Bajka o Żelaznym Wilku/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Bajka o Żelaznym Wilku
Podtytuł z 14 rycinami i winietą okładkowa Jana Rembowskiego
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka“
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Jan Rembowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.

Gnuśniał Król, gnuśniał dwór.
Aż niespodzianie uderzył w państwo nowy grom, którego nie mógł już ukryć Tatura.
Nadbiegła wieść, że Władca Północy i Południa na czele niezliczonych hord przekroczył granice królestwa z dwuch stron przeciwnych i, zdążając do królewskiego zamczyska, zalewa i zabiera bez najmniejszego oporu włości i całe województwa.
Prowadzić nieprzyjaciela miał chytry rycerz Rondel, który pouczał chłopów, że nie żywi wcale złych zamiarów ani względem narodu, ani względem samego króla Jegomości, ino chce uwolnić wszystkich od złych rządów Strażnika Koronnego Tatury.
— Kiedy jego nie stanie, — głosili Rondlowi wysłańce, — wtedy Król spełni swoją obietnicę, da wam ziemię i zburzy mury zamczyska! Sam Miłościwy Pan cichaczem nam sprzyja!
Wieśniacy w dobrej wierze nietylko nie stawiali oporu, lecz owszem pomagali zaborcom, dawali wskazówki i początkowo dostarczali im nawet dobrowolnie żywności i ludzi zaciężnych.
Otoczone ze wszech stron wrogami, odcięte od wszelkiej komunikacji ze sobą, miasta, zameczki i grody ziem zajętych poddawały się jeden za drugim. Nie miał zresztą Tatura i tam zbyt wielu przyjaciół, a więcej zawistnych i nieprzychylnych. Przerażony Król co chwila odbierał wiadomości o upadku tego lub owego obronnego miejsca, o przejściu pod władzę nieprzyjaciela całych połaci kraju. Dydko na Słomianych Nóżkach miał dużo do roboty, żeby wymiarkować wśród zgmatwanych gwiezdnych dróg, co Królowi poradzić, co mu czynić należy... Król żądał jasnej, wyraźnej odpowiedzi, a że sam już dużo w gwiazdach rozumiał, nie dawał się zbyć byle czym.
Właśnie astrolog układał sobie mozolnie horoskopy na dzień jutrzejszy, kiedy schody, wiodące do jego ustronia, zajęczały pod ciężkiemi krokami. Dydko nadstawił uszu: nie były to kroki Króla, o nie, ani też pachołka, który mu tu nosił strawę, wodę i drzewo... Któż więc, u licha, śmie go niepokoić w tak ważną dlań nocną porę?
Nie odrywając więc oka od swej rury oszklonej, machnął astrolog i ręką i nogą na natrętnego przybysza, gdy ten drzwi otworzył.
— Ominie Węża i Lwa, ale wpadnie na Wodoleja... a wtedy wszystko uniosą wzburzone fale, o ile nie pomoże nam gwiazdozbiór Łabędzia! Ten umie pływać! — mruczał uczony, nie odwracając głowy.
Wtym mocna, twarda ręka ujęła go za ramię. Dydko krzyknął i obrócił się wartko jak fryga.
— Ach, to Wy, Przemożny Rycerzu! Jakże się zląkłem, myślałem, że to... już... Władca Północy i Południa!
— Przyjdzie, napewno przyjdzie i to niedługo, i wszystkich nas wypędzi! — odrzekł z uśmiechem Tatura, rozpierając się wygodnie w królewskim fotelu.
— A cóż temu winien biedny uczony? Mówię to, co mi każą gwiazdy...
— Tak, ale on napewno ma własnego astrologa!
Dydko zwiesił głowę i w zadumie stukał palcem po rozłożonej mapie nieba.
— A... moja gwiazda co porabia? — spytał po krótkim milczeniu Tatura.
— Gwiazda Jasnego Pana?... Ach tak, gwiazda! — zagadał astrolog i znowu oko do otworu rury przyłożył.
— Gwiazda... twoja, rycerzu... blednie!
