Zemsta za zemstę/Tom drugi/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | drugi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXVI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Twarz Renaty, bledsza niż zwykle, nosiła niezaprzeczone ślady długiej bezsenności.
Urszula to spostrzegła, ale nie śmiała badać swojej wychowanki i aż do zwykłej wizyty lekarza rozmowa pomiędzy dwiema kobietami nie wychodziła z obrębu rzeczy potocznych.
Odwiązawszy bandaże, doktór, oświadczył, że kuracya robi szybkie postępy, lecz z tem wszystkiem jeszcze przez kilka dni najzupełniejszy spoczynek jest potrzebny.
Nadeszła pora śniadania.
Córka Małgorzata opanowana zajęciem, którego wiemy przyczynę, nie miała apetytu.
Czatowała na chwilę rozpoczęcia rozmowy stanowczej z panią Sollier i zawsze gdy się nastręczała pomyślna chwila, wahanie silniejsze niż wola, zatrzymywała jej wyrazy na ustach.
Zwolna ten stan przymusu i nieusposobienia stał się tak widocznym, że Urszula zaniepokojona zapytała:
— Co tobie drogie dziecię? czyś cierpiąca?
Tym razem Renata się nie wahała.
Tak jest — odpowiedziała — cierpię, a pani wiesz o tem, będąc przyczyną mego cierpienia...
Urszula poczuła ściśnienie serca.
Czyż będziesz mi jeszcze wyrzucała — rzekła, — wypadek który nas tutaj wstrzymuje i objawiała życzenie odjechania bezemnie do Paryża.
— Chcę z panią pomówić o matce... — odparła Renata.
— O matce!... — powtórzyła pani Sollier widocznie wzruszona.
— Tak...
— Kiedyś mnie o nią zapytała, odpowiedziałam ci-już, że jej nie znam... żem jej nigdy nie znała...
— Oszukiwałaś mnie tak mówiąc... — odpowiedziała Małgorzata pewnym głosem.
— Urszula z przestrachem spojrzała na swoją towarzyszkę.
Brzmiący głos Renaty, jej nieprzyjazna postawa dowodziły, że walka z nią była nieuniknioną.
— Oskarżasz mnie o kłamstwo, droga pieszczotko? — rzekła tonem wyrzutu.
— Przebacz mi pani, że tak mówię do ciebie... Przykro mi, że cię ranię, ale chcę cię zmusić do otwartości... Żadnych około nas cieniów... Czem, ostatecznie, jesteś dla mnie? Przyjaciółką? Najlepszą przyjaciółką? — Długo w te wierzyłam...
— A teraz, czy wątpisz? — zapytała pani Sollier.
— Tak jest, wątpię i wątpić będę aż do chwili, w której odpowiesz mi inaczej niż milczeniem, gdy się wypytuję o rodzinę, ~ o moją przeszłość, o moją przyszłość!... Czyż chcesz we mnie wmówić, że o tem wszystkiem nic nie wiesz?... Powtarzam raz jeszcze, czem ty jesteś dla mnie?... — Powiadasz, że ci polecono odwieźć, mnie do Paryża. — Kto ci dał to zlecenie? — W Paryżu, w zamian za list przez ciebie posiadany, ma mi ktoś, jak utrzymujesz, wręczyć papiery, które mnie objaśnią o tem, co ty mi ukrywasz... Po co ta tajemnica? — Gdzie dowód, że ty mnie nie oszukujesz i działasz na moją korzyść!
— Niechaj ci Bóg przebaczy twoje podejrzenia... — wyrzekła z boleścią Urszulą.
— Są one uprawnione! — mówiła dalej Renata. — Jeszcze raz, precz z ciemnościami! ja pragnę światła. Ja chcę wiedzieć, z jakiego tytułu pan Robert miał obowiązek czuwać nad mojem dziecięctwem... — Chcę wiedzieć kto był moim ojcem! chcę poznać nazwisko mojej, matki... — Ja mam prawo do tego wszystkiego i rozkazuję ci mówić!
— Ależ ja nic nie wiem... nic ci nie mam do powiedzenia!...
