Zeznanie Władysława Peca o zbrodniach popełnionych przez Niemców w fabryce makaronów i sztucznej kawy „Bramenco” przy ul. Wolskiej w Warszawie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Zeznanie Władysława Peca o zbrodniach popełnionych przez Niemców w fabryce makaronów i sztucznej kawy „Bramenco” przy ul. Wolskiej w Warszawie • Władysław Pec
Zeznanie Władysława Peca o zbrodniach popełnionych przez Niemców w fabryce makaronów i sztucznej kawy „Bramenco” przy ul. Wolskiej w Warszawie
Władysław Pec

Nr 8

Sygn. 1100/z/V, k. 1067

Dnia 29.IV.1947 r. w Warszawie COKBZN H. Wereńko przesłuchała niż. wym. świadka. Świadek: WŁADYSŁAW PEC, ur. 23.I.1900 r., kontroler MZK, zam. w Warszawie, ul. Płocka 31.

W czasie powstania warszawskiego 1944 r. mieszkałem w Warszawie przy ul. Płockiej nr 25. W dniu 2 sierpnia 1944 r. bardzo rano na rogu ul. Wolskiej i Płockiej ludność na rozkaz powstańców wzniosła dużą barykadę. Już około godz. 11-ej wyjechały czołgi niemieckie z ul. Bema, atakując barykadę. Następnie obsługa czołgów w ubraniach lotniczych wypędziła wszystkich mężczyzn z dużego narożnego domu przy ul. Płockiej i Wolskiej i pogoniła ich do rozbierania barykady na rogu ul. Wolskiej i Płockiej, a później do dalszych barykad przy ul. Chłodnej i Żelaznej. W grupie tej był zabrany Teofil Dleopolczyk zam. w Warszawie, ul. Płocka nr 31.

W dniu 3 sierpnia 1944 r. rano wpadły na ul. Płocką oddziały żandarmerii i Kałmuków. Z domów nr 23, 25, 31 przy ul. Płockiej wypędziły mężczyzn zabierając ich do rozbierania barykad, kobiety z dziećmi pogoniły do kościoła św. Wojciecha. Nie wszyscy wtedy wyszli, ja np. zdołałem się ukryć. Kobiety w kościele nie były strzeżone i przeważnie powróciły do domów wieczorem. Na ul. Płockiej zajął pozycję oddział Wehrmachtu, który pozostał do dnia 4 sierpnia 1944 r. do godz. 10-ej. Przed odejściem żołnierze wypędzali ludzi do kościoła św. Wojciecha, lecz nie robili tego energicznie.

O godz. 10-ej oddziały Wehrmachtu wycofały się, a na ul. Płocką wkroczyły ponownie oddziały żandarmerii i Kałmuków. Dały się słyszeć wszędzie wołania „raus”, po czym serie z rozpylaczy. Ja przebywałem w piwnicy domu przy ul. Płockiej nr 25 i orientując się, iż w domach nr 25, 23 i 31 odbywają się masowe egzekucje, zdołałem uciec do fabryki makaronów przy ul. Wolskiej nr 60 dzięki temu, iż fabryka przylegała do naszego domu. W piwnicy fabryki makaronów zastałem zwarty tłum ludności cywilnej, w większości kobiet i dzieci.

W dniu 5 sierpnia 1944 r. około godz. 12-ej Niemcy podpalili fabrykę makaronów, zaczęło w piwnicy robić się zbyt gorąco, ludność cywilna wyszła w liczbie 57 mężczyzn i nieco więcej kobiet z dziećmi. Ja i 10 mężczyzn ukryliśmy się jeszcze w piwnicy, po chwili jednak żandarmi przeszukujący piwnicę wykryli nas przy pomocy psa i wyciągnęli na podwórze. Zobaczyłem stojący na środku podwórza tłum, do którego Niemcy myszkujący po terenie doprowadzili schwytanych kryjących się ludzi. Koło bramy stał na nóżkach karabin maszynowy. Dowodzący oddziałem oficer żandarmerii kazał rozdzielić mężczyzn i kobiety. Nadszedł starszy rangą oficer żandarmerii i przez 10 minut naradzał się z oficerem dowodzącym grupą, po czym kazano kobietom wyjść na ul. Wolską i iść do kościoła św. Wojciecha.

