Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XVIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVIII.

Obiedwie wysiadły z powozu i weszły do sieni.
— Czy pan Paweł Lantier jest w domu? — zapytała Małgorzata odźwiernego.
— Nie ma, proszę pani...
— Ale pewno niedługo wróci?
— Dziś, nie...
— Czy to napewno?
— Jaknajpewniej... Pani Lantier dzisiaj wyjechał w drogę...
Pani Bertin uczuła bolesne ściśnienie serca.
— M drogę!...— powtórzyła.
— Tak pani... i przed chwilą odebrałam dla niego depeszę, być może bardzo pilną, którą będę mu mógł wręczyć dopiero po powrocie.
— A nie wiadomo przynajmniej, czy jego podróż potrwa długo? — rzekła wdowa.
— Nie zdaje mi się, proszę pani. Pojechał do Troyes, a jego powrót nastąpi pewno razem z powrotem panny Renaty.
Usłyszawszy to imię Małgorzata zadrżała; całą jej istotą ogarnęło nieopisane wzruszenie.
— Renata! — zawołała. — Pan wymówiłeś imię Renaty?
— Tak jest, pani... panny Renaty... Ładnej i młodej panienki... którą ocalił od śmierci... którą pielęgnował... wyleczył... którą ma zaślubić i która dziś rano wyjechała za interesem familijnym...
— O! to ona... to pewno ona... — mówiła dalej biedna matka. — Nie mogę wątpić że to ona... I dziś rano wyjechała z Paryża?
— Tak, pani...
— Sama?.
— O! nie, proszę pani... Pan Paweł nie mogąc jej towarzyszyć, oddał ją pod opiekę jednego ze swoich przyjaciół.
— Dokądże pojechała?
— Nie wiem, proszę pani...
— A kiedy ma wrócić?. — Może jutro rano...
— Mój Boże!... mój Boże!... — wyrzekła Małgorzata z głębokiem zniechęceniem. Czekać... jeszcze czekać... wiedzieć że żyje... że mogłabym ją widzieć... uścisnąć w swoich objęciach... i czekać!... Jaka męczarnia!...
Otarła łzy spływające po twarzy i mówiła dalej:
— Ta depesza, którą pan otrzymałeś dla pana Pawła Lańtier, to może od Renaty... Czy by nie można jej otworzyć i dowiedzieć się...
Odźwierny przybrał minę obrażonej, godności.
— Otworzyć kopertę! — odparł. — Czy pani może o tem pomyśleć?...
— To prawda... masz pan słuszność... jestem szalona.
— Jedna tylko osoba mogłaby sobie pozwolić to uczynić...
— Jedna osoba?... — powtórzyła Małgorzata niespokojnie.
— Tak... pani jednego z przyjaciół pana Pawła, upoważniona przezeń pod tym względem... pani Izabela.
— No! to biegnij poszukać tej pani... błagam pana... ja hojnie za to wynagrodzę... tylko prędko...
— Z całego serca pragnąłbym pani zadosyć uczynić. Ale pani Izabeli nie ma.
— Nie ma! i jej także! — szepnęła biedna kobieta zgnieciona temi następującemi po sobie ciosami. — No! wszystko mi się wymyka!... Ach! co za męczarnia!
— W tej właśnie chwili u drzwi sieni zabrzęczał dzwonek.
Odźwierny pociągnął za sznurek.
Jasnowłosa Zirza, blada jak trup i zaledwie mogąc się utrzymać na nogach, weszła do izby.
— Pani Izabella! — ujrzawszy ją zawołał odźwierny. — Na miłość boską jakżeś pani blada!... Co pani jest?
— Nic mi nie jest... — odpowiedziała Zirza. — Nie troszczcie się o mnie... Wszak Renata pojechała, czy tak?
Małgorzata i panna de Terrys czekały z największym niepokojem.
— Tak pani... pojechała dziś rano...
— Z Pawłem Lantier?
— Nie, pani.
— Boże! co pan mówisz?
— Ponieważ pan Paweł został na parę godzin zatrzymany w Paryżu, więc z panną Renatą pojechał pan Wiktor Beralle.
— A Paweł, gdzie on jest?
— Wyjechał dziś wieczorem do Troyes... Polecił mi o tém panią zawiadomić, dodając, że nie trzeba się tem wcale niepokoić i że jego podróż będzie i krótka...
— Nie niepokoić się — powtórzyła młoda kobieta z goryczą — gdy Renacie grozi niebezpieczeństwo!... gdy może ona w tej chwili już nie żyje!
Słowom tym odpowiedział wykrzyk podwójny, wydany przez Honorynę i Małgorzatę.
Pani Bertin skoczyła do Izabelli i zawołała:
— Renata w niebezpieczeństwie!... może nie żyje?
Jasnowłosa Zirza rzuciła na mówiącą osłupiałe spojrzenie i odpowiedziała:
— Tak jest, pani... Nędznik który się zasadził żeby ją zabić i który mnie chciał zgładzić w jej miejsce, zagraża jej życiu...
