, nadciągali zwolna, powiększając chrześcijańską kolonię. Około roku 1700 liczba Suljotów wynosiła około 3000, zorganizowana w rodzaj wojennej konfederacji. Zasłonięci skałami nieprzystępnemi, i wzniecający obawę władz tureckich, które napróżno usiłowawszy wysadzić ich z tego potwornego schronienia, zniewolone zostały z czasem do uznania ich niepodległości. W celu zdobycia żywności, której skały nie mogły dostarczyć, Suljoci opanowali część dolin i wąwozów przyległych, których mieszkańcy dawniejsi otrzymali nazwę Parasuljotów, czyli Suliotów[3] przyłączonych. Ludność górska stanowiła cztery wioski: Kiaffa, Avarikos, Samoniwa i Souli; rzucone na wysokich grzbietach skał, których nie można dosięgnąć inaczej, jak przebywając czteromilową, poprzecinaną bryłami skał oberwanych i tysiącami przepaści, od mili do mili wznosił się Pyrgos, rodzaj wieży fortecznej, w miejscu najtrudniejszem do przejścia. Cztery te wioski połączone były z sobą mostami z drzewa, rzuconymi ponad otchłanie. Najprzód Kiaffa, wznosiła się nad przerażającą spadzistością, z której wody deszczowe spadały ku Acheronowi. Szczyt Kungh, ukoronowany kościołem poświęconym świętej Wenerandzie, panował nad tą osadą, będącą kluczem do zdobycia całego pasma. Awarikos i Samaniwa były zawieszone w powietrzu na trzeciej i czwartej w górę wyżynie. Wreszcie wielkie Souli czyli Kassouli, znikało na igle jeszcze wyższego, mglistego szczytu. Tam mieszkały najznaczniejsze i najstarożytniejsze rodziny, między niemi rodzina Tsawellas, Botzaris, Drakos, które według podań sięgały najodleglejszej starożytności.
Zaledwie kilka bezkształtnych odłamów, parę szczerb po murach spalonych, oznaczały mi miejsca tych wdowich siedzib — zawiązku nieśmiertelnej walki. Oto gniazdo zburzone sławnego pokolenia Suliotów[4], których wódz waleczny Fotos Tsawellas, zostawił po sobie wśród plemion Epiru i w dziejach niewygasłe wspomnienie. — Wdrapawszy się dopiero o zachodzie słońca na szczyt, gdzie leży Kiaffa, nazajutrz musiałem odłożyć wycieczkę do Kassouli. Z kilką towarzyszami usadowiliśmy się tam małą karawaną, w ruinach fortecy, którą Ali pasza wzniósł w tem miejscu. Te gruzy jedynie świadczą o przeszłości tych przybytków, i od czasu do czasu zbyteczna gwardia kilkunastu Abańczyków stanowi straż tych upadłych murów, które zaledwo przeciw natarczywości żywiołów ochronić zdolne.
Noc zapadła szybko, gdyż w tych stronach zmierzch trwa chwilę, a przejście z światła do ciemności niezmiernie szybkie. Znużenie i natłok wrażeń sen oddalały ode mnie. Prosiłem przewodnika mego, by dalej ciągnął swe opowiadania w dzień poczęte, ku czemu zdał się mieć wielką ochotę. Człowiek ten którego nająłem w Arta dla niezbłądzenia w nieskończonych labiryntach gór, należał także do ostatnich wycieczek w wojnie o niepodległość. Utracił nawet jedno ucho. Turcy puścili go z niewoli, w którą był wzięty, pod warunkiem, by się zobowiązał więcej przeciw nim nie podnieść broni. Zanim jednak wyszedł, ucięli mu ucho (!) by w razie powtórnego schwytania był poznany i zaraz zabity. Znał on na palcach historię Polemarka Souli Tsawellas, którą i dzieci siół drobnych umieją i długo powtarzać będą tak dla wielkich wspomnień, które obudza, jak dla złączonych z niemi nadziei, o czem nastąpi. Agojata mój skończył swe opowiadanie taką perorą: „Walka nie jest skończona, skończy się dopiero gdy Tsawellas powróci.“ Na moje zdziwienie, wytłumaczył mi to mistyczne proroctwo, mówiąc, że w całym Epirze panuje wiara, iż Tsawellas nie zginął, ale powróci kiedyś, by co do nogi wytępić wszystkich Turków[5]. Pytałem go się, czy wnoszą, gdzie przez ten czas wielki wódz spełnia swą misję aż do czasu, gdy będzie mógł wrócić? Odrzekł mi, że to niewiadomo, ale że Fotos Tsawellas żyje i spełni jeszcze wiele cudów waleczności. „Wtedy dopiero, dodał, Grecja będzie wolną, gdy w Epirze ani na całej ziemi żadnego Turka nie będzie.“ — Taką jest potęga wpływu, wywarta przez Polimarka na wyobraźnię ludów w Epirze, że legendy ich nie zadowalniając się nieśmiertelnością przywiązaną, do imienia bohatera, nadając mu (jak i legenda o Barbarossie) życie nieśmiertelne na ziemi, i że każą mu jeszcze powracać na scenę świata, by ostatecznie zdobyć tryumf rasy greckiej nad wrogami. Jest w tem treść głęboka, charakteryzująca uosobienie całego kraju. I pielgrzymka nasza po jego okolicach przeświadczyła nas, że choć Tsawellas nie żyje, genjusz, który go ożywiał, został wśród żywych i płonie w ich duszach. Nienawiść i wzgarda Turka dosięgają tam szczytu. Sąsiedzi małego królestwa Grecji, Epiroci, wzdychają do połączenia się z nimi. Duch buntowniczy ciągle robi wśród nich, i niewątpliwie uczucie narodowe już po kilkakroć wybuchające, wyłoni wreszcie męża obdarzonego jak Tsawellas wyższością umysłu, energją olbrzymią i wpływem potężnym na bratnie plemiona.




