Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom pierwszy
Część pierwsza
Rozdział XXXI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXI.

Leopold zmęczony drogą z Viry-sur-Seine do Romilly pocichu położył się w łóżko i spał głęboko aż do rana.
Siódma biła gdy się obudził.
Zaledwie zaczynało dnieć.
Wyskoczył z łóżka, pobiegł do okna i z ciekawością podniósł roletę.
Naprzeciw niego znajdowało się więzienie i zakład naukowy pani Lhermitte, którego dwie najładniejsze wychowanki podały mu pomoc przy ucieczce.
— Sapristi! — mruknął nędznik z uśmiechem, — nie myślałem, że tak prędko dobrowolnie tutaj powrócę... Wreszcie jestem tu i muszę pozostać... — Zachowując wszelką ostrożność, wydobędę się z kłopotu... — Słuchając przez ścianę, obserwując przez okno, nie będę miał wiele potrzeby ukazywania się na ulicach... Potrafię ja wynaleźć pozór, aby moje zamknięcie się w pokoju nie dało się podejrzaném...
W sąsiednim pokoju dał się słyszéć ruch lekki.
— Pani Urszula wstaje... — pomyślał Leopold; — pewno wyjdzie... Baczność...
I ubrał się naprędce.
Ochmistrzyni nieboszczyk Valleranda w istocie wstała i kładła na siebie żałobne ubranie.
Lantier usiadł i słuchał jak się kręciła tu i owdzie.
Do drzwi dwudziestego trzeciego numeru zapukała służąca.
Urszula otworzyła.
— Czy pani będzie w hotelu jeść sniadanie? — zapytała służąca.
— Tak jest, ale tutaj.
— Pani jeść będzie sama?
— Nie... — Połóż dwa nakrycia.
Leopold nie tracił ani wyrazu z téj rozmowy.
Urszula mówiła daléj:
— Idę naprzeciwko, na pensyę pani Lhermitte. Potém załatwię sprawunki w mieście; ale to nie potrwa długo, można więc podać o jedenastéj.
— Śniadanie będzie gotowe...
— Pensya naprzeciwko... — szepnął zbieg — czyżby córka Roberta znajdowała się w tym domu, gdziem znalazł moje naiwne protektorki?... — To byłoby szczególne...
Otworzyły; się drzwi sąsiedniego pokoju.
Odgłos kroków rozległ się na korytarzu, a potém na schodach
Lantier na pół ubrany pobiegł do okna, które pomimo zimna otworzył i wychylił się za parapet, patrząc na bramę hotelu.
Ukazała się Urszula, przeszła przez ulicę i zadzwoniła do zakładu naukowego pani Lhermitte.
— W téj chwili, ktoś zlekka zapukał do drzwi dwudziestego drugiego numeru. Leopold zamknął okno i otworzył.
Wchodzący garson zapytał go o rozkazy.
— Jestem zmęczony i trochę niezdrów,.. — rzekł do niego podróżny. — Zjem więc śniadanie tutaj... — Zapal dobry ogień i przynieś mi gazety...
Opuśćmy na chwilę krewnego> zmarłego Valleranda, wyprzedźmy panią Sollier na pansyę, gdzie się znajdują Renata i jéj przyjaciółka Paulina Lambert, i rzućmy szybkie spojrzenie za siebie.
Po ucieczce Leopolda Lantier, o którym obecnie sądzono że utonął, sprawiedliwość, dla uspokojenia sumienia rozpoczęła ogółowe badanie1 u pani Lhermitte, pytając te pensyonarki, których pokoje lub sypialnie wychodziły na mury więzienia.
Renata i Paulina, badane tak samo jak i ich towarzyszki, oświadczyły, że w noc ucieczki nie słyszały żadnego podejrzanego hałasu.
Podejrzywać dwie młode panienki o wspólnictwo ze złoczyńcą byłoby rzeczą najśmieszniejszą i najnierozsądniejszą w świecie.
Urzędnicy nie nalegali i odeszli, ale od tego dnia Renata zwykle melancholiczna stała się jeszcze smutniejszą.
Na godzinę przed przybyciem Urszuli Sollier do zakładu, dziewczę wstawało z łóżka z pomięszaniem na twarzy.
Zaczerwienione powieki nosiły ślady świeżych łez.
Paulina się zaniepokoiła.
— Co tobie, moja najdroższa — zapytała swojej towarzyszki, obejmując ją rękoma z czułością.
Dziecię nie odpowiedziało.
Jéj przepełnione serce wezbrało; łzy znowu potoczyły się z jéj oczu, łkając, oparła głowę na ramieniu swojéj przyjaciółki, która coraz niespokojniejsza mówiła daléj:
— Wiesz, moja droga, że ty mnie przestraszasz... — Od dwóch dni zmieniasz się widocznie... Poznać cię nie można... — Dziś jesteś blada jak trup, sine obwódki okalają twoje piękne oczy... — Zkąd ta zmiana?... ta melancholia... te łzy?...
— Smutno mi... — szepnęła Renata.
— Czyś ty nie chora?
— Nie... — Ciało moje nie cierpi... dusza jest chora...
— Ależ każde cierpienie ma przyczynę, moja ty pieszczotko... Odkryj mi swoją...
— Pomyślisz żem szalona...
— Dla czego?
