Przejdź do zawartości

Święty/Część IV/Rozdział pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Święty
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1933
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stella Landy-Feldhorn
Tytuł orygin. Saint’s Progress
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ PIERWSZY.
1.

W pensjonacie, z którego Lairdowie się jeszcze nie wyprowadzili, stara pani z nieodstępną pończoszką siedziała przy kominku; blask zachodzącego słońca rzucał na ścianę jej cień, szary i pajęczy, poruszający się na tle żółtawej, zblakłej tapety w takt migocących drutów. Była to, według Noel, bardzo stara pani — chyba najstarsza pani na świecie, a pracowała bez przerwy, bez wytchnienia, tak że dziewczyna miała ochotę głośno krzyczeć. Wieczorami, kiedy Jerzego i Gracji nie było w domu, Noel często siadywała zapatrzona w druty, rozmyślając nad swą, jak dotąd niepewną, przyszłością. Od czasu do czasu stara pani obrzucała ją spojrzeniem z nad okularów, poruszała leciutko kącikami ust i spuszczała znowu wzrok. Noel doszła w końcu do przekonania, że stara pani zawzięła się przeciw Losowi: jak długo nie przerwie swojej roboty, tak długo musi trwać wojna. Ta stara pani wiązała w takt dźwięku drutów epos ludzkiej uległości; to ona właśnie podtrzymywała trwanie wojny — taka szczuplutka staruszeczka! — Gdybym ją z tyłu chwyciła za łokcie — pomyślała dziewczyna — umarłaby chyba. A przecież powinnam to zrobić. Wtedy wojnaby się skończyła. A kiedy wojna się skończy, będzie można znowu kochać i żyć. — Po chwili jednak srebrzyste podzwanianie drutów przerwało jej dalsze rozmyślania. Tego wieczoru na kolanach jej leżał list od ojca.
„Najdroższa moja Nolli,
„Donoszę Ci z radością, że dostałem posadę kapelana i niedługo wyruszę do Egiptu. Wprawdzie pragnąłem pojechać do Francji, ale w moim wieku muszę zadowolić się tem, co mi dają. Obawiam się, że my starzy, jesteśmy już niezbyt chętnie widziani. Myśl, że Gracja jest przy Tobie, sprawia mi niezmierną ulgę. Nie wątpię, że wnet znajdziecie sobie jakiś mały domek, gdzie mój wnuczek będzie mógł razem z Wami zamieszkać. Właśnie otrzymałem list od Twojej Ciotki, w którym donosi, że malec ma się świetnie. Dziecko drogie, nie wolno Ci nigdy myśleć, że byłaś przyczyną mojego zrzeczenia się parafji. Nie jest tak. Wiesz, albo może nawet nie wiesz, że od samego początku wojny trapiła mnie myśl, że muszę zostać w domu, serce moje rwało się do naszych chłopców na front; wcześniej, czy później i tak doszłoby do tego, bez względu na wszystko inne. Monsieur Lavendie wpadł do mnie dwa razy wieczorem; to miły człowiek, bardzo go lubię mimo różnicy naszych zapatrywań. Chciał mi podarować szkic Twego portretu, który wtedy zrobił w Parku, ale cóż mam teraz począć z obrazem? Przytem, prawdę mówiąc, nie podoba mi się, tak samo, jak Twój olejny portret. Ta twarz nie jest do Ciebie podobna, ja przynajmniej widzę Cię inaczej. Mam nadzieję, że go nie dotknąłem moją odmową; artyści są tacy wrażliwi. Muszę Ci jedną rzecz powiedzieć: Leila wróciła do Południowej Afryki; przyszła dziesięć dni temu wieczorem, by się ze mną pożegnać. Zachowała się bardzo dzielnie, a obawiam się, że strasznie jej ciężko było wyjeżdżać. Modlę się o to i ufam, że znajdzie tam pocieszenie i spokój. A teraz dziecko drogie, proszę Cię, byś mi przyrzekła, że nie zobaczysz się więcej z kapitanem Fortem. Wiem, że mu się podobasz. Ale pomijając już jego zachowanie się w stosunku do Leili, zrobił na mnie jaknajgorsze wrażenie, gdyż zaraz następnego wieczoru po jej odjeździe przyszedł do nas. Wnoszę z tego, że to nie jest człowiek, do którego mógłbym mieć jakiekolwiek zaufanie. Nie przypuszczam ani na chwilę, że jesteś nim zajęta, a mimo to czuję, że muszę Cię ostrzec, zanim odjadę tak daleko. Cieszyłbym się, gdybyś wyszła za porządnego człowieka; nie mogę jednak uwierzyć, by kapitan Fort nim był, choć staram się nie osądzać nikogo zbyt surowo.
„Przed moim wyjazdem, który może już wkrótce nastąpi, przyjadę się do Was pożegnać.
„Całuję Ciebie i Grację, Jerzego serdecznie pozdrawiam

Twój zawsze Cię kochający
„Edward Pierson“.

