Świętoszek/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Świętoszek
Podtytuł Tartuffe. Komedya w pięciu aktach wierszem
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1875
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Zalewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Jan Poquelin Molière.

ŚWIĘTOSZEK.
tartuffe.
komedya w pięciu aktach wierszem.
przełożył
Kazimierz Zalewski.

WARSZAWA.
nakład i druk s. lewentala.

1875.

Дозволено Цензурою.
Варшава, 19 Августа 1875 г.

Świętoszek.
(Tartuffe.)
komedya w pięciu aktach wierszem.

osoby.
Pani Pernelle.
Orgon, jéj syn.
Elmira, żona Ogona.
Damis, dzieci Orgona.
Maryanna,
Walery.
Kleant, szwagier Orgona.
Tartuffe.
Doryna, garderobiana Maryanny.
Loyal, sługa sądowy.
Urzędnik.
Flipote, służąca pani Pernelle.
Rzecz dziéje się w Paryżu, w domu Orgona, 1667 r.

AKT PIERWSZY.

SCENA I.
Pani Pernelle, Elmira, Maryanna, Kleant, Damis, Doryna, Flipote.
p. pernelle.

Chodź, Flipoto, dość mam już niemiłych mi osób.

elmira.

Biegniesz pani tak prędko, że zdążyć nie sposób.

p. pernelle.

Zostań, moja synowo, skróć sobie tę drogę,
Bez takich ceregieli ja się obyć mogę.

elmira.

Czcić panią, to powinność i chęć nasza szczera;
Lecz dlaczego się pani tak prędko wybiera?

p. pernelle.

Bo nie mogę już patrzeć na nieład w tym domu,
Gdzie, aby mnie dogodzić, nie przeszło nikomu
Przez głowę. Każdyby się nieporządkiém zrażał!
Na to com ja mówiła nikt tu nie uważał;
Nikogo nie szanują, naraz mówi wielu,
Jednem słowem, porządek, jak w wieży Babelu.

doryna.

Gdy....

p. pernelle.

Tyś jest pokojówka niezbyt w pracy prędka,
Lecz za to mocna w gębie i impertynentka;
O wszystkiém umiesz gadać, kłócisz się zażarcie.

damis.

Lecz....

p. pernelle.

Ty bo jesteś głupiec, mówię to otwarcie
Jako babka, mój wnuku; to jest moje zdanie.
Mówiłam twemu ojcu, że nie będzie w stanie
Dochować się niczego z ciebie; jesteś trzpiotem,
Nicponiem. Sam w przyszłości przekonasz się o tém.

maryanna.

Sądzę....

p. pernelle.

Ty jego siostra, udajesz skromniutką,
Potulną, taką grzeczną, usłużną, milutką,
Lecz wiész, że cicha woda, to mówią, rwie brzegi,
Wiem ja jak trzeba sądzić te twoje wybiegi.

elmira.

Jednak....

p. pernelle.

Moja synowo, przepraszam cię bardzo,
Ale chociaż w tym domu mojém zdaniem gardzą,
Muszę powiedziéć, że ty, zamiast do ostatka
Dawać im dobry przykład z siebie, jak ich matka
Nieboszka, rozrzutnicą jesteś i co rani
Moje serce, ubierasz się jak wielka pani.

Gdy mężowi się tylko chce podobać żona,
Nie chodzi jak księżniczka świetnie wystrojona.

kleant.

Ależ pani, wszak także winnaś miéć w rachubie...

p. pernelle.

Pana, jako jéj brata, oceniam i lubię,
Ale jéj mąż, a mój syn, zrobiłby rozumnie,
Gdyby powiedział panu: przestań bywać u mnie.
Zdania, które pan ciągle wygłaszać się trudzi,
Wstręt tylko sprawiać mogą u poczciwych ludzi.
Że nazbyt szczerą jestem, może mi pan powie,
Lecz u mnie prosto z mostu, co w myśli, to w mowie.

damis.

Tartuffe babuni, który pragnie jak najszczerzéj...

p. pernelle.

To zacny człowiek, jego rad słuchać należy
I najbardziéj mnie złości, jeszcze do téj pory,
By taki jak ty warjat śmiał z nim wodzić spory.

damis.

Więc ja się może wcale nie będę opierał,
By ten bałwan tyranią nademną wywierał.
Tu rozrywki nie szukaj, nie myśl o zabawie,
Chyba, że ten pan na nią zezwoli łaskawie.

doryna.

Gdyby chciéć skłonić głowę przed taką pochodnią,
To wszystko co się robi od razu jest zbrodnią.
Wszędzie się wtrąci, wyrok da na każdą stronę.

p. pernelle.

Co on osądzi, to jest dobrze osądzone.
On chce was zbawić, wspierać, gdy się które chyli;
Mój syn powinien kazać, byście go lubili.

damis.

Nikt i nawet mój ojciec, nie ma takiéj siły,
Ażeby ten jegomość stał się dla mnie miły,
Z wstrętnego. Kłamać nie chcę i wyznaję szczerze,
Że na jego zrzędzenie złość mnie wściekła bierze.
Ja już od dawna chwilę tę przeczuwam w duchu,
Jak do strasznego dojdę z tym łotrem wybuchu.

doryna.

A toż to skandal! gdyby opowiedziéć komu!
Założył tu kwaterę, jak we własnym domu;
Łapserdak, co jak przyszedł, buty miał podarte,
A ubranie szelągów dziesięciu nie warte; —

Dziś już do tego doszedł, że się zapomina,
Wszystkiém rządzi i pana udawać zaczyna.

p. pernelle.

Klnę się życiem, że dobrzeby tu rzeczy stały,
Gdyby pobożne jego chęci rządzić miały.

doryna.

Zdaniem pani, on świętym zostanie niedługo,
Hipokryta, obłudnik, razem z swoim sługą.

p. pernelle.

To język!

doryna.

Jego razem z Wawrzyńcem tak cenię,
Że nichym im nie dała, jak na poręczenie.

p. pernelle.

Sługi nie znam, więc nie chcę o niego wieść wojny,
Za pana ręczę, że jest zacny i spokojny;
A z was każde na niego sroży się i boczy
Za to, że on wam prawdę gorzką rzuca w oczy:
Że przeciwko grzechowi opornie stać trzeba.
Jedynym jego celem, zasługa dla nieba.

doryna.

Tak! dlaczegóż, szczególniéj od pewnego czasu,
Gdy kto tu przyjdzie, on wnet narobi hałasu?
Za każde odwiedziny niebo tak surowe
Z ust tego pana gromy ciska nam na głowę.
A mówiąc między nami, nieba nas tak straszą
Za to, że on zazdrosny jest o panią naszą.

p. pernelle.

Milcz, nie wiész o czém mówisz, przecież twojéj pani
Te odwiedziny nie on jeden tylko gani.
Ciągła stacya powozów od nocy do rana
I czereda lokajów przed drzwiami zebrana
Waszego domu, co się na chwilę nie zmienia,
Na sąsiadach nie robią dobrego wrażenia.
Przypuszczam, w gruncie rzeczy, że złe ztąd nie spadnie;
Lecz wreszcie mówią o tém, a to już nieładnie.

kleant.

Jakto? Chcesz pani wstrzymać gawędy i plotki?
A tożby ciężar życia dopiero był słodki,
Gdy ktoś w uprzedzeniu tak głupiem się zaciął,
By dlatego miał zrzekać się swoich przyjaciół.
Przypuśćmy, że w ten sposób ktoś swe życie zmienia,
Sądzisz pani, że wszystkich zmusi do milczenia?

Przeciw obmowie nie ma na świecie warowni,
Więc niechaj robią plotki ludzie zbyt wymowni;
Zostawmy im swobodę, niech ględzą od rzeczy,
Własna nasza niewinność obmowie zaprzeczy.

doryna.

Czy to nie Dafne czasem, z tą śliczniutką lalą,
Swoim mężem, tak pięknie za oczy nas chwalą?
Dziwna rzecz co się dzieje z tych plotkarzów rzeszą;
Że ci najgłośniéj krzyczą, co najwięcej grzeszą;
A osoby najbardziéj w obmowie zażarte
Są te, których uczynki tylko śmiechu warte.
Z najmniejszego uczucia wnet ich język kreśli
Taki obraz, by świat w tem dopatrzył złej myśli
I cieszą się na innych kiedy potwarz rzucą,
Że tém uwagę świata od siebie odwrócą;
Lub że ciężar opinii, co ich barki tłoczy,
Spadnie, kiedy na innych, błotem cisną w oczy.

p. pernelle.

Z waszych gadanin skutek żaden nie wyrasta.
Wszak pani Oronte pewno jest zacna niewiasta,
Modlitwą wciąż zajęta; a słyszę od ludzi,
Że to co się tu dziéje zgorszenie w niéj budzi.

doryna.

Ta pani jest wyborna, przykład mnie zachwyca!
Wiemy, że dzisiaj żyje tak jak pustelnica,
Lecz to z wiekiém spłynęły na nią łaski boże,
Jest skromną, bo niestety, już grzeszyć nie może.
Miała dość wielbicieli, a choć dzisiaj pości,
Jednak dobrze umiała korzystać z młodości;
Dopiero kiedy uciech zamknęła się brama,
Od świata, co ją rzucił, niby stroni sama,
By pod szumną zasłoną skromności bez granic
Schować resztki urody, co już dzisiaj na nic.
Kokietka w pobożną się zamienia nieznacznie;
Ody grono wielbicieli dezertować zacznie
I, aby ciężką stratę z poddaniem przeniosła,
W smutnej chwili zostaje dewotką z rzemiosła.
Wtedy w swojém zadaniu ostrem i surowem
Nikomu nie przebaczy, wszystko skarci słowem,
Nic nie może być skrytem dla takiéj jéjmości,
Głośno gromi za wszystko, lecz tylko z zazdrości,
Że innéj się uśmiecha ta rozkoszy czara,
Do któréj, ona czuje sama, że za stara.

p. pernelle (do Elmiry).

Otóż synowo! jakie ciebie bawią baśnie,
Ty sama w ich tworzeniu pierwszą jesteś właśnie,
A ci, co chcą zaprzeczyć, tu się mówić boją,
Ale i ja z kolei wypowiem myśl moją.
Powiem, że syna mego podwójnie ztąd cenię,
Iż tak zacnej osobie dał tu pomieszczenie;
Że go niebo w swej łasce zesłało w tę stronę,
Aby wam naprostował głowy przewrócone;
Że jego nauk słuchać powinniście radzi,
Bo on was do zbawienia najprościéj prowadzi.
Ci goście, to czereda nic a nic nie warta;
Te bale, odwiedziny, to pokusy czarta,
Tam pobożnej rozmowy nie usłyszysz słowa,
Tam śpiewy i dowcipy, w których grzech się chowa.
A jeśli się wypadkiem od zgorszeń ustrzegą,
To już co najmniéj muszą obmawiać bliźniego.
Nakoniec, nikt rozsądny nie weźmie udziału,
W tych zebraniach, bo głowę straciłby pomału:
Tu się tysiące plotek w jednej chwili tworzy,
I bardzo słusznie mówił jeden sługa boży,
Doktor, ale nabożny mimo medycyny,
Że te wszystkie zebrania, to djabelskie młyny,
Na których się na pytel czarta mąkę miele,
I wnet nam opowiedział, nie straciwszy wiele
Czasu, historyą o tym... (Wskazuje na Kleanta).
Już się pan wyśmiewa!
Śmiéj się pan sobie z dudków u których pan bywa.
(Do Elmiry.)
I bez... Moja synowo, żegnam, nic nie powiem
Więcéj. — Gdy te wizyty mam przypłacać zdrowiem,
Już tutaj moja noga więcéj nie postanie.
(Dając policzek Flipocie.)
Cóż to... czy ty chcesz wróbla połknąć na śniadanie,
Tak gębę rozdziawiłaś. No, chodź ty papugo,
I śpiesz się; już i tak tu bawiłam za długo.


SCENA II.
Kleant, Doryna.
kleant.

O ja nie pójdę za nią, wolę tu pozostać,

Niż jeszcze reprymandę przy drzwiach od niéj dostać.
A to sobie staruszka, co jeszcze wytrzyma....

doryna.

Czemuż tego nie słyszy! Szkoda że jéj nie ma!
Powiedziałaby panu z miną zagniewaną:
Jeszcze nie jestem w wieku, aby mnie tak zwano.

kleant.

A to furja! doprawdy, jakaś dziwna zmiana: —
Snać przez tego Tartuffe’a taka opętana.

doryna.

Z tego niech pan pojęcie o synu wytworzy.
Jak go zobaczysz, powiész: no tutaj to gorzéj!
W służbie królewskiéj dawał dowody odwagi,
Był pełen poświęcenia i męzkiéj rozwagi;
Teraz ten człowiek chodzi jakby ogłupiały,
Tak tym nędznym Tartuffem zajęty jest cały.
Nazywa go swym bratem i kocha go więcéj
Stokroć niż żonę, dzieci. Od kilku miesięcy
Wszystkie swoje sekreta zwierza mu najszczerzéj;
Co on każe, to robi; jak w świętego wierzy;
Pieści go i całuje, że, sądząc najprościéj,
Dla kochanki nie można miéć większéj miłości.
Przy stole pierwsze miéjsce daje mu jak księciu
I cieszy się, gdy żarłok zjada za dziesięciu;
A gdy na odbijanie tamtemu się zbiera,
Ten woła w téjże chwili: niech cię Pan Bóg wspiera.
Prawie — szaleje za nim, w nim widzi świat cały,
Bez przestanku na ustach ma jego pochwały;
To jest jego bohater, jego serce, głowa,
Uwielbia go, powtarza tylko jego słowa;
Każdy wyraz wyrocznią, — tak z nim myśli zgodnie,
A cokolwiek on zrobi, to cud niezawodnie.
Tamten zna swą ofiarę, więc się też wysila,
Aby go pozorami omamiać co chwila,
Wyłudzając u niego pieniądze nieznacznie.
Cóż dopiero gdy na nas wszystkich zrzędzić zacznie,
Nie daruje nikomu. Lecz nie dosyć jeszcze;
Ten bałwan, jego lokaj, chwycił nas w swe kleszcze;
Prawi nam reprymandy śmiesznie niesłychanie.
I wyrzuca róż, muszki nasze i ubranie;
Hultaj ten tak się wczoraj już zapomniał przecie,
Że podarł chustkę, którą znalazł w Świętych Kwiecie,

Mówiąc, że to jest zbrodnia straszna, niesłychana,
Mięszać ze świętościami przybory szatana.


SCENA III.
Elmira, Maryanna, Damis, Kleant, Doryna.
elmira (do Kleanta).

Dziękuj Bogu, żeś został; minęła cię cała
Nauka, co się przy drzwiach nam jeszcze dostała.
Postrzegłam męża, on mnie nie widział, więc skrycie
Pójdę na górę czekać na jego przybycie.

kleant.

Ja tu, by go powitać, oczekiwać będę,
Bo nie mam czasu zostać na dłuższą gawędę.


SCENA IV.
Kleant, Damis, Doryna.
damis.

Niechaj wuj mu coś wspomni i o mojéj siostrze,
O jéj ślubie z Walerym; chociaż tu najprostsze
Snuje się przypuszczenie, że Tartuffe źle wpływa
Na ojca. Wszak z Walerym byłaby szczęśliwa
I gdyby na mój związek chciał zezwolić jeszcze,
To siostra Walerego, tą myślą się pieszczę,
Byłaby....

doryna.

Wchodzi. Cicho.


SCENA V.
Orgon, Kleant, Doryna.
orgon.

A, dzień dobry, szwagrze.
Cieszę się, że cię widzę.

kleant.

Ja się cieszę także.
Właśnie miałem wychodzić, lecz teraz zostanę.
Cóż tam na wsi, czas piękny, zboże już zasiane?

orgon (do Kleanta).

Doryna. Pozwól, szwagrze, na chwileczkę małą,
Muszę się jéj wypytać, co się w domu działo.
(Do Doryny.)
No! niechajże mi panna nowiny opowié;
Przez te dwa dni co słychać, czy wszyscy tu zdrowi?

doryna.

Pani dostała jakiéjś gorączki nerwowéj,
Miała dreszcze, bezsenność i straszny ból głowy.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

W jego zdrowiu niema żadnéj zmiany;
Zawsze jest tłusty, gruby, świeżutki, rumiany.

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

Osłabła z tego i pobladła.
Wieczorem przy kolący i nic a nic nie jadła,
Ten ból głowy tak wielki snać wpływ na nią czyni.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

Do wieczerzy sam jeden siadł przy niéj
I z całą pobożnością w sposób dosyć łatwy,
Zjadł potrawkę cielęcą i dwie kuropatwy.

