Złote rybki (Zawistowska, 1907)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimiera Zawistowska
Tytuł Złote rybki
Pochodzenie Chimera
Redaktor Zenon Przesmycki
Wydawca Zenon Przesmycki
Data wyd. 1907
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda i Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ogata Korin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zeszyt 28-29-30
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZŁOTE RYBKI.

I.
W akwaryum pluskały się rybki, sześć ich było, dwie złote, miedziana, biała w plamach czerwonych, czarno-żółta i wreszcie jedna całkiem srebrzysta o przejrzystych skrzelach i czarnych w złotej obwódce oczach.
— To nie są zwyczajne rybki — rzekła mała, z pod rzęs ogromnych patrząc się na mnie poważnie a badawczo.
— Nie?..
— To są zaklęte królewny...
— A któż je zaklął?
— Zła wieszczka Urgana, rozgniewana, że królowa matka na ucztę jej nie zaprosiła... Wszystkie je zaklęła w rybki — zaklęła — nic nie mówią, ale mają duże, duże oczy, aby widzieć daleko... — pochylała się ku nim nad akwaryum, maczając w wodzie jasne pukle swych włosów... — To są same królewny... Ela, Lena i Lila, Blansza, Ilona i Margieryta... Ta srebrna całkiem to Blansza, ją poślubi królewicz i wszystkie siostry znowu poprzemienia w panienki...
Usiadła mi na kolanach, a z mokrych jej włosów spadały mi na rękę duże krople wody, dziwnie do łez ludzkich podobne.
— Jak będzie noc księżycowa, to królewicz Egon na złotym przyjedzie koniku i da Blanszy welon ślubny i wieniec, a Eli, Lenie i Lili perłowe suknie, a Ilona i Margieryta będą nieść suknię.
Uderzyła w rączki, i spłoszone rybki opadły na dno akwaryum, gdzie był piasek, muszelki i sztucznie poukładane pieczary.
A zmrok szedł ku nam tymczasem, cichy, tajemniczy, ścieląc cienie po kątach, wydłużając je jak dłonie jakiegoś olbrzymiego potworu. Ramy okien błękitniały jeszcze kawałkiem omroczonego nieba, i szła ztamtąd jakaś wielka tęsknota pożółkłych ściernisk, łąk pokoszonych...
Całkiem w cieniu już, mała zapytała znowu:
— A kiedy będą takie jasne, całkiem srebrne noce?..
— Za tydzień...
— To za tydzień przyjedzie Egon królewicz na całkiem złotym koniku i poślubi Blanszę... i da jej siostrom perłowe sukienki, bo to są prawdziwe królewny... Ela, Lena i Lila, Ilona, Blansza i Margieryta...
Senna trochę główka dziewczynki zaczęła mi opadać na ramię... a przed szklaną ścianką akwaryum przesuwały się rybki, całkiem złote, świetliste, o czarnych, w złoto oprawnych czach...


II.
Odeszła ode mnie tak, jak gdyby nigdy moją nie była, a przecież strasznie niedawno mieć ją w ramionach musiałem, bo dotąd opływa mię zapach jej włosów, jej długich, tak złotych włosów, że czasem za promień słoneczny je brałem... Przymknąwszy oczy, czuję, jak pod memi wargami rozchylały się jej usta drobne, uśmiech nięte i tak niewinne, że na kolana upaść się chciało, wielbiąc Boga, że ją stworzył i dał jej takie usta... A jednak odwróciła się ode mnie tak, jak od spotkanego gdzieś na ulicy przechodnia. Do dna mi duszę wypiła temi oczyma, co raz były koloru nieba, a raz koloru fali, — i poszła.
Czasem mi się zdawało, że była cała z błękitu, i wówczas u stóp jej kładłem głowę, czekając, aż w wonne ją dłonie weźmie i na piersiach swoich położy, a miały one zapach tych liści różanych, któremi sam na dzień dobry zasypywałem jej łono, a wieczór wyjmowałem wpół zwiędłe, gorące, jakby omdlałe. W kasetce wybitej białym atlasem chowam je dotąd, mają zapach jej ciała, jej ramion, jej piersi... Zdaje mi się, że w tej trumience schowałem ją całą — umarłą...
Nie przypuszczałem nigdy, że kłamie — rzuciłem jej duszę swą ot tak jak kwiaty pod nogi, a ona wzięła to wszystko i poszła...
Odwróciwszy się odeszła, jak gdyby nigdy moją nie była. I nie wiem, co z moją duszą zrobiła, może popłynęła za nią, jak promień księżyca płynie za łodzią sternika... nie wiem... nic nie wiem, dla czego poszła ode mnie, dla czego z pożółkłych ściernisk, z łąk pokoszonych wieje taka tęsknota, taki ból beznadziejny, że można runąć na ziemię i z twarzą w prochu wyć wraz z wiatrem, jak potępieniec czepiać się suchych gałęzi...


III.
W akwaryum pluskały się rybki... pięć ich było, dwie złote, miedziana, biała w plamach czerwonych i czarna złotem znaczona. Biała całkiem, srebrzysta o przejrzystych skrzelach, leżała nieruchoma w szkatułce wybitej atłasem, na zwiędłych liściach różanych, co woń zachowały białych piersi kobiecych...
Błękitna od księżycowej poświaty mała oczy ku mnie podniosła.
— Królewna Blansza umarła... umarła, wujciu... i już nie zaślubi jej Egon królewicz... nigdy... A tak długo czekał na złotym koniku...
Na ustach położyła paluszek, skupiona i uroczysta.
— Słyszysz, jak wiatr płacze, jak bardzo... patrz, jak te listki, któremi Blansza nakryta, rozrzuca...
Kilkanaście zeschłych listeczków, wirując, na twarz mi upadło... a jeden miał słodycz jej warg w pocałunku... a drugi łaskotał jak włosy...
— Czego płaczesz?.. To tylko Egon będzie może płakał całe, całe życie... prawda, że tylko Egon...
Zdziwiły ją łzy na rączkach i pod księżyc im się przyglądać zaczęła.
— To są łzy twoje czy Egona... Egona — on będzie teraz całe, całe życie tak płakać... bo, widzisz, nietylko Blansza umarła, ale z sobą mu duszę zabrała... On teraz już nigdy królewiczem nie będzie, ale w wiatr, w mgłę, w deszcz się z żalu przemieni i będzie tutaj w jasne noce przychodził i płakał... Już nigdy Egon królewiczem nie będzie...
Z oczu dziewczynki łzy lecieć poczęły, srebrząc się w świetle księżyca.
— Po co, po co Egon tak płacze... to nie była żadna królewna, ale rybka taka zwyczajna... Blansza rybka... nie Blansza królewna... jeszcze tyle, tyle takich samych jest rybek... niech Egon płakać przestanie...
Przytuliła mi się łkająca do piersi.
— Widzisz, Egon tak długo wierzył, że to zaklęta królewna, tak długo czekał na złotym koniku, że teraz nam już nie zechce wierzyć... W tej szkatułce, widzisz, leży już dusza Egona.. I nie poślubi już nigdy ani Eli, Leny ni Lili, ani Ilony ni Margieryty... Nie, nigdy... to są zwyczajne rybki, a Egon szukał Blanszy królewny...
Oczy dziecka poczęły w przestrzeń patrzeć, dziwnie mądre, skupione i badawcze, mając raz kolor błękitu, raz kolor fali... A rybki srebrne i złote poczęły uderzać o szklane ściany akwaryum, patrząc na nas oczyma w złotych obwódkach.









z puścizny rękopiśmiennej po
Kazimierze Zawistowskiej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimiera Zawistowska.