Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXV.

Górka Małgorzaty zakończyła swój list temi dwoma wyrazami: Do niedzieli i włożyła go w kopertę.
Z jednej i z drugiej strony niedziela niecierpliwie była oczekiwaną i dnie dla zakochanych płynęły powoli!
Nadszedł czwartek.
Od początku tygodnia Leopold Lahtier nie przestawał szukać Jarrelong’a, ale ten dzięki ostrożnościom, jakiemi się otaczał, pozostawał nieodnalezionym.
Były więzień uwierzył nareszcie, że jego wspólnik oddalił się przez ostrożność z Paryża i cieszył się in petto.
Jego bezużyteczne poszukiwania nie zajmowały go całkowicie.
Nie zapominał on o Renacie; Syn Paskala wiedział o zamachu, którego ofiarą była spadkobierczyni Roberta Valleranda, i marzył o głośnej zemście.
Tam istniało niebezpieczeństwo, większe niż kiedykolwiek bądź.
Po raz drugi nędznik skazywał biedne dziewczę, lecz aby osiągnąć jej zgubę, trzeba było usunąć poważne przeszkody.
Renata już się nie znajdowała w stanie zupełnego odosobnienia, bez opieki, bezobrony...
Miała w Paryżu mieszkanie, była znaną, była kochaną...
Paweł i jego przyjaciele czuwali nad nią...
Zatem trzeba było wyszukać sposób, któryby nie pozwolil podejrzywać ani Paskala Lantier, ani jego.
Leopold wysilał swój umysł, aby wynaleźć ten sposób i obrabiał swój przedmiot, jak autor pracuje nad sceną dramatu, ale napróżno się męczył i nie dochodził do żadnego pomysłowego i praktycznego rozwiązania.
Zgodził się więc z tą swoją chwilową niemocą, myśląc że Paskal posiadając całe zaufanie swego syna, zostanie uprzedzonym przez tego ostatniego, gdyby zaszło coś nowego, i przybiegnie natychmiast aby go uprzedzić.
Otóż przedsiębierca nie dawał znaków życia.
— Zatem wszystko w porządku — wywodził wniosek bandyta — i mam czas do skombinowania swoich planów.
Pewnego poranku miał wyjść, gdy gwałtowny brzęk dzwonka, odzywający się nagle, wstrząsnął go nerwowo.
Zawsze oględny i stawszy się bardzo niedowierzającym od czasu sprawy z Jarrelonge’m, Leopold świderkiem Wykręcił we drzwiach dziurkę prawie niewidoczną, która mu pozwalała poznać przychodzących.
Zbliżył się na palcach, nie chcąc zdradzić swojej obecności żadnym szmerem i przyłożył do tego otworku lewe oko.
— To Paskal... — szepnął bardzo niespokojnie. — Co się tam dzieje?...
I spiesznie otworzył.
Przedsiębiorca widocznie wzruszony wszedł.
Leopold zamknął drzwi za nim.
Paskal już minął przedpokój i przestąpił próg pokoju służącego za salon.
Za nim szedł jego krewny.
— Co cię sprowadza? — rzekł do niego.
— Dzieje się rzecz dziwna, niepojęta, która mnie mocno zajmuje...
— I cóż to za rzecz?
— Zagadka do odgadnienia.
— Wytłómacz się.
— Oto jest wyjaśnienie.
Przedsiębierca wyjął z kieszeni papier, który podał Leopoldowi.
Ten ostatni wziął go i rozwinął.
Był to blankiet drukowany, którego puste miejsca były zapełnione piórem.
U wierzchu znajdowały się te wyrazy, które wywierają przykry wpływ nawet na ludzi uczciwych, których sumienie jest w spokoju.
Biuro prokuratora Rzeczypospolitej.“
Leopold zmarszczył brwi. Ręce mu lekko zadrżały.
— Co to jest? — wyjąkał.
— Czytaj... — rzekł Paskal.
Zbieg czytał:
My, sędzia śledczy, zaliczony do biura prokuratora Rzeczypospolitej departamentu Sekwany, wzywamy i rozkazujemy P. Paskalowi Lantier, budowniczemu, przedsiębiorcy, stawić się w naszej kancelaryi w Pałacu Sprawiedliwości, we czwartek 4 Grudnia 1870 roku o godzinie drugiej.“ „podpisano: Villeret.“ — Nakaz stawienia się! — zawołał Leopold.
— Do sędziego śledczego... dziś... o godzinie drugiej... — rzekł Paskal niespokojnym głosem. — Możesz się domyśleć, jak jestem pomięszany... niespokojny...
— Co to znaczy?
— A! gdybym ja wiedział!... Ale się nie domyślam... Jakąż groźbę dla nas zawiera ten nakaz?... Czego odemnie chcą? Co się dzieje?...
W miarę jak gorączkowy niepokój Paskala wzrastał, Leopold przychodził do zimnej krwi.
