Przejdź do zawartości

Zwierzyna (Kondratowicz, 1908)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Zwierzyna
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom V
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1908
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów — Warszawa
Źródło Skany na commons
Indeks stron
ZWIERZYNA.
Obrazek z miasta.

— Strzelcze! hej, panie strzelcze! co chcesz za kwiczoła?
Na rynku małe chłopię tak na strzelca woła,
Dogania go z pośpiechem, a strzelec wąsaty
Popatrzał na twarz chłopca, na odzieży szmaty,
I pomruknął niechętnie: — Ha, piękna mi przedaż!
Co ja chce, to chcę, malcze, ty mi pewno nie dasz.
Dwa złote!... nie dla ciebie, to zwierzyna droga.
— Dwa złote! dobry strzelcze! bój się Pana Boga,
Mam dwuzłotkę, to prawda, lecz mi reszty trzeba,
Idę kupić dla braci mleczywa i chleba,

I zanieść do apteki ten przepis doktora,
Bo widzisz, panie strzelcze, moja matka chora.
Na dzień dwie łyżki strawy za pokarm jedyny,
Pan doktor kazał warzyć rosół ze zwierzyny,
Mój ojciec stary cieśla — a my niebogaci,
Przedaj mi za złotówkę, a Bóg ci dopłaci!

— Jak żyję, nie słyszałem — rzekł strzelec wesoły, —
Aby pani cieślowa miała jeść kwiczoły.
Na chorobę jest u mnie recept doskonały:
Powiedz matce, niech palnie kieliszek gorzały.
Ja za złoty nie strzelam ptactwa dla biedaków,
Nabój drożej kosztuje, nie licząc już kłaków.

— Hej, strzelcze! zbliż się tutaj! co chcesz za kwiczoła?
Tak z błyszczącej kolaski jasny pan zawoła.
— Pięć złotych, jasny panie... i groszy dwadzieścia;
Teraz strasznie zwierzyna podrożała w mieście,
A wyszukać, a zabić, wielką miałem pracę.
— Strzelcze! ja ci półtora, ja ci dwa zapłacę,
Oddaj mi!... — mówił chłopak bolejącą mową, —
Sam mówiłeś dwa złote!... a gdzież twoje słowo?
— Czego chce ten ulicznik? — rzecze pan z kolaski.
— Łaski! wielmożny panie! proszę małej łaski!
Pozwólcie mi u strzelca kupić tę zwierzynę,
To mojej chorej matki lekarstwo jedyne,
Doktor kazał!...

— Doprawdy! czy masz młynka w czubie?
Uważasz, mój kochany! ja kwiczoły lubię,
Teraz w jesieni tłuste, przewyborne jadło!
I bardzo mię to cieszy, że kupić wypadło.
A wam na co kwiczoły? czy wy smak ich znacie?
Oszczędność w waszym stanie, oszczędność, mój bracie!
Dla chorej matki klejek... niech doktora spyta,
Można trochę osolić, to rzecz wyśmienita,
Zdrowa i niekosztowna... wyzdrowieje stara.

To mówiąc, pan strzelcowi zapłacił talara,
Wziął kwiczoła i skinął swem pańskiem obliczem.

Dziecię w płacz — stangret spojrzał i smagnął je biczem,
Kolaska się po bruku potoczyła żywo,
A strzelec do gospody wyruszył na piwo.
A ubogie pacholę z dwuzłotówką w dłoni
Stoi, jak skamieniałe, i łzy ciche roni.
Ostąpili je wkoło uliczni krzykacze:
Patrzajcie, jak on płacze... jak on śmiesznie płacze!

∗             ∗

Coś w tydzień... na mogiłki trzy trumny przynieśli:
W jednej leży w łachmanach biedna żona cieśli;
W drugiej wąsaty strzelec, co w podpiłej dobie,
Przypadkiem trącił w strzelbę i pierś strzaskał sobie;
W trzeciej trumnie wspaniałą karawaną jedzie
Pan, co kostką kwiczoła zdławił się w obiedzie.
Nędzarzy zakopali do ziemi koleją,
Panu stroją katafalk i psalmy zań pieją;
A tam... w krainie duszy, Archanioł już woła
Przed najwyższy trybunał sprawę o kwiczoła.
1859. Wilno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.