Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Gdy zgrzytnął klucz w zamku i Masłową wpuścili do celi, wszystkie współlokatorki zwróciły się do niej. Korabiowa wetknęła igłę w grube płótno i rzekła:
— Masz tobie — ot wróciła — a myślałam, że puszczą. Widać zagłobili. Ja mówiłam do ciotki, że uwolnią. — Tak bywa jak na szczęśliwą chwilę trafisz — prawiła łagodnym głosem stróżowa. Aleśmy nie ugadły.
— Czyż zasądzili? — pytała Teodozya — patrząc na Masłową łagodnemi, niebieskiemi oczyma.
Masłowa, milcząc, poszła do swego tapczanu i siadła na deskach.
— Nic nie jadłaś? — rzekła — podchodząc Teodozya.
— Tsy... — szeptała staruszka, żalośliwie kiwając głową.
Malec patrzył się uparcie, zadarłszy do góry główkę, na kołacze, które Masłowa przyniosła. Masłowa, widząc takie współczucie, z trudnością wstrzymywała płacz.
Ale skoro podeszła staruszka i dzieciak, nie wytrzymała i głośne łkania wydarły się z jej piersi.
— Trzeba było wziąć dobrego obrońcę! Radziłam — wtrąciła Korablewa.
Masłowa, milcząc, dobyła papierosy z bułki, i podała Korabiowej. Ta wyjęła jednego, pokiwała głową, patrząc na ozdobne pudełko, jakby chciała rzec: „po co to tracić pieniądze na takie zbytki“, zapaliła i zaciągnąwszy się, podała Masłowej. Masłowa, płacząc, zaczęła wciągać w siebie chciwie błękitny dym.
— Katorga — rzekła wzdychając.
— Boga się nie boją — zatraceńcy — krwiożercy przeklęte. Za nic skazali dziewkę.
W tej chwili rozległ się śmiech przy oknie.
— Ach, podlec, co wyrabia — wrzasnęła ryża. — I przycisnąwszy twarz do szyby, zaczęła besztać w sposób wszelką miarę przechodzący.
— Skóra na bęben, co tak rechoczesz — rzekła Korablewa. — I zwracając się się do Masłowej, zapytała:
— Na ile lat?
— Cztery — i łzy puściły się z jej oczu, tak obfite, że jedna padła na papieros zapalony. Zmięła go ze złością i zapaliła drugiego.
Stróżowa, choć niepaląca, podjęła niedopałek, zaczęła go prostować, rozmawiając ciągle.
— Widać i prawdę kochaneczko, widać prawdę, zjadł miś borowy. Robią, co chcą. Matwiejewna mówiła: zwolnią Ja mówię: nie uwolnią — zagryzą — serce moje czuje. I na moje wyszło. Och, dola, dola — rzekła, wsłuchując się pilnie w dźwięk własnego głosu.
Aresztanci przeszli, więc i inne aresztantki odstąpiły od okna i zbliżyły się do Masłowej.
— Osądzili srogo, bo niema groszy — rzekła szynkarka.
— Jest grosz, można wynająć dobrego szczekacza, uwolniłby, nie bój się — mówiła Korablewa. — Ten — jak on się nazywa — nosaty, kędzierzawy — to z głębokiej wody suchego ¿obędzie. Żeby jego wziąć.
— Wziąć? on bez tysiąca, rubli i nie plunie ci w gębę — szczerząc zęby, rzekła Choroszawka.
— Ony wszystkie takie! Nie handluj wódką! A czem dzieci wyżywię? I zobaczywszy coś w głowie dziewczyny, położyła rękę i przyciągnąwszy dziecko do siebie, zaczęła je wiskać.
Słowa karczmarki przypomniały Masłowej wódkę.
— Wódkiby się napić — rzekła, obcierając łzy i wzdychając.
Hamyrki? A dlaczegóżby nie można?— rzekła Korablewa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.