Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom pierwszy
Część pierwsza
Rozdział XXVIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVIII.

— Czy pani im panią Sollier? — zapytał sędzia pokoju.
— Tak jest, panie... — odpowiedziała Urszula.
— Ochmistrzynią domu nieboszczyka Roberta Vallerand?
— Tak, panie.
— Pani wiesz jaki mnie tutaj powód sprowadza?...
— Zostałam o nim zawiadomioną przez sekretarza sądu pokoju.
— Na zlecenie prokutora Rzeczypospolizéj przystąpię do opieczętowania...
— Gotowa jestem wskazać panu wszystkie pokoje...
— Przedtém mam pani zadać niektóre pytania...
Urszula zadrżała lecz ukryła swoje wzruszenie i odrzekła:
— Jestem na rozkazy pana sędziego.
Jegomość w niebieskich okularach wydostał ze swego futrzanego palta książeczkę ołówek i zdawał się robić notatki co do rozkładu i umeblowania przedsionka, lecz jedynym celem tego wybiegu było uniknąć spojrzeń Urszuli, które się kilkakrotnie na nim zatrzymały.
Urzędnik rozpoczął badanie.
— Niewiadomo pani, — rzekł czy pan Vallerand nie zostawił testamentu, bądź tu, bądź u notaryusza?...
Zapytanie to było dla Urszuli kłopotliwém.
Nastąpiło to, co była przewidziała.
Trzeba było puścić się krętą drogą, która może nie była bez niebezpieczeństw.
Sędzia pokoju powtórzył swoje zapytanie.
— Nie wiem panie... — odpowiedziała pani Solliér.
Leopold Lantier, udając że nieprzestaje spisywać mebli, podwoił uwagę.
— Ona nie przestanie kłamać... — pomyślał, — wybornie! Tajemnica będzie dobrze strzeżona. Wyborny atut w mojéj grze!
— Tak więc — ciągnął sędzia daléj — pan Vallerand nie zwierzył ci się co do swoich zamiarów i ostatnich rozporządzeń?
— Nie... — pan Vallerand był dosyć skryty i jakkolwiek zaszczycał mnie swojém zaufaniem, nigdy mi nie wspominał o swoich interesach.
— Nareszcie, jak pani się zdaje, — czy on sporządził testament?
— Wątpię... — został przez śmierć zaskoczony znienacka.
— Czy pani znasz jego naturalnych spadkobierców?
— Nie panie.
— Jednak pani wiesz że miał siostrzeńca?
— Słyszałam o tém, ale nie od pana Vallerand.
— Zatém wuj i siostrzeniec nigdy się nie widywali?
— Nigdy.
— A jednak, to ten siostrzeniec odziedziczy wszystko, jeżeli, nie ma testamentu.
— Nie znam się na prawie.
— Według jednych majątek pana Vallerand był znaczny a według innych skromny... — Czy nie mogłabyś mi pani dać jakich objaśnień w tym względzie?...
— Nie panie...
— Ale przecie mieszkając u pana Vallerand i zarządzając jego domem, pani musisz wiedziéć, czy posiadał jakie znaczniejsze kapitały?...
— Pędziliśmy życie bardzo skromne, bez żadnéj wystawy. Zdaje mi się, że pan Robert nie był tak bogatym jak mówiono.
— Czy tu zostały jakie pieniądze?
— Gotówką kilkanaście tysięcy franków.
— A w papierach, obligacyach?...
— Nie wiem.
— Czy oprócz majątku Viry-sur-Seine posiadał on jeszcze jaką nieruchomość?
— Temu mogę z pewnością zaprzeczyć.
— Czy nie dał pani jakich zleceń w ostatniéj chwili?...
— Zlecił mi abym dała służącym gratyfikacyę nie oznaczając jéj wysokości.
— Czy pani się co należy?
— Nie.
— Śmierć pana Vallerand była prawie nagła?
— Tak jest, panie.... Nikt się nie spodziewał takiego nieszczęścia... Zrana tego smutnego dnia doktór Tallandier utrxymywał, że miał jeszcze kilka miesięcy życia.
— I, to w skutek wzruszenia spowodowanego przez jakieś odwiedziny śmierć nastąpiła?
— Tak jest, panie...
Leopold Lantier zaczął doznawać istotnego niepokoju.
Badanie, według niego ciągnęło się zbyt długo.
Wpadano na rozmowę o dawnéj kochance deputowanego, i o matce jego córki a to mogło doprowadzić do niepotrzebnych odkryć.
— Zdaje mi się, że osobą, któréj odwiedziny spowodowały ten nieszczęsny wypadek? — mówił znowu sędzia pokoju.
— Tak, panie.
— Kto była, ta damą?
— Nie znam jéj. — Nigdy jéj nie widziałam...
— Czyś pani tego pewna?
— Najzupełniéj.
— Żałuję mocno, że pani prawie o wszystkiém nic nie wiesz... — Teraz dokończę swego zadania... — Pewno przykładając lub zdejmując pieczęcie znajdziemy wyjaśnienia, których nam obecnie brak zupełny... — Proszę nas prowadzić...
Urszula nic nie odpowiedziawszy skłoniła się i skierowała do pokojów a sędzia rozpoczął swoją czynność.
Otworzono wiele szuflad, w których były klucze, ale ich nie przeglądano.
Jeden rzut oka wystarczał dla zdania sobie sprawy z tego co się w nich znajdowało, poczém przykładano pieczęcie.
Zbiegły więzień z łatwym do zrozumienia zajęciem śledził te formalności, które dla kogo innego wydawałyby się zbyt długiemi i nudnemi.
Dla niego zawierały one wiele wskazówek i błogosławił urzędnika, który mu dał możność widzenia i słyszenia wszystkiego.
Weszli do pokoju gdzie leżał zmarły.
Lantier rzucił ukradkowe spojrzenie na stolik, o którym słyszał mówiącego Roberta do Urszuli w chwili skonu.
— To tam, — pomyślał — znajduje się, albo przynajmniéj powinien się znajdować list pisany do notaryusza paryzkiego. Muszę miéć ten list nim zacznę działać...
Sędzia kończył swój protokół.
Urszula milcząc słuchała, zapytując się sama siebie, kto był ów człowiek w niebieskich okularach, który nie mówiąc ani słowa, szedł krok w krok za sądownikami.
Sędzia pokoju zbliżył się do stolika.
Klucze siedziały w zamkach.
Sędzia dotknął klucza do górnéj szuflady.
Leopold wlepił oczy w Urszulę.
— List został zabrany, pomyślał Lantier, — domyślałem się tego.
Otworzywszy kolejno wszystkie szuflady i przejrzawszy naprędce znajdujące się w nich papiéry, sędzia pokoju przyłożył na tasiemkach pieczęcie na tym meblu tak samo jak i na innych.
O piątéj wieczorem robota była skończona nie doprowadziwszy do żadnego odkrycia.
Pozostawało tylko podpisać protokół i wyznaczyć nadzorcę pieczęci.
Sędzia pokoju zwrócił się ku Urszuli Sollier.
— Co pani teraz zamyślasz zrobić z sobą?
Wyjadę do familii, proszę pana, po zapłaceniu służbie należnéj pensyi i gratyfikacyi udzielonéj przez mego biédnego pana.