rzeki Tyanis, który tam na nich oczekiwał. Nazajutrz wyruszyli dalej przyboczni sztabowi Alego. Wrócili tegoż dnia oznajmiając, że odnieśli świetne zwycięztwo nad posterunkami, przed Argirokastron. Ali, udając że w tem widzi dobrą wróżbę, wstrzymał pochód i resztę dnia chciał, jak mówił, spędzić na wesołej zabawie. Skoro ustał upał i schyliło się słońce za góry Pindu, Albańczykowie zaprosili Suljotów do pewnych wyścigów, wykonywanych obyczajem starożytnym. Zależą one na przesadzeniu jak najszerszej głębokości w rozpędzie. Suljoci, znani ze swej zręczności, przystali szlachetnie, by każda grupa składała się z trzech Albańczyków, a jednego tylko Suljoty. Ten układ niezmiernie zaostrzył ich ambicję i pochlebił miłości własnej. Nagrody zwycięzców zostały oznaczone, rozbroili się wszyscy dla tem swobodniejszego ruchu i rozpędu. Sam Ali pragnął być sędzią wygranej. Wstąpił na wzgórek, zkąd wzrokiem objął całą płaszczyznę. Wkrótce z niezmiernym zgiełkiem poczęły się gonitwy. Suljoci od razu poczęli zwyciężać; Fotos między nimi celował zwinnością. W upojeniu zwycięztwem, rozigrani górale nie postrzegali, że tłum widzów ścieśnia się w około nich. Młody Tsawellas, wyprzedziwszy wszystkich niesłychanym skokiem, został ogłoszony zwycięzcą. Ali pasza wstał, klaszcząc w ręce. Na ten znak Turcy, baczni na każde jego skinienie, wpadli gwałtownie na Suljotów, znużonych i bezbronnych, powalili o ziemię i okuli ich w łańcuchy.
Równocześnie Ali przyspieszonym marszem ruszył na Suli, spodziewając się tem łatwiej je zdobyć. Na szczęście jeden z jeńców o nadzwyczajnej sile, stargał w nocy swe więzy i uszedł tajemnie. Omylił straże i z szybkością wichru puścił się ku Selleidzie, gdzie przybył zawczasu, by wszystkich do alarmu pobudzić. W parę godzin byli gotowi. Jak zwykle w takich razach, najprzód zniszczyli całą żyzną okolicę, owoc swej pracy, potem znikli w górach. To też Pasza przybywszy na miejsce, ze zdumieniem zastał pustynię. Strychy i piwnicę puste, futory próżne, źródła zabite, studnie zasypane, pola wyrżnięte co było możliwe w lipcu. Kilka psów zgłodniałych na widok Turków pierzchło ku górom Suli, dla ostrzeżenia swych panów. To widząc, Ali Pasza chciał z nimi traktować o pokój. Uwolnił Lamprosa, pod warunkiem, by tenże namówił współbraci do złożenia broni. Zaledwo uwolniony, Lampros wymową swoją rozpłomienił zapał górali i przygotował do walecznego odporu, poświęcając tem samem drogiego syna i resztę ziomków pozostałych w ręku okrutnika.
Fotos i jego towarzysze, posłani do Janiny i uwięzieni, kędy syn nieodrodny Ali Paszy, Wely, do srogości ojca dorzucił jeszcze to, że ich utrzymywał ciągle w mniemaniu, jakoby za chwilę mieli umrzeć. Zawołał Fotosa, którego jako najmłodszego mniemał trwożliwym: „Jutro — rzekłem mu — będziecie żywcem spaleni. — Dobrze zrobisz, — odrzekł mu młodzian — tak samo postąpi mój ojciec z twym ojcem i twymi braćmi, gdy ich pochwyta“[6]. I pewny tego wyroku, napominał towarzyszy do mężnej śmierci. Po trzech dniach i tyluż nocach przeżytych w grozie doraźnego skonu, nagle widzą, że drzwi więzienia się otwarły. Pewni śmierci, odzyskali wolność i swoje góry. Na głowę zbity, w walce często opiewanej w pieśni Suljotów, Ali Pasza zmuszony był zawrzeć pokój i oddać jeńców, których z żalem swym na razie nie pomordował. Fotos w tej potrzebie zapałał przeciw swemu wrogowi nieubłaganą nienawiścią, która wkrótce objawiła się w czynie. W parę miesięcy zamknął oczy swemu ojcu, poległemu w skutek ran odniesionych w ostatniej walce. Pod wpływem tych zdarzeń zemsta osobista i rodzinna wkrótce zmieniła się w zemstę narodową, całoplemienną, którą pobudził Ali Pasza Epiru. Dwóch wrogów — Ali i Fotos, odtąd ciągle stają przeciw sobie, za nimi ich plemiona zażarte, i za ruchem dramatu — widz — historja.
