Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXXII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Prędzej niż w sekundę, zbieg z Troyes zebrał wszystkie urazy, jakie czuł dla swego byłego wspólnika, a urazy te były liczne.
Nie przebaczał mu kradzieży swoich pieniędzy i rękopisu hrabiego de Terrys, ale jedna rzecz wydawała mu się jeszcze ważniejszą.
Jarrelonge wszedł do domu, w którym mieszkała Renata.
Okoliczność ta dostateczną była, aby podejrzenia Leopolda zmienić w pewność.
Nie powątpiewał on, że jego były wspólnik niewoli sprzedał swoje tajemnice młodemu dziewczęciu i wydał cenny woreczek i zawierający list do notaryusza.
— Kroćset! — pomruknął krewny Paskala zaciskając pięści. — On, w tym domu! On, blizko niej! A! musi oddać skradzione papiery... Jeżeli odmówi ich wydania, albo ich nie ma, nędznik umrze z mojej ręki.
Po skórze Leopolda dreszcz przebiegł.
— Zbrodnia za zbrodnią... — dodał. — E, z tém wszystkiém, co mnie to obchodzi?... Gdy odbierzemy miliony wujaszka Roberta, opuszczę Paryż i Francyę... Mądry będzie ten co mnie odnajdzie!...
Tak mówiąc sam do siebie, były więzień zatrzymał się na ulicy naprzeciw domu, w którym mieszkała Renata.
Włożył rękę do kieszeni surduta i palcami natrafił na puszkę kryształową, którą tam włożył.
Na ustach jego ukazał się uśmiech nieokreślony.
— Badać odźwiernych — rzekł — to mi się nie bardzo podoba... Napróżno się człowiek charakteryzuje, ci ludzie w końcu, jeżeli interes nie dobrze pójdzie, zawsze się stają niebezpiecznymi świadkami. A jednak chciałbym stanowczo wiedzieć, czy Jarrelonge mieszka w tym domu, czy też tylko przyszedł w odwiedziny... Jak się tu wziąść do tego.
Tak rozmyślając, Leopold przechadzał się tam i nazad po przeciwległym chodniku, nie spuszczając z drzwi oka.
Nagle stanął.
Jarrelonge znowu się ukazał z butelką w ręku i szedł ulicą Beautreillis ku placowi Bastylii.
Leopold poszedł za nim.
Uwolniony więzień wszedł do sklepu korzennego i podał butelkę chłopcu, który ją napełnił bezbarwnym płynem, pochodzącym z baryłki, na której dużemi literami było napisane: nafta.
Zbiegły więzień patrzał przez szyby i nie tracił żadnego szczegółu, z tego cośmy opisali.
— Widział, jak jego były wspólnik podszedł do kantoru, zapłacił i skierował się ku drzwiom, a wykręciwszy się na piętach, aby nie być poznanym, gdy Jarrelonge wyszedł, znowu się za nim udał.
— Nie potrzeba wypytywać odźwiernych... — pomyślał. — Dowiem się o mieszkaniu mego zucha...
Przyspieszył kroku, wszedł w pół minuty za Jarrelonge’m do domu, szybko minął idąc na palcach izbę odźwiernego, który nań nie zwrócił uwagi, wszedł na schody i zaszedł aż na drugie piętro, gdzie stanął i nadstawił ucha.
Nad nim dawały się słyszeć na schodach kroki.
Jarrelonge wchodził po woli.
Po krótkim przystanku na trzeciem piętrze, poszedł wyżej, wszedł na czwarte i zapuścił się w korytarz, na który wychodziły drzwi jego pokoju.
Otworzył je, wszedł i zamknął za sobą.
Na stole dopalała się świeczka, długa zaledwie na parę centimetrów.
Obok stała lampa naftowa.
Jarrelonge zdjął szkło, nalał lampę płynem, który z sobą przyniósł, zapalił knot, zgasił świecę, wydał westchnienie zadowolenia, usiadł, odkorkował swoją butelkę wina, ukroił chleba, odkrył talerze i z apetytem zaczął posiłek.
Zaledwie połknął pierwszy kąsek potrawki baraniej z kartoflami, sporządzonej u restauratora z przeciwka, gdy nagle gwałtownie zadrżał.
Ktoś zapukał do drzwi jego mieszkania.
Niepokoiła go każda rzecz nieprzewidziana.
Nie odpowiedział i czekał.
Zapukano powtórnie.
— Kto to może być? — zapytywał sam siebie uwolniony więzień.
Odpowiedź na zadawane sobie pytanie nie dała długo czekać na siebie.
Jarrelonge zostawił drzwi niezamknięte. Leopold pokręcił klamkę, otworzył i stanął na progu.
Zbieg, z Troyes był przebrany tak zręcznie, że go były wspólni nie poznał i Jarrelonge podnosząc się na poły aby się ukłonić.
— Zdaje mi się, że się pan mylisz... Kogo pan szuka?
