Znajoma z kawiarenki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Hollender
Tytuł Znajoma z kawiarenki
Pochodzenie Ludzie i pomniki
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1938
Druk Józef Zielony
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ZNAJOMA Z KAWIARENKI


Pani, zauważyłaś kiedyś, że powinienem poświęcić Ci wiersz: Przyjm ten oto, ofiarowany Ci w złośliwej przyjaźni.....


Ostatnio mówi także, zresztą bez ustanku,
ostatnio także martwi ją żywo amnestja,
przy bardzo czarnej kawie z bardzo białą pianką
zanurza się (z łyżeczką), w panspołecznych kwestjach.

Jest spewnością żydówką? — Spewnością, spewnością!...
Napewno katoliczką? — Napewno, napewno!...
Tylko teoretycznie zajęta miłością,
ma fabryczkę, niecałą, niewielką — lecz pewną.

Zna „tonikę“ powieści, (bywa urbanistką),
zaś Aldousa Huxleya, wie dobrze dlaczego
uważa (razem z Freudem ceniąc go wciąż nisko)
za nieprzeintelektu-alizowanego.

W kawiarni, wśród normalnych typów niewąsatych
dotykaliśmy ducha, marxizmu i wojny,
tu czasem się przysiadał wprawdzie matematyk,
ale bardzo wysoki i bardzo przystojny.

Potem doktór, adwokat, poseł, ojciec miasta,
trzy baby, jedna pani, dwaj ludzie bogaci,
profesor, oraz malarz, wprawdzie pederasta,
lecz zdolny i, doprawdy, mój tylko — przyjaciel.

Potem usiadł pan jakiś, zdaje się — Dąbrowski,
i jeszcze ktoś i jeszcze, był okrutny gorąc,
Dąbrowski opowiadał dowcipy żydowskie,
a ten jeszcze ktoś mawiał — „ogólnie rzecz biorąc“.

Potem głos miałaś, pani, potem — znowu pani,
potem pani niechcący Nałkowską ruszyła,
po Nałkowskiej — Dąbrowską, potem znowu dla niej
znalazła „perspektywę", potem znów mówiła.

Potem listy czytała, wielce wzruszające
bezrobotnych i chłopów dwu miłym doktorom,
malarz miał chęć na posła, a poseł na pączek,
a ten jeszcze ktoś mówił — „ogólnie rzecz biorąc".



Wymknąłem się cichutko, nastrój się nie zepsuł,
bo gdy wpadłem za tydzień, znów prawie w połowie
o kwestji panteatru mówił ten sam zespół,
to znaczy — ty, o pani i inni panowie.

I wiem, że jeśli wpadnę pojutrze, czy jutro,
ujrzę przy pederastach jak siedząc i panach,
pani łezkę uronisz na wezbrane futro,
a ja westchnę, łakomie patrząc w twe kolana.

Znów panidealistów kilku płci żydowskiej
będzie skromnie mówiło — „Tak jest, tak jest, proszę“,
i rzeknie co pięć minut inny pan Dąbrowski
tym razem — „O, to inna jest para kaloszy...“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Hollender.