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

W gorączce tak noc przeszła cała
Że ani jednej chwili do rana nie spała;
Miała poty gwałtowne i w strasznéj obawie
Czuwaliśmy nad panią, aż do rana prawie.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

Po jedzenia nazbyt ciężkim znoju,
Przeszedł wprost od kolacyi do swego pokoju,

A czując, iż sen wkrótce już morzyć go zacznie,
W wygrzaném łóżku przespał aż do rana smacznie..

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

Gdy tak noc przeszła prawie cała,
Na nasze prośby rano krwi upuścić dała;
Skutek nastąpił prędko, ulżyło zupełnie.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

Wyspawszy się w puchu i bawełnie,
Ażeby skrócić smutek, który serce rani,
I pokryć krew, co rankiem utraciła pani,
Cztery kieliszki wina wypił na śniadanie,

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

Teraz już wszystko w dobrym stanie
I biegnę, by uprzedzić panią; niech się dowie,
Z jaką pan troskliwością pytał o jéj zdrowie.


SCENA VI.
Kleant, Orgon.
kleant.

W nos ci się śmiéje, szwagrze i powiem najprościéj,
Nie chcąc cię jednak wcale pobudzać do złości,
Że ma słuszność zupełną. Boż to rzeczy nowe,
By ktoś kaprysem takim nabił sobie głowę.
Człowiek ten tak myśl twoją zajął bez podziału,
Żeś o wszystkiém dla niego zapomniał pomału.
I on co się pieniędzmi twemi wzmógł po stracie
Swego i z nędzy tutaj...

orgon.

Wstrzymaj się, mój bracie!
Nie znasz tego o którym mówisz.... więc w tym względzie..

kleant.

Nie znam go, kiedy tak chcesz, zgoda, niech tak będzie;
Więc cóż to jest za człowiek? toż na wszystkie strony....

orgon.

Bracie mój! poznawszy go, byłbyś zachwycony,
Nie chciałbyś się z nim rozstać do zawarcia powiek.
To jest człowiek... który... ach... człowiek... to jest człowiek
Trzyma się zasad, w których spokój się zamyka,
I na świat cały patrzy jak gdyby z dymnika.
Tak, ja się zmieniam, gdy mnie jego rady strzegą,
On mnie uczy skłonności nie miéć do niczego;
Przez niego wszelka miłość w méj duszy się starła;
Mógłby brat umrzeć, dzieci, matkaby umarła,
Lub żona, to mnie wszystko obchodzi, ot tyle....

kleant

A to uczucia ludzkie, w całéj swojéj sile.

orgon.

Gdybyś go poznał, bracie, jak ja go poznałem,
Tobyś go pewno również kochał sercem całém.
Do kościoła modlić się przychodził co rana
I tuż przy mnie bliziutko padał na kolana;
A zebrane osoby wciąż okiém zań wiodły,
By widziéć, z jaką skruchą zaséła swe modły
Do nieba. Bo westchnienia wciąż wydając srogie,
Co chwila bił się w piersi, lub czołem w podłogę,
A kiedym ja wychodził, on biegł niestrudzony
Uprzedzić mnie, by podać mi wody święconej.
Jego chłopiec mi wszystko szczerze opowiadał
Kim był; a gdym ubóstwo jego już wybadał,
Podawałem mu wsparcie, lecz skromny bez miary,
Chciał mi zawsze oddawać część mojéj ofiary;
Odbierz połowę, mówił, to nadto wspaniale,
By taką wzbudzać litość jam niegodny wcale.
A gdym uparcie twierdził, że przeciwnie sądzę,
On w mych oczach rozdzielał biednym te pieniądze.
Niebo go w końcu zséła do mego siedliska
I odtąd dom mój cały pomyślnością błyska;
On tu wszystko poprawia, nawet moją żonę,
U mój honor staranie ma nieocenione;
Zazdrośniejszy niż ja sam o nią; méj czci broni
I wskazuje mi wszystkich, co się wdzięczą do niéj.
Gdybyś wiedział, jak zacnie jego myśli biega!
Lada drobnostka grzechem wielkim jest u niego,
O jedno nic, oskarżyć się przychodzi skromnie.
Ot, niedawno, ze skruchą wielką przyszedł do mnie,

Z wyznaniem, tém cię pewno rozczulę i zdziwię,
Że, modląc się, złapaną pchłę zabił złośliwie.

kleant.

Mój bracie, skończ te żarty. Kpisz ze mnie tą mową,
Albo będę przypuszczał, żeś sam pokpił głową.
Ozy ty myślisz, że jaki wpływ na kogo czyni...

orgon.

Mój szwagrze, tak przemawiać zwykli libertyni.
Ja wiem, że ty się w duszy nosisz z taką plamą,
Jużem ci z dziesięć razy powtarzał to samo,
Że to ci jakie przykre zajście kiedyś wzbudzi.

kleant.

Oto sposób mówienia takich jak ty ludzi.
Każdy z was chce, by jak on wszyscy byli ślepi,
A ten jest libertynem, który patrzy lepiéj;
Kto przed waszym bałwanem czołem nie uderzy,
Ten nie uznaje świętych, ten już w nic nie wierzy.
Lecz taki człowiek jak ja o trwogę nie pyta,
Wiem co mówię, a Pan Bóg w mojém sercu czyta
Wasze gadania we mnie nie obudzą skruchy,
Są obłudnie nabożni, jak udane zuchy;
Nie ten odważny, który nazbyt wiele gada,
Ale ten co dowody swej odwagi składa.
Tak samo podziwienia we mnie nie obudzi
Ten, co z wielkim efektem modli się dla ludzi.
A więc ciebie każdemu okłamać się uda?
Wszystko jedno, pobożność szczera, czy obłuda,
Jednakową w pojęciu twém znajdują łaskę,
I jednakowo cenisz twarz człeka i maskę?
Sztuka i szczerość, jedno uczucie wyrodzi,
A pozór czyż dla ciebie za prawdę uchodzi?
Więc różnicy osoby od widma nie czujesz,
A fałszywe pieniądze za dobre przyjmujesz?
Ludzie po większéj części dziwną idą drogą,
Nic prawie nigdy słusznie ocenić nie mogą,
Miara rozsądku nadto ich siły obarczy,
Im granica rozumu nigdy nie wystarczy.
Muszą koniecznie popsuć rzecz w zasadzie piękną,
Chcąc w niéj iść tak daleko, że aż ramy pękną.
Ja ci szwagrze nawiasem mówię moje zdanie.

orgon.

Tak, ty jesteś doktorem wielkim niesłychanie,
Świat ci dowód uznania śle na wszystkie strony

Ty jeden jesteś mądry, ty jeden uczony,
Wyrocznia, Katon drugi, i w tobie się kupi
Cały rozum, a wszyscy są przy tobie głupi.

kleant.

Nie, uczonym doktorem ja nie jestem wcale,
Zbytnią moją nauką także się nie chwalę,
W sobie tylko różnicę tę od innych widzę,
Ze umiem poznać prawdę, a fałszem się brzydzę.
Ja oceniam człowieka z przekonaniem szczerem,
Kto jest zacny, pobożny, ten mi bohaterem,
Równie dobrym, jak każdy inny; bo choć skrycie
On także dla ludzkości poświęca swe życie.
Ale za to pogardy godzien nie uznania
Ten, kto się pobożnością udaną zasłania.
Nikczemni komedyanci, szarlatani podli,
Z których każdy po to się tak namiętnie modli,
Ażeby téj modlitwy użyć za narzędzie
Do swych celów niegodnych i to, co jest wszędzie
Najszczytniéjszem dla ludzi, wielkiém i podniosłem,
U nich stało się handlem, nikczemném rzemiosłem.
Pieniądze i godności, oto są ich cele,
Za to się biją w piersi i modlą w kościele,
Aby w zręcznie osnutym téj obłudy wątku,
Idąc niebieskim szlakiém dojść aż do majątku.
Każdy, modląc się, poszcząc, przytem żebrze dzielnie,
A będąc wt świcie króla — zaleca pustelnię.
Pod zasłoną pokory zasypują błotem;
Mściwość, gwałtowność, skąpstwo zwykłym ich przymiotem.
Zgubią kogo, lub straszną dokuczą mu męką,
Dowodząc, że to Pan Bóg kierował ich ręką
I przekonają wszystkich, że zgubić potrzeba
Kogoś, bo to jest wielka zasługa dla nieba.
A tem niebezpieczniéjsza jest ta broń zdradziecka,
Ze schylać głowę przed nią uczą nas od dziecka,
I ta zemsta straszliwa musi im ujść płazem,
Bo oni poświęcanem mordują żelazem.
Taki oszust zbyt często na oko ci wpadnie,
Lecz uczciwych odróżnisz od nich bardzo snadnie,
A nasz wiek słusznie szczycić może się w téj mierze,
Że ma ludzi uczciwych, co się modlą szczerze.
Weź, bracie, Arystona, patrz na Peryandra,
Oronta, Alcydama, spojrzyj na Klitandra,
Oto ludzie pobożni, zacni w saméj rzeczy,

Którym nikt uczciwości pewno nie zaprzeczy;
Ci komedyą obłudną na lep cię nie schwycą,
Nie pysznią się z modlitwy, ze skruchy nie szczycą;
Każdy czyn nasz na pewno ich krytyk nie wzbudzi,
Z cnoty się nie wywyższą ponad innych ludzi;
W pogardzie słów, za tamtych nie zmierzają śladem
I nawracają innych tylko swym przykładem.
Wiedzą, że w sądzie swoim często ludzie błądzą,
Prędzéj dobrze z pozorów niżli źle osądzą,
Plotek, intryg nie robią pewnie w każdéj chwili,
I o to się starają, by uczciwie żyli.
Ich zasada życiowa tylko się zamyka
W tém, by miéć wstręt do grzechu, lecz nie do grzesznika,
Słusznie myślą, że grzech się przez pokutę zmaże,
Więc nie należy karać srożéj, jak Bóg karze.
Oto są właśnie ludzie, jakich ja znam dużo,
Tacy słusznie za przykład wszystkim innym służą.
Ale ten twój jegomość, to ci powiem szczerze,
Chociaż ty jego cnotę chwalisz w dobrej wierze,
Nie jest takim, sprawdzisz to nie czekając długo.

orgon.

Czy już skończyłeś?

kleant.

Tak jest.

orgon (odchodząc).

Zostaję twym sługą.

kleant.

Pozostań, szwagrze, dajmy pokój téj rozmowie,
Mam do niéj inny przedmiot: pamiętasz o słowie,
Któreś dał Waleremu? Wszakże narzeczony
Twéj córki?

orgon.

Tak.

kleant.

Dzień ślubu już był naznaczony?

orgon.

Prawda.

kleant.

Czemuż opóźniasz ten związek serc ścisły?

orgon.

Nie wiem.

kleant.
Czyżbyś miał w głowie przeciwne zamysły?
orgon.

Być może.

kleant.

Złamać słowo miałżebyś powody?

orgon.

Tego nie mówię.

kleant.

Zatém, gdy nie ma przeszkody,
Dotrzymasz obietnicy, wszystko już gotowe.

orgon.

To względne.

kleant.

Wykrętami na co suszyć głowę!
Ażebym cię wybadał prosił mnie Walery.

orgon.

Dzięki niebu.

kleant.

Daj słówko odpowiedzi szczeréj.
Cóż mu mam zanieść?

orgon.

Co chcesz.

kleant.

Kłamstwem się nie zmażę.
Twoja wola?

orgon.

Zrobić to, co mi niebo każe.

kleant.

Ja ci wprost i otwarcie zapytanie czynię,
Dałeś mu słowo, zechcesz dotrzymać, tak — czy nie?

orgon.

Żegnam.

kleant (sam).

A! to Walery spotka się z kłopotem;
Muszę iść, aby wcześnie uprzedzić go o tém.


AKT DRUGI.

SCENA I.
Orgon i Maryanna.
orgon.

Maryanno!

maryanna.

Słucham ojca.

orgon.

Zbliż się, moje dziecię.

maryanna (do Orgona, który zagląda do gabinetu).

Czy ojciec szuka czego?

orgon.

Nie, ale w sekrecie
Chciałbym pomówić z tobą, więc patrzę dokoła,
Czy kto nas tu z ukrycia podsłuchać nie zdoła,
Lecz jesteśmy bezpieczni. Otóż uważ sobie,
Że ja zawsze łagodność oceniałem w tobie
I zawszem w tobie widział dziecko dla mnie drogie.

maryanna.

Za to ja ojcu wdzięczną jestem ile mogę.

orgon.

Dobrze mówisz; lecz by ta miłość była trwała,
Potrzeba, byś mej woli we wszystkiém słuchała.

maryanna.

Posłuszeństwo, to córki największa ozdoba.

orgon.

Ślicznie. Powiedz, jak ci się pan Tartuffe podoba?

maryanna.

Komu? Mnie?

orgon.

Tak jest, tobie. Wnet się rzecz pokaże,
Mów zatem.

maryanna.

Ja to powiem, co mi ojciec każe.


SCENA II.
Orgon, Maryaima, Doryna
(wchodzi po cichu i staje niepostrzeżona za Orgonem).
orgon.

To rozumna odpowiedź. A więc mów w ten sposób,
Że nie znasz przyjémniéjszych i uczciwszych osób
Nad niego, że w twem sercu nosisz jego postać
I chciałabyś z mej woli żoną jego zostać.
Cóż?

maryanna.

Co?

orgon.

Chę?

maryanna.

Jak?

orgon.

No przecie.

maryanna.

Chyba słuch mnie myli?

orgon.

Jakto?

maryanna.

Ja mam powiedziéć, — ojciec chciał w téj chwili,
Że czyją, w sercu mojém mam wyrytą postać,
I czyją to ja żoną pragnęłabym zostać?

orgon.

Tartuffe’a.

maryanna.

Nie, w ten sposób ja mówić nie zacznę,
Na cóż kłamstwa powtarzać i takie dziwaczne!

orgon.

Owszem powinnaś mówić prawdę, prawdę całą,
Bo ja chcę, by to prawdą dla ciebie się stało.

maryanna.

Jakto, ty myślisz ojcze...

orgon.

Tak jest, córko, myślę
Tartuffe’a z naszym domem złączyć przez to ściśle,
Więc małżeństwo, gdybyś go za męża przyjęła,
Czego pragnę... gdyż ja chcę...

(Spostrzegając Dorynę)

Zkądeś się tu wzięła?
To dopiéro musisz być stworzeniem ciekawem,
By aż tu podsłuchiwać, no, i jakiém prawem?

doryna.

Doprawdy nie wiem jeszcze zkąd się to zaczyna,
Lecz to o tym zamiarze nie pierwsza nowina,
Już mi ktoś o tém wspomniał, nie pamiętam właśnie
Kto; ale uważałam to za prosta baśnię.

orgon.

Cóż to, wieść niemożliwa?

doryna.

I próżno się szerzy,
Chociaż pan sam to mówisz, nikt ci nie uwierzy.

orgon.

Uwierzą mi; jest środek na to dość utarty.

doryna.

Tak, tak, my wiemy, że pan mówisz to na żarty.

orgon.

Żadnych żartów w tém nie ma, to nie jest udanie.

doryna.

Strachy!

orgon.

Tak, moja córko, to się wkrótce stanie.

doryna.

Niech panienka nic ojcu nie wierzy w téj chwili,
Żartuje.

orgon.

Ależ mówię...

doryna.

Próżno się pan sili,
Nikt panu nie uwierzy.

orgon.

Bo cię mój gniew strwoży...

doryna.

Dobrze, już ci wierzymy, ale to tém gorzéj
Dla pana. Jakto, pan chcesz by za pańską zgodą
Takie rzeczy się działy? człowiek z siwą brodą,
Taki jak pan, że się tak powiedziéć ośmielę...

orgon.

Słuchaj-no, ty tu sobie pozwalasz za wiele,
Wiedz o tém, że ja takiéj śmiałości nie znoszę.

doryna.

Mówmy bez gniewu, panie, o cierpliwość proszę,
Czy pan sobie kpisz z ludzi, nawet myśleć o tém,
Pańska córka ma złączyć się z takim bigotem!
On ma inne zajęcia, pobożne rzemiosło,
A potem to małżeństwo cóżby ci przyniosło?
Jeśli nawet majątek od pana otrzyma,
Toć brać zięcia gołego...

orgon.

Milcz! jeśli nie nie ma,
Ztąd zasługi dla niego i szacunku żniwo,
Bo jego nędza, pewno jest nędzą uczciwą
I każda wielkość na nią chętnie się zamienia.
Jeśli pozwolił obrać się ze swego mienia,
To dla tego że nie chciał doczesnych dóbr świata,
A myśl jego w wieczności przestworzach ulata.
Lecz moja pomoc wkrótce tak rzeczy rozstrzygnie
Że wróci do majątku, z kłopotów się dźwignie.
Jego dobra są znane w stronach zkąd pochodzi,
A on sam, jak go widzisz, ze szlachty się rodzi.

doryna.