W chwili skonu Lampros Tsawellas polemarka oddający ducha, zwołał wszystkich wodzów. Z męskiem pożegnaniem podniósł swój uświęcony życiem oręż, i oddał go w ręce swego syna. Zrozumiano ten ruch umierającego, i Fotos, obwołany wodzem polemarką Souli. Pieśń gminna o śmierci tej mówi:
„Lampros zgładził pięćdziesiąt Bejów, sto Agów, tysiąc Turków, wreszcie i sam mężnie poległ i Pallikary płaczą w koło niego.“
„Ubierzcie go w najwspanialsze szaty; ustrójcie go na ostatnie święto wieczne, a głowę mu złóżcie na poduszce z laurów.“
„Lampros ma syna, dał mu swój samopał i miecz srebrno-pochwy. — Bądź wodzem — rzekł mu — postaw mię stojąco w grobie, i zrób otwór przy uchu mojem, bym słyszał dźwięk mej broni w bitwie.“
„I pragnę byś przechodząc, co wieczór wymienił mi nazwiska tych, co padli pod twymi ciosami, aż dokąd usłyszawszy imię Alego, nie zadrżę z radości w grobie moim!“
Walecznego wodza pochowano z całym przepychem przyjętym w takich razach przez Kleftów. Strojnego i zbrojnego pokryto ziemią; każdy z nich przystąpił, a ucałowawszy, szeptał mu do ucha zlecenia na tamten świat do drogich sobie osób. Na noszach z gałęzi i kwiatów poniesiono go do wiecznego przybytku. Od tegoż dnia Fotos Tsawellas nie miał innej myśli, jak pomścić ostatnią krzywdę, Ali zaś, jak powetować klęskę i wytępić Suljotów. Cierpliwszy jednak od swego przeciwnika, Ali czekał zadania sobie urazy, i do raptownego natarcia się gotował.

Niestety, Fotos podzielał porywczość współplemieńców swoich, dumnych bez granic swem prastarem pochodzeniem i odwieczną swobodą. Chrześcijanie Seleidy gardzili chrześcijanami płaszczyzn, pozornie[7] znoszących jarzmo. Nadto dumą swoją zniechęcili sobie wodzów Tesprocji i Chamury, z którymi łatwo było zawrzeć przymierze, gdyż panowie albańscy aż do rządów Ali Paszy byli zupełnie wolnymi; on pierwszy pokusił się o ich podbicie. Niestety, rozwiązanie walki, wiedzionej z przewagą bohaterstwa nad roztropnością, łatwem było do przewidzenia.







    że nie wahał się marzyć o sułtaństwie i założeniu nowej dynastji. Z potężnem uzdolnieniem łączył skrytość i fałsz bez granic, a dzikość dzikiego zwierzęcia. Z interesu zemsty, czasem z kaprysu, mordował niekiedy tysiące ludzi, truł i rozstrzeliwał całe plemiona męzkie i żeńskie. Nieprzystępny wyrzutom sumienia, był zabobonny bez granic; złowrogie zmory przerywały ciągle krótki sen, jaki miewał duch jego febrycznie czynny. W biały dzień zdało mu się widzieć się otoczonym przez swe ofiary. Cały tom nie starczyłby do spisania jego okrucieństw, a wśród zbrodni bez liku, głównym planem jego życia było wytępianie Suljotów. (P. a.)

  1. Właściwie Photos, które skracamy.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Oktobra 1853 — października 1853.
  3. Historja Souli i Parga przez p. Parrevos. Wenecja 1815.
  4. Przypis własny Wikiźródeł „Suliotów“, tu pisane jest na sposób nowoczesny przez i, a nie przez j, tj. nie Suljotów, jak w większości tekstu.
  5. Dziwna; to samo mówiła mi ludność Libanu o swym ukochanym bohaterze Jussuf Beju, gdym podróżował po Wschodzie. (Przyp. tłum.)
  6. Wiemy to od siostrzeńca Fotosa, jenerała Kissos Tsawellas. Przypis własny Wikiźródeł Kizzos Tzavellas, było ich tego samego imienia i nazwiska dwóch: wuj i bratanek, wzmiankowanych w wierszu.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Przypuszczalny błąd w druku; być może powinno być słowo „pokornie“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Yemeniz i tłumacza: Władysław Tarnowski.