— Szukam pana Jąrrelonge’a... — odparł Leopold — wszak to tutaj?
I wszedł całkiem zamykając za sobą drzwi, z których nięząpomniał wyjąć klucza.
Słysząc głos nowoprzybyłego, uwolniony więzień zbladł jak śmierć.
Czuł, że się nogi pod nim chwieją.
— Ty!... — wybełkotał pomięszany; — to ty!...
— Więc mnie poznajesz!... — rzekł Leopold śmiejąc się szkaradnie. — Tak dawnośmy się nie widzieli, że mogłeś zapomnieć nawet dźwięku mojej mowy...
Jarrelonge otrząsnął się już ze swego pierwszego i instynktownego przestrachu.
— Djabelnie się mylisz! — zawołał — myślałem sobie o tobie od czasu do czasu!... Opatrzność mi cię zsyła.
— Opatrzność? — powtórzył Leopold z przerażającą powagą. ― Wiele mnie to nie dziwi... Opatrzność należy do moich przyjaciół... Nawet w razie potrzeby staram się dwóch tygodni.
— Szukam cię od dwóch tygodni.
— Dajesz na to słowo? — rzekł zbieg z więzienia szyderczo.
— Słowo Jarrelonge’a.
— Ba! doprawdy?... Bezwątpienia, twoje sumienie się odezwało... Czułeś w wyrzuty sumienia....
— Wyrzuty sumienia... — wyjąkał uwolniony więzień z zakłopotaniem.
— Ach, mój Boże, to się rozumie... najzatwardzialsze natury czasem je czują... Siedziałeś przy stole... jedz dalej... Podczas gdy będziesz jadł, pomówimy spokojnie.
— Właśnie tu idzie o spokojną rozmowę! — odparł gwałtownie Jarrelonge. Powiedziałem ci, żem cię szukał od dwóch tygodni i powiedziałem prawdę...
— Czegoś chciał odemnie?
— Zakomunikować ci ważnych w wydarzeniach, o zmartwychwstaniu, które cię może zgubić...
Leopold usiadł po drugiej stronie stołu i rzekł najspokojniejszym tonem:
— O zmartwychwstaniu dziewczyny z mostu Bercy, czy tak?
Jarrelonge spojrzał na niego z ogłupiałą miną?
Co? — szepnął — ty o tém wiesz?
— Ba! i jeszcze o wielu innych rzeczach...
— O jakich?
— O tych, w ogólności, o których pragnę wiedzieć...
— Czy wiesz, że dziewczyna mieszka w tym domu?
— Tak jest.
— Że zajmuje pokój przyległy do mego?
Leopold nie wiedział o tym szczególe, który zatrzymał w swojej pamięci.
To mu nie przeszkodziło odpowiedzieć:
Poczem dodał nie bez goryczy.
— Wiem także, że w obecnej chwili ona ma w swoich rękach listy, które się znajdowały w woreczku pani Urszuli; wiem że chodziła do notaryusza, do którego jeden z tych listów był adresowany i że dostała od niego paczkę zapieczętowaną, którą ma doręczyć notaryuszowi z Nogent-sur-Seine w zamian za majątek...
Jarrelonge osłupiały z zadziwienia, był podobny do pijanego.
— Ależ... — zawołał — czy ty jesteś djabłem?
— Być może...
— Kto ci odkrył o tem wszystkiem?
— To moja tajemnica.
— Ponieważ, więc wiesz o wazystkiem, to pewno wiesz i o tem, że mała wyjeżdża jutro rano, w towarzystwie swego kochanka, niejakiego Pawła...
— Dobrze! — pomyślał Leopold. — Nie pojechała... wszystko dobrze.
— Wiedziałem o tem jak i o reszcie, i wiem jeszcze, że pewien łotr, fałszywy przyjaciel, w którym położyłem zaufanie, współpracownik szczodrze wynagradzany, wydał Renacie wszystkie moje tajemnice, skradłszy wprzód woreczek pani Urszuli....
— Czy mówisz o belgijczyku Oskarze Loos? — rzekł Jarrelonge przestraszony tonem mowy Leopolda i wyrazem jego oczu.
— Mówię o tobie!...
— O mnie?... zaczął uwolniony więzień.
— Tak, sto razy tak!... — przerwał krewny Paskala. — O tobie, coś skradł woreczek, któryś wyszukał dziewczynę i sprzedał jej dwa listy!...
ramiona mi..
Jarrelonge trząsł się ze strachu
Niemniej jednak miał siłę wzruszyć ramionami.
— No, jesteś szalony! — odparł. Jakże możesz przypuszczać, że sam siebie bym zdradził? Dla czego miałem kraść ten woreczek, nie wiedząc co się w nim zawiera, i nawet nie wiedząc o co idzie?
Leopold uczynił poruszenie gniewu i zawołał:
— A przecieżeś mi skradł pieniądze i papiery!