Tak, on to utrzymuje; może prawda, ale
Ta próżność z pobożnością nie zgadza się wcale.
Kto staraniom o niebo oddaje się cały,
Ten z urodzenia swego nie pożąda chwały,
Nazwiskiem się nie szczyci w nierozsądnéj dumie,
Bo ambicya z pokorą złączyć się nie umie.
Na co ta pycha?... Widzę, że już się pan złości,
Więc o samym już będę mówić jegomości.
Pan wyrzuty sumienia miałby nieustanne,
Za takiego niezdarę wydać taką pannę.
A potem pomyśl-że pan, że w czas bardzo krótki,
Z tego małżeństwa jakie wynikłyby skutki?
Wiedz pan, że się kobiety cnotę tém naraża,
Gdy przeciwko swej woli idzie do ołtarza
I kiedy się jéj skłonność gwałtem przezwycięża.
Cnota żony zależy od przymiotów męża,
A wyśmiani, których świat wytyka palcami,
Żony swoje tém czem są, uczynili sami
I niewierność w tym razie wcale nie jest zdrożna,
Gdy męża w żaden sposób pokochać nie można.
A kto córkę chce gwałtem przymusić w téj mierze,

Ten rachunek przed Bogiem za jéj błędy bierze.
Pomyśl pan jaki ciężar uczujesz w tym względzie.

orgon.

A toć ona rozumu mnie dziś uczyć będzie!

doryna.

Lepiéjbyś pan tu rządził idąc za mem zdaniem.

orgon.

Zostaw ją, moja córko, z jéj głupiém gadaniem.
Co dla dziecka potrzeba ojciec wié najlepiéj,
Ten Walery niechaj się od ciebie odczepi;
Dałem mu wprawdzie słowo, ale jego wina,
Że jest graczem i mają go za libertyna.
Nie modli się, w kościele widują go mało.

doryna.

Chcesz pan, by nabożeństwa godzinę miał stałą.
Po to, by go widziano, ma bywać w kościele?

orgon.

Proszę cię przestań i tak gadałaś za wiele.
Tamtemu niebo sprzyja i łaski ma boże,
Jakież bogactwo ziemskie z tém zrównać się może
Wasz związek, gdy otrzymasz miano jego żony,
Przyjemnością, słodyczą będzie przepełniony,
Życie wam jakby w raju na modlitwie zleci,
Jak turkawki będziecie żyć, jak małe dzieci;
Nigdy zajść między wami, nigdy kłótni plama,
Nakoniec zrobisz z niego to, co zechcesz sama.

doryna.

Ona to zrobi z niego, że kozłem zostanie.

orgon.

Oj, to gada!

doryna.

Wygląda na to powołanie.
Mimo cnoty panienki, ja najmocniéj wierzę,
Że przeznaczenie jego spełni się w téj mierze.

orgon.

Przestań-że mi przerywać i przez miłość nieba,
Nie sadzaj tam języka, gdzie go niepotrzeba.

doryna.

Jeżeli przez życzliwość pańskiéj sprawy bronią...

orgon.
Za wiele życzliwości, nie proszę cię o nią.
doryna.

Z przywiązania...

orgon.

Ja nie chcę. Gdy ktoś nie pozwoli.

doryna.

A ja chcę pana kochać mimo pańskiéj woli.

orgon.

Ah!

doryna.

Tak czci pańskiéj bronię jakby własnej głowy,
Nie chcę byś siebie rzucał na pastwę obmowy.

orgon.

Przestaniesz ty mi gadać?

doryna.

To jest obowiązek,
Bronić panu, byś córce doradzał ten związek,

orgon.

Będziesz milczeć ty wężu? bo zuchwalstwa znaki...

doryna.

Ah! pan jesteś pobożny i w gniew wpadasz taki.

orgon.

Bo już mnie w wściekłość wprawia ta historya cała;
Każę ci najsurowiéj, ażebyś milczała.

doryna.

Dobrze, lecz będę myśleć; to pana nie złości?

orgon.

Myśl sobie, kiedy tak chcesz, ale myśl w cichości.
(Do córki.)
I nie mów ani słowa. Ja wszystko w téj mierze
Obmyślałem rozważnie.

doryna.

A to wściekłość bierze,
Nie módz mówić.

orgon.

Z urody choć się nie przechwala,
Tartuffe jest jednak wcale...

doryna.

Tak jest piękna lala.

orgon.

Przystojny i sympatyą obudzić jest w stanie,
Jego cnoty...

doryna.

Ślicznego mężulka dostanie.

(Orgon obraca się do Doryny i z rękami założonemi wpatruje się w nią.)

Gdyby ze mną mężczyzna spełnił taką zbrodnię,
Po ślubie karę za gwałt miałby niezawodnie,
I zaraz po weselu doszedłby sekretu,
Ze kobieta ma zawsze pole do odwetu.

orgon (do Doryny).

Więc moja wola za nic tu jest uważana.

doryna.

Czego pan chcesz, wszakże ja nie mówię do pana.

orgon.

A cóż teraz robiłaś?

doryna.

Do pana nic a nic,
Ja do siebie mówiłam.

orgon.

Zuchwalstwo bez granic,
Lecz wnet je tęgim razem skrócę w sposób znany.

(Przygotowywa się do dania policzka Dorynie i za każdym wyrazem, który wymawia, obraca się do Doryny, która stoi nic nie mówiąc.)

Moja córko, powinnaś potwierdzić te plany,
I jeśli wybór męża dla ciebie się zmienia,

(Do Doryny.)

Mów-że co!

doryna.

Nie mam sobie nic do powiedzenia.

orgon.

Tylko słóweczko.

doryna.

Ja chcę milczéć.

orgon.

To nie sztuka,
Czekałem tylko słówka.

doryna.

Niech pan głupiéj szuka.

orgon (do córki).

Nakoniec ojca wolę będziesz miéć na względzie,
I sądzę, że małżeństwo wkrótce się odbędzie.

doryna (uciekając).
Ja za niego nie poszłabym za nic na świecie.
orgon (po daremnej próbie dania policzka Dorynie).

Ty zarazę przy sobie trzymasz moje dziecię;
Bez grzechu nie mógłbym tu wytrzymać z nią dłużej,
Tak mnie strasznie zmęczyła. Kłótnia umysł nuży,
Pali mnie głowa, czuję, mówiłbym od rzeczy,
Pójdę — wolne powietrze może mnie uleczy.


SCENA III.
Maryanna, Doryna.
doryna.

Cóż znaczył ten w milczeniu upór nieustanny?
Czyż to mnie wypadało przyjąć rolę panny?
Ścierpiéć by pannie związek radzono szalony,
Bez żadnego oporu, bez słówka z twej strony.

maryanna.

Przeciwko woli ojca cóż począć w potrzebie?

doryna.

Po prostu, taką groźbę odwrócić od siebie.

maryanna.

Jak?

doryna.

Mówić, że w wyborze gusta same biega,
Więc że dla siebie za mąż chcesz iść, nie dla niego;
Ponieważ to dla ciebie ten związek się składa,
Więc tobie, a nie ojcu wybierać wypada.
Gdy dla niego jest Tartuffe przystojny i młody,
To może się z nim żenić bez żadnej przeszkody.

maryanna.

Przyznaję, władza ojca przéjmuje mnie trwogą,
Słowa oporu z ust mych wyrwać się nie mogą.

doryna.

Rezonujmy: Walery kocha ciebie szczerze,
A panienka go kocha? cóż?

maryanna.

Rozpacz mnie bierze!
Nawet i ty Doryno i ty jesteś w stanie
Zrobić w sposób poważny, tak dziwne pytanie?
Czyżem ci ze sto razy o tém nie mówiła,
Że go kocham i jaka jest mych uczuć siła?

doryna.

Alboż ja wiem, czy serce mówiło przez usta?
Czy to miłość prawdziwa, czy zabawa pusta?

maryanna.

Krzywdzisz mnie kiedy wątpisz o tém choć na chwilę,
Ja ukrywać tę miłość nawet się nie silę.

doryna.

Więc panna myśli o nim?

maryanna.

Stale, nieustannie.

doryna.

Jak się zdaje on również zakochany w pannie.

maryanna.

Tak sądzę.

doryna.

Więc rzecz łatwa jest do przewidzenia,
Ze chcecie się połączyć.

maryanna.

O tak, bezwątpienia.

doryna.

A z tym drugim co będzie, by skończyć ambaras?

maryanna.

Jak mi gwałt zrobić zechcą zabiję się zaraz.

doryna.

Ślicznie! żeśmy też dotąd o tém nie myślały!
Zabije się panienka — środek doskonały,
Lekarstwo przecudowne. Człowiek w wściekłość wpada,
Gdy usłyszy, jak mu kto takie rzeczy gada.

maryanna.

Mój Boże! czem się w tobie współczucie obudzi,
Kiedy nie masz litości nad nieszczęściem ludzi.

doryna.

Nie mam współczucia, gdy ktoś słowa składa zgrabnie,
A jak przyjdzie do rzeczy, to jak panna słabnie.

maryanna.

Jestem nadto trwożliwa.

doryna.

I to mnie téż złości,
Bo miłość w sercu wielkiéj wymaga stałości.

maryanna.

Tak, a dla Walerego cóż się pozostanie;
Otrzymać mnie od ojca, to jego zadanie.

doryna.

Jeżeli ojciec panny jest dzikim człowiekiém,
Nabiwszy sobie głowę Tartuffem jak ćwiekiém,
Chce teraz cofać słowo i kręcić zaczyna,
To na kochanka panny ztąd ma spadać wina?

maryanna.

Jeśli tamtym zbyt głośno wzgardzić się ośmielę,
Dowiodę, że mam w sercu miłości za wiele
Dla Walerego, że on jeden tam się mieści;
A gdzie powinność córki, a gdzie wstyd niewieści?
Chcesz by wiedzieli wszyscy... bo świat się nie nagnie...

doryna.

Nie, ja nic nie chcę. Widzę, że panienka pragnie
Należeć do Tartuffa i po mojéj stronie,
Błąd wielki, że od tego związku pannę bronię.
Co ja mam za interes zwalczać twoje chęci,
To jest wyborna partya, słusznie pannę nęci.
Pan Tartuffe! ho, ho! cóż to, biorąc rzecz inaczéj,
Pewno pan Tartuffe także dużo w świecie znaczy.
Ludzie go cenią, jego przyjaźnią się szczycą,
To wielkie szczęście zostać jego połowicą.
Nie ma czém tak wycierać ust, jego osoba
Znakomita, jest szlachcic, przytem się podoba,
Bo ma uszy czerwone, cerę téż czerwoną
I szczęśliwą zostaniesz, będąc jego żoną.

maryanna.

Mój Boże!

doryna.

Próżno mówić język się wytęża,
Jaki los świetny dostać tak pięknego męża!

maryanna.

Ulituj się nademną i skończ już te żarty,
Aby wynaleźć środek, mów w sposób otwarty.
Wszystko zrobię co każesz, by zerwać ten związek.

doryna.

Nie! posłuszeństwo ojcu córki obowiązek,
Choćby ci dał za męża małpę, nie człowieka,
Czego się panna skarży? świetny los cię czeka.
Do miasta, zkąd pochodzi, w nowym koczobryku
Pojedziecie z nim razem; tam znajdziesz bez liku
Wujów, kuzynów jego, a co pójdzie za tém,
Wkrótce poznasz się w mieście z całym wielkim światem;

Z ławnikiem, burmistrzowa, z całą miejską władzą,
Przez szacunek miejsce ci na kanapie dadzą.
Późniéj, możesz nadzieję miéć, że w karnawale
W takiém mieście dla ciebie będą dawać bale,
Gdzie do tańca przygrywać będą kobzy ładnie,
A może i fagoty sprowadzić wypadnie.
Z mężem, by ta rozrywka nie była jedyną,
Pójdziesz na maryonetki czasem...

maryanna.

O Doryno!
Poradź mi, zamiast męczyć.

doryna.

Jestem panny sługą.

maryanna.

Przez litość, chcesz mnie zabić, męcząc mnie tak długo.

doryna.

Nie, za karę potrzeba, aby się tak stało.

maryanna.

Moja droga!

doryna.

Nie!

maryanna.

Duszę odkrywam ci całą.

doryna.

Nie chcę, próżne błagania będą z panny strony;
Pokosztujesz Tartuffe’a, dla panny stworzony.

maryanna.

Wszak jam ci wszystko była powierzyć gotową,
Zrób to.

doryna.

Nie, będziesz panna panią Tartuffe’ową.

maryanna.

Dobrze, kiedy niedola moja cię nie wzrusza,
Zostaw mnie, a w rozpaczy pogrążona dusza
Wynajdzie sobie środek; tak jest, w samej rzeczy
Znam lekarstwo, które mnie z wszystkiego uleczy.

(Chce odchodzić.)
doryna.

Wróć się panna. Pocóż brać moją złość tak ściśle,
Mimo to co mówiłam, pomagać ci myślę.

maryanna.

Gdyby się wola ojca gwałtem w tém uparła,
Potrzeba, widzisz sama, ażebym umarła.

doryna.

Niech się panna nie martwi, znajdziemy w téj biedzie
Sposób. Ach! pan Walery właśnie tutaj idzie.


SCENA IV.
Walery, Maryanna, Doryna.
walery.

Doszła mnie tu przed chwilą nowina wesoła
Proszę pani, o której nie wiedziałem zgoła.

maryanna.

Co?

walery.

Że w pani Tartuffe’a mam powitać żonę.

maryanna.

To zamiary przez mego ojca ułożone.

walery.

Przez ojca pani...

maryanna.

Tak jest i wskutek téj zmiany,
Przed chwilą mi przedstawiał nowe swoje plany.

walery.

Na seryo?

maryanna.

O! nie było tu mowy o żarcie,
Zalecał mi ten związek głośno i otwarcie.

walery.

A jakiż wola pani obrót w tém przybiera?

maryanna.

Ja nie wiem.

walery.

To odpowiedź uczciwa i szczera.
Nie wiész?

maryanna.

Nie.

walery.

Nie?

maryanna.
Niech pańskie rady drogę wskażą.
walery.

Ja radzę pójść za niego, gdy tak pani każą.

maryanna.

Radzisz mi pan?

walery.

Tak.

maryanna.

Szczerze?

walery.

Nie można uczciwiéj
Związek ten, tak zaszczytny, panią uszczęśliwi.

maryanna.

Przyjmuję pańską radę.

walery.

Cokolwiek wypadnie,
Spełnić tę radę przyjdzie pani bardzo snadnie.

maryanna.

Tak jak jéj udzielenie pańską duszę rani.

walery.

Jam to powiedział, aby spodobać się pani.

maryanna.

Jam ją także dla tego wypełnić gotowa.

doryna (schodząc w głąb’ sceny).

Zobaczmy jak się skończy cała ta rozmowa.

walery.

Tak się to kocha! Oto miłości rozkosze!
Kiedy ty...

maryanna.

Oh! przestańmy o tém mówić, proszę.
Powiedział pan otwarcie, słowa się nie zmażą,
Że powinnam iść za mąż, tak jak mi rozkażą;
A ja znowu oświadczam, że jestem gotowa
Tę radę tak zbawienną spełnić co do słowa.

walery.

Nie trzeba się tłómaczyć winą z mojéj strony,
Ten zamiar był przez panią dawno ułożony
I nasunąłem tylko sposobność przyjemną,
Żebyś z niéj korzystając, mogła zerwać ze mną.

maryanna.

Prawda! dobrze pan mówisz.

walery.

W tém przyczyna cała,

Żeś pani nigdy dla mnie nic w sercu nie miała.
maryanna.

Niestety! wolno panu sądzić mnie w tym względzie.

walery.

Wolno mi; lecz w téj sprawie inny koniec będzie
I chociażem się pani dał uprzedzić bardzo,
Znajdę takie, które też mem sercem nie wzgardzą.

maryanna.

O! pan łatwo wzajémność pozyskasz kobiety.
Wszakże pańskie zalety...

walery.

Porzućmy zalety.
Mam ich za mało, pani za dowód mi stanie;
Lecz jeszcze znajdę taką, mam to przekonanie,
Co zechce szczery udział przyjąć w mej niedoli,
I po mej stracie kochać się jeszcze pozwoli.

maryanna.

Strata nie jest tak wielką i ta losu zmiana,
Bardzo się łatwo w radość zamieni dla pana.

walery.