Z ponad tego listu, leżącego na jej kolanach, Noel spoglądała na pajęcze ruchy cienia na ścianie. Czy praca starej pani była wyrazem uległości, czy też przekory — wyzwaniem, rzuconem samej śmierci? Może to szary duch ludzkiego oporu przeciw Losowi tańczył na ścianie w takt migotania drutów? Ta najstarsza pani na świecie nie myślała ustąpić, postanowiła kręcić drutami, aż się zapadnie w grób. A więc Leila wyjechała! Bolała ją ta wiadomość, a jednak była jej miła. Uległość — przekora! Czemu tatuś usiłował zawsze sam obierać dla niej właściwą drogę postępowania? Jakiż uparty był przy całej swej łagodności! I czemu wywoływał w niej stale uczucie, że powinna postąpić właśnie inaczej? — r Potoki słońca zagasły, cień staruszki na ścianie zbladł i znikł, ale druty brząkały wciąż dalej swą małą piosenkę. Dziewczyna rzekła:
— Czy pani lubi tę robotę, Mrs. Adam?
Stara pani spojrzała na nią z nad okularów.
— Czy lubię, moja droga? Ot, czas szybciej mija.
— A czy pani chce, żeby czas szybko mijał?
Przez chwilę nie było odpowiedzi. — Jakże mogłam się wyrwać z czemś podobnem! — pomyślała Noel.
— Eh? — rzekła starowinka.
— Chciałam zapytać, czy to nie zbyt męczące?
— O ile nie myślę o tem, to nie, moja droga.
— A o czem pani myśli?
Stara pani zachichotała cichutko.
— No, mój Boże! — rzekła.
A Noel pomyślała: — Jakie to okropne być starym i zabijać czas!
Wzięła w rękę list ojca i oparła go w zamyśleniu o brodę. Ojciec chciał, by ona zabijała czas — zamiast żyć, zamiast bawić się! Zabijać czas. Cóż innego sam robił przez te wszystkie lata, od kiedy mogła sobie przypomnieć, od kiedy matka umarła? Zabijał czas. Zabijał czas, ponieważ nie wierzył w swe życie; nie żył przecież wcale, przygotowywał się tylko do przyszłego życia, w które wierzył. Odmawiał sobie wszystkiego, co podniecające i miłe, aby z chwilą śmierci przenieść czystą i świętą duszę w lepszy świat. Nie mógł uwierzyć, by kapitan Fort był porządnym człowiekiem, ponieważ nie wyrzekał się przyjemności i nie oparł się Leili; Leila odjechała! A teraz ojciec uważał za grzech, jeżeliby Fort kochał kogo innego; powinien do końca życia zabijać czas. — Tatuś nie wierzy w życie, — pomyślała; — Monsieur wyraził to w swym obrazie. Tatuś to święty, ale ja nie chcę być święta i nie chcę zabijać czasu. Tatuś nie robi sobie nic z tego, że ludzie są nieszczęśliwi, bo im bardziej cierpią, tem więcej szlachetnieją. Ale ja nie umiem być nieszczęśliwa i nie mogę się patrzeć na cierpienia innych. Ciekawam, czy umiałabym być nieszczęśliwa, by komuś innemu ułatwić życie, tak jak Leila. Podziwiam ją! Ona nie czyni tego dla dobra swej duszy, tylko dlatego, że nie może znieść, by on był nieszczęśliwy. Musi go bardzo kochać. Biedna Leila! I wszystko to zrobiła sama, z własnej woli! — To samo miał na myśli Jerzy, kiedy mówił o żołnierzach; nie wiedzą, czemu są bohaterami, nie są nimi dlatego, że im ktoś kazał, ani dla wiary w przyszłe życie. Muszą nimi poprostu być z wewnętrznego nakazu, by ocalić innych. — A przytem kochają życie tak samo, jak ja, — pomyślała. — Boże! Jakże podłym się człowiek czuje w porównaniu z nimi! — Te druty! Przekora, uległość? A może obie te cechy równocześnie? Najstarsza pani na świecie, z wargami drgającemi lekko w kącikach ust, które tyle umiały przemilczeć, przeżyła już swe życie i wiedziała o tem. Jakież to okropne żyć dalej z chwilą, gdy człowiek już nie może nikogo zaciekawić i musi poprostu „zabijać czas“ i czekać na śmierć. Ale o ileż bardziej okropne „zabijać czas“, gdy się jest jeszcze pełnym sił, gdy wystarczy sięgnąć ręką, by posiąść pełnię życia i miłości! — Nie odpiszę tatusiowi, — pomyślała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Stella Landy-Feldhorn.