— Iluż jest tych służących?
— Klaudyusz i jego żona, on lokaj, a ona kucharka i ogrodnik, będący zarazem stangretem...

— Zapewne oni mają zamiar ten dom opuścić?
— Zapewne, chybaby spadkobierca, ktokolwiek nim będzie, zgodził się zatrzymać ich w służbie... — Klaudyusz i jego żona zaofiarowali się pozostać w tym domu dopóty, dopóki interesa nie będą pokończone...
— Czy ten Klaudyusz oddawna znajduje się w służbie u pana Vallerand?
— Od pięciu lat.
— Zatém jest to człowiek uczciwy i zasługujący na zaufanie?
— Najzupełniej... — Odpowiadam za niego jak za siebie samą...
— Wyznaczę go zatém na nadzorcę rzeczy...
— Lepszego wyboru uczynić nie możną.
Wezwany natychmiast Klaudyusz przyjął propozycyę sędziego pokoju, został zapisany do protokółu i sądownicy oddalili się w towarzystwię człowieka w niebieskich; okularach.
Sędzią pokoju powracał z sekretarzem do Romilly w swoim powozie.
Zaproponował mniemanemu reporterowi paryzkiemu, że go z sobą zabierze.
Lantier podziękował, pod pozorem, że ma się wypytać o wiele innych jeszcze szczegółów i porobienia notat i rozłączył się z uprzejmymi urzędnikami.
Noc już oddawna zapadła.
Zbieg z Troyes zrobił kilka kroków, drogą, która oślizgła od kroków orszaku pogrzebowego, poczém stanął.
— Położenie jest jasnemu o tyle — rzekł sobie w myśli, — o ile noc ta jest ciemną... Gospodyni mając list do notaryusza pewno się uda do córeczki mego nieboszczyk a wujaszka i przedsięweźmie razem z nią, kroki zalecone przez niego.
„Punktem wyjścia działania, jakie przedsięwziąłem, jest list...
„Potrzeba mi tego listu, bez którego nic nie mogę począć...
„Aby go dostać muszę wiedzieć od A do Z, co przedsięweźmie pani Urszula; muszę więc dzień i nos pilnować zamku a ta robota nie jest wygodna, gdyż zamek nie ma w swoim sąsiedztwie żadnego budynku, w którem bym mógł znaleźć schronienie.
„Nie ma żadnego innego punktu obserwacyjnego, oprócz gościńca z zimnem sybirskiem, od którego mogłyby pomarznąć białe niedźwiedzie! — Ładny los! — Niepokoi mnie to... co teraz począć?...
„Gospodyni niedługo wyjedzie, ale kiedy? — dziś wieczór, w nocy czy też jutro rano?
„Dokąd się uda?
„Gdzie jest moja kuzynka z lewej ręki?
„Doprawdy to kłopot nie lada!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.