— Dla czego blednie! — rozśmiał się Tatura. — Niech no mię waść do tej rury puści! Któraż to jest moja? Aha, ta, dokoła której jest rozsypany rój mniejszych? Słusznie! Nie widzę zgoła, aby ona bladła... A zresztą my temu zaradzimy... Ona rozgorzeje jeszcze większym blaskiem, musi mi ino Waść przedtym wyłożyć całe obecne położenie niebieskie...
Przysunął sobie fotel i pochylił się nad stołem, a Dydko jął mu pokornie pokazywać skreślone przez siebie mapy i tłumaczyć położenie i znaczenie rozmaitych znaków... Strażnik koronny słuchał go uważnie, jednocześnie pilnie ku drzwiom nadstawiając uszu.
— Pysznie! Wybornie! Tosamo chciałem powiedzieć! — wstawiał od czasu do czasu, a gdy zdumiony Dydko umilkł, zaczął mówić sam:
— Stąd płynie, według twego zdania, Przezacny Mędrcze, że jedyną przeszkodą do szczęśliwego układu gwiazd jest owa tutaj mgławica!
— Ależ bynajmniej! — protestował Dydko.
— Należy więc ową mgławicę rozproszyć, usunąć jej szkodliwy wpływ przez przeciwdziałanie innych gwiazd! — ciągnął rycerz, puszczając mimo uszu wykrzykniki astrologa.
— Te oto gwiazdy mówią, że najlepiej będzie zawrzeć z napastnikiem przymierze i oddać mu zagarnięte już ziemie! Uważa jegomość?!... Proszę o tym pamiętać!...
— Wcale tego nie mówiłem!
— Mówiłeś, mówiłeś, kochanku, te oto gwiazdy mówiły za ciebie, te oto gwiazdy! — powtarzał Tatura, stukając mocno grubemi palcami po rysunku horoskopu. — Ale najgłówniejsze gwiazdy mówią, że, aby powodzenie było trwałe, należy raz na zawsze usunąć przyczynę napaści i wydać... królewnę co rychlej zamąż... Czy nie tak? Wszak to jasne, jak gwiazdy na niebie! — rozśmiał się Tatura i wtył na poręcz fotelu odrzucił. Dydko drgnął i osłupiał na chwilę.
— Za kogo? — szepnął pokornie.
— Za mnie, kochanku, za mnie!... Ta gwiazda wyraźnie to mówi, a ty jutro to powiesz Królowi!
— Nie, ja tego nie powiem, ja tego powiedzieć nie mogę!... — odszepnął Dydko.
Strażnik koronny wstał i wyprostował się, aż na nim chrzęstnęła kolczuga.
— Owszem, powiesz, uczony mężu, nie wątpię ani na chwilę, że powiesz! Gwiazdy chcą tego, gwiazdy!... To nie jest wcale ani twoje ani moje zdanie! A ty z gwiazd żyjesz, więc ich słuchać musisz!
Dydko podniósł na rycerza swoje sowie, zalęknione oczy, lecz zaraz je spuścił.
— Ja... nie mogę! Król nie uwierzy mi i nie... zgodzi się nigdy... Jest Wilk... Wilk Żelazny...
— Tak, był Wilk Żelazny, ale od czasu, jak rozbiliśmy Wilków w pamiętnej bitwie, nie słychać o nim. Podobno zginął!
— Otóż nie! Gwiazda jego żyje!... Ona to plącze wszystkie moje obliczenia!... Nie widzę jej, ale ją czuję wszędzie... Ścigam ją, szukam... Król również ją jedną pragnie odnaleźć.... Ale znikła nam gdzieś w gwiazd natłoku... W tym właśnie rzecz cała, w tym cała tajemnica! Już ją szukamy tyle nocy... I przerażenie nas ogarnia, co będzie, gdy jej nie znajdziemy, albo odnajdziemy... naprzykład tu, tuż obok naszego gwiazdozbioru... Co będzie!?