— To być nie może...
— A jednak tak jest! — Gdy całkowicie spełnię swoje posłannictwo, gdy cię zawiozę do Paryża, a potem do Nogent-sur-Seine, jakiem odebrała rozkaz tego, który już nie żyje, lepiej mnie osądzisz, ocenisz moje poświęcenie, przekonasz się, czym-dobrze służyła twojej sprawie.
— A jeżeli — odmówię ci nadal posłuszeństwa? — odpowiedziało dziewczę.
— Ty nie mnie jesteś posłuszną, tylko ostatniej woli swego opiekuna! Opór byłby zbrodnią!...
— Opór jest obowiązkiem, kiedy mnie ktoś, chce popchnąć do tajemniczych kroków, które są dla mnie wstrętne i przerażające... — Ponieważ nie mam rodziny, ponieważ jestem dziecięciem bez matki, mogę pójść do urzędnika i oddać się pod opiekę prawa...
— Renato!... Renato!... — zawołała pani Sollier — wydana na pastwę prawdziwego obłędu; — ty tego nie myślisz uczynić!...
— Uczynię to, jeżeli dłużej kryć będziesz przedemną nazwisko ojca.
— Przysięgam ci, że nie wiem...
— Uczynię to — zawołało dziewczę gwałtownie — jeżeli mi nie powiesz kto była moja matka... jeżeli mnie powiesz, dla czego mnie w kołysce wyrwano z jej objęć, dla czego jej narzucono długie dziewiętnastoletnie męczeństwo, nareszcie dla czego mnie pozbawiono nazwiska?
Pani Sollier słuchała z osłupieniem, a każdy wyraz powiększał jej przestrach. — Co Renata wiedziała?... — I od kogo wiedziała?
Ta ostatnia mówiła dalej z błyszczącem okiem, z gorączkowemi ruchami.
— Jakto, ty coś mnie wychowała, patrzała jak rosnę, ty nie znasz mojej rodziny? Ależ to żarty i chyba mnie uważasz za bardzo ograniczoną, za umysł bardzo słaby, jeżeli myślisz że ci uwierzę!... — Czemże był dla mnie ów Robert niedawno zmarły i co kryły jego mniemane dobrodziejstwa? — Zdaje mi się, że odgaduję w nim człowieka okrutnego, narzucającego mojej matce męczarnię, że mnie daremnie wzywała!... Czy się mylę?
Powiernica deputowanego z Romilly wznosiła ku niebu drżące ręce.
— Mój Boże!... — wyjąkała. — Mój Boże.
— Pewnej nocy, na pensyi, miałam sen straszliwy... — mówiła Renata dalej. Ten sam (dziś widzę aż nadto dobrze) był ostrzeżeniem... odkryciem przyszłości. Ujrzałam człowieka leżącego w trumnie... Ten umarły miał rysy pana Roberta... — kobieta w żałobie klęcząc, zaklinała go, aby jej oddał dziecię... — Widziałam jak umarły otworzył blade usta i wyrzekł: „Takt Renata jest twoją córką, ale ty jej nigdy nie ujrzysz“. Choćbyś mi mówiła, że sen ów był kłamstwem, nie uwierzę ci! — zawołało dziewczę nieprzytomnie. Choćbyś utrzymywała, że ta kobieta w żałobie, błagająca, nie była moją matką, nie uwierzę ci! Choćbyś mówiła, że ten umarły nie był nieubłaganym katem mojej matki, nie uwierzę ci! — Moja matka żyje, wiem o tem, jestem tego pewna, mam tego do wód. — Za jakąż zbrodnię ją karano kradnąc jej córkę? Jaka druga, nieznana zbrodnia, zabrania mi nosić nazwisko ojca?
Renata umilkła.
Dysząca, bezsilna, czekała na odpowiedź.
