Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XVII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVII.

— A mówiłeś żeś je zatrzymał! — zawołał Paweł.
— I tak jest rzeczywiście — odpowiedział były robotnik kolejowy — ale ani tych papierów ani pieniędzy nie mam w tem mieszkaniu, gdzie moja matka ciągle szpera: zarazby je znalazła...
— Cóżeś z niemi zrobił?
— Zachowałem je w pewnem miejscu, u jednego z przyjaciół, po drugiej stronie Skaldy, pod „Flandryjską Głową“... — Przyrzekam panu oddać te listy...
— Natychmiast.
— Nie, — dziś wieczorem... Pójdę po nie i przyniosę... Przed wieczorem nie zastanę przyjaciela, u którego są złożone...
— Ty mnie chcesz oszukać... wymknąć mi się... uciec...
— Nie, panie i zastanowiwszy się trochę, — pojmiesz pan, że nie miałbym żadnego interesu to zrobić... Nazwisko moje jest panu znane i jak pan powiadasz, masz list do naczelnika policyi... Gdybym chciał zemknąć, narobiłbyś pan popłochu i byłbym pochwycony w ciągu jednej doby.
Zdawało się, że Oskar mówi to w dobrej wierze.
W każdym razie nie było co powiedzieć przeciw logice jego rozumowania.
Student dał się przekonać.
Były robotnik kolejowy przez chwilę miał myśl ułożenia się z francuzem i za pewną umówioną z góry summę odkrycia mu, że listy znajdują się w tajemnej skrytce woreczka skórzanego.
Jednakże porzucił to dobre natchnienie.
Będąc natury bardzo nieufnej i wcale nie delikatnej (czytelnicy mieli już tego dowód), belgijczyk pomyślał:
— Jak ten młody człowiek dostanie listy, to mnie pomimo to oskarży jako złodzieja.
Paweł mówił dalej:
— O której godzinie możesz mieć te papiery?
— Mój towarzysz jest rybakiem na Skaldzie... Wraca dopiero około dziewiątej... Zobaczę, się z nim dopiero pomiędzy dziewiątą i dziesiątą.
— Zatem o jedenastej oddasz mi te listy?
— Punkt o jedenastej, tak jest panie...
— Gdzie?
— Tutaj, jeżeli pan chcesz.
— Zgoda... Przyjdę o jedenastej, ty dotrzymasz obietnicy, a ja odjadę do Paryża... ale pamiętaj, że gdybyś chciał mnie oszukać, to będę bez litości...
— Przysięgam, że pana nie oszukam. Popełniłem błąd, trafia się sposobność naprawienia go, więc ją chwytam...
— Zatem, do wieczora!
— Tak panie, punkt o jedenastej.
Paweł założył na rękę niklowany łańcuszek od czarnego woreczka.
Wyszedł.
Oskar zamknął drzwi za nim i wyciągnąwszy zaciśnioną pięść ku schodom, rzekł dziko, po flamandzko:
— Ha! niegodziwy francuzie!... dziś wieczorem uregulujemy swoje rachunki!...
Wyszedłszy na ulicę, syn Paskala z łatwością znalazł drogę do hotelu, w którym się zatrzymał. — Znowu zawinął woreczek, oddał go gospodyni i udawszy się na stacyę kolei żelaznej, zapytał u okienka kassowego:
— O której odchodzi ostatni pociąg do Brukselli?
— O północy, proszę pana...
— Czy pociąg ten łączy się z pociągiem idącym do Paryża?
— Nie panie... Pierwszy pociąg z Brukselli do Paryża odchodzi rano o dziewiątej minucie trzeciej...
Paweł oddalił się, mówiąc sam do siebie:
— Przenocuję w Brukselli w pobliżu dworca, a wieczorem będę z Renatą, której zapewne przyniosę nazwisko matki, przyszłość, majątek, szczęście...
Młodzieniec uważał, że ma jeszcze dużo czasu.
Bez względu więc na zajmujące go myśli, skorzystał z niego, aby zwiedzić osobliwości Antwerpii, ale napróżno cuda artystyczne wabiły jego oczy, myśl jego błąkała się gdzieindziej.
Za nadejściem nocy wrócił do hotelu na obiad.


