Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom pierwszy
Część pierwsza
Rozdział IV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

W sąsiednim pokoju odezwały się kroki i ucichły przy drzwiach.
Pani Bertin sama drzwi otworzyła i wszedł Prosper.
— O! pani... pani... — wyjąkał z głębokiem wzruszeniem — przecież się pan Bóg nad tobą zlitował!
Małgorzata wybuchłą łkaniem.
Widok Prospera i wymówione przezeń wyrazy przypomniały jéj wszystkie minione męczarnię.
Skoro się tylko uspokoił jej wybuch płaczu, podała rękę byłemu kamerdynerowi swego męża i rzekła do niego:
— Ach! mój przyjacielu, jużem traciła siły!... — Ty lepiéj jak ktokolwiek bądź wiesz jak byłam godna pożałowania.
— Żałowałem też panią... — Żałowałem z całego serca... Pragnąłem bronić ją lepiej aniżelim to czynił, lepiéj, niż to mogłem uczynić.
— Byłeś wiernym i poświęconym sługą... jesteś, człowiekiem uczciwym.... Zawszem cię szanowała... Jeżeli chcesz do mnie powrócić to od ciebie zależy...
— Czy pani mnie wezwała dla uczynienia mi tej propozycyi, z któréj jestem dumny?
— Nie... odpowiedziała Małgorzata z łatwym do pojęcia kłopotem. Nie dla tego tylko... — Inny jeszcze powód wymagał twojéj obecności.. Idzie o rzecz ważną, od któréj zależy spokój i radość mojego życia...
— Mów, pani... — zawołał Prosper — Zbyt będę szczęśliwym, jeżeli to, czego pani pragniesz, odemnie zależy...
— Będę cię pytała, mój przyjacielu... — mówiła daléj Małgorzata. — Przyrzecz, że mi będziesz odpowiadał nie bojąc się mnie urazić... bez obawy widzenia mnie rumieniejącéj się w obec ciebie...
— Ależ pani... — szepnął kamerdyner widocznie zakłopotany..
— Proszę cię o to... żądam stanowczo...
— Więc pani zapytuj... Będę odpowiadał... jeżeli będę mógł...
— Czy pan Bertin pokładał w tobie zaufanie?
— Tak jest pani, nieograniczone, zasłużone zapewne długą służbą, i czasami wprowadzające mnie w kłopot... Ja nie wyzywałem męża pani aby mi się zwierzał... usiłowałem nawet tego unikać; ale gdy go gniew opanowywał, zmuszał mnie do słuchania takich rzeczy, o których wołałbym nie wiedzieć...
— Czyś znał wszystkie jego interesa?
— Prawie wszystkie....
— Wiedziałeś jaka była prawdziwa przyczyna jego dla mnie nienawiści?...
— Tak jest, pani... szepnął Prosper zaledwie dosłyszanym głosem, spuszczając oczy, — przynajmniéj tak mniemam...
— O! nie wahaj się z odpowiedzią... — rzekła Małgorzata składając ręce.
— Nie waham... ale moje dla pani uszanowanie...
— Dasz mi jego najlepszy dowód, Odpowiadając z najbezwzględniejszą, szczerością... — Powiedz mi jakim sposobem pan Bertin dowiedział się o tajemnicy... mego błędu...
— Z listu.
— Z listu bezimiennego?
— Nie, pani, list był z podpisem.
— Z podpisem! Boże, z czyim!... — Któż był zdolnym do takiéj podłości?
— Człowiek, którego najmniéj w świecie można było o to posądzać!... — Wspólnik tego coś pani przed chwilą nazwała swoim błędem...
— Robert!... — krzyknęła ze zgrozą Małgorzata, z szeroko otwartym wzrokiem.
— Tak jest.
— Niepodobna! niepodobna!!
— Doskonale pamiętam... — List był do tego stopnia szczegółowy, że p. Bertin po przeczytaniu nie mógł zachować ani cienia powątpiewania... Opisywał on drobiazgowo szczegóły stosunku pani ze studentem inżynieryi przybyłym dla kierowania pod okiem swego przełożonego, robotami w majątku zamieszkiwanym przez panią wraz z ojcem. — Utrzymywał, że z tego związku urodziła się córeczka... Wreszcie dodawał, że ojciec i pani, wiedział o wszystkiem, przed zawarciem małżeństwa...
Małgorzata spuściła głowę.
— Niestety! to wszystko prawda... — rzekła głuchym głosem, jak gdyby mówiąc sama do siebie. — Mój ojciec przed którym nic nie ukrywałam, był bez litości... jemu majątek wydawał się cenniejszym nad wszystko, nawet nad honor... — Narzucił mi to obrzydłe małżeństwo... groził... — Powinnam była się opierać aż do śmierci... ale ja nie miałam do tego odwagi... byłam słabą... zlękłam się... ustąpiłam...
Po tych słowach panowało przez kilka sekund milczenie, poczem Prosper mówił daléj:
— Pan Bertin poszedł do ojca pani z listem oskarżającym w ręku...
— Do mego ojca!!...
— Tak jest, pani... — Wezwał go o odpowiedź...
— I mój ojciec przyznał to, o czém mnie kazał zamilczeć?...
— Przyznał... — Zaprzeczyć było niepodobieństwem... — Od téj chwili stałaś się pani, celem nieprzebłaganéj nienawiści pana Bertin... Od téj chwili zostałaś, nie jego towarzyszką, lecz męczennicą przez lat dziewiętnaście.
— Ach! — krzyknęła wdowa chwytając się za głowę obydwoma rękami, — ach tak! męczennicą!... I to Robert, — dodała, — to Robert ten list napisał, on mnie zdradził przed moim katem!
— On...
— Czy pan Bertin poszukiwał mojej córki?...
