Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom pierwszy
Część pierwsza
Rozdział XXIV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIV.

Woźnica był akuratny.
Punkt o godzinie dziesiątéj powóz stał przed bramą hotelu, powożący zaś, czekając na rozkaz, grzał się w kącie przy ognisku kuchni.
Był to ten sam człowiek, który poprzedniego dnia woził Małgorzatę.
Powiedziano mu, że podróżna schodziła.
Wyszedł na dziedziniec i dopomagał pani Bertin wsiąść do starej karety, z korzyścią zastępującéj wczorajszą bryczkę.
— Dokąd pojedziemy, proszę pani? — zapytał.
— Do zamku Viry-sur-Seine.
Woźnica z zadziwieniem spojrzał na podróżną i pomyślał wsiadając na kozioł:
— Ta pani pewnie nie wie, że pan Vallerand umarł... a może to jest krewna, która przybywa po spadek... Ej, żeby to mnie się tak trafiło!...
Popędził konia, szybko przebył drogę i wjechał w zawsze otwartą bramę zamku.
Prawie wszystkie żaluzye od frontu były zamknięte.
Małgorzata wysiadła, przebyła stopnie perystylu, nacisnęła klamkę i weszła.
W chwili, gdy przestępowała próg przedsionka, ukazał się Klaudyusz, służący deputowanego, przychodzący z wnętrza.
Miał oczy czerwone, twarz jego wyrażała najgłębsze zmartwienie.
Wdowa, mocno zamyślona, nie dostrzegła tego szczegółu.
Pragnęła się dowiedziéć, czy po wczorajszéj wizycie, gospodyni dopuści ją do swego pana.
Trzeba dodać, że była zdecydowana przełamać zakaz i zobaczyć się z Robertem, chociażby miała stać się przyczyną skandalu.
— Co pani żąda? — rzekł Klaudyusz z ukłonem.
— Chciałabym się widziéć z gospodynią...
W tej chwili jest to niepodobieństwem... Pani Urszula pojechała do merostwa z oznajmieniem. Ale ja mogę pani służyć pod jéj niebytność AONG NAGT
— Chciałabym się zobaczyć z panem Vallerand.
Klaudyusz się cofnął.
— Zobaczyć z panem! wyjąkał stłumionym głosem.
— Tak jest.
— Pani musi być tutaj obca, skoro pani nie wie jakie się przytrafiło w tym domu nieszczęście...
Małgorzata zbladła i zaczęła drzeć.
— Nieszczęście!. zawołała — Tu się trafiło nieszczęście?
— Tak jest, pani... Wczoraj wieczorem ktoś był u pana... jakaś pani... miał on z tą panią straszną sprzeczkę i w skutek niéj...
— Boże! — zawołała wdowa tracąc prawie przytomność, — Boże!... boję się zrozumieć... Czy panu Vallerand gorzéj?... Czy nie grozi niebezpieczeństwo?
— Niestety! pani, mój biedny pan umarł...
— Umarł! powtórzyła Małgorzata chwiejąc się na nogach.
I z cicha dodała.
— Zabrał tajemnicę z sobą! niczego się nie dowiem! — Ale, nie, — mówiła daléj wytężając siły, on musiał gospodyni przekazać swoją ostatnią wolę... jéj musiał zlecić czuwanie nad moją córką... Muszę się widziéć z panią Urszulą!...
Te ostatnie wyrazy były wymówione głośno.
— Pani Urszula pojechała do merostwa dla spisania aktu zejścia, jak to miałem już honor pani powiedziéć, odparł służący. Z merostwa, ma się udać do Romilly zamówić karty pogrzebowe.
— Muszę z nią mówić... — Poczekam na nią...
— Jak sobie pani życzy.
Małgorzata postąpiła ku ławeczce.
Klaudyusz odezwał się:
— Pani nie może zostać w sieni... — zaprowadzę panią do salonu gdzie pani wygodniej będzie czekać, przy kominku.
— Nie — odrzekła wdowa, któréj twarz zbladła straszliwie pod zasłoną, mam pana poprosić o jedną łaskę.
— O co, łaskawa pani?
— O pozwolenie pomodlenia się przy zwłokach...
Mocno zakłopotany tém niespodziewaném żądaniem, Klaudyusz się zawahał.
— Ależ pani — wyjąkał, — ja nie wiem...
— Nie odmawiaj mi téj łaski, zaklinam cię... — odrzekła Małgorzata z żywością, jestem dawną przyjaciółką pana Vallerand... przyjaciółką niegdyś bardzo mu drogą... nie odmawiaj mi pociechy pożegnania zmarłego po raz ostatni. Odmowa zakrwawiła by mi serce...
Wierny sługa spuścił głowę!
Słowa i ton mowy nieznajoméj nabawiły go głębokiego wzruszenia.
— Nich i tak będzie rzekł niepewnym głosem... — Proszę pani.
Otworzył boczne drzwi, dał Małgorzacie znak aby za nim poszła, przeszedł pusty pokój, podniósł portjerę z grubéj tkaniny i rzekł.
— Oto jest pokój zmarłego.