Będę się o to starać; bo godność się kładzie
W tém, aby jak najprędzéj zapomniéć o zdradzie;
A ten którego szczęście w ten sposób się złamie,
Gdy nie może zapomniéć, niech pozorem kłamie;
Niechaj na obojętność udaną się sili,
Bo to hańba kochać tych, co nas porzucili.

maryanna.

Takie uczucie dla mnie Szczytnem się wydaje.

walery.

Słusznie, bo je świat cały za takie uznaje.
Jakto? sądziłaś pani, że już w głębi duszy
Nic nigdy mej miłości dla ciebie nie skruszy,
Że kiedy mnie porzucasz, pokocham tém bardziéj,
Nie oddam innéj serca, którem pani gardzi?

maryanna.

Moje myśli, jak widzę, znasz pan bardzo mało;
Jabym chciała, przeciwnie, by się już tak stało.

walery.

Chciałabyś pani?

maryanna.
Tak jest.
walery.

Nazbyt ostro ranią
Te słowa, a więc idę zadowolnić panią.

(Zwraca się do wyjścia.)
maryanna.

Bardzo dobrze.

walery. (zwracając się).

Ja tylko słucham pani zdania,
Proszę pamiętać, że to jedynie mnie skłania.

maryanna.

Tak.

walery. (jak wyżéj).

I że pani zamiar spełniłem w tym względzie.
To pani przykład.

maryanna.

Przykład mój, niech i tak będzie.

walery (odchodząc).

A zatém idę spełnić treść pani rozkazu.

maryanna.

Tém lepiéj.

walery. (wracając).

Już mnie w życiu nie ujrzysz ni razu.

maryanna.

Dobrze.

walery. (wracając).

Co?

maryanna.

Co?

walery.

Mówiłaś i słowo łaskawsze...

maryanna.

Nic nie mówiłam.

walery.

Zatém odchodzę na zawsze.
Żegnam panią i...

maryanna.

Żegnam pana.

doryna (do Maryanny).

A ja wnoszę,
Żeście oboje rozum stracili po trosze.
Dałam się wam spokojnie wykłócić do woli,
By wiedziéć, co wyniknie z całéj téj swawoli.
Hola! panie Walery! (Zatrzymując go za rękę.)

walery (udając że się opiera).

Czego chcesz, Doryno?

doryna.

Wróć się pan.

walery.

Nie, przez wzgardę i uczucia giną.
Nie wstrzymuj mnie, wypełnię to, co każe ona.

doryna.

Wstrzymaj się pan.

walery.

Nie, to już rzecz postanowiona.

doryna.

Ach!

maryanna (na stronie).

Drażni go mój widok, więc odejść ztąd wolę.
Tak, ustąpię,,będzie miał tutaj wolne pole.

doryna (puszczając Walerego i biegnąc za Maryanną).

Teraz drugie; dokądże?

maryanna.

Puść mnie.

doryna.

Ależ przecie!

maryanna.

Nie mogę tu pozostać, nie, za nic na świecie.

walery (na stronie).

Jéj wstręt do mnie objawia się na każdym kroku;
Potrzeba ją uwolnić od mego widoku.

doryna (puszcza Maryannę i biegnie za Walerym).

Dosyć do licha, skończcie raz te niepokoje.
Zaprzestać mi tych żartów! chodźcie tu oboje.

(Bierze za ręce Walerego i Maryannę i prowadzi ich razem.)
walery (do Doryny).

Jakiż twój zamiar?

maryanna (do Doryny).

Co chcesz w tém wszystkiém odmienić

doryna.

Najprzód chcę was pogodzić, a potem pożenić.

(Do Walerego.)

Czyś pan zwaryował, dzisiaj zwodzić taką kłótnię!

walery.
Nie widziałaś, jak do mnie mówiła okrutnie.
doryna (do Maryanny).

To szaleństwo, dziś gdy się tworzy taki przedział.

maryanna.

Chyba żeś nie słyszała co do mnie powiedział.

doryna do (Walerego).

To głupstwo obustronne. Pragnie jak najszczerzéj
Dla pana się zachować, niechże mi pan wierzy.,

(Do Maryanny.)

Zostać twym mężem, jego pragnienie jedyne,
On o tém jedném marzy tylko, niechaj zginę.

maryanna (do Walerego).

Kto kochając, podobną radę dawać będzie;..

walery (do Maryanny).

Kto kochając, o radę pyta w takim względzie...

doryna.

Oboje zwaryowali i przyznać się boją..
Dajcie mi ręce.

walery (dając rękę, do Doryny).

Na co?

doryna (do Maryanny).

Daj mi panna swoją.

maryanna (dając rękę).

Lecz na co się to przyda?

doryna.

By skończyć rzecz całą.
Wy się bardziéj kochacie, niż wam się zdawało.

(Walery i Maryanna trzymają się za ręce nie patrząc na siebie.)
walery.

Na co ten przymus, sądzę, że można najprościéj
Popatrzeć w moje oczy, w twarz, bez żadnéj złości.

(Maryanna obraca się do Walerego uśmiechając się.)
doryna.

Widziéć takich szaleńców rzecz bardzo ciekawa.

walery (do Maryanny).

Bo skarżyć się na ciebie, czyliż nie mam prawa?
Czyż nie jesteś złośliwą, — nazywam rzecz skromnie, —
Ażeby takie rzeczy dzisiaj mówić do mnie.

maryanna.

A ty! czyliż niewdzięczność daléj sięgać może....

doryna.

Dokończycie tych sporów, ale w innej porze.
Pomyślmy, z ojcem panny jak rzecz skończyć ładnie.

maryanna.

Tak! powiedz jakich środków użyć nam wypadnie.

doryna.

Będziem się bronić w sposób skryty i otwarty.

(Do Maryanny.)

Ojciec panny kpi sobie.

(Do Walerego.)

To są czyste żarty.

(Do Maryanny.)

Jednak najlepiéj będzie, według mego zdania,
Niechaj panna do jego zamiarów się skłania,
Abyś w razie nacisku mogła z swojéj strony
Powstrzymać na jakiś czas związek zamierzony.
Byle czas był, z wszystkiego można wybrnąć snadnie.
Najprzód jakaś choroba na pannę wypadnie,
Potem gdy już cierpienia panienki ustaną,
Znajdziemy nową zwłokę i niespodziewaną,
Na którą bardzo łatwo wszyscy się dziś łapią,
Oto, przeczucia smutne wciąż panienkę trapią:
Spotkałaś pogrzeb wczoraj, dziś zbiłaś zwierciadło,
To znów o mętnéj wodzie w nocy śnić wypadło.
Nakoniec, masz najprostsze do zwłoki powody,
Bo do ślubu koniecznie potrzeba twéj zgody.
A zatem rzecz się uda, ale nie inaczéj
Tylko gdy nikt was od dziś razem nie zobaczy.

(Do Walerego.)

Idź pan, swoich przyjaciół używaj w potrzebie,
By do nas upominać się przyszli za ciebie.
My tutaj pobudzimy brata do działania
I macocha się również bardziéj do nas skłania.
A teraz do widzenia.

walery (do Maryanny).

Cokolwiek bądź zrobię,
Cała moja nadziéja jedynie jest w tobie.

maryanna (do Walerego).

Nie wiem, czy wolę ojca me prośby rozbroją,
Lecz niczyją nie będę, Walery, jak twoją.

walery.

Twe słowa jak rozkosznie moje serce ceni...

doryna.

Kochankowie w rozmowie są nienasyceni!
Wychodź pan.

walery.

Ale...

doryna.

Proszę nie gadać tak długo;
Ruszaj pan w jedną stronę, a panna chodź w drugą.

(Doryna wypycha ich i zmusza do rozłączenia.)

AKT TRZECI.

SCENA I.
Damis, Doryna.
damis.

Niechaj piorun w téj chwili na miéjscu mnie spali,
Chcę, ażeby mnie ostatnim z ludzi nazywali,
Jeżeli mnie szacunek, lub władza powstrzyma
Od skandalu — kiedy już innych środków nie ma.

doryna.

Przez litość! miarkuj się pan. Tak źle się nie stanie,
Ojciec pański dopiero objawił swe zdanie;
Przecież zamiary swoje często człowiek zmienia,
Od projektów daleko jeszcze do spełnienia.

damis.

Ja łatwo tego łotra do ustępstwa skłonię,
Tylko dwa słowa w ucho szepnę mu na stronie.

doryna.

Przeciw niemu i ojcu, bardzo pana proszę
Niechaj pan pozostawi działanie macosze;
Nad umysłem Tartuffe’a wielki wpływ posiada,
On chętnie słucha tego, co ona powiada,
Zdaje się, że on słabość dla niéj w sercu skrywa.
Byłoby ślicznie, gdyby rzecz była prawdziwa.
Nakoniec tu ma zéjść się z nim, bo w sprawie waszéj
Chce go zbadać, by zmienił zamiar co was straszy,
Poznać jego uczucia rzeczą będzie snadną
I wskazać mu jak smutne skutki ztąd wypadną,
Jeżeli się do naszych planów nie przychyli.

Sługa mówił mi, że on modli się w téj chwili,
Lecz że wnet zejdzie, jeśli ktoś na niego czeka;
Więc ja zostanę, a pan niechaj ztąd ucieka.

damis.

Chcę by przy mnie odbyła się cała rozmowa.

doryna.

Nie można.

damis.

Ja do niego nie wyrzeknę słowa.

doryna.

Kpisz pan! wszak znane wszystkim świetne pańskie czyny,
A na popsucie sprawy to środek jedyny.
Wyjdź pan.

damis.

Nie, uniesienie poskromię młodzieńcze.

doryna.

Nieznośny... otóż idzie. Wychodź pan!

(Damis ukrywa się w gabinecie w głębi.)

SCENA II.
Doryna, Tartuffe.
tartuffe (mówi głośno do służącego za scenę, jak tylko spostrzega Dorynę).

Wawrzeńcze!
Dyscyplinę z włosianką złóż do moich rzeczy
I módl się, aby niebo miało cię w swéj pieczy.
Odwiedziny dziś wszelkie do mnie będą próżne,
Bo idę więźniom skromną rozdzielać jałmużnę.

doryna (na stronie).

Ile tu udawania i ile obłudy!

tartuffe.

Czego chcesz?

doryna.

Mam powiedziéć...

tartuffe (wyciągając chustkę z kieszeni.)

Ah mój Boże, wprzódy
Nim co powiész, tę chustkę weź!

doryna.

A na cóż to mnie?

tartuffe.

Ażeby przykryć piersi odkryte nieskromnie.
Takim przedmiotem duszę bliźnich ranisz srogo,
Bo grzeszne myśli przez to do głowy przyjść mogą.

doryna.

Musisz pan na pokusę być niezmiernie słaby,
Gdy ciało ma dla ciebie tak silne powaby.
Nie wiem jaka tam w panu wyradza się chętka,
Lecz ja do pożądania nie jestem tak prędka;
Gdybyś tu stanął nago od dołu do góry,
Nie skusiłby mnie widok całéj pańskiéj skóry.

tartuffe.

Proszę ukrócić w słowach nieskromną swawolę,
Bo wyjdę zostawiając pannie wolne pole.

doryna.

Nie, jam pana w spokoju zostawić gotowa,
Tylko pani przezemnie przysyła dwa słowa,
Które według wyraźnej powtarzam osnowy:
Że prosi pana tutaj o chwilkę rozmowy.

tartuffe.

Ach! bardzo chętnie.

doryna (na stronie).

Jak się udobruchał ładnie.
Dobrzem zgadła, choć nie wiem, co z tego wypadnie.

tartuffe.

Czy prędko przyjdzie?

doryna.

Szelest słyszę po podłodze.
Ona! zatém zostawiam państwa i odchodzę.


SCENA III.
Elmira, Tartuffe.
tartuffe.

Niech w wszechmocności swojéj święta niebios siła
Zdrowie duszy i ciała zawsze pani zsyła;
Niechaj błogosławieństwa tyle ci przymnoży,
Ile pragnie dla ciebie nędzny sługa boży.

elmira.

To pobożne życzenie wdzięczność we mnie budzi;
Lecz siądźmy, w ten sposób nas rozmowa nie strudzi.

tartuffe.

Jakże się pani czuje? nie boli już głowa?

elmira.

Gorączka przeszła, jestem najzupełniéj zdrowa.

tartuffe.

Moje pacierze pewno nie mają téj siły,
By tak szczęśliwy skutek w górze wymodliły,
A jednak każde moje do nieba westchnienie
Miało za cel jedyny, pani wyzdrowienie.

elmira.

Zanadto się pan trudził.

tartuffe.

Tego nikt nie powie,
Czy można nadto cenić takie drogie zdrowie?
By je zachować, z mego zrobiłbym ofiarę.

elmira.

Pan miłość chrześciańską posuwa nad miarę.
I za tyle dobroci wdzięczność żywą czuję.

tartuffe.

Mniéj robię, niźli pani na to zasługuje.

elmira.

W sekrecie chcę przedstawić panu o co chodzi
I cieszę się, że nikt nam tutaj nie przeszkodzi.

tartuffe.

To mnie również zachwyca. Uwierzyć się boję,
Że sam na sam jesteśmy tu z panią we dwoje.
Błagałem nieba by tę sposobność przywiodły,
Lecz dotąd daremnemi były moje modły.

elmira.

Dla mnie do téj rozmowy powód ztąd się bierze,
Że chcę, abyś mi serce swoje odkrył szczerze.

(Damis nie pokazując się uchyla drzwi od gabinetu, aby słyszéć rozmowę.)
tartuffe.

Dla mnie również pragnienia gorętszego nie ma,
Jak odkryć całą duszę przed twemi oczyma.
Chcę by panią przysięga zapewniła szczera,
Że gdy gromię wizyty, co pani odbiera,
To nie przez niechęć żadną dla pani z méj strony,

Ale przez zapał niczém nieprzezwyciężony
I przez uczucie czyste....

elmira.

Tak je również cenię,
Że się pan tylko troszczy o moje zbawienie.

tartuffe.
(Biorąc rękę Elmiry i ściskając jéj palce.)

Tak pani, bez wątpienia i w mem sercu gości...

elmira.

Aj! za mocno pan ściska...

tartuffe.

Zbytek gorliwości;
Wszakże ból — zadać pani dla mnie równa męka
I prędzéjbym.. (Kładzie rękę na kolanach Elmiry).

elmira.

Co robi tutaj pańska ręka?

tartuffe.

Macam suknię, jak miękki materyał.

elmira.

O proszę!
Przestań pan już, ja żadnych łaskotek nie znoszę.

(Elmira cofa się z fotelem, Tartuffe przysuwa się do niéj.)
tartuffe (poruszając chusteczkę Elmiry).

Jakie to jest prześliczne! Dziś nikt nie zaprzeczy,
Że prawdziwie cudownie robią takie rzeczy.
Jaki postęp we wszystkiém czas nam teraz niesie.

elmira.

Prawda. Ale o naszym mówmy interesie:
Mówią, że mój mąż dawniéj dane słowo zrywa
I chce panu dać córkę; czy to wieść prawdziwa?

tartuffe.

Tak, przyznaję, że coś tam wspomniał mi o tém,
Ale ten zamiar nie jest mych marzeń przedmiotem,
Inne wdzięki posiadać, których urok nęci,
Szczęściem by napełniło wszystkie moje chęci.

elmira.

Pan nie pragniesz miłości doczesnych omamień.

tartuffe.

Wszakże i ja mam w piersiach serce, a nie kamień.

elmira.

Podług mnie, pańskie myśli tylko w niebo biega,
Na ziemi nie pożądasz pan pewno niczego.

tartuffe.

Uczucie, co mim każe wzdychać do wieczności,
Nie zabija w nas wcale doczesnéj miłości,
Zmysły nasze pożądać mogą całą siłą
Cudowne dzieła, które niebo wytworzyło;
Ono swym własnym wdziękiém zdobi ród niewieści,
Lecz najwięcéj się w tobie jego darów mieści;
Na twojéj twarzy piękność rozlał rozkaz boży,
Która oczy zadziwia, która serce trwoży
I widząc cię, czyż mogłem nie wielbić z zapałem
Rąk Stwórcy, których dziełem jesteś doskonaleni?
Czyż dziwne, że o tobie moje serce marzy,
Gdy on sam własny obraz nadał twojéj twarzy!
Zrazu-m sądził, że miłość ta skryta, uparta,
Jest wymysłem szatańskim, jest pokusą czarta,
Chciałem już poddać serce rozłączenia próbie,
Bom myślał, że kochając ciebie — duszę zgubię;
Lecz nakoniec poznałem, cudowna istoto!
Że ta namiętność może się pogodzić z cnotą,
Że może być niewinną i dla tego śmiało
Postanowiłem oddać się jéj duszą całą.
Jest-to wielka odwaga, wyznaję to szczerze,
Ośmielić się to serce ponieść ci w ofierze,
Lecz znana dobroć twoja, niechaj mnie tłómaczy,
Na nią liczę; bo mój wpływ nic tutaj nie znaczy.
W tobie moja nadziéja, dobro, wiara cała,
Tyś się dla mnie zbawieniem, albo smutkiém stała;
Nakoniec z twych ust wyrok ma wypaść prawdziwy.
Zechcesz, będę szczęśliwy, — każesz, nieszczęśliwy.

elmira.

