Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

W czasie pochodu od Niżnego do Permu widział Niechludow Kasię tylko dwa razy. Raz w Niżnim, zanim posadzono aresztantów do barży, zaciągniętej siecią, drugi raz w więziennej kancelaryi, w Permie. Za pierwszym i za drugim razem wydała mu się skrytą i nieżyczliwą. Na pytania, czy jej dobrze, czy nie potrzebuje czego, odpowiadała wymijająco, niespokojnie, z tem dawnem, jak mu się zdawało, uczuciem nieprzychylnem, wyrzutów pełnem. Ten ponury nastrój, jaki wyrobił się w Kasi wskutek ustawicznych napaści mężczyzn, był dla Niechludowa bolesnym. Lękał się też, aby ciężkie, demoralizujące warunki, w których się znajdowała Kasia podczas przejazdu, nie rozbudziły w niej wewnętrznej rozterki, rozpaczy, tego stanu duszy, podczas którego oburzała się na niego, zaczynała palić tytoń, pić wódkę, szukając w tom zapomnienia. W niczem nie mógł jej pomódz, gdyż podczas pierwszej połowy podróży nie miał sposobu widzieć się z nią ani razu. Dopiero po przeprowadzeniu Kasi do politycznych, przekonał się Niechludow, że jego obawy były płonne. Co więcej, za każdem widzeniem się z nią sprawdzał coraz wyraźniej krystalizującą się w niej wewnętrzną przemianę duchową, której tak bardzo pragnął. Przy pierwszem widzeniu się w Tomsku ujrzał ją taką, jaką była przed wyjazdem. Nie zasępiła się, nie strwożyła, dziękując mu za wszystko, co dla niej zrobił, a zwłaszcza za to, że ją zbliżył z ludźmi, z którymi teraz żyła.
Po dwóch miesiącach etapowego życia odbiła się ta wewnętrzna przemiana i w jej powierzchowności. Kasia schudła, opaliła się, jakby postarzała. Około ust i na skroniach ukazały się zmarszczki, nie układała już włosów na czole, ale podwiązywała głowę chustką. Dawnej kokieteryi nie było ani w ubraniu, ani w uczesaniu, ani w ułożeniu. I ta dokonana i dalej wciąż postępująca przemiana napełniała radością serce Niechludowa. Czuł dla niej coś, czego nie doznawał dawniej. Uczucie to nie miało nic wspólnego z pierwszem poetycznem uniesieniem, a tembardziej z tą zmysłową miłością, którą ją pokochał później; nie miało ono też nic wspólnego z uczuciem spełnionego obowiązku, z tą decyzyą, skoro po odbytym sądzie postanowił ją poślubić. Było to poprostu uczucie litości, to samo dobre uczucie, jakie ozwało się po raz pierwszy w jego sercu, skoro ją zobaczył w więzieniu. Objawiło mu się ono z nową siłą po powrocie Kasi do więzienia ze szpitala, gdzie miały mieć miejsce owe stosunki z felczerem. Okazało się później, jak posądzenia te były niesłuszne. Uczucie było to samo, z tą różnicą, że wtedy było chwilowem, teraz zaś stałem. O czemkolwiek myślał, cokolwiek robił, ogólny nastrój jego duszy wyrażał się w tem właśnie uczuciu litości i tkliwości. I ogarniało ono nie tylko Kasię, ale wszystkich ludzi.
Zdawało się, że uczucie to otworzyło w duszy Niechludowa nowe zdroje miłości, której nie było w niej przedtem, i że ta miłość rozlewała się, jak woda kryniczna, na wszystkich ludzi, jakich spotykał obecnie.
Podczas całej podróży był Niechludow w tym podniosłym nastroju. Zrobił się uważnym, współczującym dla wszystkich, dla jamszczyka, dla żołnierza konwojowego, dla naczelnika więzienia i dla gubernatora, z którym miał do czynienia.
Wtedy to, po odkomenderowaniu Masłowej do politycznych więźniów, poznał się z nimi i Niechludow; najpierw w Ekaterynburgu, gdzie mieszkali wszyscy w jednej wspólnej izbie; następnie w drodze poznał tych pięciu mężczyzn i cztery kobiety, do których przyłączono Masłową.
Po bliższej z nimi znajomości przekonał się Niechludow, że nie byli to ani wielcy zbrodniarze, za jakich uważało ich wielu, ani też nadzwyczajni bohaterowie, za jakich uchodzili wśród swej partyi. Byli to zwyczajni ludzie, między którymi, jak wszędzie, znajdowali się dobrzy, źli i mierni. Byli między niemi tacy, którymi kierowały egoizm i ambicya; większość ulegała uczuciu dobrze znanemu Niechludowowi w czasie wojny, t. j. żądzy poznania niebezpieczeństwa. Boć niepewność życia, oczekiwanie walki, rozkosz wystawiania piersi na niebezpieczeństwa, toć uczucie godne każdej dzielnej młodzieńczej duszy.
Poznawszy ich bliżej, przekonał się Niechludow, że ludzie to byli, jak i wszyscy inni, z tą różnicą, że jeżeli który przerósł przeciętny poziom zwykłych zjadaczy chleba, przerósł go o wiele, jeżeli zaś nie dorósł do przeciętnego poziomu, był też o wiele od ogółu mierniejszym. Były to często jednostki kłamliwe, pozujące, zarozumiałe i aroganckie, tak, że dla wielu swych nowych znajomych był Niechludow obojętnym, kilku zaś szczerze pokochał.
Przywiązał się szczególnie do niejakiego Krylcewa, młodego suchotnika, który z partyą Kasi szedł do katorgi. Poznali się w Ekaterynburgu, potem widział go Niechludow kilka razy i rozmawiał z nim. Kiedyś, w lecie, na etapie, po dwudniowej wędrówce w czasie odpoczynku spędził z nim prawie cały dzień.
Rozgadawszy się, opowiedział mu Krylcew swoją historyę. Krótka to była ta historya. Ojciec Krylcewa, bogaty obywatel z guberni południowych, odumarł go dzieckiem jeszcze. Był jedynakiem i wychowywała go matka. Uczył się dobrze i w gimnazyum, i uniwersytecie, który ukończył z odznaczeniem ze stopniem kandydata wydziału matematycznego. Proponowano mu, aby pozostał przy uniwersytecie i wyjechał za granicę na koszt rządu. Ale nie mógł się na to zdecydować. Poznał młodą dziewczynę, którą pokochał. Marzył o żeniaczce i o pracy na roli. Pragnął wszystkiego, a na nic się jakoś nie decydował. W tym czasie zażądali od niego uniwersyteccy koledzy pieniędzy na sprawę społeczną. Wiedział, co to była za sprawa, lecz wtedy nie interesował się tem zupełnie. Pieniądze dał przez poczucie koleżeństwa i nie chcąc uchodzić za tchórza. Ci, co wzięli pieniądze, byli aresztowani. Znaleziono kartkę, z której się dowiedziano, że pieniędzy dostarczył Krylcew. Aresztowano i jego. Poprowadzono go najprzód do cyrkułu, potem do więzienia.
Gdy go wypuszczono, jeździł do Petersburga, do Kijowa, zagranicę i do Odessy. Zdradził go człowiek, któremu zaufał bezgranicznie. Aresztowali go, osądzili, w więzieniu trzymali dwa lata i skazali na karę śmierci, ale tę karę zamieniono na dożywotnią katorgę.
W więzieniu zachorował na suchoty i teraz, w obecnych warunkach, pozostało mu ledwo kilka miesięcy życia. Doskonale wiedział o tem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.