Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XXX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXX.

Wiktor za przybyłymi drzwi zamknął.
Małgorzata postąpiła ku szwagrowi.
— Panie Paskalu Lantier — rzekła głosem ostrym jak nóż stalowy świeżo wyostrzony — otóż jesteśmy razem, mordercy i część ofiar... Wy nas wysłuchacie, a my wam pozostawimy wydanie sądu na samych siebie... Bez frazesów, bez ogródek, fakta, tylko fakta!
„Obadwaj chcieliście zabić moją córkę.... Dwa razy cudem tylko uniknęła ona śmierci...
„Zamordowaliście biedną Urszulę, która nad nią czuwała.
„Usiłowaliście otruć panią Izabellę...
„Jeżeli was sprawiedliwość ludzka dostanie w swoje ręce, to czeka was śmierć, śmierć hańbiąca, rusztowanie, bo aż nadto dobrze wiem, że ani jeden sędzia przysięgły nie przypuściłby dla was okoliczności łagodzących...
„Moja córka kocha twego syna... jej najsłodszem marzeniem jest zostać z nim połączoną, ale Paweł odmówiłby jej nadania nazwiska krwawego, hańbiącego, nazwiska tego, co był gilotynowany...
„Twój syn, człowiek natury najprostszej, serce najczystsze, dusza jaknajuczciwszą, nie może być odpowiedzialnym za twoje zbrodnie i nie powinien znosić ich następstw...
„Osądź więc sam, jeszcze raz powtarzam, i zdecyduj co ci pozostaje uczynić...
„Co się tyczy ciebie — dodała Małgorzata zwracając się do Leopolda — ty poniesiesz karę, jaką na siebie wyrzecze twój krewny i wspólnik.
Paskal i jego brat stryjeczny drżeli.
Z kolei zbliżyła się Renata.
— Kocham Pawła nad wszystko w świecie... — rzekła — ale dla niego honor więcej znaczy niż miłość, i hańba wydaje mu się straszniejszą od śmierci... Przyznaję, że nie będę w stanie ocalić go od rozpaczy, jeżeli pan staniesz na rusztowaniu. On sobie życie odbierze... Ty, coś dotychczas nie znał litości, czyż się nie ulitujesz nad swoim synem? Osądź się więc sam i wydaj wyrok...
Honoryna ze zmarszczonemi brwiami, z błyszczącym wzrokiem przy bladém obliczu, postąpiła parę kroków ku nędznikom i rzekła zwolna:
— Wszystkie, jakie tylko można zadać męczarnie kobiecie, młodemu dziewczęciu, ja przeniosłam przez was... Aby skraść mi majątek, zamierzaliście nazwisko moje wystawić pod pręgierzem ojcobójców! Spokojnem okiem i z uśmiechem na ustach, bylibyście patrzyli jak spada moja głowa!... Dzięki twojemu synowi, światło zabłysło, ale choć jestem zrehabilitowaną, ileż ludzi będzie mnie miało za winną, aż do ostatniej chwili mego życia!... Tylko kat mógłby mnie pomścić odpowiednio, aby was wydać w jego ręce, dosyć jednego słowa... A jednak! ja zamilczę, byleby tylko Paweł i Renata byli szczęśliwi, jeżeli sami wydacie wyrok i sami go wykonacie... Osądźcie się więc sami...
Po, tych słowach nastąpiła chwila głębokiego milczenia, poczem Małgorzata przemówiła znowu:
— Dajemy wam godzinę czasu do powzięcia po» stanowienia...Jeżeli za godzinę wasze uśpione od tak dawna sumienie się nie przebudzi, więzienie w Troyes otworzy się na wasze przyjęcie i dostaniecie się w ręce sprawiedliwości ludzkiej, oczekując na boską...
I zwracając się do Wiktora i Ryszarda Beralle, Małgorzata dodała:
— Wam, panowie, ci zbrodniarze oświadczą na jaką skazali się karę.
Poczem wziąwszy Renatę za rękę, wyprowadziła ją w towarzystwie Honoryny.
Ryszard zamknął drzwi.