Oświadczenie kunsztowne, forma wyszukana,
Lecz prawdę mówiąc, dziwi mnie ze strony pana.
Sądziłam, że pan serca swego strzeże ściśléj
I nim taki plan zrobi, wpierwéj rzecz obmyśli
Rozważniéj; wszak pobożny winien być dalekim....

tartuffe.

Czyż za to żem pobożny, nie mam być człowiekiém?
Kto choć raz wdzięk twój, pani, mógł podziwiać z blizka,
Ten już sercem nie władnie, tam rozwaga pryska.
By tak mówić, dziwisz się zkąd odwagi wziąłem,
Lecz ściśle mówiąc, ja téż nie jestem aniołem.
Jeśli pani potępisz to moje wyznanie,
Własny urok i wdzięki ukarz pani za nie;

Gdym cię ujrzał, gdyś jedno wymówiła słowo,
Od téj chwili mej duszy stałaś się królową.
Cudnej słodyczy oczu niezrównana siła
Opór mojego serca łatwo zwyciężyła,
Nie pomogły łzy, posty, modlitwy i święci,
Ty jedna byłaś celem wszystkich moich chęci.
Mówiły moje oczy, westchnienia i płacze
Tysiąckrotnie to, co dziś słowami tłómaczę:
Że jeśli w twojém sercu współczucie spotyka
Tę miłość niegodnego twego niewolnika,
Jeśli twa dobroć moją odwagę wybaczy
I łaska do nicości mej zniżyć się raczy,
To będę miał dla ciebie, o piękności wzorze,
Uwielbienie, z którem nic zrównać się nie może.
Honor twój pozostanie.również nieskażony,
Bo nie możesz się lękać obmowy z méj strony.
Ci ulubieńcy kobiet, ci dworscy panowie
Są hałaśliwi w czynach i zbyt próżni w mowie;
Oni się nie zastraszą o sławę niczyją,
Sami, chwaląc się, wszystkim swój sekret odkryją
I tą manją nieznośną siebie również podlą,
Bo bezczeszczą tém ołtarz, przed którym się modlą.
Lecz tacy jak my ludzie, w przekonaniach stali,
Żaden z nas z powodzenia głośno się nie chwali,
Z własnego interesu musi zostać niemy,
Bo tym sposobem własnej opinii broniemy
I z nami tylko można, nie doznając żalu
Miéć przyjemność bez trwogi, miłość bez skandalu.

elmira.

Słucham pana, bo zrobić nie mogę inaczéj.
Pan w dość wyraźny sposób rzecz całą tłómaczy.
Czy się nie lękasz ściągnąć tém na siebie burzę,
Jeśli pańskie wyznanie mężowi powtórzę?
W ten sposób ostrzeżony będąc najwyraźniéj,
Nie czułby już dla pana tak wielkiéj przyjaźni.

tartuffe.

Ja wiem jaka w twém sercu litość, dobroć gości
I czuję, że przebaczysz tak wielkiéj śmiałości.
Na karb słabości ludzkiéj zechcesz złożyć pani
Wyznanie téj miłości, która ciebie rani;
Widząc siebie przebaczysz to, co tu się stało.
Wszakże jestem człowiekiém, mam oczy, krew, ciało.

elmira.

Nie wiem, jakby ktoś inny począł w takiéj sprawie,
Ale ja chcę dziś z panem postąpić łaskawie,
Dla męża cała ta rzecz zostanie nieznana,
Lecz w zamian za to żądam czegoś i od pana;
Oto będziesz się starał w sposób łatwy, szczery,
By mógł prędko zaślubić Maryannę Walery
Niechaj się twoja wola do mych życzeń nagnie,
Byś nie pożadał tego, czego inny pragnie
I....


SCENA V.
Elmira, Tartuffe, Damis.
damis (wychodzi z gabinetu gdzie był ukryty).

Nie, pani, ja zdania twego nie podzielę,
Przeciwnie, ta rzecz musi miéć rozgłosu wiele;
Na szczęście ja tu byłem i nic nie pominę
Z tego, com słyszał. Muszę zdeptać tę gadzinę!
Niebo samo odkryło mi do zemsty drogę.
Tego łotra obłudę dzisiaj odkryć mogę,
Oświecę mego ojca, niechaj pozna z blizka
Duszę tego nędznika, co się w nasz dom wciska.

elmira.

Nie, Damisie, przyszłość nam za niego odpowie,
Teraz polegać może śmiało na mem słowie,
Któremu twoje pewno czynem nie zaprzeczy.
Nie potrzeba hałasu robić z takich rzeczy;
Zacna kobieta śmiechem zaczepkę zwycięża,
Po cóż ma takiém głupstwem niepokoić męża.

damis.

Masz pani może słuszność i powody swoje.
By inaczéj postąpić ja mam również moje.
Jego miałbym oszczędzać! nigdy! nawet żartem.
Dumny zuchwalec, bigot ten z czołem wytartem
Za długo sobie żarty z mojéj złości stroił,
Za wiele w naszym domu bezkarnie nabroił.
Ten oszut rządzi ojcem i ciągle mu kłamie,
Walerego obmówił, sierdzi ojca na mię.
Gdy przez niego serc naszych dziś życzenia giną,

By go ojcu pokazać, sposobność jedyną
Mam rzucić? Nie! To niebo samo ją zesłało
I użyję jéj dzisiaj z gorliwością całą.
Zasłużyłbym, aby ją utracić na zawsze,
Gdybym usposobienie okazał łaskawsze.

elmira.

Damisie!

damis.

Daruj pani, prośba mnie nie wzruszy,
Z tego wypadku radość za wielką mam w duszy,
Wymowa pani nic na to nie wpłynie,
Bo mnie przyjémność zemsty ożywia jedynie
I zaraz całą sprawę tu załatwić wolę;
Otóż sposobność, właśnie mam gotowe pole.


SCENA V.
Orgon, Elmira, Damis, Tartuffe.
damis.

Czeka cię tu, mój ojcze, nowina wesoła,
Która sądzę, że mocno zadziwić cię zdoła.
Ślicznieś wynagrodzony za swoje starania!
Ten pan, chcąc ci dać dowód swego przywiązania,
Tak dalece posunął swą dobroć łaskawą,
Że przez wdzięczność, zapragnął okryć cię niesławą.
Zastałem go tu właśnie przy miłosnej scenie,
Kiedy pani najtkliwsze robił oświadczenie.
Ona, usposobienie mając zbyt łaskawe,
Postanowiła ukryć przed tobą tę sprawę;
Lecz ja karę wymierzyć czuję się w potrzebie,
Bo zmilczeć to, byłoby obrazą dla ciebie.

elmira.

Tak, w mojém przekonaniu inna myśl zwycięża,
Że nie należy próżno niepokoić męża;
Nie słusznie, aby honor ponosił ztąd plamę,
To wystarcza, kiedy się obroniemy same.
Nie trzeba nierozważnie takiéj rzeczy szerzyć,
Byłbyś milczał, Damisie, gdybyś chciał mi wierzyć.


SCENA VI.
Orgon, Damis, Tartuffe.
orgon

To co słyszałem, nieba, czyż prawda być może?

tartuffe.

Tak, mój bracie, jam winny, złośliwy; w pokorze
Wyznaję, żem jest grzesznik nikczemny i złości
Pełen, żem łotr największy, niegodny litości.
Każda chwila w mém życiu, to jest zbrodnia nowa,
Stek grzechów, nieprawości w mej duszy się chowa
I moje nędzne życie przyjmując w rachubie,
Niebo za karę dziś mnie poddało téj próbie.
Toż pod zarzutem wszelkim, chętnie skłaniam głowę,
Bo broniąc się przestępstwo popełniałbym nowe.
Wierz tému co on mówi, uzbrój gniew twój srogi
I jak przestępcy każ mi opuścić twe progi;
Wypędź mnie. Wstyd ten, choćbyś praw swoich nadużył,
Jeszcze nie zrówna karze na jakąm zasłużył.

orgon (do syna).

Zdrajco, ty się ośmielasz w nikczemności szale,
Czystość tak szczytnej cnoty oczerniać zuchwale.

damis.

Co! udaną słodyczą czyliż cię opęta?
Ta obłuda... mój ojcze!

orgon

Milcz, żmijo przeklęta!

tartuffe.

Ach! pozwól mu, niech mówi, błąd popełniasz znowu:
Lepiéjbyś zrobił, gdybyś wierzył jego słowu.
Dlaczegóż w takiéj rzeczy masz mi być powolny,
Zresztą, czyż możesz wiedziéć do czegom ja zdolny?
Powierzchowność cię moja, być może, zaślepi,
Bracie! czyliż od innych postępuję lepiéj?
Nie, nie, niechaj pozory twém zdaniem nie rządzą,
Niestety takim jestem, jak oni mnie sądzą.
Cały świat w uczciwości szatę mnie ubiera,
Lecz ja nie nie wart jestem, to jest prawda szczera.

(Zwracając się do Damisa.)

Tak jest, mój drogi synu, mów żem jest nędznikiém,
Zdrajcą, złodziéjém, łotrem, podłym rozbójnikiém,
Choćbyś wstrętniéjszych jeszcze wymysłów tu użył,
Niczemu nie zaprzeczę, bom na nie zasłużył;

Na kolanach wysłucham, niech je gniew twój miota,
Bo to kara należna za zbrodnie żywota.

orgon (do Tartuffe’a).

Mój bracie to za wiele! (do syna) Serce ci nie pęka,
Ty łotrze!

damis.

Ojcze! jakto? czyż za to że klęka...

orgon (podnosząc Tartuffe’a).

Milcz, wisielcze! Mój bracie, powstań, ja cię proszę.

(Do syna.)

Ty hultaju!

damis.

Lecz....

orgon.

Milczéć zaraz!

damis

Ja to znoszę...

orgon.

Jak jedno słowo powiész, kości ci połamię.

tartuffe.

Bracie! na miłość Boga! powstrzymaj twe ramię.
Wolałbym znieść katusze, stracić nogę, rękę,
Niżby on miał najmniéjszą za mnie ponieść mękę.

orgon (do syna).

Niewdzięczny!

tartuffe.

Daj mu pokój, błagam cię w pokorze
Na kolanach, o litość!

orgon (klęka również i całuje Tartuffe’a.)

O dobroci wzorze!

(Do syna.)

Patrz łotrze!

damis.

Więc...

orgon.

Milcz! cicho!

damis.

Lecz...

orgon.

Cicho raz jeszcze
Ja wiem przez co wznosicie te głosy złowiészcze,
Przez nienawiść. Lecz dzisiaj przebrała się miara;
Żona, dzieci i służba, każde z was się stara

Dokuczyć mu; wszystkim wam byłoby przyjémnie
Osobę taką zacną oddalić odemnie.
Lecz im więcéj będziecie trwać w podłym uporze
Tém więcéj, by go wstrzymać, ja starań dołożę.
Spiesznie mu oddam rękę méj córki jedynéj,
W ten sposób dumę całéj podepczę rodziny.

damis.

Zmuszona chyba przyjmie udział w tym zamiarze.

orgon.

Tak, wyrodku, dziś w wieczór zrobi co ja każę.
Wyzywam wszystkich dzisiaj, dowiodę wam snadnie,
Żem ja tu panem, że mnie słuchać wam wypadnie.
Zaraz wszystko odwołaj, łotrze bez imienia,
Klęknąwszy u nóg jego błagaj przebaczenia.

damis.

Jakto! ja? tego łotra co nas chwycił w kleszcze....

orgon.

Opierasz się łajdaku i śmiesz go lżyć jeszcze.
Kija, kija!

(Do Tartuffe’a.)

Nie będziesz mnie powstrzymać w stanie.

(Do syna.)

Daléj! natychmiast opuść moje pomieszkanie!
Wynosić mi się z domu i bez zwłoki czasu...

damis.

Wyniosę się, lecz...

orgon.

Prędko! nie robić hałasu,
Wydziedziczam, cię żmijo! nic ci nie zostaje,
A w dodatku przekleństwo ojcowskie ci daję.


SCENA VII.
Orgon, Tartuffe.
orgon.

Taką świętą osobę śmie znieważać w szale!

tartuffe.

Mękę, którą mi zadał, przebacz mu wspaniale.
Nie wiész, co to za straszna boleść idzie za tém!
Widziéć jak mnie oczernić chcą przed moim bratem.

orgon.

Ach!

tartuffe.

O téj niewdzięczności sama myśl straszliwa
Tak duszę moją rani, tak piersi rozrywa,
Czuję ból tak okropny, serce mi tak bije!...
Nie mogę mówić, chyba tego nie przeżyję!

orgon (biegnąc skiopotany do drzwi, którem i wypędził syna).

Łajdaku, żal mi, żem cię wypuścił ztąd cało,
Bo zabić cię na miéjscu tutaj wypadało.

(Do Tartuffe’a.)

Uspokój się, mój bracie, błagam cię w pokorze.

tartuffe.

Tak, przestańmy już mówić o tym przykrym sporze.
Widzę, że ja niepokój wnoszę tutaj srogi;
Trzeba, abym opuścił domu twego progi.

orgon.

Jakto? żartujesz!

tartuffe.

Wszyscy mnie tu nienawidzą
I podejrzeń w twem sercu budzić się nie wstydzą
Przeciwko mnie.

orgon.

Wszak widzisz, nie słucham ich wcale.

tartuffe.

Lecz oni nie ustaną w namiętnym zapale,
A doniesienie, które dziś cię nie poruszy,
Kto wié czy innym razem nie trafi do duszy.

orgon.

Nigdy! mój bracie, nigdy!

tartuffe.

Ach, mój bracie, żona
O czém chce tylko męża z łatwością przekona.

orgon.

Nie, nie.

tartuffe.

Puść mnie, puść prędko, jam odejść gotowy,
Wychodząc ztąd usunę im powód obmowy.

orgon.

Musisz zostać, bez ciebie jutra bym nie dożył.

tartuffe.

W takim razie potrzeba bym się upokorzył.
Jednakże, gdybyś ty chciał?...

orgon.

Ach!

tartuffe.

Niech i tak będzie.
Lecz ja wiem jak potrzeba postąpić w tym względzie,
Honor jest bardzo czuły i przyjaźń mi każe
Usuwać powód plotek, uprzedzać potwarze.
Twojéj żony unikać będę, jak to czyni...

orgon.

Nie, na złość wszystkim, pragnę abyś siedział przy niéj.
Gdy się świat wścieka, radość mam niewysłowioną.
Niechaj cię w każdej chwili widzą z moją żoną,
Nie dość tego, dziś jeszcze bardziéj im pochlebię,
Bo niechcąc miéć innego dziedzica, jak ciebie,
W téj chwili zapis mego majątku ci zrobię
I wszystko, co mam tylko prawnie oddam tobie.
Dobry przyjaciel i zięć jest dla mnie najpewniéj
Wart więcéj, niż syn, żona i niż wszyscy krewni.
Wszak dar mój odrzucony przez ciebie nie będzie?

tartuffe.

Niechaj się wola nieba spełni w każdym względzie.

orgon.

Biedny człowiek! chodź, wszystko opiszemy pięknie,
A zazdrość patrząc na to, niech ze złości pęknie.


AKT CZWARTY.

SCENA I.
Kleant, Tartuffe.
kleant.

Tak wszyscy o tém mówią, a jak mnie się zdaje,
Ten odgłos wcale panu sławy nie dodaje
I żem pana tu spotkał na rękę mi właśnie,
Bo mój sposób myślenia również ci wyjaśnię.
Z gruntu téj sprawy teraz wcale nie ocenię
I z góry jak najgorsze przyjmę położenie.

Nie chcę się tu Damisa zajmować obroną,
Przypuszczam, że potwarczo pana oskarżono;
Czyż dobry chrześcianin nie zrzeka się złości,
Gasząc pragnienie zemsty jakie w sercu gości?
A w panu czyż przeważa gniewu chęć jedyna,
By za ciebie miał ojciec z domu wygnać syna?
Możesz pan wierzyć w pełną otwartość z mej strony,
Że świat takim postępkiém mocno jest zgorszony.
Sądzę, że pan krańcowym nie będziesz w téj mierze,
Że odtąd inny obrót ta sprawa przybierze;
Poświęcając gniew Bogu niech pan postanowi
Sprawić to, aby ojciec przebaczył synowi.

tartuffe.