∗             ∗

Wygłosiwszy swą groźbę przeciw francuzowi, z towarzyszeniem ryku jak zwierz dziki, Oskar Loos spojrzał na matkę która ciągle spała, poczem wybiegł z izby, zamknął drzwi na dwa spusty, wziął klucz do kieszeni i poszedł do piwiarni, w której na niego czekał Jarrelonge.
— Wyjdźmy — rzekł bandyta — potrzebuyę świeżego powietrza.
— Bardzo dobrze — odparł wspólnik Leopolda, podnosząc się, aby wyjść z nim razem — ale należałoby unikać, aby nas widywano zbyt często razem... mógłby nas kto zauważyć...
— Wróćmy pod „Schadzkę Marynarzy“... — rzekł Oskar. — Tam nie ma się czego obawiać i opowiem ci co zaszło...
Belgijczyk i francuz doszli do portu i znowu zasiedli w gabinecie, w którym prowadzili byli pierwszą rozmowę.
Jarrelonge kazał podać obiad i obadwaj zaczęli rozmawiać.
Pozostawmy ich przy rozmowie i powróćmy do Paryża.
Paskal Lantier z samego rana udał się na ulicę Navarin, gdzie mieszkał jego brat stryjeczny pod przybranem nazwiskiem Pawia Pelissier.
W kilku słowach opowiedział Leopoldowi o tem co zaszło w pałacu sprawiedliwości w Troyes.
— Wszystko dobrze! — zawołał zbieg z więzienia zacierając ręce. Pojedziesz w niedzielę i spotkasz się tam z notaryuszem...
I uśmiechając się, nędznik dodał:
— Bądź spokojny, nieprawa córka naszego wujaszka nie przyjdzie spierać się z tobą o dziedzictwo. Ja ci to zapewniam!...
— Cóżeś postanowił?
— Ułożyłem plan, którymi się wydaje wybornym. Formalności właściciela pewnej nieruchomości co do lokalu, nie pozwalają mi działać tak spiesznie jak bym sobie tego życzył, ale na czekaniu nic stracimy.
— Czyś odnalazł Jarrelonge’a?
æ — Przyznam się, że teraz prawie nie myślę o szukaniu go, ale tém gorzej dla niego, jeżeli wypadek da mi się z nim spotkać... Przygotowałem ja dla niego cios, którego z pewnością nie odeprze!
— Pójdziemy gdzie razem na śniadanie?...
— Nie... Byłaby to niezręczność... Widząc nas razem, mógłby mnie kto poznać...
— To niemożebne, bo ty nie żyjesz.
— Czy pogłoska o mojej śmierci jest już utrwalona?
— Tak dalece, że się już stała pewnością... — Pierwszy topielec którego wyciągną, będzie wzięty za twego trupa...
— Wybornie! ale z tem wszystkiem bądźmy oględni.... Zbytek ostrożności nigdy nie szkodzi... — Nawet ci dam wyborną radę...
— Mów.
— A więc, według mnie, lepiej będzie, abyś jutro tam wracał.
Paskal uczynił gest zadziwienia.
Leopold mówił dalej:
— Tym sposobem, w razie nieszczęścia, nikt nie będzie mógł przypuszczać, że my działamy w jednej «prawie, we wspólnym interesie... Przygotowuję ci alibi... alibi, które może być tak mnie, jak i tobie użytecznem... Rozumiesz?...
— Doskonale.
— Wracaj więc na ulicę Picpus... Wydaj rozporządzenia, ludziom kierującym robotnikami i zapowiedz, że wyjeżdżasz na tydzień...
— Jakże będę zawiadomionym o tem co ty robisz?
— Dosyć będzie listu...
— List!... To będzie niebezpieczne!
— Wcale nie, jeżeli kto wie jak się wziąść do tego... Dosyć będzie tylko umieć czytać wiersze... Ja ci pokaże jak... a ty się domyślisz...
— A więc, do widzenia — rzekł Paskal — i życzę ci powodzenia!...
— Twoje życzenia spełnią się dla nas obudwu, bądź tego pewny, gdyż nasz ostatni wróg zginie...
Budowniczy opuścił ulicę Navarin i poszedł do domu, aby się przygotować do jutrzejszej podróży.
Renata, jak zwykle, udała się do sklepu; przez cały dzień była ponura, zamyślona, zajęta...
I miała powód być zajętą.
Paweł wyjechał zrana w poszukiwaniu człowieka, który może posiadał papiery powierzone Urszuli.
Wiemy, ile nadziei Renata pokładała w jego powodzenie, jeżeliby mu się udało.
Ale czy nie narazi się on na niebezpieczeństwo?
Nie będzie toczył walki z nędznikami, którzy ją prześladowali i w rękach których o mało co nie straciła życia?
Czy w tej walce nie zostanie zwyciężonym?
Najsmutniejsze przeczucia oblegały umysł córki Małgorzaty.
Chciała jak najprędzej powrócić do domu.
Może tam zastanie list od narzeczonego.
O ósmej zamknięto magazyn.
— Pójdź na obiad, moje dziecię... — szekla do niej pani Laurier, przechodząc do pokoju stołowego.
Renata zaledwie dotknęła jedzenia.
— Co tobie, moje dziecię? — zapytała jej zaniepokojona kupcowa. — Zdaje się żeś cierpiąca?...
— W istocie jestem nią, proszę pani.
— A więc trzeba wracać prędko do domu i położyć się do łóżka. Spokojny sen w nocy, rozpędzi tę chwilową niedyspozycyę.
Renata ucałowała panią Laurier i natychmiast odeszła.
Przy ulicy Beautreillis czekał ją zawód.
Nie otrzymała żadnego pisma.
Córka Małgorzaty weszła na górę i zaczęła się modlić.
Duszę jej ogarniały coraz smutniejsze przeczucia.
W tej chwili biła dziesiąta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.