— Boże wszechmocny!... — rzekła Małgorzata, chwytając się rękami za głowę, z której, zdawało się, rozum ucieka. — To okropne!... ja szaleję!... Trzeba jechać i połączyć się z Renatą aby ją obronić... ocalić!... Czy pani wiesz gdzie ona się znajduje?
Zirza znowu spojrzała na panią Bertin i tym razem z widoczną nieufnością.
— Tak pani, wiem — odpowiedziała sucho.
— I pani mi powiesz?
— Nie pani... Renata ma dużo nieprzyjaciół... morderców kryjących się w cienia... a ja pani nie znam...
— Czyż mnie pani masz za nieprzyjaciółkę Renaty? Mnie? — zawołała Małgorzata ze łkaniem.
Zirza powtórzyła:
— Ja pani nie znam...
— Ja jestem jej matka!
Była to jak gdyby scena w teatrze.
Zirza drżała na calem ciele.
— Jej matką!... — wyjąkała. — Jej matką! Pani!
— Tak, ja, która cię błagam... Ja co cię na klęczkach zaklinam, abyś nie powiedziała, gdzie jest moje dziecię, abym je mogła ocalić, albo abym mogła razem z niem umrzeć... Zlituj się nad Renatą, zlituj się nademną!...
Pani Bertin tracąc w skutek łkań oddech, w istocie upadla do nóg Ziry i pochwyciła ją za ręce.
— Ach! wstań pani... wstań... — rzekła młoda kobieta przyciągając Małgorzatę do siebie i ściskając ją w swych objęciach. — Więc Renata odzyszcze matkę... matkę, której bezustannie wzywała... którą nieustannie kochała!... Och! jakże będzie szczęśliwa!
— Aby była szczęśliwą, potrzeba ażeby żyła! — przerwała panna de Terrys. — Otóż, powiedziałaś nam pani, że życiu jej zagraża niebezpieczeństwo. Nie bałamućmy... działajmy... Gdzie jest Renata?
— W Nogent-sur-Seine, u swego notaryusza.
— Więc trzeba jechać do Nogent?
— Tak!... a przynajmniej tak mi się zdaje.
— Jest tutaj telegram, oddany niedawno i adresowany do pana Pawła... Zdaje się, że pani służy prawo go otworzyć... Może w nim znajdziemy co pewnego.
Odźwierny podał depeszę.
Zirza rozdarła niebieską kopertę.
— Tak! — przeczytawszy zawołała z radością. — Od Renaty i Wiktora Beralle... Znajdują się w Nogent, zatrzymani chwilową nieobecnością notariusza..
— A gdzie się zatrzymali w Nogent? — zapytała Małgorzata.
— W hotelu Pod Łabędziem krzyżowym.
— A więc! — rzekła zrozpaczona matka — jeszcze dzisiejszej nocy będziemy w Nogent i przy boskiej pomocy przy będziemy na czas, aby ocalić moją córkę.
— Ja z panią pojadę... — rzekła Izabella. — — Ja mam pani powiedzieć wiele rzeczy...
— I ja także — rzekła Honoryna — nie opuszczę cię...
— Przyjmuję wasze poświęcenie.... Jedźcież więc obiedwie i prośmy Boga aby nas wspierał i opiekował się nami...
— Ale pan Paweł? — zapytała Zirza.
— On jest w Troyes — odpowiedziała Honoryna.
— A więc! Wiktor Beralle pojedzie do Troyes i odszuka go tam.
Trzy kobiety wyszły.
— Dokąd idziemy? — zapytała panna de Terrys.
— Do mnie, na ulicę Varennos, po pieniądze — odparła Małgorzata — a ztamtąd na kolej Wschodnią.
O dziewiątej minut czterdzieści wychodził pociąg.
Wdowa i jej dwie towarzyszki wsiadły do tego pociągu, który je powiózł do Nogent-sur-Seine dokąd ich wyprzedzimy.
Renata i Wiktor Beralle obiadowali każde w swoim pokoju.
Natychmiast, jak tylko służba hotelowa ukończyła sprzątanie i gdy nie było obawy o jakąbądź przeszkodę, córka Małgorzaty i podmajstrzy otworzyli drzwi komunikacyjne i zeszli się razem.
Wiktor znajdował szczególnem, że Paweł pozostawił bez odpowiedzi adresowany do siebie telegram.
Ale nie chcąc niepokoić dziewczęcia, zadziwienie swoje, pomieszane z pewną dozą niespokojności, krył w sobie.
Renata również zaniepokojona milczeniem narzeczonego, pierwsza rozpoczęła rozmowę w tym przedmiocie.
— Dla czego — Paweł nie odpowiedział? — zapytała.
— Nie wiem, lecz być może, że telegram mój zastanie, powróciwszy bardzo późno do domu.
— To prawda... — szepnęła Renata, uspokojona tem istotnie podobnem do prawdy tłumaczeniem.
— Nie licząc tego — mówił dalej Wiktor — że jeżeli jest swobodny, to bardzo być może, że udał się na kolej i niespodzianie tu przyjeżdża.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.