Niestety! ja sam pragnąłbym tego najszczerzéj,
Nie mam do niego żalu, niechaj mi pan wierzy;
Przebaczam mu, oskarżać go nie myślę wcale
I chętniebym mu pomógł, choć się tém nie chwalę:
Ale wyraźnej woli niebios nie naruszę
I gdyby on powrócił, ja ztąd odejść muszę.
Po tym postępku jego, z niczem niezrównanym
Stosunek między nami byłby podejrzanym,
Bóg wie jakbym przez ludzi został osądzony.
Wziętoby to za zręczną taktykę z mej strony,
Bo przekonanie winy ten pewno podziela,
Kto udaje łaskawość dla oskarżyciela,
I że moje sumienie własny błąd ocenia,
Chcąc go zręcznie w ten sposób zmusić do milczenia.

kleant.

Ja sądziłem że inną odpowiedź dostanę.
Wszystkie wymówki pańskie są zbyt naciągane:
Po co się pan oglądasz na nieba zamiary,
Czyż ono w twoje ręce kładzie prawo kary?
Pozostaw mu, pozostaw zatem pomstę całą,
Bo przebaczać bliźniemu ono nam kazało;
A i na względy ludzkie uważać nie trzeba,
Gdy się we wszystkiém spełnia wyższą wolę nieba.
Jakto? innej wymówki dla pana już nie ma?
W dobrym uczynku bojaźń obmowy cię wstrzyma!
Nie, nie, śmiało spełniajmy tylko wolę bożą,
Wtedy ludzkie języki pewno nas nie strwożą.

tartuffe.

Ja mu z serca przebaczam, panie, i w téj mierze,
To co nam Bóg zaleca, wypełniłem szczerze;

Ale po téj zniewadze, która wstydem pali,
Niebo wcale nie każe, abym z nim żył daléj.

kleant.

Czy również z woli nieba nieznanych obrotów
Pan kaprysowi ojca nledz byłeś gotów,
Zapis wszystkich dóbr jego przyjmując łaskawie?
Choć wprost przeciwny przepis znajduje się w prawie.

tartuffe.

W tych, co mnie znają, pewno zła myśl nie zagości,
Ażebym ja mógł działać pod wpływem chciwości.
Za doczesnemi wcale nie gonię dobrami,
A ich urok zwodniczy pewno mnie nie zmami;
Jeżeli zaś się wola moja upokarza,
By przyjąć zapis, którym gwałtem mnie obdarza,
To czynię to w zamiarze tylko, Bóg mi świadkiém,
By majątek w złe ręce nie popadł wypadkiém;
Aby go nie obrócił ten co odziedziczy
Na jakiś cel niegodny, a może zbrodniczy,
Gdy w mojém ręku przez to środki się pomnożą
Na wspieranie mych bliźnich i na chwałę bożą.

kleant.

Eh, panie! rozstań się pan z tą zbyteczną trwogą,
Którą prawi dziedzice słusznie ganić mogą.
Ich majątek niechaj ci nie będzie kłopotem,
Jak go użyją, późniéj przekonasz się o tém,
A chociażby miał zmarniéć w ręku spadkobiercy;
To lepiéj, niż że tobie da miano wydziercy.
Co do mnie ja się dziwię nawet niesłychanie,
Jak pan tę propozycję przyjąć byłeś w stanie;
Czyż pobożność się taką zasadą zaszczyca,
Która każe obdzierać prawego dziedzica?
Jeżeli nieprzepartą za niebios rozkazem
Masz przeszkodę, by zostać tu z Damisem razem,
Lepiéjby było, abyś bez wstydu i sromu,
Jako człowiek uczciwy wyszedł z tego domu,
Niż żeby świat powiedział, że to twoja wina
I że ojciec dla ciebie wypędził ztąd syna.
Wierz mi pan, że zgodzi się z tém chyba wytarty
Honor...

tartuffe.
Przepraszam pana, już jest wpół do czwartéj,

Rozmawiać z panem dla mnie przyjemność prawdziwa,
Lecz pobożne zajęcie na górę mnie wzywa.

kleant.

A!...


SCENA II.
Elmira, Maryaima, Doryna, Kleant.
doryna.

Panie! niech nas poprze twa wymowa dzielna!
Patrz pan jaka ją boleść ogarnia śmiertelna,
A zamiar co dziś w wieczór ma się spełnić jeszcze,
Co chwila wywołuje w niéj rozpaczy dreszcze.
Pan nadchodzi, użyjmy podstępu lub siły,
Ażeby tylko plany jego się zmieniły.
Ten nieszczęśliwy projekt co nas wszystkich rani...


SCENA III.
Orgon i poprzedni.
orgon.

Cieszę się, żeście razem w téj chwili zebrani,

(Do Maryanny.)

W tym kontrakcie dla ciebie niosę opisaną
Rzecz, z której tak serdecznie śmiałaś się dziś rano

maryanna (klękając przed Orgonem).

O mój ojcze! przez litość błagam w imię boże,
Zaklinam cię na wszystko, co cię wzruszyć może,
Rozluzuj węzły, co nas tak mocno złączyły
I nie każ mi posłuszną być nad moje siły.
Nie zmuszaj mnie, mój ojcze, ażebym w potrzebie
Aż do Boga musiała nieść skargę na ciebie,
Ażebym miała spędzać w nędzy i w żałobie
To życie, które przecież ja zawdzięczam tobie.
Jeśli każesz zapomniéć o marzeniach duszy,
Jeżeli moją miłość twoja wola kruszy,
Zrób to tylko, o co cię na kolanach proszę,

Nie każ mi żyć z człowiekiem, którego nie znoszę,
I jeśli postanowić nie możesz inaczéj,
Nie chciéj rzucać przynajmniéj mnie na łup rozpaczy.

orgon (na stronie wzruszony).

Odważnie moje serce, trzymajmy się stale.

maryanna

Twoja dobroć dla niego nie martwi mnie wcale;
Oddaj mu twój majątek, swą spuściznę całą,
Oddaj mój, jeśli tego będzie mu za mało,
Zgadzam się na to chętnie, ale w zamian przecie,
Gdy mu wszystko oddajesz, ocal twoje dziecię
I pozwól, bym w klasztornéj przepędziła celi
Resztę dni, których niebo jeszcze mi udzieli.

orgon.

Otóż to, zakonnica wylazła na prędce,
Kiedy ojciec w miłosnéj przeszkadza jéj chętce.
Powstań. Wstręt twój i upór zwyciężyć potrzeba,
A umartwienie zmysłów — zasługa dla nieba.
By zaskarbić te łaski masz sposób gotowy
I proszę nie zawracać mi już więcéj głowy.

doryna.

Jakto? lecz...

orgon.

Niech cię znowu nie trapi chęć pusta,
Gadaj z równymi sobie, tu zaknebluj usta.

kleant.

Jeślibyś mojéj rady chciał wysłuchać przecie...

orgon.

Mój bracie, twoje rady są najlepsze w świecie,
Jestem dla nich z szacunkiém, cenię je i chwalę,
Lecz daruj, ale spełnić ich nie myślę wcale.

elmira (do Orgona).

Widząc to, co ja widzę, już nie wiem prawdziwie
Co mówić, zaślepieniu twojemu się dziwię
Tylko. Jakież cię wpływy oplotły złowieszcze,
Gdy po dzisiéjszym czynie nie wierzysz nam jeszcze?

orgon

Dziękuję, ale prostych pozorów w tém wina;
Ja wiem jaką ty słabość masz dla mego syna,
Tego łotra; przez niego ta historya cała
Ułożona, a tyś jéj zaprzeczyć nie chciała,
By biednego człowieka zgubić przez te baśnie.
Ale twoja spokojność zdradziła cię właśnie.

elmira.

Czyż potrzeba miéć na tak dziwne oświadczenie
Zaraz obelgę w ustach i w oczach płomienie?
Gdy naszą cześć kto dotknie, potrzebaż w téj chwili,
Abyśmy mu zniewagę największą rzucili?
Ja wybuch w takiéj rzeczy najwyraźniéj ganię,
Śmiech tu karą najlepszą, oto moje zdanie.
Uczciwość z łagodnością pogodzić się może,
Nie jak u kobiet strasznych, których w każdéj porze
Gniew uzbrojony tylko sposobności czeka,
By paznogciami drapać, lub pogryźć człowieka.
Mnie tém postępowaniem pewno nie zachwycą,
Pragnę zostać cnotliwą, ale nie djablicą
I w téj mierze téj prostéj trzymam się taktyki,
Że pogarda jest lepszą, niż gwałtowne krzyki.

orgon.

Ja się zwieść nie pozwolę, niechaj co chce będzie.

elmira.

Powtórnie twoją słabość podziwiam w tym względzie,
Ale możebyś wreszcie zdanie zmienić raczył,
Gdybyś na własne oczy rzecz całą zobaczył.

orgon.

Zobaczył!

elmira.

Tak.

orgon.

Gadanie!

elmira.

Będziesz wątpił dłużej,
Gdy to sprawię, że wszystko przy tobie powtórzy?

orgon.

Baśnie!

elmira.

Cóż to za człowiek! Rozważ me zamiary:
Nie żądam już z twej strony dla nas nawet wiary,
Lecz przypuśćmy, że w miejscu tém, tak by się stało,
Ze mógłbyś łatwo widziéć i słyszéć rzecz całą;
Cóżbyś powiedział na to, czy trwałbyś w uporze?

orgon.

Powiedziałbym... nie wcale, bo to być nie może.

elmira.

Błąd trwa za długo, zatem nie spocznę dopóty,
Aż przestaniesz oszczerstwa robić mi zarzuty.

W téj chwili się ta sprawa tu zakończy cała,
Będziesz świadkiém wszystkiego, com ci powiedziała.

orgon.

Zgoda. Trzymam za słowo. Twą zręczność ocenię,
Czy będziesz mogła spełnić swoje przyrzeczenie.

elmira (do Dorywy).

Sprowadź go do mnie.

doryna (do Elmiry).

Działać potrzeba powoli,
To lis chytry, łatwo się złapać nie pozwoli.

elmira.

Nie! ludzi kochających zwieść możem najlepiéj,
A miłość własna bardziéj jeszcze go zaślepi.
Poproś go. (Do Kleanta i Maryanny.) Wy odejdźcie.


SCENA IV.
Orgon, Elmira.
elmira.

Stół ten przysuniemy,
Wejdź tu i proszę ciebie, siedź cicho jak niemy.

orgon.

Jakto?

elmira.

Gdy się tam schowasz, prawdy ci dowiodę.

orgon.

Dlaczegóż pod stół?

elmira.

Proszę, zostaw mi swobodę.
Sam osądzisz, czy dobrze osnute mam plany.
No wejdź tam; a pamiętaj, jak będziesz schowany,
Aby cię nie widziano, ani nie słyszano.

orgon.

No przyznaj, że łagodność mam nieporównaną,
Lecz chcę widziéć do końca, jak pójdzie wyprawa.

ekmira

Sądzę, że do wyrzutów nie nada ci prawa.

(Do Orgona, który siedzi pod stołem.)

Cokolwiek będę mówić i w jakim sposobie,

Niechaj to oburzenia nie wywoła w tobie,
Bo przez ciebie do tego jestem przymuszona,
A zresztą, wszak to jedno tylko cię przekona.
Przez udaną łaskawość, nie będzie mi trudno
Zmusić do otwartości tę duszę obłudną,
A podniecona miłość w namiętnym zamiarze
Złoży maskę i całe zuchwalstwo okaże.
Gdy z twej woli, dla twego tylko przekonania,
Moja chęć do téj smutnej komedyi się skłania,
Toż gdy się wiara twoja, już do mnie nachyli,
Sądzę, że będę mogła zaprzestać w téj chwili
I kiedy sam już sprawdzisz wszystko doskonale,
Będziesz go umiał wstrzymać w namiętnym zapale;
Oszczędzisz twojéj żonie daremnych przykrości,
Gdy już rozczarowanie w twej duszy zagości.
Zresztą to twój interes, ty tu jesteś panem,
Nadchodzi. Skryj się i siedź cicho pod dywanem.


SCENA V.
Tartuffe, Elmira, Orgon pod stołem.
tartuffe.

Kazałaś mnie tu pani wezwać na rozmowę.

elmira.

Tak jest, bo mam zwierzenie dla pana gotowe,
Zamknij pan drzwi i w koło rozejrzyj się wszędzie,
Czy znów kto nie widziany słuchać nas nie będzie.

(Tartuffe idzie zamknąć drzwi i wraca.)

Nie chcę by się poprzednie zajście powtórzyło,
Bo to dla nas obojga nie byłoby miło.
Z téj niespodzianki dotąd ochłonąć nie mogę,
Damis w straszną o pana przyprawił mnie trwogę;
Pewno pan słusznie moje starania ocenia,
Com robiła, aby go zmusić do milczenia.
Niepokój, trwogę moją za przyczynę biorę,
Ze nie. umiałam jeszcze zaprzeczyć mu w porę,
Lecz, dzięki niebu, spór ten został zakończony,
Niebezpieczeństwo z żadnéj nie grozi nam strony.
Szacunek, któryś wzbudził, łatwo burzę wstrzyma,
Mąż na pana żadnego podejrzenia nie ma, —

Przeciwnie, chce świat wyzwać, za jego rozkazem
W każdej chwili możemy znajdować się razem
I wiem, że to nie będzie również źle widzianem,
Że sam na sam zamknięta rozmawiam tu z panem.
To mi dozwala odkryć serce, duszę całą,
Które wzruszyć zbyt prędko panu się udało.

tartuffe.

Myśl pani nie dość jasno dla mnie się tłómaczy;
Niedawno słowa twoje brzmiały tu inaczéj.

elmira.

Ach, jeśli w panu one niesłuszny gniew niecą,
To pan mało znasz jeszcze naturę kobiecą;
Nie wiész pan, jak to serce bić nam musi w łonie,
Gdy tak słabo walczymy w pozornej obronie.
Wstyd nasz walczy do końca, zawsze w takiéj chwili
Serce, by przezwyciężyć go, darmo się sili;
Choć najsilniéjsza miłość do téj walki stanie,
Ze wstydem zawsze pierwsze robi się wyznanie.
Wszakże bronić się trzeba, ale z odpowiedzi
Każdy serc tajemnicę z łatwością wyśledzi,
Że choć według słów naszych miłość ta jest zdrożna,
To z téj obrony właśnie nadzieję miéć można.
Nazbyt swobodnie może moje oświadczenie
Przekonywa, że mało mój własny wstyd cenię;
Lecz, gdy do tego doszło, to zapytam pana,
Pocom Damisa dzisiaj wstrzymywała z rana?
Zkądże się ta cierpliwość we mnie wzięła rzadka,
By zwierzenia twych uczuć słuchać do ostatka?
Czyżbym ja tak łagodnie przyjęła rzecz całą,
Gdyby pańskie wyznanie mnie nie pociągało?
Wreszcie gdym pana zmusić pragnęła za karę,
Abyś z swego małżeństwa zrobił mi ofiarę,
Czyż nie mogłeś pan poznać już w tym samym czynie,
Że to własny interes rządzi mną jedynie;
Bo smutnoby mi było, gdyby związki trwałe,
Podzieliły to serce, które chcę miéć całe.

tartuffe.

Pojąć mojéj radości nikt nie będzie w stanie,
Gdy z ust kochanych słyszę podobne wyznanie,
Słodycz jego napełnia błogością nieznaną,
Napaja mnie rozkoszą z niczem niezrównaną;
Szczęście, abym się tobie podobał nawzajem,
Jest marzeniem mej duszy, jest mych chęci rajem,

Lecz daruj pani, może śmiałości zbyt wiele,
Gdy powiem, że ja jeszcze wątpić się ośmielę.
Może to tylko podstęp szlachetny z twej strony,
Ażebym zerwał związek dzisiaj ułożony.
Odważam się myśl moją wypowiedziéć szczerze,
Że ja w tak miłe słowa pani nie uwierzę,
Póki dowód twej łaski zwątpienia nie skruszy
I wiary w moje szczęście nie zaszczepi w duszy.

elmira (kaszlnąwszy kilka razy, aby ostrzedz męża).

Czyż taka panem szybkość powoduje rzadka,
Aby wyczerpać tkliwość serca do ostatka?
Gubi się ktoś gdy prawdę wyznaje ci całą,
A to wyznanie jeszcze dla pana za mało.
I to wszystko dla ciebie nie przyda się na nic,
Dopóki rzecz nie dojdzie do ostatnich granic.

tartuffe.