— Dosyć, gwiaździarzu! Powiedz mi zaraz, co to wszystko znaczy? Zaraz, rozumiesz! I bez żadnych kłamstw i zatajeń!
— Król królewnę jeszcze w dzieciństwie temu Wilkowi obiecał i królewicza z nią razem... Cała więc nad państwem władza do niego przechodzi!
— Ha!... To więc tak!... Rozumiem! Gadaj, gadaj porządnie, jak było?! — dopytywał się coraz groźniej i chmurniej Tatura.
Drżącym głosem opowiedział mu mędrzec wszystko, co od Króla różnemi czasy usłyszał, i nawet to, czego się sam domyślił.
— Kto więcej wie o tym w zamku?
— Nie wiem. Może Królowa... albo... Bączuś!...
— Dobrze. Już dawno mam tego błazna na oku!
— Co zamyślasz przedsięwziąć, Wielmożny Panie? Drżę cały... Lękam się, że coś uczynisz, co wszystkie nasze zabiegi wniwecz obróci... Rzecz pierwszorzędnej wagi, aby tego Wilka nie ruszać... Wszak na nim i przeciwko niemu wyrósł ten zamek, na nim urosła i twoja, panie, potęga...
— No i twoja! — rozśmiał się Tatura.
— Zapewne, ale co znaczą moje skromne potrzeby wobec twoich mądrych rządów... Skoro Król Wilka bać się przestanie, wszystko się zmieni... Ale czy go można przestać się bać... nie wiem?... Myślę, że on istnieć będzie wiecznie, że naruszenie jego praw wywoła go natychmiast z pomroki... a kto mu się oprze? Jemu, co, niewidzialny, taką jednak władzę posiada!
— Właśnie! Tym prędzej trzeba z tym wszystkim skończyć! — mruknął Tatura. — A więc jutro powiesz Królowi, co ci kazałem, inaczej... za nieposłuszeństwo i za... zdradę tajemnicy stanu pójdziesz do lochu!
Gdy wyszedł, Dydko długo nie ruszał się ze zdumienia, wreszcie uszczypnął się w podbródek, żeby się upewnić, iż nie śpi.
Tak, to nie był sen! Zapomniana przez Taturę na stole rękawica łosiowa świadczyła o tym niezbicie. Dydko rękawicę obejrzał, powąchał ją i schował ostrożnie do szafy; poczym, na wszelki wypadek, okadził komnatę czarodziejskim kadzidłem i wypowiedział przeciw złym duchom zaklęcia na cztery świata strony.
Nazajutrz Król wrócił od astrologa wielce zmieszany; kazał zaraz wołać do siebie doktora i żonę.
Doktór puścił Królowi krew i nakazał spokój bezwzględny. Ale Król ani myślał go słuchać i wciąż pytał słabym głosem.
— Gdzież Królowa? Dla czego nie widzę Królowej?
Weszła wreszcie, napełniając komnatę szelestem jedwabiów i zapachem wonnych olejków.
— Znowu ci gorzej!... Krew ci puszczali! I ja też muszę sobie kazać krew puścić, bo mi humory biją do głowy! — rzekła, siadając obok łoża na zydlu.
Król zrobił znak dworzanom, aby wyszli.
— Ludgardo, wiesz, czego chcą gwiazdy, czego chcą gwiazdy!?... — spytał cicho, biorąc żonę za rękę.
— Czegóż one mogą chcieć znowu?! Wszakże Dydce posyłasz stale prócz zasług rozmaite podarunki i naddatki! — odrzekła kwaśno.
— Wcale nie o to chodzi, ale widzisz... gwiazdy chcą... żebyśmy... córkę naszą... oddali Taturze!
— Oddali?... Jak to... oddali?
— No, zamąż!...
— O, na to się nigdy nie zgodzę! — wybuchnęła Królowa i dźwignęła z zydla swą otyłą postać.
— Na to się nigdy nie zgodzę! — powtórzyła i przyłożyła chusteczkę do nosa, a potym do serca.
Król patrzał na nią z żałością.
