Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część druga/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
BADANIE.

— Pani Franciszka Baudoin? — zapytał komisarz.
— Jestem... panie — rzekła Franciszka.
A zwracając się do Garbuski bladej, drżącej, wyciągnęła ku niej prawie z płaczem rękę i dodała:
— Ach! biedne dziecko!... przebacz... przebacz... to za nas tyle ucierpiałaś...
— Mój panie — rzekł surowo komisarz do agenta policyjnego — popełniłeś błąd nie do darowania... zdam o tem raport do władzy wyższej... idź precz!
A zwracając się do Garbuski:
— Ubolewam nad tem, coś ucierpiała bez żadnej winy...
Chciał wyjść, lecz Dagobert rzekł doń:
— Panie komisarzu, racz mnie wysłuchać... mam uczynić panu zeznanie...
— Słucham pana, jako urzędnik.
— Przybyłem tu od dwóch dni i przyprowadziłem z obcych krajów dwie młode panienki, które mi powierzyła ich matka... żona marszałka Simon...
— Marszałka, księcia de Ligny? — rzekł bardzo zdziwiony komisarz.
— Tak... wczoraj... zostawiłem je tu... otóż wypadła mi konieczna potrzeba wyjechania w nagłym interesie... Dziś rano, podczas mej chwilowej nieobecności, panienki znikły... i prawie pewien jestem, kto jest tego sprawcą...
— Panie — rzekł komisarz — zeznanie pańskie jest nader ważne... porwanie niepełnoletnich... to sprawa kryminalna. Chciej się pan zastanowić, zanim wniesiesz skargę... Przyjąwszy skargę, zniewolony będę przedstawić rzecz tę pod rozpoznanie sądu.
— Tego właśnie pragnę...
— Pojmuję, panie, ale powtarzam... gdybyś pomylił się, wynikłyby stąd dla pana bardzo złe skutki...
— Mój mężu, słyszysz? — odezwała się Franciszka. — błagam cię... więcej ani słowa...
Lecz żołnierz przekonany, że jedynie obcy wpływ na Franciszkę mógł ją zmusić do milczenia, rzekł:
— Oskarżam spowiednika mej żony, że jest sprawcą lub wspólnikiem porwania córek marszałka Simon.
Komisarz, słuchający Dagoberta z głębokiem zadziwieniem, rzekł surowo:
— Być może niesprawiedliwie obwiniasz człowieka nacechowanego świętobliwością... w pańskim wieku... lekkomyślność byłaby nie do darowania...
— Na Boga żywego! — odparł niecierpliwie Dagobert — w moim wieku ma się rozsądek; rzecz się przedstawia tak: Żona moja jest najlepszą, najszanowniejszą istotą... ale od dwudziestu lat patrzy tylko oczami księdza. Ubóstwia syna, mnie także kocha; ale nad nas... przekłada spowiednika...
— Panie, te szczegóły o domowem pożyciu...
— Są niezbędne... przekonasz się pan... powracam — niema panienek; pytam żonę, gdzie są?... ona pada na kolana, szlochając, i mówi mi: Zrób ze mną co chcesz... a nie pytaj mnie. Nic nie mogę powiedzieć... Otóż ja tak utrzymuję: żona moja nie ma w tem żadnego interesu, aby nikły te dzieci; ona ślepo jest posłuszna księdzu...
Komisarz przystąpił do Franciszki:
— Pani... słyszałaś zeznanie swego męża?
— Tak, panie.
— Cóż powiesz na usprawiedliwienie?
— Ależ panie, co pan czynisz? — zawołał Dagobert — ja nie żonę obwiniam... ja obwiniam księdza Dubois.
— Panie... udałeś się do mnie z zeznaniem, powinienem więc użyć wszelkich środków prawnych dla wykrycia prawdy... Powtarzam — dodał komisarz, zwracając się do Franciszki — co pani powiesz na usprawiedliwienie?
— Niestety, nic, panie.
— A cóż, panie — zawołał Dagobert — czy nie słusznie twierdziłem? Skoro dobra kobieta, jak ona, zawsze rozsądna, pełna poświęcenia i przywiązania, skoro ona tak mówi... Powtarzam jeszcze raz panu, że to sprawka księdza.
Komisarz, nie mogąc powściągnąć pewnego wzruszenia, rzekł do Franciszki:
— Cała ta sprawa jest tak ważną, iż zmuszony będę natychmiast zawiadomić o tem prokuratora królewskiego; przyznajesz pani, że dwie panienki były ci powierzone, a nie chcesz wyjawić, gdzie są... Jeżeli nie zechcesz dać objaśnienia... z wielkim żalem, zmuszony będę aresztować panią...
— Mnie!... — zawołała Franciszka przerażona.
— Ją! — wykrzyknął Dagobert — nigdy... Raz jeszcze powtarzam, że nie ją oskarżam, lecz księdza Dubois... Moją biedną żonę... aresztować!
I pobiegł do niej, jakgdyby chciał ją zasłonić.
— Zapóźno, mój panie — rzekł stanowczo komisarz.
— A ja oświadczam panu, że moja żona stąd nie wyjdzie! — zawołał porywczo Dagobert:
— Panie Baudoin — z zimną krwią odrzekł komisarz — pojmuję żal pański; ale dla dobra samej sprawy, usilnie proszę pana... nie opieraj się temu, do czego za dziesięć minut siłą byłbyś zmuszony.
— Mój mężu, daj spokój! nie troszcz się o mnie — rzekła udręczona kobieta z anielską rezygnacją. — Pan Bóg chce mnie doświadczyć, jestem niegodną Jego sługą...
— Panie komisarzu — próbował perswadować Dagobert — widzisz pan, że moja żona nie jest przytomną...
— Niema żadnej poszlaki przeciw osobie, którą pan oskarżasz, i którą nawet sam jej charakter broni. Pozwól mi zabrać żonę... Przykro mi — dodał komisarz z wyrazem współczucia — że muszę dopełnić tego obowiązku... w chwili, gdy przytrzymanie pańskiego syna...
— Co mówi pan komisarz?... mego syna...
— Jakto!... nie wiedziałeś pan!...
— Mój syn!... mój Agrykola aresztowany!
— Aresztowany w sprawie politycznej... zresztą sprawa małej wagi — uspokajał komisarz.
— A! tego za wiele... wszystko się naraz zwala na mnie!... — biadał żołnierz, padając na krzesło. I twarz rękami zakrył...

Dagobert, odmówiwszy świadczenia przeciw żonie, nie chciał iść do prokuratora; siedział przy stole, wsparłszy głowę na dłoniach; znękany tylu wstrząśnieniami, zawołał:
— Wczoraj... miałem przy sobie żonę... syna... dwie ukochane sieroty... a teraz... sam jeden... sam jeden pozostałem!...
Głos łagodny i smętny odezwał się za nim lękliwie:
— Panie Dagobercie... ja tu jestem... jeśli pozwolisz, ja będę ci służyć... pozostanę przy tobie...
Był to głos Garbuski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.