Łowy (Baczyński)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Krzysztof Kamil Baczyński
Tytuł Łowy
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1942
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

ŁOWY

ŁOWY





ŁOWY BALLADA

ŁOWY BALLADA

1.

Już się świt wyroił
kolorem jagody.
Strzelec konie poił
u zielonej wody.

Trąbka srebrna, z trąbki potok.
Poszedł strzelec w sosen rzekę,
poniósł łuk z cięciwą złotą
na łowy dalekie,
na łowy.
Jeszcze za nim chustką wiała,
jeszcze włosów promień dała
niby nić na dziwną drogę,
niby przypomnienia ogień
włos dała.
Jeszcze z ciała jej nie okrzepł
snu jej pełny niby dzban,
jeszcze oczy świtem mokre
do gwiazd składał jak do ran,
do gwiazd bladych.
Trąbka srebrna, ciała łuk.
Tonął strzelec w złoty puch,
tonął w olchach i dębinie
pozostawił cień dziewczynie,
w domu cień zostawił.

Jakże będę z cieniem twoim
usta łączyć jak ze zdrojem:
ni on płomień, ni on duch,
ni on włosów twoich puch
jeno śpiew pajęczy.

Już się świt dopalił,
buchnął ognia słup.
Strzelec na oddali,
w domu cień jak duch.


2.

Przędzie drogi nić
kołujący liść.
Jakże ścieżka płynie
górą, czy w głębinie?
Dzikich jabłek łopot
poświst ptaków tnie.
Modry ptaku przynieś
pogłos o zwierzynie,
zarzuć tropu nić
na różowe kły.
Trąbka srebrna zwiedzie
sarny i niedźwiedzie,
zarzuć tylko nić.

3.

Na polanie białe łanie
w tańcu niosły ciała strąk.
Jedna wiodła je błękitna,
jakby rzeźba wodnych rąk.
Tak cieniami niosły trzepot,
tak w nie słońce nikło blaskiem,
że stawały się jak cienie
drzewem, wodą, liściem, piaskiem.
A za nimi strzelec tropiąc
zgubił łuk,
niewiązane cieniem stopy
kładł w kurzawę chmur.
Trwał szelestem, w taniec nikł,
zmieniał ciało w szklane sny,
zmieniał ręce w wiotkość leszczyn,
ni mu ptak z pod stopy tryśnie,
ni mu gałąź nie zatrzeszczy,
kiedy wznosi modry lot
potrącając liści strop.

Znów się świt wyroił,
minął dzień i noc,
zbladły wodopoje
nad różową wsią.


4.

Niema strzelca. Panna płacze.
Zanim minął mleczny dzień
idzie panna modrym lasem
płacząc niesie strzelca cień.

Na gałęziach promień biały
porozpalał jak płomyki
sierść wiewiórek — rudy mech.
Wiodły pannę w zagajniki,
wiodły pannę złotym dnem,
wiodły pannę nad jezioro,
gdzie czerwoną kryte korą
drzewa stały.
Nad jeziorem zła poświata,
leży strzelec w blasku biały,
a w jeziorze, w kręgach wód,
w kolorowym wieńcu nut
tańczą łanie, niosą taniec
wgłąb.

Wstań kochany. Plotła wieniec
z białych rąk.
Wstań kochany. Z nóg mu zdjęła
zaplątany jak sznur trop.
Wstań kochany. Leży strzelec.
Płacze panna i na ziemię
kładzie strzelca cień i klnie się:
Jeśli cieniem nie uniesie,
jeśli zieleń nie odnowi,
jeśli bicze łez — niech w knieje
sama drzewem skamienieję.
Wtedy kniejo z nim mnie zamień
w jeden krwią porosły kamień,
zamień w drzewo.
Cień u stóp jak motyl drżał.
Zmilkła panna. Strzelec wstał,
zgarnął z powiek ciężkie niebo —
pułap snu.
Ze słonecznych witek promień
jeden wyciął — zczynił łuk.
Wracał strzelec, przy nim panna
przepłynęli bór do rana.

Już się świt dopalał,
rósł jak mleczny porost.
Trąbka srebrna, złoty łuk.
Utonęli w mleczny puch,
w oplot dłoni, w zachwyt ciał
tylko cień u stóp im drżał
jak ptak zamyślenia.

26 luty 1942 rok.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Krzysztof Kamil Baczyński.