Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XLIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIX.

Wracając szerokim korytarzem (była to pora obiadowa i cele stały otworem) między ludźmi, odzianymi w jasno-żółte, krótkie kaftany, szerokie spodnie i łapcie, uparcie spoglądającymi na niego, Niechludow doświadczał dziwnych uczuć litości nad nieszczęśliwymi, którzy tu siedzą, i wstyd mu było przed samym sobą, że on tak obojętnie i spokojnie przygląda się ich niedoli.
W jednym z korytarzy ktoś przebiegł, kłapiąc łapciami, w drzwi celi, i wyszli ztamtąd ludzie, i zastąpili Niechludowowi drogę, kłaniając się nizko.
— Rozkażcie, wielmożny panie, nie wiem, jak mam was nazwać, żeby z nami skończyli sprawę.
— Jam nie naczelnik, nic nie wiem.
— To wszystko jedno, powiedzcie komu, naczelnikowi, albo co — mówił głos proszący, nieśmiały. — My niewinni, panie, pokutujemy drugi miesiąc.
— Jakto? Dlaczego? — pytał Niechludow.
— Ha! ot tak, zamknęli nas do kozy. Siedzimy już drugi miesiąc i sami nie wiemy, za co.
— Prawda, to przypadkiem — potwierdził pomocnik dozorcy. — Tych ludzi wzięli za brak dowodów piśmiennych i trzeba było odesłać ich do guberni, ale tam spaliło się podobno więzienie, i zarząd gubernialny zwrócił się do nas z prośbą, żeby ich zatrzymać tu.
— 1 ot, wszystkich z drugich gubernii rozesłaliśmy, a tych trzymamy.
— Jakto, tylko dlatego? — spytał Niechludow, zatrzymując się w drzwiach.
Tłum, złożony z czterdziestu ludzi, odzianych w aresztanckie kaftany, otoczył Niechludowa i pomocnika. Zrazu odezwało się kilka głosów, pomocnik dozorcy przerwał im:
— Niech jeden mówi.
Z tłumu wystąpił wysoki, przystojny chłop, — w wieku lat około 50-ciu. Ten objaśnił Niechludowa, że oni wszyscy są wtrąceni do więzienia i wysłani za to, że nie mieli paszportów. Ale oni paszporty mieli, tylko przetrzymane o dwa tygodnie.
— Każdego roku bywały takie paszporty przetrzymane i nic, a teraz wzięli, zamknęli i trzymają tu już drugi miesiąc, jak przestępców.
— My wszyscy kamieniarze z jednego oddziału, kamienie tłuczemy. Powiadają, że w guberni spaliło się więzienie. My temu nie winni. Panie, zlitujcie się.
Niechludow słuchał i prawie nie zrozumiał tego, co mówił do niego stary chłop, bo całą jego uwagę pochłonęła wielka, ciemno-szara wesz, która pełzała i przewijała się między włosami po policzku starego kamieniarza.
— Czyż to prawda? To tylko za to? — pytał Niechludow, zwróciwszy się do nadzorcy.
Ledwie dozorca skończył mówić, gdy z tłumu wysunął się mały, chudy człowiek w aresztanckim kaftanie i krzywiąc twarz, zaczął opowiadać, że ich trzymają i męczą nie wiedzieć za co.
— Gorzej psów — zaczął.
— No, no, złego nie rozpowiadaj, lepiej milcz, bo wiesz...
— Co ja mam wiedzieć? — odburknął chudy człeczyna.
— Czy myśmy co zawinili?
— Milcz! — krzyknął dozorca, i mały człeczyna skurczył się i zamilkł.
— Co tu się dzieje? — pytał sam siebie Niechludow, wychodząc z korytarza, przeprowadzany setką ciekawych oczu, wyzierających z za drzwi cel i napotykanych po drodze aresztantów.
— Wy więzicie zupełnie niewinnych ludzi — przemówił Niechludow, gdy wyszli z korytarza.
— Co pan rozkaże z nimi zrobić? No, tylko, że oni kłamią. Posłuchać ich, wszyscy niewinni — prawił pomocnik dozorcy. — Ha, czasem, to i naprawdę nie wiedzieć za co siedzą.
— A ci niewinni?
— Ci, przypuszczam, że tak. Ale to, panie, naród zepsuty, rozpuszczony. Bez dyscypliny nic nie wskórasz. Są i tacy, co to bez kija nie przystępuj...
— Ot, wczoraj musieliśmy dwóch ukarać.
— Jak ukarać? — spytał Niechludow.
— Chłosta rózgami, wedle rozkazu...
— A przecież kara cielesna zniesiona.
— Dla pozbawionych wszelkich praw, nie.. Ci podlegają.
Niechludowowi przyszło na myśl to wszystko, co widział wczoraj, czekając w sieniach, i zrozumiał, że kara miała miejsce wtenczas, kiedy on czekał. I ogarnęło go z niezwykłą siłą dziwnie pomieszane uczucie ciekawości, niezrozumienia i moralnego, przechodzącego prawie w fizyczny ból ucisku, który i przedtem, ale nigdy z taką siłą, nie ogarnął całej jego istoty.
Nie słuchając dalej pomocnika nadzorcy i nie oglądając się po za siebie, wyszedł szybko z korytarza i skierował się w stronę biura. Nadzorca był w korytarzu, ale mocno czemś przejęty, zapomniał wezwać Bogoduchowską. Przypomniał sobie o tem dopiero wtedy, gdy Niechludow wszedł do biura.
— Zaraz poślę po nią, a pan niech chwilę zaczeka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.