— Nigdy.
— Czyś tego pewny?
— Tak jest, pani... — Miał on przez chwilę myśl to uczynić! w swojéj ślepéj wściekłości był do wszystkiego zdolnym, jestem o tém przekonanym; ale list opiewał, że dziecię było dla pani na zawsze stracone, a twój ojciec utrzymywał toż samo... — Pan Bertin wyrzekł się więc wszelkich poszukiwań, oszczędzając ci męczarni jeszcze straszniejszéj niż inne...
Małgorzata płakała.
Opowiadanie Prospera stawiało jej przed oczy długą rozpaczliwą przeszłość.
— Niestety! — szepnęła wśród łez — i mój ojciec także pragnął aby ów żywy dowód mego błędu zniknął, i może zarówno nie byłby się cofnął przed zbrodnią... — Aby ukryć mój stan zawiózł mnie do samotnego domu, któryśmy posiadali pod Auxerre. Wszyscy myśleli, że ja jestem u dziadków we Francyi południowej... Robert, któremu zostałam wydarta wiedział o zamiarach mego ojca i ciągle czuwał... — Udał się w nasze ślady, przybył prosto do domu, w którym nikt, prócz mnie, nie domyślał się jego obecności... w noc ciemną przelazł przez mur ogrodowy i dostał się do mego pokoju... — Zległam dopiero przed trzema dniami... — Zaklinał mnie abym stawiła opór; woli ojca i z nim uciekła... — Z rana, ojciec grożąc mi zamknięciem w domu poprawy i zabiciem Roberta, otrzymał odemnie przyrzeczenie bezwarunkowego posłuszeństwa... — Groźby te przyprowadziły mnie do szaleństwa. Gorączka odebrała mi całą odwagę... całą energię... — Nie miałam siły nie być posłuszną ojcu... — Pamiętam, do ostatniego tchnienia nie zapomnę boleści Roberta, jego błagań, łez i nareszcie wściekłości gdy się przekonał że mu nie ustąpię... „Bądź więc przeklęta!“ zawołał. „Nigdy nie ujrzysz swojéj córki“.
I porwał dziecię z kołyski.
Pomimo osłabienia chciałam mu je odebrać. — Rozpoczęłam z nim bezużyteczną walkę...
Zostałem z góry już zwyciężona...
Po upływie kilku sekund padłam zemdlona na podłogę u stóp mego łóżka...
Gdym odzyskała przytomność kołyska była próżna i Robert znikł...
— List adresowany do pana Bertin, opisywał ogółowo te wypadki... — rzekł Prosper, gdy Małgorzata zamilkła. — Dodawał przytém, że dziecięcia nikt nie odszuka, a on, że jedzie do Ameryki...
— Czy w tym liście — nic więcéj nie było?...
— Owszem, pani... była metryka urodzenia...
— Metryka urodzenia!! — powtórzyła wdowa. — Metryka mojéj córki, czy tak?...
— Tak jest, pani, w zupełnym porządku i zalegalizowana... — Dziewczynka była zapisana pod imieniem pani i swego ojca.
— Zatém musisz wiedzieć w którem miejscu została — zapisana do akt stanu cywilnego?... — Znasz nazwisko ojca mojéj córki?...
— Czyżbyś pani nie znała tego nazwiska? — zawołał Prosper zdumiony.
— Ten, któregom kochała nazywał się Robert... inżynier, a nawet mój ojciec nie nazywał go inaczéj... Nigdym nie znała jego rodzinnego nazwiska i nie kłopotałam się tém prawie... Pomyśl, że byłam prawie dzieckiem... Ale ty mi je powiesz...
— Niestety! pani zapomniałam o niém... Zresztą to rzecz podrzędna... metryka urodzenia musi się znajdować wraz z listem pomiędzy papierami mego dawnego pana...
Małgorzatą wstrząsnęła głową.
— Od wczoraj przeglądałam je po jednemu... — odpowiedziała... — i nic nie znalazłam..
— Czyżby je pan Bertin zniszczył? — Toby mnie bardzo dziwiło...
— A zresztą, co mnie to wszystko obchodzi? — rzekła Małgorzata stanowczo. — List, jakeś mi powiedział, zapowiadał odjazd Roberta do Ameryki... — Pojadę do Ameryki... odszukam go i zażądam od niego mojéj córki...
— Ależ to być nie może! — odrzekł Prosper.
— Dla czego?
— Ameryka jest to kraj ogromny, a pani nawet nie wiesz nazwiska, aby dokonywać poszukiwań. Zatém te były bezowocne...
— To prawda, a jednak wolna i bogata, muszę za jaką bądź cenę dowiedzieć się, czy mam uściskać swoją córkę żyjącą czy opłakiwać ją umarłą! i dowiem się, choćbym dla osiągnięcia tego celu miała poświęcić majątek i życie... — Rozumiesz to, Prosperze?
— Z pewnością rozumiem, proszę pani, i aprobuję... ale trzebaby mieć punkt wyjścia... jakąś wskazówkę... początek śladu... — Czy pani wiadomo w jakim departamencie zamieszkiwała rodzina Roberta?
— W departamencie l’Aube...
— To wskazówka bardzo niepewna — A inżynier pod którego zwierzchnictwem znajdował się ów młodzieniec czy nie mógłby dać jakiego objaśnienia?
— On umarł.
— Wszystko się nam wymyka!... — szepnął. — Niejaką nadzieję opieram na tym liście i na téj metryce... — One muszą istnieć... — Mój instynkt mi powiada, że one istnieją...
— Gdzie twój pan mógł chować tego rodzaju dokumenta?
— Staram się sobie przypomnieć... — Zapytuję mojéj pamięci... — Ach! zdaje mi się żem wpadł na ślad...
— Mów prędko!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.