Pani Bertin zbliżyła się i rzuciła na pokój pomięszane spojrzenie.
Naprzeciw niej stało łóżko.
Pod białą, wełnianą kołdrą, rysowała się sztywna postać trupa, pod głowę którego podłożono parę poduszek.
U głów śmiertelnego loża, kobieta klęcząca czytała półgłosem Psalmy pokutne..
Była to żona Klaudyusza.
Migocące światło świec woskowych odbijało się w srebrnym krucyfiksie, leżącym na piersiach zmarłego.
Małgorzata przeżegnała się, upadła na kolana na dywan i wybuchła łkaniem. Klaudyusz dał swojej żonie znak, aby, wstała i podeszła ku niemu.
— Ta Pani jest dawną, przyjaciółką naszego zmarłego pana.. — rzekł do niéj po cichu. — Pozwólmy jéj się pomodlić.
Mąż i żona wyszli razem.
Ciężka kotara znowu zapadła.
Małgorzata płacząc, długo się modliła.
Po wybuchu téj szczeréj boleści nastąpił względny spokój, wywołany wspomnieniami dawno wygasłéj miłości.
— Więc już nie żyje, — szepnęła biédna kobiéta — i mogę się oskarżać o przyśpieszenie mu śmierci!...
Złożyła ręce, wlepiła wzrok w marmurowe oblicze, na którém ciemne źrenice: pod przymkniętemi powiekami wyglądały jak dwie czarne plamki, i mówiła daléj:
— Przebacz mi Robercie! — Ja cię bardzo kochałam, Robercie, a tyś mnie jednak przeklął, bom ci zadała męczarnie, opuszczając cię nikczemnie! przebacz mi, przebacz!
Twoja śmierć zadaje memu sercu jedną ranę więcej... — Przebaczam ci wszystkie sprawione mi dawniej męczarnie... wszystkie męczarnie wczoraj mi zadane... te co mi jeszcze teraz zadajesz... Zlituj się, Robercie, nademne!... Tyś nie uniósł tajemnicy do grobu, czy prawda? Tyś komuś zlecił czuwanie nad naszém dziecięciem?... Zostawiłeś papiéry, które mnie objaśnią?
Małgorzata stała teraz i zwróciwszy wzrok na zmarłego, mówiła do niego tak, jakby ten mógł ją słyszeć; zdawała zapytywać go jak gdyby on mógł jéj odpowiedziéć.
Nagle, myśl jedna, przemknęła się po jéj głowie.
Powiodła wzrokiem po pokoju.
Te papiery mną pokierują, szepnęła, one pewno muszą być tutaj... blzko mnie... w jednéj z tych szuflad... Może tylko potrzeba wyciągnąć rękę aby je dostać... a ja jestem sama...
Drżąc zamilkła.
Zgwałcić to miejsce — mówiła daléj z przestrachem, — w obec tego trupa, otwierać szufladę... czy to nie świętokradztwo?... Nie, sto razy nie, ponieważ idzie o odebranie córki!
— Uspokoiwszy sumienie tém sztuczném rozumowaniem, Małgorzata postąpiła do biurka pokrytego porozrzucanemi papiérami.
— Tam nic nie znajdę... — Takie rzeczy nie trzymają się na widoku! Robert je ukrył tak samo jak naszą córkę!...
Ręka jéj skierowała się do jednej szuflady biurka, lecz zastała ją zamkniętą; inne były tak samo zamknięte, co biednej matce sprawiło przykry zawód.
Stoliczek Boula stojący przy łóżku zwrócił jéj uwagę.
— Gdyby był tam, — rzekła. — Czemużby nie?
Aby się zbliżyć do stoliczka Małgorzata musiała przejść obok żałobnego łoża.
Postąpiła parę kroków i zatrzymała się blizka omdlenia
Zdawało jéj się, że zmarły porusza się na swém łożu i otwiera zamknięte oczy.
Szalone złudzenie, trwające tyle co mgnienie błyskawicy!
Pani Bertin prędko się uspokoiła i nie prostą drogą, lecz obchodząc pokój naokoło, postąpiła ku meblowi.
Podeszła do niego i nie mogła powstrzymać poruszenia radości na widok kluczyka delikatnie cyzelowanego, utkwionego w zamku.
Serce jéj biło gwałtownie, mało nie pękło, śród tego milczenia. — Czuła wyraźnie jego szybkie uderzenia o ściany klatki piersiowéj.
Jej ręka drżąca gorączkowo, ujęła za klucz i przekręciła go w zamku — górna szuflada posunęła się po wrębach.
Na spodzie szuflady leżał jeden tylko przedmiot: — list.
Małgorzata pochwyciła go i pożarła wzrokiem adres następujący:

Panu Emilowi Auguy
notaryuszowi
Ulica Piramid Nr. 18
w Paryżu.

Wydała okrzyk radości, na który odpowiedzią był okrzyk przestrachu i oburzenia.
Kobieta w grubéj żałobie, podnosząc kotarę weszła do pokoju, rzuciła się ku Małgorzacie i wyrwała jéj list z ręki.
Ową kobiétą — musimy objaśnić czytelnika — była Urszula Sollier powracająca z Romilly.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.