Moja żona, która wyszła w dniu 4 sierpnia 1944 r. przed godz. 10:30 na rozkaz Wehrmachtu do kościoła św. Wojciecha (dzięki czemu ocalała), przebywała w tym czasie w kościele. Wiem od niej, iż grupa kobiet z fabryki makaronów do kościoła św. Wojciecha nie doszła i nikt z tej grupy dotąd się nie odnalazł. Od Polaków zatrudnionych przez Gestapo przy paleniu zwłok na Woli dowiedziałem się, iż grupa kobiet i dzieci z fabryki makaronów (ponad 60 osób) została rozstrzelana tego samego dnia naprzeciwko kościoła św. Wojciecha na placu, w miejscu gdzie obecnie stoi krzyż.

Po odejściu kobiet z podwórza nam mężczyznom kazano stanąć pod parkanem murowanym z rękoma podniesionymi do góry, potem nastąpiły salwy z karabinu maszynowego. Strzelający celował w głowę. Otrzymałem postrzał w prawą rękę w okolicy kostki. Świadek okazał, iż na prawej ręce od strony dłoni długości około 15 cm posiada bliznę, szerokości do 5 cm. Zalała mnie krew z podniesionej ręki i upadłem. Gdy salwy i jęki ucichły, usłyszałem pojedyncze strzały. Żandarmi chodzili pomiędzy trupami, trącali leżących nogą, sprawdzając, czy kto jeszcze żyje, po czym dobijali pojedynczymi strzałami. Plac był otoczony żandarmami, egzekucję dokonywało około 6 żandarmów, z których jeden obsługiwał karabin maszynowy.

Po pewnym czasie leżąc z twarzą zakrytą okrwawioną ręką usłyszałem gwar od strony ulicy, potem salwy, jęki, błagania o litość i pojedyncze strzały. Zorientowałem się, iż przybyła nowa grupa do rozstrzelania. Potem przyprowadzono jeszcze pięć razy grupy do rozstrzelania, przywaliły mnie dwa trupy. Egzekucja trwała do godz. 18-ej z przerwami na dobijanie i doprowadzenie coraz nowych grup. Leżąc przykryty własną ręką i trupami nie zorientowałem się, skąd przyprowadzono nowe ofiary. Z ilości strzałów sądzę, iż doprowadzono za każdym razem nie mniej niż 25 osób.

Leżałem pod trupami bez ruchu (bojąc się dobicia) aż do godz. 12-ej w nocy. Potem, ze względu na to, iż panowała cisza, wyczołgałem się z fabryki makaronów do domu przy ul. Płockiej nr 25, który stał w płomieniach. Czołgając się widziałem, iż w miejscu egzekucji są tylko zwłoki mężczyzn. Razem wtedy ze mną ocalał młody chłopak Szymański, który obecnie mieszka gdzieś na Woli. Szymański nie był ranny, ocalił go niski wzrost, wobec tego, iż żandarm mierzył w głowę.

Nazajutrz zobaczyłem na podwórzu naszego domu, że leżało 4 czy 5 zwłok lokatorów domu. Pozostali zostali rozstrzelani na placu przed domem nr 23 razem z lokatorami domu nr 23. W dniu 6 i 7 sierpnia 1944 r. kolumna robotników z ul. Sokołowskiej uprzątała zwłoki z ul. Płockiej i fabryki makaronów paląc je na terenie fabryki makaronów, potem słyszałem, iż z tego terenu znieśli około 4000 zwłok.

Ukrywałem się z kilku mężczyznami (którym udało się umknąć z egzekucji) na ul. Płockiej aż do 12 września 1944 r., kiedy z powodu braku wody byliśmy zmuszeni wyjść na ulicę, wtedy ujęli nas Niemcy, odprowadzili do kościoła św. Wojciecha, skąd odesłano nas do obozu przejściowego w Pruszkowie.

(–) Wł. Pec

Członek Okręgowej Komisji
p.o. Sędzia
(–) H. Wereńko



Ten tekst nie jest objęty majątkowymi prawami autorskimi lub prawa te wygasły. Jest zatem w domenie publicznej. Więcej informacji na stronie dyskusji.