Urszula załamywała ręce, mówiąc:
— Ach! to okropność!... — Tak, to. okropność! — powtórzyło dziewczę, — okropność wątpić o swoim ojcu, podejrzywać swoją matkę! okropność żyć bez: nazwiska, mniemając, że to któreby się miało prawnie nosić, jest pokryte krwią lub błotem... Tak, masz słuszność, wszystko to jest okropność!... Ale jeszcze okropniejszem jest twoje milczenie, kiedy dosyć jednego słowa, aby mnie objaśnić...
— Milcz, Renato, milcz!... nie mogę ci nic powiedzieć i nic nie powiem...
— Przynajmniej mi powiedz, czy moja matka jest godną mojego przywiązania...
Urszula podniosła się na łóżku.
— Wypełniam rozkazy zmarłego — rzekła drżącym głosem — i jedyną rzeczą którą ci mogę objawić jest ta: „nigdy nie ujrzysz twojej matki“!
Dziewczę nie zrobiło żadnego ruchu.
Rysy jej zachwycającej twarzy stały się nieruchome i przybrały pozór marmuru.
— Być może... — odpowiedziała krótko, głosem ostrym jak ostrze stali — być może...
— Powzięła postanowienie, tym razem nieodwołalne, niezmienne.
Niepokój Urszuli dochodził do szczytu.
Przerażał ją wy raz nagłej energii wyryty na twarzy Renaty.
Drżąc zapytała:
— Jakie są twoje zamiary, najdroższa?
— Nie wiem, pani — odpowiedziała córka Małgorzaty tym samym metalicznym i lodowatym głosem. — Bóg mnie natchnie... Pójdę się modlić za matkę...
I krokiem sztywnym, automatycznym, krokiem lunatyczki będącej we śnie magnetycznym — wyszła z pokoju Urszuli i weszła do swego.
— Ach! — rzekła, ujrzawszy się samą — odebrany list dyktuje mi swój obowiązek! Pani Sollier jest posłuszną pośmiertnym rozkazom kata mojej matki!... Biedna matka czekała mnie... Czy winna, czy nie, śpieszę do niej!...
Wtedy Renata otworzyła swoją walizkę i ułożyła w niej porządnie swoje suknie, bieliznę i drobne przedmioty, które z niej wydobyła z chwilą zamieszkania w hotelu kolejowym.
Ukończywszy układanie, uklękła i zaczęła się modlić, wzywając pomocy boskiej — przy śmiałem przedsięwzięciu, którego miała spróbować.
Stan moralny pani Soller, po scenie której byliśmy obecni, zdaje się nam łatwiejszym do pojęcia niż do opisania.
— Renata ukazała jej się w nowem świetle, które ją nabawiało śmiertelnym niepokojem.
— Zkąd takie młode dziewczę nabyło nieposkromionej siły woli, tej męzkiej energii, której zdawało się dotąd być zupełnie pozbawioną?
To marzenie, albo raczej to widzenie, przedstawiało w zupełny prawie sposób ponury epizod z zamku Viry-sur-Saine. To zapewnienie Renaty, że jej matka żyła i wzywała swego dziecięcia od lat dziewi tnastu, wszystko to wprawiało Urszulę w straszne pomięszanie.
Czy w tem należało upatrywać prosto intuicyi, czy też ktoś poznajomił Renatę z pewnemi rzeczami, które według zdania gospodyni Roberta Vallerand, były nieznane,światu?
Tysiąc pomięszanych myśli, tysiąc nierozwiązanych kwestyj, odrazu napastowało biedną Urszulę i wystawiało jej umysł na męczarnię.
Czy to nie fatalność mieszała się w jej sprawy i czyniła niemożebnem dokonanie jej zadania?
Gdyby nie to, nie w porę przy trafione stłuczenie nogi, gdyby nic nie opóźniło przyjazdu do Paryża i odwiedzin u notaryusza z ulicy Piramid, Renata nie powzięłaby wątpliwości ani podejrzeń.
Może, opuszczając bezzwłocznie Maison-Rouge, jeszcze był czas nakazania milczenia tym wątpliwościom, rozproszenia tych podejrzeń.
Ale — jak doktór zapowiedział — niebezpieczeństwo było groźne.
Najmniejsza nieostrożność mogłaby uczynić niezbędną amputacyę chorej nogi.