— Bo rozsądnie, nie byłabym w stanie wytłómaczyć ci swego zmartwienia... — Tu, wszyscy są dla mnie dobrzy, ty mnie kochasz... — Powinnabym czuć się szczęśliwą, a jednak nią nie jestem... — Czuję jakiś niepokój, mam jakieś przeczucia, które mnie dręczą... — Zdaje mi się, że nademną wisi jakieś wielkie nieszczęście i że mnie dosięgnie... Zdaje mi się, że się dowiem o jakiejś złéj nowinie.
Paulina znowu przyciągnęła Renatę do piersi, uściskała z podwójną czułością i odparła:
— No! tak, jesteś trochę szalona! — Ale to wszystko żarty! — Twoje niepokoje, przeczucia, są poprostu złudzeniem, jakie się trafiają w silnéj gorączce! Trzeba je prędko rozpędzić! — Cóż to za cierpienia pochodzące z obawy wymarzonych nieszczęść, jeżeli nie cierpienie urojone? — Na czém gruntują się twoje przeczucia? — Na niczém! — Nie masz żadnego powodu, abyś dzisiejszego poranka była smutniejszą niż zwykle...
— Mam jeden...
— Jaki?
— Miałam sen...
Sen mara Bóg wiara! powiada przysłowie, a przysłowia nigdy nie kłamią!...
— Renata potrząsła głową.
— Nie wierzę ci... — odrzekła, — byłam dotknięta zbyt boleśnie, wrażenie jest zbyt silne, zbyt żywe, zbyt trwałe, ażeby w niém nie miało być jakiejś prawdy... — Widziałam twarze zalane łzami... — trumnę otoczoną świecami... — Widziałam w trumnie swego opiekuna bladego, z zamkniętemi oczyma, a przy nim panią Urszulę klęczącą, ubraną czarno, płaczącą i modlącą się... — Paulino,... Paulino... jestem pewna, że pana Roberta spotkało jakieś nieszczęście....
Dziewczę mówiło gorączkowo a egzaltacya jéj widocznie się zwiększała.
— Kochana... droga moja, — rzekła do niéj przyjaciółka — zaklinam cię, uspokój się... To sen tylko!...
— Sen, o! nie!... — odparła Renata — było to ostrzeżenie napełniające moją duszę przestrachem. — Czekaj... — Jeszcze nie wiesz wszystkiego... — Obok Urszuli ukazała się druga kobiéta... — Na jéj widok serce moje dostało bicia a rysy jéj są tak obecne mojéj pamięci, że z łatwością poznałabym jéj twarz miłą i piękną... — I ona była ubrana, czarno i ona klęczała przy trumnie i zdawała się błagać zmarłego, gdyż wyciągała do niego złożone ręce... — Umarły nagle się podniósł w trumnie, otworzył zagasłe oczy poruszył blademi ustami i usłyszałam głos, wcale nie podobny do głosu ludzkiego i wyrzekł zwolna te słowa: — „Tak, Renata jest moją córką, ale ty jéj nigdy nie Ujrzysz!!...“
Paulina nie była zabobonną i w zwykłem życiu wcale w sny nie wierzyła.
Tymczasem na opowiadanie przyjaciółki dreszcz. przebiegł ją po ciele.
— Co ty mówisz? — zawołała. — Słyszałaś, że umarły wymówił twoje imię?
— Słyszałam wyrazy, którem ci powtórzyła dosłownie... — Wtedy nieznajoma wstała, wydała jęk głuchy, usiłowała iść, ale się potknęła i upadła na trumnę.
„Przebudziłam się...
„Byłam cała drżąca... — Zimny pot zwilżał mi czoło...
„Chciałam odpędzić wspomnienie tego snu strasznego, lecz to było dla mnie niepodobieństwem... — Nieustannie stała mi na oczach biedna kobiéta przy trupie mego opiekuna a ja ją nazywałam matką...
Renata zamilkła.
Paulina uległszy przez chwilę mimowolnemu, bardzo żywemu wzruszeniu, znowu się stała niedowierzającą.
— Mówiłam ci przed chwilą moja najdroższa, że sen mara, Bóg wiara... — odezwała się — i dowiodę ci, żem miała słuszność. — Gdyby twój opiekun pan Robert w istocie umarł, pani Urszula przyjechałaby tutaj z tą wiadomością i dziś nosiłabyś żałobę... widzisz, że to sen tylko, i że marzenia twoje nie mają sensu.
— Ach! chciałabym ci wierzyć! — Pozwól się przekonać, moja droga... Odpędź te ponure myśli i patrz w przyszłość z uśmiechem.
Uderzenie dzwonka zawiadomiło uczennice, że przyszła chwila opuszczenia sypialni i pokojów.
Renata otarła oczy i zeszła z Pauliną.
Spadły przez noc śnieg krył dziedziniec zakładu białym całunem — mróz był trzaskający.
Uczennice niebawem weszły do sal wykładowych.
Po śniadaniu rozpoczęły się lekcye i Renata nadaremnie usiłując odpędzić Wspomnienie snu, zajęła się robotą.
Powróćmy do Urszuli.
Drzwi pensy ona tu otworzyły się przed nią i odźwierna, która ją znała oddawna, zaprowadziła ją do salonu, gdzie pani Lhermitte przyjmowała osoby odwiedzające jéj wychowanki.
Tam musiała zaczekać, aż przełożona zostanie uprzedzoną o jéj rannéj wizycie.
Zresztą oczekiwanie jéj nie było długiém.
W pięć minut nadeszła pani Lhermitte.
— Witaj mi, kochana pani Urszulo, — zawołała. — Nasza kochana Renata, widząc cię, bardzo się ucieszy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.