Leopold i Paskal z wzrokiem przygasłym z głową opadłą na piersi, wyglądali jak ogłuszeni uderzeniem obucha.
Podmajstrzy i jego brat rozwiązali im ręce.
Drżące usta Paskala powtarzały po cichu z idyotyczną wytrwałością. ten jedyny wyraz:
— Rusztowanie...
— Rusztowanie, zgoda! — zawołał nagle zbieg z więzienia. — Ja sam siebie wyrokować nie będę...
— Przepraszam... — odpowiedział Wiktor ze spokojem — uczynisz to, albo gorzej dla ciebie...
— A1e czyż pan nie rozumiesz, czego chcą te trzy kobiety...
— I owszem, doskonale rozumiem...
— One nas skazały na samobójstwo — rzekł Paskal opanowany nagle przez gorączkę...
— A więc — rzekł podmajstrzy — samobójstwo zawsze jest lepsze, jak mi się zdaje, od rusztowania. Unika się sądu i przysięgłych... widoku maszyny... toalety... krzyków tłumu i mnóstwa innych rzeczy.
— To prawda.. — odparł Paskal. — A ponieważ potrzeba umrzeć, niechaj to będzie natychmiast...
Przedsiębiorca przyszedł do siebie.
Podszedł, a raczej poskoczył ku Leopoldowi, i chwytając go za ręce, zawołał:
— Ja umrę i ty umrzesz ze mną, słyszysz! ze mną. Ty mój zły duch! ty coś mnie namówił do zbrodni i popchnął w przepaść!... ze mną... ze mną... Wołałbym cię zadusić własnemi rękami, niż zostawić przy życiu...
Mówiąc to cośmy przytoczyli, Paskal ściskał jak w kleszczach, ręce swego krewnego.
Ten ostatni nie bez trudności zdołał się wyrwać, i z błędnym spojrzeniem wstrząsany konwulsyjnem drżeniem, schronił się w róg pokoju.
— Noża! noża!... — powtarzał Paskal nieprzytomny. — Dawajcie mi noża, niech go zabiję!
— Siadaj przy stole — wyrzekł rozkazująco Wiktor — i pisz co ci podyktuję...
Onieśmielony spojrzeniem podmajstrzego, Paskal usłuchał jak dziki zwierz ulegający pogromcy.
Usiadł przy wskazanym sobie stole na którym leżał papier, atrament i pióro.
— Czyś gotów? — zapytał Beralle.
— Jestem gotów... dyktuj...
— To będzie krótkie...
Podmajstrzy przez sekundę się zastanowił i podyktował:
„Nie oskarżajcie nikogo o zbrodnię. Zycie dla nas było niemoźliwem; szukamy ucieczki w śmierci.“
— Napisz datę dzisiejszą, w Troyes — mówił dalej Wiktor — podpiszcie... podpiszcie obadwa.
Paskal przed chwilą tak zupełnie zgnębiony, nakreślił swoje nazwisko prawie pewną ręką.
Leopold przyglądał się tej scenie niepodobnej do opisania, lecz łatwej do pojęcia.
— Teraz, ty... — rzekł Ryszard biorąc pióro od Paskala.
— Ja nigdy tego nie podpiszę! — zawołał łotr, chrypiący z przestrachu. — Nigdy! nigdy! nigdy! Ja nie chcę umierać!...
— Podpiszesz! — zawołał Paskal rzucając się znowu ku niemu. — Podpiszesz tak samo jak ja podpisałem i umrzemy razem.
— Nie! nie! nie!... sto razy nie!...
Przedsiębiorcy oczy wyszły z oprawy, a na ustach ukazała się piana jak u epileptyka.
— Podpiszesz! — powtórzył chwytając swego krewnego za barki i popychając go z nieprzepartą mocą ku stołowi. — Ja ci powiadam że podpiszesz!
I zmusił go ażeby usiadł.
— Na co się opierać? — rzekł z kolei Wiktor. — Lepiej się zgodzić dobrowolnie...
Paskal włożył pióro Leopoldowi w rękę i przytrzymał je gwałtownem przyciśnieniem, poczem położył mu rękę na stole.
Były więzień poznał że został zwyciężony i że nic w świecie nie było w stanie uchronić go od kary.