— Ja również zgodzić się nie mogę, choćby ze względu na tego rycerza! Dosyć już złamałem obietnic!
— Rycerz to nic!... Nie przybył na wezwanie, więc zwolnieni jesteśmy od słowa! — wyjęczała przez chusteczkę Królowa. — Ale serce moje nie pozwala na to... Taka młodziutka! A Wilk Żelazny? Co powie Wilk?... Rozszarpie nas oboje!
— Cóż więc robić? Nieprzyjaciel już zajął pół państwa! Gdyby mię teraz Tatura opuścił, nicby mi nie zostało, jak uciekać z państwa albo umrzeć. Co zaś do Wilka... to dawniej innego byłaś o tym zdania!
Królowa bystro przyglądała się Królowi z poza chusteczki.
— Mówiłam i powtarzam znowu, że należy pogadać właśnie z tym... Wilkiem!... Tylko wtedy skończy się raz na zawsze ta wieczna obawa! I o co?... Królewna już duża, niech sama o swoim losie stanowi. Zdejmie z nas odpowiedzialność!
Król opadł na poduszki zgnębiony.
— Dawniej mówiłaś co innego! To okropne! Pomyśl: oddać własne dziecko potworowi!
— Ach, wszyscy wy jesteście potworni! Wiem o tym dobrze!
— Już idź! Pomyślę o tym sam! Jakże jestem znękany!...
Królowa wstała i popłynęła wspaniale ku podwojom, a otworzyła je tak szybko, że o mało nie rozbiła nosa podglądającej przez dziurkę od klucza Ochmistrzyni Głos-Puszczalskiej.
— Przyprowadź mi zaraz królewnę!
Rzuciły się damy dworskie i paziowie szukać królewny i niezadługo powiodły ją z górnych krużganków do kryształowych komnat matki. Ale zaskoczył im drogę Bączuś i powiedział, że Król ją też wzywa i że tam musi udać się przedewszystkim. Potwierdził to z nizkim ukłonem przyboczny Króla dworzanin. Drżąca ze wzruszenia królewna weszła do przyćmionej zasłonami sypialni ojcowskiej. Na spiętrzonych wysoko poduszkach spostrzegła miłą głowę, okoloną śnieżną brodą, a dobre niebieskie oczy spojrzały na nią z tkliwym niepokojem. Król wskazał jej ręką na zydel, ale królewna przypadła do łoża na kolanach i przytuliła pieszczotliwie policzki do opuszczonej bezwładnie dłoni rodzicielskiej.
— Krew ci puszczano, ojczulku!
— Tak, było mi lepiej z początku, ale teraz znowu gorzej. Słabość mię nęka! Tak, tak: słabość we wszystkim!
— Wypoczniesz, przejdzie!... Znowu będziesz jak dawniej, kochany!...
— O, nie! Już ja nigdy jak dawniej nie będę!
— Dla czego? Wróci spokój w państwie i będzie jak dawniej!
— I spokój nie wróci i nic już nie wróci! Co się stało, to się nie odstanie i życie przeżyte nie wraca... Ale nie o to chodzi, dziecino moja, posłuchaj.... tutaj... oto... widzisz...
Król zawahał się i zakaszlał. Królewna podniosła główkę i utkwiła w nim z ufnością śliczne, czarne oczy. — Cień żałosny przesunął się po twarzy Króla. Czyż mógł ten swój cudny kwiatuszek ludzki, tę jasną wiosnę życia, czystą, kryształową, niepokalaną, oddać okrutnemu służalcy? Pamiętał dobrze wszystkie podłostki, kłamstwa, wybiegi i podstępy, za pomocą których dorabiał się Tatura fortuny i znaczenia! Wzdrygnęła się w Królu dusza. Tyle lat drżał o to dziecko swoje, dla obrony jego mury dźwignął potężne, oddzielił się od narodu swego, u gwiazd szukał ratunku, aby teraz oddać to wszystko wraz z tronem swoim i dostojeństwem przebiegłemu krętaczowi! Ale wydało mu się, że nie ma wyboru. Dłonią głowę córki pogładził i cicho zaszeptał.
