Łowy królewskie/Tom I/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Klasztór Matki Boskiéj.
(da Mai de Deos).

Klasztór Matki Bozkiój, stojący naprzeciw pałacu Xabregas, królewskiéj rezydencyi — od dawna dawał schronienie znakomitym gościom.
Zewnątrz, obszerny ten gmach przedstawiał długi kwadrat — wewnątrz zaś owal albo okrągłą alleję, podwójnym rzędem kolumn utworzoną. Królowa-regentka, donna Luiza, przez pół monarchini, przez pół pustelnica — rozkazała wybudować długą skrytą galerję, łączącą klasztor z pałacem Xabregas. Tym sposobem, mogła poświecić Bogu wszystkie chwile, od spraw państwa wolne...
W klasztorze zajmowała ona pokój, którego, że był dość obszerny, celą nazwać nie można; w pokoju tym stały sprzęty tak proste, jakie tylko u najsurowszych pustelnic napotkać można. Łóżko, kilka stołków, modlitewnik przed krucyfixem i wizerunek ś. Antoniego, patrona Lizbony — oto wszystko, co mieścił ten obszerny pokój. A jego mury pokryte staremi herbami, wśród których panował krzyż Bragancki — ledwie się oświecały blademi słońca promieńmi, z trudnością się przedzierającemi przez wysokie o różnobarwnych szybach okno.
W tym-to pokoju znajdziemy donnę Luizę de Guzman, wdowę po Janie Portugalskim.
W téj epoce (w 1662 roku) już ją starość ku ziemi pochyliła; lecz lata, nadawszy srébrny jéj włosom odblask, nie ujęły ani wspaniałości postawie, ani nie zmieniły dumnego jéj twarzy wyrazu. I piękna ona jeszcze była — piękna tą pięknością, która tylko pod koroną w całym się blasku przedstawia. Każdy w niéj łatwo mógł odgadnąć kobiétę z sercem silném, duszą męzką — kobiétę, która w chwili niebezpieczeństwa obnażała miecz swego słabego małżonka — kobiétę, co podbita tron; a podbiwszy go, spokojnie na jego stopniach siadła, jako pokorna żona i wierna poddana.
Obok niéj były dwie kobiéty. Jedna z nich już nie młoda, lecz z obliczem, co na sobie ślady dawnéj pozostawiło piękności — miała nieco do królowéj podobieństwa: była-to taż sama powierzchowna surowość, toż samo dumne spojrzenie. Nazwisko jéj: Donna Ximena de Vasconcellos y Souza, hrabini de Castelmelhort.
Druga, była dziewicą lat szesnastu. Jéj powabna twarzyczka ginęła prawie pod pół-zasłoną z czarnéj koronki. Gdy ukradkiem spojrzała na królowe, zaraz rumieniec jéj policzki oblewał; a w oczach malowało się głębokie poszanowanie, z bojaźnią i miłością połączone. Donna Inès de Cadaval, jedyna córka i sierota po księciu tegoż samego nazwiska — najbogatszą była w całém królestwie dziedziczką. Już od dwóch lat, znajdowała się pod opieką swéj krewnéj, hrabinéj wdowy de Castelmelhor, z rodziną Cadaval spokrewnionéj.
Donna Ximena klęczała przed królową, która jéj rękę w swych dłoniach ściskała.
Inès siedziała na poduszce, u ich nóg.
— Ximeno, córko moja! — mówiła królowa — oh! od jakże dawna widzieć cię pragnęłam. Niestety! tyś teraz także tak jak i ja wdowa.
— Wasza Królewska Mość i król jéj syn, utracili wiernego poddanego — rzekła hrabini, spokojną starając się okazać; lecz łza powoli spłynęła po twarzy — a ja... utraciłam...
Skończyć nie mogła; głowa na piersi opadła. Królowa się nachyliła i złożyła na jéj czole pocałunek.
— Dzięki, dzięki Waszéj Królewskiéj Mości — powstając przemówiła hrabini — Bóg zostawił mi dwóch synów.
— Zawsze silna i bogobojna! — poszepnęła królowa — Bóg pobłogosławił ją, dając jéj godnych niéj synów... Mów mi o swych synach — głośno królowa dodała — czy tak zawsze jak w dzieciństwie są do siebie podobni?
— Zawsze, pani.
— Spodziéwam się, że nie tylko obliczem lecz i sercem... Ah! bo téż to było zadziwiające podobieństwo! Przecież ja Don Ludwika do chrztu trzymałam, a nigdy go jednak od brata odróżnić nie mogłam. Była to taż sama twarz, ten sam wzrost, ten sam głos nawet. To téż żadnéj między nimi różnicy znaleźć nie mogąc, obydwóch ich zarówno kochałam.
Hrabini pocałowała ją w rękę, z pełną uszanowania czułością.
Donna Luiza tak daléj mówiła:
— Kocham ich, bo są twemi dziećmi, Ximeno. Czyż nie ty wychowałaś Donnę Katarzynę, moją najukochańszą córkę?.. Wówczas, gdy ja zupełnie byłam zajętą sprawami państwra, tyś nad nią czuwała... uczyłaś ją mnie kochać... O hrabino! nie ty wdzięczność mi winnaś.
Przy tych słowach, Donna Luiza twarz ręką zakryła. Przedmiot ten rozmowy zdawał się być przykrym dla téj wielkiéj królowéj, któréj starość tak nieszczęśliwą być miała, Katarzyna Bragancka, jéj córka, dopiéro co wyjechała do Londynu, aby siąść obok Karola Sztuarta, na Anglii tronie. Wiadomo, że w związku tym Katarzyna smutek tylko i gorycz znalazła. Może téż listy jéj zawiadomiły już matkę o tęschnocie młodéj królowéj i obrażającéj obojętności rozwiązłego Karola II.