Podpisał.
— Teraz mi dajcie rewolwer... — odezwał się przedsiębierca. — Strzelę mu w łeb, a potem sobie roztrzaskam głowę...
— Nie — odpowiedział Wiktor — nie od broni... — Od czego innego musicie umrzeć...
— Od czegóż?
— Od tego...
I podmajstrzy wydobywając z kieszeni puszkę kryształową, skradzioną przez Leopolda w gabinecie hrabiego de Terrys, postawił ją na stole.
Obadwaj bandyci mimowolnie nagle się cofnęli.
— Nie... — wyjąkali z przestrachem czując, że im włosy powstają na głowie. — Nie... nie... nie tak...
— A jednak tak być musi! — odpowiedział Wiktor naciskając sprężynę i otwierając puszkę.
Ryszard wziął karafkę z wodą i dwie szklanki.
Postawił je obok puszki kryształowej.
Wiktor rzekł do niego:
— Nalej szklanki.
Młodzieniec usłuchał.
Wtedy podmajstrzy wziął dwie szczypty proszku indyjskiego i wrzucił do każdej szklanki.
Leopold i Paskal na pół bezwładni z przestrachu nie mogli już ustać na nogach.
— Pijcie! — wskazał. Wiktor.
Ani jeden ani drugi nie odpowiedział; nawet zdawało się że nie słyszeli.
Podmajstrzy powtórzył.
— Pijcie! Jeżeli za minutę szklanki nie zostaną wypróżnione, mój brat pójdzie po agentów policyjnych, aby was odprowadzili do więzienia.
Zdawało, się, że ta pogróżka zgalwanizowała nędzników.
Chwiejącym krokiem zbliżyli się do stołu, każdy wziął drżącą ręką szklankę i wypił.
Skutek trucizny był straszliwy.
Zanim upłynęło trzy sekundy, pierwsze symptomata objawiły się ze straszliwą siłą.
Zaczęły się konwulsye.
— Paskal i Leopold wsparli się jeden na drugim, aby się podtrzymać i obadwa upadli na podłogę.
Wtedy podmajstrzy i brat jego zostali świadka» mi najobrzydliwszego widoku.
Dwa ciała wykrzywione i skurczone jak gdyby pod wpływem tetanosa, wiły się i plątały razem z głuchym odgłosem tłuczonych mięśni i łamanych kości.
— Pójdźmy... pójdźmy... — rzekł Wiktor do Ryszarda odwracając głowę. — Zasłużona to kara, ale straszliwa...
Bracia biedzi i ze ściśnioną piersią wyszli z pokoju zamykając drzwi za sobą.
Śmierć prowadziła dalej swoje dzieło.
Lantierowie wydając chrapliwie ostatnie tchnienie, szarpali się i kąsali jak psy wściekłe.
Ostatnie konwulsye ich konania, przewyższały swoją grozą wszystko, co tylko wyobraźnia może sobie przedstawić, poczem rzuty ciągle złączonych z sobą ciał osłabły, a wkrótce zupełnie ustały.
Nadeszła śmierć.
Rusztowanie straciło swoją zdobycz.
Podczas gdy w Hotelu Prefektury działy się te wypadki, Małgorzata, Renata i Honoryna wchodziły do oberży przy dworcu do małego pokoiku, w którym się znajdo wał Paweł z Izabellą, która powróciła z Paryża.
Ujrzawszy wchodzące, student padł przed niemi na kolana, kryjąc w dłoniach twarz zarumienioną ze wstydu.
— Łaski... — zawołał głosem przerywanym przez łkania. — Zlitujcie się nademną, nie róbcie mi wyrzutów.
— Pawle! — zawołała Renata wybuchając płaczem. — Drogi Pawle!...
Więcej nie mogła wymówić ani słowa.
Zbyt silne wzruszenie tłumiło jej głos w piersiach.
— Moje dziecię! — zawołała Małgorzata biegnąc do młodzieńca — dla czego prosisz o łaskę? Dlaczego domagasz się litości?
— Ach! moja ciotko, moja droga ciotko, ty wiesz wszystko, tobie nic nie jest tajnem, tobie co znasz ich zbrodnie i na mój wstyd patrzysz...