— Słuchaj, Zośko, gwiazdy... mówią... że musisz iść za Taturę...
— Jak to: iść!?
— Zamąż...
Zamarła królewna na posąg.
— A tamten? — szepnęła po długiej chwili.
— Właśnie: tamten! w tym sęk, ale co począć!? Zapewne, on się może zgłosić, a potym może się mścić... lecz cóżeśmy winni, że się dotychczas nie zjawiał... Teraz za późno! Władca Północy i Południa zajął już pół królestwa... Chcemy mu oddać dobrowolnie zawładnięte ziemie, byle przestał dalej grabić i palić... Być może, że jak się dowie, żeś już zamężna, przyjmie postawione warunki i zawrze pokój! Bo i on o twoją dobija się rękę!
— Nic mu nie dać, ojcze!... Ani mej ręki, ani królestwa! — przerwała królewna. — Jak to, chcesz, Miłościwy Panie, podarować barbarzyńcy pół twego kraju, skazać lud Twój na obce ciemięstwo, na ucisk, gwałty, wyzysk... Chcesz sam dobrowolnie na to wszystko przystać? Czyż nie została ci jeszcze połowa królestwa, czego dość przecie, aby długo jeszcze się bronić? Czy w zamku tym mało wojska?... Dla czego Tatura nie prowadzi go na nieprzyjaciela, a gromadzi tu bez potrzeby i użytku? Widzę codzień z mego ganku, jak przybywają nowe i nowe hufce...
— Właśnie zarzucam mu tosamo. Twierdzi, że ma za mało jeszcze sił, aby stawić czoło nieprzyjacielowi w otwartym polu, że czeka, aby sam przyszedł tutaj z całą swą mocą, a wtedy odrazu albo pobije go na głowę i skończy z nim raz na zawsze, albo zginie!
— Niemądry plan! Zginąć mogą ludzie, ale naród zginąć nie może! Słyszałam, ojcze, jakeś mówił to nieraz. Pocóż więc doprowadzać do tego, oddawać bez walki cały kraj nieprzyjacielowi? Po to chyba, aby naszych kmieci uzbroił orężem z naszych skarbców, wcielił do swego wojska i przeciw nam powiódł... Sam również nieraz potępiałeś takie wyczekiwanie! Przeciwnie, należy wyruszyć, podnieść lud, zgromadzić rycerstwo... Zaraz wici rozesłać, jak dawniej!
Król uniósł się na posłaniu i z zachwytem patrzał na córkę, powtarzającą z nową wiarą dawne jego nauki.
— Ach, Zośko, co za szkoda, że nie jesteś Jaśkiem!
— Jasiek też pójdzie z nami i ja pojadę z Tobą... Wszystko się ruszy... Tylko otrząśnij się, ojcze, z niemocy...
— Doprawdy już mi nic nie jest! — wołał Król, ruszając barkami, lecz nagle posmutniał.
— Cała rzecz w tym, jak to zrobić?! Bo Tatura wszystko ma w swoim ręku, i straże i skarb i nasze pieczęcie... Wszystko powoli zagarnął. Do niczego teraz nie dopuści, na nic się nie zgodzi... Nawet wiesz, co ci powiem: podejrzewam, że to on namówił Dydkę, żeby przez gwiazdy... zmusił nas na jego korzyść i nastraszył... O, ten Tatura, to nicpoń skończony... przed niczym się nie cofnie!
— I takiemu człowiekowi chciałeś mię oddać, ojcze!?