— I ja mam dwóch synów — z westchnieniem dalej mówiła królowa — daj Boże! żeby obaj do siebie podobni byli; bo co mój Fedro, to uczciwy człowiek.
Hrabini nic nie odpowiedziała.
— I drugi także! drugi także! — śpiesznie dorzuciła królowa — jestem niesprawiedliwą dla Alfonsa, któremu winnam cześć i posłuszeństwo, jako następcy mego małżonka. On uszczęśliwi Portugalją. Lecz ty nic nie odpowiadasz, hrabino?
Zazwyczaj, o téj godzinie, ulice były puste: zaledwie kilku zgłodniałych włóczęgów ośmielało się wchodzić w sprzeczkę z patrolującą królewską strażą. Lecz tego wieczora ciągnęły w ciemności liczne tłumy ludzi; a wszystkie szły w jednym kierunku.
Grobowe milczenie panowało pomiędzy nocnymi przechodniami. Szli oni szybkim krokiem, czasami zatrzymując się nagle i nadsłuchując; lecz potém zdążali daléj, nie oglądając się i starannie swe twarze zakrywając szerokiemi płaszczami.
Przechodzili oni miasto wzdłuż, w górę Tagu. W miarę lego jak się zbliżali do przedmieścia Alcantara, ich liczba rosła; wkrótce też zformowali zupełną processyę. A im bardziéj ich szeregi powiększały się, leni więcéj przedsiębierali środków ostrożności. Skoro zaś gdzie na ulicy dwie podobne spotkały się gromady — to mijały siebie nie rzekłszy i słowa.
Ni końcu przedmieścia stał murowany dom, długi a nizki; dawniéj był on bez wątpienia ujeżdżalnią. Teraz zaś należał do Miguel’a Osorio, oberżysty, który przyszedł powoli do majątku, zarabiając na sprzedaży win francuzkich szlachcie, do dworu należącéj. W saméj rzeczy, panowie koniecznie musieli przejeżdżać koło oberży, ile razy udawali się do pałacu d’Alcantara, będącego zwykłą rezydencją Alfonsa Vigo; a za każdym razem, skoro przejeżdżali, oberżysta niezły miewał zarobek. Za to też Miguel, z powierzchowności przynajmniéj zdawał się być uniżonym sługą segnora Conti i wszystkich tych panów, którzy mieli wolny do króla przystęp. Oprócz tego, Miguel upewniał wszystkich, że Portugalja jeszcze nigdy tak sławnie rządzoną nie była.
Wybacz, hrabino! zasmuciłam cię, jak równie i to biedne dziécię... Lecz myśl ta jest tak straszna!... Nie wierzę im, nie chcę im wierzyć!.. Trzeba, żeby kto taki, w kim zupełne pokładam zaufanie... jak ty, naprzykład, Ximeno... ty, coś nigdy nie kłamała... przyszedł do mnie i powiedział, że syn mój uchybił obowiązkom króla i szlachcica, zboczył z drogi honoru!.. wtedy... lecz ty mi tego nigdy nie powiesz, nie prawdaż?
— Uchowaj Boże!
— O nie! bo tobie-bym uwierzyła i... umarła!
Długie nastąpiło milczenie.
Hrabini, czując spół-ubolewanie, nie śmiała przeszkodzić zadumie swéj monarchini.
Lecz wkrótce królowa nagle się ocknęła, a z przymusem się uśmiéchając, tak się do donny Inès ozwała:
— Ah! moja kochana, smutnie cię przyjmujemy... Hrabino, masz zachwycającą wychowankę; dziękuję ci, żeś mi ją na dwór syna mego przywiozła. A choć ona pochodzi z jednéj z najznakomitszych rodzin, postaramy się odpowiedniego rodem poszukać jéj męża.
Inès, któréj piękna twarzyczka rumieńcem pokrytą była, zbladła na te ostatnie wyrazy.
— Co to ma znaczyć? — spytała królowa — czoło senority pochmurzyło się nagle! Czy czasem niéma zamiaru wstąpić do klasztoru?
— Jeśli Wasza Królewska Mość zezwolisz — odpowiedziała hrabini — Inès de Cadaval zostanie żoną mego młodszego syna.
— Doskonale!.. Czyż nie mówiłam ci, że znajdzie się dla ciebie odpowiedni co do rodu małżonek? Cadaval i Vasconcellos! Trudno połączyć dwie znaczniejsze rodziny... A twój starszy syn?
— Mój starszy syn jest hrabią de Caslelmelhor; a co więcéj, ma zaszczyt być synem chrzestnym Waszéj Królewskiéj Mości... Za młodszym nic nie przemawiało, a jednak go Donna Inès pokochała.
— Hrabia de Caslelmelhor! znakomity to tytuł, którego nigdy zdrajcy nie nosili... Mój Ludwik musi miéć szlachetne serce, nie prawdaż?
— Tak sądzę, pani.
— Szczęśliwa matka! — powiedziała z westchnieniem królowa.
Wyraz ten znowu ją pogrążył w zamyślenie. Nim przyszła do siebie, dzwon klasztorny oznajmił nabożeństwo wieczorne — a wtedy trzy damy weszły do kaplicy. Każdy zgadnie, o co Donna Luiza de Guzman błagała Boga tego wieczora! lecz Bóg jéj modłów nie wysłuchał. Alfons Portugalski dobrze był przez swego ulubieńca strzeżony, by miał czas się upamiętać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Józef Bliziński.