— W istocie, wiem o wszystkiem — odpowiedziała Małgorzata, zmuszając studenta aby powstał — wiem o twojem dziwnem i nigdy niezaprzeczonem poświęceniu... Wiem żeś ocalił Renatę i był jej opatrznością, żeś jak brat nad nią czuwał, żeś swoje życie dla niej narażał i nareszcie wiem że ją kochasz...
Renata dodała:
— Ja wiem, drogi Pawle, żeś najuczciwszy, najszlachetniejszy, najlepszy z ludzi... Ja wiem, że ciebie także kocham i nigdy kochać nie przestanę...
— Ja — rzekła z kolei panna de Terrys — ja wiem żem ci winną życie, wolność, cześć... Dziękuję ci i błogosławię. Czuję dla ciebie przywiązanie siostry... Proszę abyś mi chciał być bratem. Czy chcesz panie Pawle?
— Czy chcę? — zawołał student. — To Bogu wiadomo! Tylko że to jest niemożliwe! Ach! wy wszystkie trzy jesteście dobre, dobre jak anioły i macie dla mnie współczucie; ale syn człowieka który poniesie swoją głowę na rusztowanie, nie może dać kobiecie nazwiska splamionego krwią i błotem... nie ma prawa mieć przyjaciół... powinien umrzeć...
— Powinien żyć — zawołał Wiktor wchodząc do pokoju. — Powinien żyć dla tych co go kochają, wydrzeć z przeszłości złowrogą kartę, nieznaną nikomu i wziąść żałobę po tych co już nie żyją...
— Wziąść żałobę!... — powtórzył Paweł ze ściśnionem sercem. — Co mówisz, Wiktorze?
— Prawdę...
— Więc mój ojciec...
— Sam się osądził, skazał i wykonał wyrok, tak samo jak i zbieg z więzienia w Troyes...
Paweł padając na kolana, wzniósł w niebo oczy i ręce.
— Boże sprawiedliwości i dobroci — zawołał z wyrazem gorącej wiary — mój ojciec umarł... Jeżeli winy jego były wielkie, to pokuta była straszliwa... Przebacz mu!...
— Drogie dziecię — rzekła Małgorzata — wstań i uściskaj swoją żonę.
I dała znak Renacie aby się do niego zbliżyła.
Narzeczeni z płaczem rzucili się sobie w objęcia.


∗             ∗

W sześć miesięcy po opisanych przez nas wypadkach, obchodzono w jednym dniu w merostwie i w kościele Reuilly trzy małżeństwa, Pawła Lantier z Renatą Vallerand, oraz Wiktora i Ryszarda Beralle z dwiema ładnemi córkami państwa Baudu.
Te trzy wesela zebrały się przy wspólnej uczcie w restauracyi przy ulicy Saint-Mandé.
Mamyż potrzebę wspominać, że na niej znajdowała się Honoryna, jak równie pani Laurier, Zirza i Juliusz Verdier?
Student medycyny otrzymał dyplom na doktora i zapraszał na swoje blizkie wesele z Izabellą, gdyż żeni się ze studentką, która będzie poczciwą żoną, którą to pewność my w zupełności podzielamy.
Na ośm dni wprzódy Zenejda, popychadło ze sklepu koronek, dała się wykraść lichemu aktorowi z teatru Beaumarchais.
Obiecał jej że jej wyrobi debiut.
Ujrzymy ją niedługo w krótkiej spódniczce na scenie czwartego rzędu.
Na cmentarzu w Troyes podwójny kamień grobowy nosi nazwisko „Lantier“ bez żadnych innych szczegółów.
Pod témi kamieniami spoczywają dwaj krewni, których samobójstwo sprawiło niewiele hałasu, dzięki względności prokuratora Rzeczypospolitej.
Paweł zwrócił Honorynie milion, który Paskal był jej winien.
Żyje szczęśliwy z żoną, którą uwielbia, i ciotką która została jego matką.
I słusznie.
Zbyt drogo zapłacił on za szczęście, aby je mieć zupełnem i trwałem.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.