Zeznanie Janiny Mamontowicz o zbrodniach popełnionych przez Niemców w rejonie ul. Płockiej w Warszawie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Zeznanie Janiny Mamontowicz o zbrodniach popełnionych przez Niemców w rejonie ul. Płockiej w Warszawie • Janina Józefa Mamontowicz
Zeznanie Janiny Mamontowicz o zbrodniach popełnionych przez Niemców w rejonie ul. Płockiej w Warszawie
Janina Józefa Mamontowicz

Nr 10

Sygn. 1100/z/V, k. 1069

Dnia 15.I.1946 r., w Warszawie p.o. SOS H. Wereńko, dOKBZN, przesłuchała niż. wym. świadka. Świadek: JANINA JÓZEFA MAMONTOWICZ z d. Rybicka, lat 26, zam. w Warszawie, ul. Wolska 59, m. 9.

Wybuch powstania warszawskiego 1944 r. zastał mnie w mieszkaniu rodziców przy ulicy Płockiej nr 23 w Warszawie. Od początku powstania na terenie naszego domu powstańców nie było i nikt do Niemców nie strzelał.

W dniu 5.VIII.1944 r. wpadł do naszego domu oddział około 6 uzbrojonych żołnierzy niemieckich (formacji nie rozpoznałam) rzucając granaty do mieszkań i wołając, by mieszkańcy wychodzili (raus). Wyszłam prowadząc swoich dwóch synków, Zygmunta lat 9 i Tadeusza lat 6, razem z rodzicami Józefem i Salomeą Rybickimi, siostrą Eugenią Rybicką, lat 19. Na podwórzu znalazłam się w grupie mieszkańców naszego domu liczącej około 70 osób: byli tam rodzina Skowrońskich, złożona z 7 osób, rodzina Paduchów: małżonkowie Józef i Rozalia z synem Wojciechem lat 5, Józefa Małosz z synami Januszem lat 7, Wiesławem lat 5, Wojciechowska z córką Krystyną, Magnuszak z synem Robertem, małż. Paproccy, Gustman z synem Czesławem, małż. Fil z synem, małżonkowie Śmigielscy z córką lat 7, Kołasz z synem lat 23 i córką lat 19, małżonkowie Bułyga, Cebelowa z córką Marią, Filipiak z córeczką Hanną, Strau z córką i jej narzeczonym, małżonkowie Majewscy, małżonkowie Janiccy z 2-giem dzieci, małżonkowie Żurek, Łagadowa, Szostkiewiczowa z córką i synem. Prócz zapodanych mogło być jeszcze kilka osób, których nie znałam.

Żołnierze wpędzili naszą grupę pomiędzy mieszkaniem dozorczyni a trzepakiem otaczając ją dookoła, ograbili nas z kosztowności. Na środku podwórka ustawili karabin maszynowy, dali do nas salwę. Kule szły w kierunku od trzepaka do mieszkania dozorczyni. Stałam blisko wejścia do mieszkania dozorczyni, cofnęłam się więc razem z dziećmi do sieni i upadłam, nie będąc ranną. Gdy strzały seryjne umilkły, posłyszałam pojedyncze strzały z pistoletu.

Zobaczyłam, iż żołnierze chodzą pomiędzy zwłokami dobijając z pistoletu lub kolbą karabinu żyjących jeszcze, którzy poruszali się lub jęczeli. Syn mój Zygmunt musiał się poruszyć, ponieważ, już odchodząc od miejsca, gdzie leżeliśmy, żołnierz niemiecki strzelił mu dwa razy w skroń, po czym syn mój skonał.

Żołnierze granatami podpalili nasz dom, a także mieszkanie dozorczyni, i odeszli. Dom, gdzie leżałam, palił się, a ogień przenosił się na zwłoki, których ubranie zaczęło się tlić.