Im mniéj zasługi, tém mniéj dla nadziei prawa,
A wyznanie dla serca zbyt wątła podstawa.
Człowiek szybko naprzeciw swego szczęścia bieży,
Lecz wprzód chce go używać zanim w nie uwierzy.
Na zasługi się własne liczyć nie ośmielę,
W dobry skutek mych chęci nie ufam zbyt wiele
I dotąd ta wątpliwość nie ustąpi z łona,
Póki jéj rzeczywistość słodka nie pokona.

elmira.

Pańska miłość z tyranją łączy się najściśléj
I w dziwne pomięszanie wprawia moje myśli
Nad sercem chce panować ta straszliwa władza!
I jak gwałtownie swoje chęci przeprowadza!
Pańskim pragnieniom czyż nic oprzeć się nie zdoła?
Aby odetchnąć, czasu nie zostawiasz zgoła.
Czyż można tak uparcie prześladować srogo
I żądać w jednéj chwili wszystkiego od kogo?
Nadużywasz pan teraz w zbyt łatwym sposobie
Uczucia, które wiesz pan, że żywię ku tobie.

tartuffe.

Jeżeli moje hołdy pragniesz przyjąć szczerze,
Dlaczegóż mi dowodów odmawiasz w téj mierze?

elmira.

Lecz jakże mogę chęci okazać łaskawsze,
Nie obrażając nieba, którém straszysz zawsze.

tartuffe.

Gdyby tu tylko niebo na zawadzie stało,

Znieść tę przeszkodę, dla mnie rzeczą bardzo małą;
Niech ona serca twego obawą nie mrozi.

elmira.

Jakto! A kara niebios, którą pan tak grozi?

tartuffe.

Mogę pani rozproszyć tę śmieszną obawę,
Bo w zwalczeniu skrupułów ja posiadam wprawę.
Jest w takim czynie niby dla nieba rzecz zdrożna,
Ale porozumienie z niem wynaleźć można.
Jest nauka, co w miarę potrzeb się przemienia,
By rozluzować węzły naszego sumienia.
Złe w uczynku chociażby wielkiego rozmiaru,
Naprawia się czystością naszego zamiaru;
Tę tajemnicę razem zgłębiemy do woli,
Niech mi się pani tylko prowadzić pozwoli.
Bez obawy chciéj spełnić moje chęci skore,
Ja odpowiem i wszystko sam na siebie biorę.

(Elmira kaszle mocniéj.)

Ma pani mocny kaszel.

elmira.

Tak, płuca mi rani.

tartuffe.

Cukier z sokiém lukrecyi może ulży pani.

elmira.

Nie, to katar uparty męczy mnie tak srogo
I żadne soki na to pomódz mi nie mogą.

tartuffe.

To przykre.

elmira.

Bardzo przykre, gdy kto nazbyt czuły.

tartuffe.

Nakoniec łatwo będzie zniszczyć te skrupuły.
Wszak tajemnicy naszéj z pewnością obronim,
A złe jest wtedy tylko, kiedy świat wié o niém;
Tylko zgorszenie za błąd trzeba liczyć w życiu,
A ten wcale nie grzeszy, kto grzeszy w ukryciu.

elmira (kaszląc jeszcze i uderzając kilka razy w stół).

Nakoniec widzę, że się trzeba będzie poddać
I zezwolić, ażeby wszystko panu oddać,
Bo inaczéj oporu chęć źle oceniona,
Zadowolnić nie może, ani nie przekona.
Przykro mi, że przekracza to moją rachubę,
Mimo woli zapewne przechodzę tę próbę,

Ale kiedy tak wielką jest uporu siła,
Że nie chcą wcale wierzyć tému com mówiła,
Dowód tylko stanowczy zbudzi przekonanie,
Niechajże się żądaniom twym zadosyć stanie.
A jeśli ja błąd jakiś popełnię w téj chwili,
Tem gorzéj dla tych co mnie do niego zmusili,
Odpowiedzialność za to nie mnie brać należy.

tartuffe.

Tak pani, ja ją przyjmę, niech mi pani wierzy.

elmira.

Uchyl pan drzwi i zobacz proszę w tamtéj stronie,
Czy nie ma mego męża przy drzwiach lub w salonie.

tartuffe.

O co się pani troszczy, po cóż mam tam chodzić?
To jest człowiek stworzony by go za nos wodzić.
Wszak byśmy z sobą byli, pragnie jak najszczerzéj
I choćby wszystko widział, to w nic nie uwierzy,
Takem go usposobił.

elmira.

To mnie nie powstrzyma
W obawie. Wyjdź pan proszę, zobacz czy go nie ma?


SCENA VI.
Orgon, Elmira.
orgon (wychodząc z pod stołu).

A to jest, muszę przyznać, nikczemnik nie lada!
Jak pałka, tak mi nagle to na głowę spada.

elmira.

Jakto! już chcesz wychodzić; chyba stroisz żarty,
Wracaj pod dywan, daléj, czemuś tak uparty,
Do wydawania sądu nie bądź jeszcze skory,
Czekaj do końca, to znów mogą być pozory.

orgon.

Nie! piekło nic gorszego stworzyć nie jest w stanie!

emkira.

Zawsze zanadto lekko chcesz wydawać zdanie.

Daj się przekonać, zanim będziesz słusznie sądził,
I nie śpiesz się z obawy, ażebyś nie zbłądził.

(Elmira chowa Orgona po za siebie.)

SCENA VII.
Tartuffe, Elmira, Orgon.
tartuffe (niewidząc Orgona).

Na przeszkodzie nic moim chęciom już nie stanie,
Przepatrzyłem uważnie całe pomieszkanie,
Nikogo nie ma; zatém możemy tu skrycie...

(Kiedy Tartuffe podchodzi do Elmiry chcąc ją uściskać, ona się usuwa i odsłania Orgona.)
orgon (wstrzymując Tartuffe’a).

Powstrzymaj się, mój panie, w miłośnym zachwycie,
Przez zbytek namiętności możesz głupstwo zbroić.
Aha! zacny człowieku! chciałeś mnie ustroić.
Na pokusy tak mało jesteś uzbrojony,
Że zaślubiasz mą córkę, a pożądasz żony.
Przez długi czas kręciłem się jak w błędném kole,
Sądząc, że lada chwila zamienią się role,
Lecz ta próba aż nadto moje zmysły łechce,
Wyznaje, że mam dosyć i więcéj już nie chcę.

elmira (do Tartuffe’a).

Co do mnie, ta komedya jest moją obroną,
Ażeby ją odegrać byłam przymuszoną.

tartuffe (do Orgona).

Jakto! Wierzysz?

orgon.

No daléj! na co ten ambaras,
Bez żadnéj ceremonii wynosić się zaraz!

tartuffe.

Mój zamiar...

orgon.

Nie czas teraz na żadne gadania,
Natychmiast mi wychodzić z mojego mieszkania.

tartuffe.

Ty sam ztąd wyjdziesz, tak, ty, który z niesłychaném
Zuchwalstwem chcesz przemawiać, jakbyś tu był panem

Ten dom do mnie należy, moją jest własnością,
Daremnie chcesz podstępem walczyć, albo złością.
A kto się ze mną kłóci, obelgi wymierza,
Ten pożałuje; ja mam czem skarcić szalbierza,
Pomścić obrazę niebios i obudzić żale
W tym, co mi dom swój kazał opuścić zuchwale.


SCENA VIII.
Elmira, Orgon.
elmira.

Co to za mowa i te odgróżki złowrogie?

orgon.

Wyznaję, że ja z tego żartować nie mogę.

elmira.

Jakto?

orgon.

Słysząc co mówił, błąd mój każdy przyzna,
Że teraz źle wypadła moja darowizna.

elmira.

Darowizna!

orgon.

Tak. Jeszcze mogłoby być gorzéj,
Jest w tém pewna szkatułka, co mnie mocno trwoży.

elmira.

Jakto?

orgon.

Wszystko zrozumiesz, wszystko ci powtórzę,
Tylko pójdę zobaczyć, może jest na górze.


AKT PIĄTY.

SCENA I.
Kleant, Orgon.
kleant.

Dokąd chcesz biedź?

orgon.

Czyż ja wiem.

kleant.

Więc najprostsza rada,
Że przecie porozumiéć się najprzód wypada,
Może się znajdą jeszcze jakieś środki nowe.

orgon.

Przez tę szkatułkę teraz straciłem już głowę,
Ona bardziéj niż wszystko przejmuje mnie trwogą.

kleant.

Jakież to tajemnice odkryć się z niéj mogą?

orgon.

Jest to własność Argasa; on w chwili rozstania
Dał mi ją w tajémnicy wielkiéj do schowania,
A jak wiész o tém, to był mój przyjaciel szczery,
Więc przyjąłem. Mówił mi, że są tam papiery
Wielkiéj ważności, jam był zbyt skory w usłudze.

kleant.

A nacóżeś ją potém oddał w ręce cudze?

orgon.

To z powodu skrupułów sumienia się stało,
Bom tému zdrajcy zaraz powiedział rzecz całą,
A on łatwo nakłonił mnie do swego zdania,
Ażebym mu szkatułkę dał do przechowania,
Bo wtedy mnie z pewnością kara nie doścignie,
W razie śledztwa, przysięga moja rzecz rozstrzygnie;
A fałszywą nie będzie, bo przysięgnę szczerze,
Że jéj nie mam,,gdy on ją do siebie zabierze.

kleant.

Źle z tobą, jeśli rzeczy z pozorów ocenię:

Najprzód ta darowizna, późniéj to zwierzenie.
Choćbym już wszystko inne odrzucił na stronę,
Są rzeczy nazbyt lekko przez ciebie spełnione.
Mając te środki w ręku, może cię zatrwożę,
Gdy powiem, że daleko prowadzić cię może.
Nie drażnić go, przeciwnie z roztropnością całą
Jakiś łagodny środek znaleźć wypadało.

orgon.

Rzecz straszna! pod tak pięknem pobożności godłem
Spotkać się z niecną duszą i z sercem tak podłem.
Żebraka wziąłem za to, że mówił pacierze;
Stało się, w zacnych ludzi, w pobożnych nie wierzę.
Od dziś nienawiść dla nich ogarnia mnie wściekła
I będę dla nich gorszy, niż sam djabeł z piekła.

kleant.

Znowu ci uniesienie na przeszkodzie stanie,
Ażebyś w sądach swoich miał umiarkowanie,
Nigdy się w zdrowem zdaniu nie utrzymasz długo,
Z jednej ostateczności zaraz wpadasz w drugą.
Ta udana pobożność słusznie ci obrzydła,
Błąd spostrzegłeś, gdy oszust złapał cię już w sidła;
Poprawiłeś się, dobrze, ale czyż w te pędy,
Gdy się raz uleczyłeś, w nowe wpadać błędy?
Za to, że jeden oszust nikczemnie cię zmami,
To już wszyscy pobożni mają być łotrami?
Że tamten nazbyt zręcznie użył maski podłej,
Że cię jego oszustwa nazbyt łatwo zwiodły,
To wszystkich chcesz już sądzić w namiętnym zapale
I uczciwie pobożnych nie uznajesz wcale.
Pozostaw libertynom ten dowód głupoty,
Umiéj rozróżnić pozór od prawdziwej cnoty,
Szacunkiem nie otaczaj ludzi nazbyt wcześnie,
Abyś się znowu, jak dziś, nie zawiódł boleśnie.
Trzymaj się średniéj drogi, patrz na błędy cudze,
Ale obelg nie rzucaj prawdziwej zasłudze,
A jeśli w ostateczność masz już wpadać stale,
To lepiéj wierzyć w ludzi, niż nie wierzyć wcale.


SCENA II.
Orgon, Kleant, Damis.
damis.

Jakto? mój ojcze! czy mnie doszła wieść prawdziwa,
Że ten łotr twojéj łaski za broń dziś używa
I nikczemny niewdzięcznik w sposób tak zuchwalczy
Twemi dobrodziejstwami przeciw tobie walczy?

orgon.

Tak, synu! To też boleść straszną czuję w duszy.

damis.

Ja mu natychmiast pójdę obciąć oba uszy,
Takiéj zdrady nie można puszczać tak powolnie.
Nie bój się ojcze, ja cię od niego uwolnię.
Zgniotę z nim razem wszelkich przykrości powody.

kleant.

Otóż to! chcesz postąpić tak jak człowiek młody.
Miarkuj twoje zapędy, wybuchy dziecinne,
Innego mamy króla, czasy są dziś inne,
Trudno już gwałtownością walczyć, albo zwadą.


SCENA III.
Pani Pernelle, Orgon, Elmira, Kleant, Maryanna,
Damis, Doryna.
p. pernelle.

Jakież to straszne rzeczy w uszy mi tu kładą!

orgon.

To nowiny, którem sam sprawdził na mą szkodę,
Za moje trudy, matko, piękną mam nagrodę.
Biorę człowieka, sądząc, że biedny prawdziwie,
Jak brata rodzonego w swym domu go żywię;
Mych dobrodziejstw dla niego nieprzerwany wątek,
Daję mu własną córkę, cały mój majątek
I to nędzne stworzenie tém nie nasycone
W tym samym czasie pragnie uwieść moją żonę.
Nie dosyć tego, jeszcze niezadowolony
Grozi mi właśnie łaską, co doznał z mej strony;

Chce mnie zgnębić tą bronią, którą tknięty szałem
Sam w pełném zaufaniu, w ręce mu oddałem.
Zbrojny w me dobrodziejstwa, łotr z wytartem czołem,
Chce mnie tam zepchnąć właśnie, zkąd go wyciągnąłem.

doryna.

Biedny człowiek!

p. pernelle.

Mój synu, tému nie dam wiary,
Ażeby on chciał spełnić tak czarne zamiary.

orgon.

Co?

p. pernelle.

Uczciwi są zawsze zazdrości przedmiotem!

orgon.

Zkądże to matce przyszło teraz mówić o tém?

p. pernelle.

W twoim domu, mój synu, dziwny nieład gości,
On tu był zawsze celem niechęci i złości.

orgon.

A cóż ma znaczyć niechęć w tém zdarzeniu całem?

p. pernelle.

Powtarzałam ci często, gdyś był dzieckiem małém:
Że cnota rzadko bardzo zyskuje uznanie,
Zawistni umrą, ale zawiść pozostanie.

orgon.

No, ale co ma znaczyć ta mowa w téj chwili?

p. pernelle.

To, że ci jakieś plotki na niego zrobili.

orgon.

Kiedy ja sam widziałem wszystko dzisiaj z rana.

p. pernelle.

Przebiegłość złych języków jest niewyczerpana.

orgon.

Matka mnie do największéj doprowadzi złości!
Kiedyż wszystko się działo w mojéj obecności.

p. pernelle.

Jad ludzki zawsze zwalać każdego gotowy
I nikt się nie uchroni od ciosów obmowy.

orgon.

Taki upór granicę rozsądku przekroczy!
Widziałem, sam widziałem ja, na własne oczy
Widziałem. No widziałem tak, co się nazywa,
Czy mam krzyczéć sto razy, że to rzecz prawdziwa?

p. pernelle.

Mój Boże! często pozór właśnie nas omami,
Nie zawsze to jest prawdą, co widzimy sami.

orgon.

Wściekam się!

p. pernelle.

W podejrzeniu sądzimy inaczéj
I najczęściéj rzecz dobra źle się wytłómaczy.

orgon.

Tak, zapewne, by zyskać zasługę dla nieba,
Chciał moją żonę ściskać dziś rano.

p. pernelle.

Potrzeba,
Aby oskarżać słusznie, miéć większe powody;
Należało na lepsze czekać ci dowody.

orgon.

Gdybym to nie z ust matki słuchał takiéj mowy,
Nie wiem, cobym z wściekłości zrobić był gotowy.

doryna (do Orgona).

Jaką miarą kto mierzył, taką mu odmierzą;
Pan wprzód nie chciałeś wierzyć, tu panu nie wierzą.

kleant.

Na próżnych korowodach czas daremnie bieży,
Gdy nam środki na przyszłość obmyśléć należy,
Wszakże jego pogróżki nie są żartem wcale.

damis.

Czyż on śmiałby postąpić z nami tak zuchwale!

elmira.

Ja sądzę, że nic złego z tego nie wypadnie,
Własna jego niewdzięczność obroni nas snadnie.

kleant (do Orgona).

Nie ufaj w to, on środki wynajdzie w potrzebie,
Które mu dopomogą do zwalczenia ciebie;
Ty wiész, że zarzut spisku nie jest lekki zgoła
I jak smutne następstwa sprowadzić ci zdoła.
Powtarzam ci, że wiedząc, jak jest uzbrojony,
Draźnić go, nieroztropnie było z twojéj strony.

orgon.