— Daruj, córuś, daruj... ale co robić, co robić! Poza tym, widzisz, kryje się jeszcze coś, mój grzech młodości, moja omyłka najdawniejsza, o której dowiesz się z czasem... Nie jesteśmy już panami we własnym gnieździe; kto się boi, ten przestaje panować! Dzięki temu odpędził od nas chytry Tatura wszystkich przychylnych... zostawił jeno Bączusia... Wszyscy go się lękają, wszyscy mu się wysługują... Przez małżeństwo z tobą chciał do reszty nas dobić, a siebie utwierdzić! Bo ja wiem, że tam w dalekich województwach jest jeszcze i rycerstwo i kmiecie do mnie przywiązani, wiem, że i tu Tatura dużo ma wrogów... Otóż gdyby wprost otwarcie przeciwko mnie wystąpił, wieluby go opuściło, a reszta możeby nawet nań powstała. Przez małżeństwo z tobą uzyskałby prawo do tronu i usta przeciwnikom zamknął... Jasiaby w lochu z byle powodu zgnoił albo mu oczy kazał wyłupić, jak zwykle w takich razach bywa...
— Widzisz, ojcze, widzisz! Należy uwiadomić natychmiast o naszych zamiarach przyjaciół, co pozostali wierni; zebrać ich, rozesłać do włości rozkazy, podnieść lud...
— Już to raz próbowałem... Nie wiem, czy posłuchają raz wtóry... Nie dotrzymałem obietnicy! — szepnął Król ze smutkiem. — Zresztą kogo posłać? Kto się odważy?
— A gdyby tak... Bączusia!? — wstawiła nieśmiało królewna.
— Bączuś nie ma należytej powagi wśród rycerstwa, a zresztą stary już jest i sam takiemu zadaniu nie podoła, nawet drogi nie zrobi!
— Dla powagi daj mu rozkazy na piśmie... Przecież wola twoja każdego wywyższa? Przecież z ciury możesz zrobić rycerza? Przecież sam Tatura był podobno stajennym chłopakiem!
— Tak, to prawda! Ale kogo mu dodać? Wszędzie ma Tatura swoich zauszników... A jak się wyda przed czasem, to będzie gorzej! Utnie głowę Bączusiowi i nas srogo przyciśnie!
— Chyba gorzej być nie może!... Ale wiesz co, ojczulku, gdybyśmy mu tak dodali... ogrodniczka?
— Jakiego ogrodniczka?
— A no tego, co teraz... siedzi w lochu!
— Jakże go dodamy, jeżeli siedzi w lochu? W dodatku nie znam go wcale! Nie wiem, czy można nań liczyć!
— O, napewno liczyć na niego można... Wiem to! — upewniała, rumieniąc się, królewna. — To tensam ogrodniczek, co za pierwszej wyprawy ruszył sam dobrowolnie za wojskiem!
— Aha, przypominam sobie... na osiełku... i wszystkich nas naśmieszył! Niedołęga! Jakąż więc z niego może mieć Bączuś pomoc?
— Ależ, ojczulku, on dzielny, tylko wtedy mu się nie powiodło... To prawda! Pamiętam jednak dobrze, jak cała warta nasza nie mogła mu dać rady, choć bronił się zwykłym sękiem!
Król zamyślił się.
— Cóż, rób, co zechcesz! Zgadzam się na wszystko... O ciebie przedewszystkim chodzi... Myśmy już starzy i niewielka dla nas różnica, czy wcześniej czy później życie zakończyć... Pomyśl jednak, czy nie lepiej?...
Królewna przytuliła usta i policzki do ojcowskich dłoni.
— Nie lepiej, ojcze, nie lepiej! Dla nikogo nie lepiej... Skoro Tatura raz znajdzie się na tronie, nie pożałuje nikogo... Pozwól, ojcze, ja to już wszystko ułożę... A teraz pójdę do matki, lecz, ojczusiu, ja jej nic nie powiem... Ona ma takie słabe... serce, że ten... Tatura... wszystkiego od niej się dowie! Takiego przed nią zawsze udaje wiernego sługę i przyjaciela...
Król kiwnął głową i, zmęczony, opadł na poduszki, a królewna wyszła niezwłocznie i skierowała się do matczynych pokoi. W przedsionku spotkał ją Tatura. Skłonił jej się uniżenie, ale ostrym spojrzeniem obrzucił jej postać od stóp do głowy. — Przeszła mimo niego pozornie wyniosła i spokojna, choć wszystko w niej pod tym wzrokiem zadrżało.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.