Zaraz po odejściu żołnierzy podniosłam się razem z synem Tadeuszem, który także żył i nie był ranny. Spomiędzy trupów wstali także: moja siostra Eugenia Rybicka, Longina Kołacz, Stanisław Biernacki. Została pomiędzy zwłokami córka dozorczyni Irena Szostkiewicz, ciężko ranna, niezdolna do ucieczki. W grupie ocalałych po egzekucji przeszłam na II piętro naszego domu nr 23 przy ulicy Płockiej. Znajdowało się tam w pewnej łazience okno wychodzące na teren sąsiedniej posesji fabryki makaronów i cykorii, mieszczącej się przy ulicy Wolskiej nr 60. Wyskoczyłam oknem pierwsza prosząc siostrę, by mi wyrzuciła dziecko. Jednakże siostra zdenerwowana przeżyciami wyskoczyła sama, a za nią Kołaczówna i Biernacki, zostawili mego synka, który pomimo nawoływań wyskoczyć nie chciał i pozostał sam w płonącym domu.

Słysząc krzyki Niemców, nie mogłam powrócić po dziecko i udałam się w głąb fabryki za siostrą i Kołaczówną. Dochodząc do rogu posłyszałam głosy niemieckie i głos siostry „proszę mi darować życie, ja nic nie jestem winna”. Dotychczas siostra i Kołaczówna nie odnalazły się i nie ma o nich żadnych wiadomości. W chwili gdy usłyszałam, iż Niemcy ujęli siostrę i Kołaczównę, cofnęłam się do domu nr 27 przy ul. Płockiej, kryjąc się w ubikacji. Doczekałam nocy, a potem przeszłam do piwnic domu przy ulicy Płockiej nr 25, gdzie zastałam ukrywającą się grupę ludności cywilnej.

Po tygodniu ujęli nas żołnierze niemieccy i przeprowadzili do kościoła św. Wojciecha na Woli, skąd wywieziono nas do obozu przejściowego w Pruszkowie. Przebywając w piwnicy domu przy ulicy Płockiej nr 25 dowiedziałam się od ukrywających się razem ze mną mieszkańców tego domu Jana Msznera, Uzdowskiego, Kolczyńskiego, Władysława Peca, Kiewica, Mieczysława Tulika i innych (adresów obecnych ich nie znam), [że] w dniu 5.VIII.1944 r. odbyła się masowa egzekucja ludności cywilnej na terenie fabryki makaronów przy ulicy Wolskiej nr 60. Miało tam zginąć około 3000 osób. Rajzówna, mieszkanka domu przy ulicy Płockiej nr 25, opowiadała mi, iż część mieszkańców tego domu żołnierze niemieccy rozstrzelali na podwórzu domu nr 23, część na podwórzu domu nr 27 przy ulicy Płockiej.

Po powrocie do Warszawy w lutym 1945 r. widziałam na podwórzu domu przy ul. Płockiej nr 23 w miejscu, gdzie odbyła się egzekucja, grupy, w której ja byłam, ślady paleniska oraz nie dopalone ludzkie szczątki. Rozpoznałam wśród szczątków członki i kawałki ubrań mieszkańców naszego domu, zatem w tym miejscu musiano palić ich zwłoki. Nieco dalej pod ścianą domu nr 23 znajdowało się inne palenisko oraz szczątki zwłok, pośród których, jak słyszałam, mieszkańcy domu nr 25 rozpoznali drobiazgi swoich najbliższych. W tym miejscu musiały być spalone zwłoki mieszkańców domu nr 25 rozstrzelanych na podwórzu naszego domu. Obecnie szczątki są ubrane[1] i pochowane we wspólnym grobie w ogrodzie przylegającym do fabryki makaronów.

Na tym protokół zakończono i odczytano.

(–) Janina Mamontowicz

Członek Okręgowej Komisji
p.o. Sędzia
(–) H. Wereńko





  1. Zabrane – omyłka w oryginale – red.






Ten tekst nie jest objęty majątkowymi prawami autorskimi lub prawa te wygasły. Jest zatem w domenie publicznej. Więcej informacji na stronie dyskusji.