Przyznaję, że gwałtowność moja była zdrożna,
Ale czyż z takim łotrem powstrzymać się można?

kleant.

Pragnąłbym wyszukania jakiegoś sposobu
Aby chociaż pozornie, pogodzić was obu.

elmira.

Gdyby mi była znana, jak dziś sprawa cała,
Nigdybym była do niéj powodów nie dała
I przez....

orgon (do Boryny spostrzegając wchodzącego Loyala).

Co chce ten człowiek? niech ci prędko powie,
Także mi odwiedziny teraz siedzą w głowie.


SCENA IV.
Poprzedni i Loyal.
loyal. (do Doryny w głębi sceny).

Dzień dobry, droga siostro! zrób to z łaski swojéj,
Abym mógł mówić z panem.

doryna.

Zajęty tam stoi
I wątpię, aby teraz chciał przyjmować gości.

loyal.

Moje przybycie pewno nie zrobi przykrości,
Przeciwnie, sądzę, że mu powinno być miłem.
Z bardzo dobrą dla niego nowiną przybyłem.

doryna.

Pańskie nazwisko?

loyal.

Niech mu panienka doniesie,
Żem od pana Tartuffe’a przybył w interesie.

doryna (do Orgona).

To jakiś człowiek, który mówi dość łaskawie,
Że od pana Tartuffe’a przyszedł w jakiéjś sprawie,
Która pana ucieszy.

kleant (do Orgona).

Jestem tego zdania
Ażebyś go wysłuchał, jakie ma żądania.

orgon (do Kleanta).

A jeśli ten jegomość przyszedł tu w zamiarze
Zgodzenia nas, jakież mu uczucia okażę?

kleant.

Powstrzymaj rozdrażnienie, to będzie najlepiéj,
Jeśli się w zgodny sposób od ciebie odczepi.

loyal (do Orgona).

Witam pana. Niech niebo twoich wrogów skruszy,
A panu niech tak sprzyja, jak ja pragnę z duszy.

orgon (po cichu do Kleanta).

Ten wstęp naszéj rozmowy dość się dobrze składa
I pojednawcze chęci zda się zapowiada.

loyal.

Pański dom cały również w sercu noszę długo,
Bo ja ojca pańskiego jeszcze byłem sługą.

orgon.

Daruj pan, lecz doprawdy serce mi się ściska,
Żem nie znał pana dotąd i nie wiem nazwiska.

loyal.

Moje nazwisko Loyal, z Normandyi ród wiodę,
Jestem woźnym od rózgi na zawistnych szkodę;
Od lat czterdziestu urząd ten w mim ręku kwitnie,
Spełniam go z woli nieba ze wszech miar zaszczytnie
I przychodzę tu właśnie z urzędu i stanu
Mojego, pewien nakaz zapowiedziéć panu.

orgon.

Jakto! pan tu...

loyal.

Nie unoś się, łaskawy panie,
To tylko prosty nakaz, zwyczajne wezwanie:
Abyś ten dom opuścił wraz z domownikami,
Bodziną, służąeemi, wyniósł się z meblami
Bez zwłoki, by właściciel mógł go zająć prawy.

orgon.

Mam ztąd wyjść, wynosić się!

loyal.

Jeśli pan łaskawy.
Dom ten, jak pan wiész zresztą, właściciela zmienia,
Zacny pan Tartuffe jest nim dziś bez zaprzeczenia,
Jak i całych dóbr pańskich; a to w tym sposobie,
Jak opiewa umowa, którą mam przy sobie.
Jéj forma już wyłącza nawet myśl o sporze.

damis.

To zuchwalstwo, z jakiém nic zrównać się nie może.

loyal (do Damisa).

Ja z panem nie mam sprawy.

(Pokazując Orgona.)

A zaś pana cenię,
Bo rozum i łagodne ma usposobienie;.

Pojęcia obowiązków dał tutaj dowody,
Sprawiedliwości żadnéj nie czyniąc przeszkody.

orgon.

Lecz....

loyal.

Tak, panie, pan żadnych przeszkód mi nie stawia,
Wiem, że za milion pan byś nie spełnił bezprawia;
Jak człowiek zacny zniesiesz to z spokojém całym,
Bym wypełnił rozkazy, które odebrałem.

damis.

Gdyby się tak zmieniła nagle rzeczy postać,
Mógłby woźny od rózgi kijém tutaj dostać.

loyal (do Orgona).

Spraw pan, by syn twój milczał lub był oddalony,
Protokół z niego spisać byłbym przymuszony,
A przyjémniéj mi będzie, jeśli go pominę.

doryna (na stronie).

Ten pan Loyal ma bardzo nielojalną minę.

loyal.

Dla zacnych ludzi jestem wylany i szczery,
To też dla tego tylko wziąłem te papiery,
By pana zobowiązać i zdziwić przyjémnie.
Bo któż wié, jakby rzeczy poszły tu bezemnie?
Gdyby całéj téj sprawy podjął się kto inny,
Czyby zechciał tak działać w sposób dobroczynny?

orgon.

Pytam się, co gorszego jeszcze pozostaje,
Jak wypędzać mnie z domu.

loyal.

Ja panu czas daję.
Do tego stopnia dobroć posuwam dla pana,
Że ci udzielam zwłoki aż do jutra rana
I ażeby kłopotu nie sprawić nikomu,
Z dziesięciu memi ludźmi prześpię noc w tym domu:
Dla formy tylko, którą panu nie dokuczę.
Trzeba mi przed wieczorem oddać wszystkie klucze.
W nocy możecie państwo wszyscy spać bezpiecznie,
Będę czuwał, by wszystko odbyło się grzecznie;
Za to jutro od rana będzie pan zajęty:
Potrzeba dom opróżnić, wynieść wszystkie sprzęty,
Moi ludzie pomogą, a mocnych wybiorę,
Ażeby dopomogli wszystko zrobić w porę.
Sądzę, że się w ten sposób łatwo kłopot przetnie;

A ponieważ ja z panem działam tak szlachetnie,
Zaklinam pana, abym i ja z pańskiéj strony
W spełnieniu obowiązków, nie był przeszkodzony.

orgon (na stronie).

Z całego serca, z tego co mi pozostaje
Najpiękniejszych, lujdorów sto w téj chwili daję,
Byłem mógł tylko walnąć w ten pysk jego miły
Jeden raz tylko pięścią, ale z całei siły.

kleant (do Orgona).

Powstrzymaj się! nie psujmy nic.

damis.

Na to gadanie
Ręka mnie swędzi, wstrzymać się nie będę w stanie.

doryna.

Panie Loyal, masz plecy, że aż spojrzéć miło;
Sądzę, że parę kijów by im nie szkodziło.

loyal.

Za te słowa nikczemne ukarać cię mogą,
Moja panno; kobiety sądzą również srogo.

kleant (do Loyala).

Skończmy już. Niech pan złoży papiery téj sprawy
I pozostawić samych nas, bądź pan łaskawy.

loyal.

Do widzenia. Niech z nieba zdrój łask na was spadnie.

orgon.

Z tym co cię przysłał, żebyś w piekle siedział na dnie.


SCENA V.
Orgon, pani Pernelle, Elmira, Kleant, Maryanna,
Damis, Doryna.
orgon.

Sądzę, że zdanie matki już się do mnie skłania,
Z tego faktu wszak można nabrać przekonania,
Że jest łotr. Czyliż większych dowodów potrzeba?

p. pernelle.

Jestem jak ogłupiała i spadam jak z nieba!

doryna.

Niesłusznie się pan skarży, bo biorąc rzecz ściśléj,

To właśnie potwierdzenie wszystkich jego myśli.
On z miłości bliźniego tak nad panem czuwa:
Wié, że często majątek pokusy nasuwa,
Z litości pragnie obrać cię z całego mienia,
Bo to może przeszkodzić panu do zbawienia.

orgon.

Cicho bądź! zawsze jedno mówić ci wypada.

kleant (do Orgona).

Pójdźmy, może się jeszcze znajdzie jakaś rada.

elmira.

Tak, wszakże macie środek pod ręką gotowy,
Jego niewdzięczność niszczy ważność téj umowy.
Nikczemność taka przecie jest nazbyt zuchwałą,
Aby jego żądanie skutek odnieść miało.


SCENA VI.
Poprzedni i Walery.
walery.

Musząc zasmucić pana, żal czuję głęboki,
Ale przynoszę wieści nie cierpiące zwłoki.
Przyjaciel mój z uczuciem dla mnie niezachwianem,
Wiedząc, jak ścisłe węzły złączyły mnie z panem
Przez jego córkę, z czem się przed wszystkimi szczycę,
Zdradził z przyjaźni dla mnie ważną tajémnicę
Stanu, na skutek której konieczność wyrasta,
Byś natychmiast ucieczką ratował się z miasta.
Oszust, który się dotąd cieszył twem zajęciem
Przed godziną oskarżyć cię umiał przed księciem
I złożył w jego ręce, by zaszkodzić panu,
Jakąś ważną szkatułkę, własność zdrajcy stanu,
Którą pan ukrywałeś, jak twierdzi niegodnie,
Chocieś wiedział, że czyniąc to — popełniasz zbrodnię.
Zresztą w szczegółach sprawa ta nie jest mi znaną,
Lecz wiem, że przeciw panu rozkaz już wydano;
Dla pośpiechu on sam ma aresztować pana,
Tylko mu zbrojna pomoc została dodana.

kleant.

Otóż się wydał zdrajca nawet i w tym względzie,
Jakim sposobem praw swych poszukiwać będzie.

orgon.

Muszę przyznać, że człowiek jest nikczemne zwierzę.

walery.

Najmniéjsza zwłoka smutny obrót tu przybierze.
Powóz czeka na dole, w nim cię odwieźć mogę,
A tysiąc luidorów przyniosłem na drogę;
Nie traćmy zatem czasu; chociażby bez winy
W ucieczce szybkiéj środek dla pana jedyny.
W ten sposób pan przynajmniéj pierwszą przéjdzie grozę,
A na bezpieczne miéjsce ja sam cię odwiozę.

orgon.

Nie wiem, jak mam zawdzięczyć panu to staranie!
Dziś nawet podziękować ci nie jestem w stanie
I błagam tylko nieba, by zesłało chwilę,
W której mógłbym zapłacić ci za przysług tyle.
Żegnam was... ale zróbcie tutaj...

kleant.

Śpiesz, czas bieży;
Bądź spokojny, zrobimy, co zrobić należy.


SCENA VII.
Tartuffe, Urzędnik i poprzedni.
tartuffe (wstrzymując Orgona).

Nie tak spieszno, mój panie! niechaj pan przystanie,
Nie daleko będziesz miał wygodne mieszkanie.
Z rozkazu księcia areszt tu na pana kładę.

orgon.

Ha, łotrze! na ostatek chowałeś mi zdradę!
Tym ciosem pragniesz mnie się pozbyć jak najprędzéj,
Uwieńczasz twą nikczemność, dopełniasz méj nędzy.

tartuffe.

W słuchaniu pańskich obelg mogę być powolny,
Bo dla nieba wycierpiéć więcéj jestem zdolny.

kleant.

Zaiste, to szczyt cnoty działać w tym sposobie.

damis.
Nikczemnik jeszcze z nieba śmie urągać sobie.
tartuffe.

Waszemi wymysłami wzruszać się nie myślę,
Bo ja mój obowiązek tylko spełniam ściśle.

maryanna.

Za to téż pana sława i nagroda czeka,
Prawdziwie to zajęcie zacnego człowieka.

tartuffe.

Tak, to zajęcie w którém jest sława nie mała,
Gdy pochodzi z téj ręki, która mi je dała.

orgon.

Gdzież u ciebie wdzięczności tak sławiona cnota?
Wszak ja cię własną ręką wyciągnąłem z błota.

tartuffe.

Wyznaję, dałeś mi pan dowody zajęcia,
Lecz pierwszym obowiązkiém jest służba dla księcia;
Ten święty obowiązek wszystko we mnie głuszy,
Jego poczucie wdzięczność niszczy w mojéj duszy.
Jabym wszystko poświęcił dla niego w potrzebie,
Przyjaciół, żonę, krewnych, a nawet i siebie.

elmira.

Kłamca!

doryna.

Nikczemnych ludzi w tém zręczność prawdziwa,
Płaszczem świetnych pozorów podłość się okrywa.

kleant.

Lecz jeśli taką wielką ma być pańska cnota
I tak szczytna gorliwość teraz panem miota,
Czemużeś nie używał ich w księcia obronie,
Póki Orgon nie podszedł cię przy swojéj żonie?
I dotąd denuncjacyi nie zaniosłeś komu,
Póki cię w oburzeniu nie wypędził z domu?
A jeszcze jednej strony chcę dotknąć w téj sprawie;
Wszak darowiznę jego przyjąłeś łaskawie,
Wiedziałeś już o winie i pragnąłeś kary,
Dlaczegóż od przestępcy przyjmowałeś dary?

tartuffe (do Urzędnika).

Próżnymi mnie krzykami tutaj niepokoją,
Skróć pan to i powinność chciéj wypełnić swoją.

urzędnik.

Czekałem, aż wyznanie od pana odbiorę,
Teraz już dalsza zwłoka byłaby nie w porę;
Więc ażeby wypełnić rozkazy, mój panie,
Pójdź ze mną do więzienia, gdzie znajdziesz mieszkanie.

tartuffe.

Kto? ja panie?

urzędnik.

Tak, ty sam.

tartuffe.

Za co mnie pan bierze

urzędnik.

Nie tobie tłómaczenie mam zdawać w téj mierze.

(Do Orgona.)

Dla pańskiego spokoju wątpliwość rozwiążę.
Podłości znieść nie może panujący książę;
Jego wzroku pozorem kłamca nie oszuka,
I nie zwiedzie go cała obłudników sztuka,
jému pojęcie cnoty oczów nie zamyka,
Ceniąc zacnych, odróżnia łatwo nikczemnika.
I tu go nie złudziły pozory złowieszcze,
Bo zawikłańsze sprawy odkrywa on jeszcze.
Kiedy go książę badał na gruncie zbyt śliskim,
Poznał w nim już znanego pod inném nazwiskiem
Łotra, którego przestępstw szereg już wiadomy,
Mógłby historyą zbrodni pozapełniać tomy.
To też monarcha, słusznie będąc oburzony
Tak czarną niewdzięcznością dla was z jego strony,
Inne jego uczynki przyjmując w rachubę,
Przysłał mnie z nim do pana, lecz tylko na próbę,
By ocenić, gdzie w chęciach nikczemnych dojść może
I abym go zatrzymał w odpowiedniéj porze;
Wreszcie niepokój pański równie mając w cenie,
By ci dał ze wszystkiego zadośćuczynienie.
Tak, wszystko mam odebrać tému jegomości,
Zwrócić panu papiery, tytuły własności;
Książę w moc władzy sobie ustawą nadanej
Niszczy akt darowizny przez pana zeznany,
Nakoniec przebaczenie wspaniałe udziela
Za skrywanie szkatułki twego przyjaciela.
W ten sposób wola księcia nagrodę stanowi
Za zasługi, co niegdyś oddałeś krajowi;
W niespodziewanej chwili, dzisiaj jego władza
Dawną, zaszczytną służbę pańską wynagradza,
Byś wiedział, że zasada przez niego przyjęta
Może o złém zapomniéć, lecz dobre pamięta.

doryna.
Niech będzie chwała niebu!
p. pernelle.

Już bać się przestanę.

elmira.

To szczęśliwe zdarzenie!

maryanna.

I nie przewidziane!

orgon (do Tartuff‘a, którego urzędnik wyprowadza).

Ha! masz łotrze nareszcie!


SCENA VIII.
Pani Pernelle, Orgon, Elmira, Maryanna, Kleant, Walery,
Damis, Doryna.
kleant.

Wstrzymaj te wyrzuty,
Tak postępuje człowiek z godności wyzuty.
Zostaw losowi karę tego nikczemnika,
Nie powiększaj boleści, która go przenika;
Życz lepiéj, aby zmienił swe postępowanie,
Aby prawdziwą cnotę ukochać był w stanie,
A może być, w poprawie, przekonania nowe
Złagodzą mu wyroki słuszne, choć surowe.
Ty zaś idź, by dobremu księciu złożyć dzięki,
Za otrzymane dzisiaj łaski z jego ręki.

orgon.

Tak, dobrze powiedziałeś! To powinność miła
Złożyć dzięki za radość, którą wytworzyła
Jego wspaniałość dla nas. Spełnię to najszczerzéj;
Lecz po tym obowiązku drugi mi należy
Spełnić, więc Walerego dziś uwieńczę cele
I kochankom w nagrodę sprawimy wesele.

koniec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Kazimierz Zalewski.