Przejdź do zawartości

Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
SZATAŃSKI POMYSŁ.

Rodin sam jeden przechadzał się po swym pokoju sypialnianym, w domu przy ulicy Vaugirard.
— Ze strony Rzymu — mówił do siebie — jestem spokojny, wszystko postępuje... zrzeczenie się jest już prawie gotowe... i jeżeli tylko będę mógł zapłacić umówioną sumę, książę kardynał zapewnia mi dziewięć głosów większości na najpierwszym conclave... naszego generała mam za sobą... Z tem wszystkiem, niepokoi mnie jeszcze korespondencja, jaką ksiądz d’Aigrigny, jak mówią, prowadzić ma z Malipierim... niepodobna mi było pochwycić jej...
I Rodin ścisnął sine usta owym strasznym uśmiechem, który twarzy jego nadawał wyraz szatański.
Po pewnej pauzie mówił dalej:
— Pogrzeb owego wolno-myśliciela, filozofa, przyjaciela rzemieślników, odbył się wczoraj w Saint-Herem Franciszek Hardy zgasł, w napadzie obłąkanego zachwycenia... Miałem jego zapis: ale to jest pewniejsze..
— Pozostaje jeszcze ruda i jej mulat... dziś mamy dwudziesty siódmy maja; pierwszy czerwca zbliża się... Wydawało się księżnej, że znalazła dobry sposób; i jabym tak samo sądził. Wyborna to była rzecz przypomnieć odkrycie Agrykoli Baudoin u tej warjatki, gdyż tygrys indyjski oszalał z dzikiej zazdrości; tak, to prawda, ale ledwo rozkochana gołębica zagruchała swym różowym dziobkiem... niedołężny tygrys zwinął się przy jej nogach i schował pazurki...
I Rodin coraz prędzej przechadzał się.
— Skąd to, kiedy tę rudą dziewczynę przyrównywam do gołębicy, przychodzi mi na myśl owa baba Sainte-Colombe, której nadskakuje ten brzuchaty Jakób Dumoulin, a którą, jak się spodziewam, zapędzi do naszej owczarni ksiądz Corbinet! tak, skąd mi przychodzi na myśl ta megera?... Często uważałem, że jak niespodziany traf przywodzi nam na myśl rymy, tak podobnież bywa, że zaród najlepszej myśli zawiera się w jednem słowie, w niedorzecznem zbliżeniu wyobrażeń, jak było to ostatnie... Sainte-Colombe szkaradna czarownica... i piękna Adrjanna de Cardoville.
Rodin wyprostował się, złożył ręce na krzyż z niewymownym triumfem zawołał:
— Oh! w tych tajemnych obrotach umysłu jest coś pięknego, godnego podziwu... ileż to niepojętych związków w myślach ludzkich... częstokroć początek ich bywa w bardzo błahem słowie, a koniec stanowi myśl świetną, wzniosłą, wielką.
I, znowu przeszedłszy się spiesznie, dodał:
— Tak... warto spróbować... im dłużej się zastanawiam, tem projekt ten zdaje mi się lepszym...
Wtem dający się słyszeć turkot powozu pocztowego, zajeżdżającego na dziedziniec domu przy ulicy Vaugirard, zwrócił uwagę Rodina.
Daszek nad schodami, prowadzącemi do sieni, przed którą zatrzymał się powóz, nie pozwolił Rodinowi zobaczyć wysiadającej osoby.
— Mniejsza o to — rzekł, odzyskując powoli zimną krew — dowiem się zaraz, kto przybył, A tymczasem trzeba napisać do tego głupca Jakóba Dumoulin, może mi być użytecznym. Mam go w ręku, musi być posłuszny.
Rodin usiadł przy biurku i zaczął pisać.
Nagle zapukano do drzwi, zamkniętych na dwa spusty, wbrew ustawom zgromadzenia; bo też, coraz bardziej pewny swego wpływu i znaczenia, Rodin często wyłamywał się z pod przepisów zgromadzenia. Służący wszedł i oddał Rodinowi list. Ten wziął list i zanim go rozpieczętował, rzekł do służącego:
— Co to za powóz zajechał niedawno na podwórze? kto przyjechał?
— Ten powóz, proszę wielebnego ojca, przybył z Rzymu — odpowiedział sługa, nisko się kłaniając.
— Z Rzymu!... — rzekł Rodin z żywością; i mimowoli jakiś niepokój odbił się na jego twarzy; potem, nieco się uspokoiwszy, dodał, ciągle trzymając list nierozpieczętowany.
— Od kogo ten list?
— To z naszego domu Saint-Herem, wielebny ojcze. Rodin przypatrywał się pismu z największą uwagą i poznał charakter księdza d‘Aigrigny, na którego włożył obowiązek, aby był przy panu Hardy, w ostatnich chwilach jego życia.
List ten napisany był krótko, w następujących słowach.
„Wysyłam umyślnego do waszej wielebności z zawiadomieniem go o wypadku, może bardziej osobliwym, aniżeli ważnym; po pogrzebie pana Franciszka Hardy, trumna, zawierająca jego zwłoki, tymczasowo pozostawiona w grobie, pod naszą kaplicą, zanimby można było przeprowadzić ciało na cmentarz pobliskiego miasta; a dziś rano, kiedy ludzie nasi zeszli do grobu, aby poczynić potrzebne przygotowania do przeprowadzenia ciała... trumna znikła“.
Tu Rodin poruszył się ze zdziwienia, przestał czytać, myślał... myślał... i rzekł:
— W rzeczy samej osobliwa to rzecz.. trumna znikła.
Potem czytał dalej:
„Wszelkie poszukiwania były daremne, nie można było odkryć, gdzie się podziała; jak wiadomo waszej wielebności, kaplica odosobniona jest od domu, a ponieważ nie było przy niej straży, przeto można było zakraść się do niej tak, iż nikt tego nie spostrzegł; zauważyliśmy tylko na ziemi, świeżo zwilżonej deszczem, świeże ślady czterokołowego powozu; lecz w pewnej odległości od kaplicy ślady te znikły w piasku i mimo wszelkich usiłowań, nie zdołaliśmy nic dalej odkryć“.
— Któżby mógł wykraść to ciało? — rzekł Rodim, zdziwiony i zamyślony — i komużby zależało na wykradzeniu tego ciała?
Myślał, zastanawiał się, a potem z zaciekawieniem czytał dalej:
„Szczęściem, akt zejścia spisany został w należytej, urzędowej formie“.
Skończywszy czytanie listu, Rodin jeszcze przez jakiś czas zastanawiał się, myślał, i jak się zdawało, sam do siebie mówił:
— D’Aigrigny słusznie pisze; jest to wypadek raczej osobliwy, aniżeli ważny; a jednak daje mi on do myślenia... tak... Pomyślę o tem...
Obróciwszy się do służącego, rzekł, podając kartkę zaadresowaną do Jakóba Nini-Moulina:
— Każ natychmiast zanieść ten list, i niech posłaniec żąda zaraz odpowiedzi.
— Wielebny ojciec Cabocini przybył w tej chwili z Rzymu ze zleceniem do waszej wielebności od ojca generała.
Na te słowa wzburzyła się krew w Rodinie, nie dał jednak poznać swego wzruszenia, zachował powierzchownie niezachwiany spokój.
— A gdzie jest wielebny ojciec Cabocini?
— W przyległym pokoju, proszę waszej wielebności
— Poproś go tu i pozostaw nas samych — rzekł Rodin.
W minutę później wszedł ojciec Cabocini.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.