— No, no!... — rzekł spokojnie. — Zbyt wiele nerwów, a za mało zastanowienia!...
— Czy odgadujesz tę zagadkę?
— Wcale nie.
— I jesteś spokojny?
— Dla czegóżby nie?
— Pomyśl, że te stawiennictwo w gabinecie sędziego śledczego musi mieć ważny powód!...
— To nie ma wątpliwości, ale dla czegóż powód ten miałby być groźnym. Prawdopodobnie, a nawet rzecz to pewna, że sędzia chce cię przesłuchać, nie jako obwinionego, lecz jako świadka...
— Świadka, czego? Nie wiem o żadnym interesie, w którymby moje świadectwo mogło być użytecznem...
Leopold uderzył się w czoło.
— Doprawdy? — zapytał z uśmiechem.
— Zaiste... tak mi się zdaje...
— To ci się źle zdaje...
— Odgadłeś?
— Od razu...
— A to jest?
— Sprawa Terrys, mój dobry!... Czyżbyś ty przypadkiem o niej zapomniał?...
Usłyszawszy te wyrazy: sprawa Terrys, Paskal zbladł jak trup.
Leopold ujrzał tę bladość i wzruszył ramionami.
— Do pioruna! — zawołał chwytając krewnego za ramię. Czy już nie pamiętasz o tem, co ci zalecałem? Jak to, samo nazwisko hrabiego wprowadza cię w ten stan tu, samego ze mną, nie mając się czego obawiać!... Zzieleniałeś!... Wyglądasz jak topielec! A cóż będzie w gabinecie sędziego pokoju, gdy będziesz badany?... Nawet nie będąc wmięszanym do sprawy (gdyż do obecnej chwili być nie możesz), wzruszenie t woje więcej niż podejrzane i twój a twarz z tamtego świata będą dostateczne, aby cię potępić... zgubić!... Pamiętaj, że ci ludzie mają oczy otwarte i że są podejrzliwymi z powołania,.. — Wchodzi się jako świadek, a wychodzi jako obwiniony, jeżeli się nie umie bronić i głupio poddaje! Bądź stanowczym, silnym, a nie masz się czego obawiać!...
Te wyrazy wywarły wyborny wpływ na moralny stan przedsiębiorcy.
— Będę silnym i stanowczym, przyrzekam ci — rzekł pewnym tonem.
— No, to zaręczam, że wszystko pójdzie dobrze!
— Czy ty w istocie myślisz, że mnie wzywają do sądu w sprawie Terrys?
— To uderza w oczy! Honoryna oskarżona usiłuje się bronić... Zapewne wskazała cię jako świadka ze swojej strony... Utrzymywałeś z nieboszczykiem jej ojcem przyjazne stosunki... Stosunki zaś z nią twoje były, jeżeli nie zbyt częste, to przynajmniej przychylne z jednej i z drugiej strony... — Ona sądzi, że dasz najlepsze świadectwo co do jej postępowania, zwyczajów, charakteru.
— Wskaż mi drogę postępowania.
— Bądź zręcznym... Udawaj dobrodusznego... Zamknij się o ile możesz w ogólnikach, w niepewnych określeniach... a nadewszystko pamiętaj o swoich odpowiedziach... Wszak termin naznaczony na dziś, na drugą...
— A teraz już dziesięć minut po pierwszej.
— Czyś przyjechał powozem?
— Tak jest.
— Wsiądę z tobą i odwiozę cię do sądu; po drodze dokończę informacji i pójdę na śniadanie w okolice teatru Châtelet do piwiarni Drehera, gdzie zaczekam na ciebie. Chciałbym się jak najprędzej dowiedzieć co tam zajdzie.
Dwaj wspólnicy pojechali.
Paskal wysadził krewnego na chodniku placu Châtelet, pojechał do pałacu sprawiedliwości i wszedł na korytarz, na który wychodzą gabinety sędziów śledczych i wręczył swoje wezwanie woźnemu, który po upływie dziesięciu minut wprowadził go do pana Villeret.
Przez te dziesięć minut Paskal usiłował przybrać spokój aż do obojętności i nie okazać na twarzy co się działo w jego duszy.
Gabinet do którego wszedł, był wyklejony ciemno-zieloliem obiciem, takiego samego koloru jak rypsowe firanki jedynego okna.
Za całe umeblowanie, pokój ten miał dwa biura zawalone papierami i kilka krzeseł.
Przy mniejszem z biur stojącem naprzeciw biura sędziego śledczego, siedział jego sekretarz.
Pan Villeret, w chwili gdy Paskal wchodził, stał cokolwiek pochylony, szukając papierów pośród pliku akt, tworzących prawdziwe piramidy po obudwu stronach biurka.
Kłaniając się zlekka przedsiębiercy, który przystępował z głębokim ukłonem, objął go szybkim rzutem oka.
— Proszę siadać — rzekł potem wskazując na krzesło stojące przy biurku i sam siadając.
Sekretarz położył na leżącej przed sobą bibule arkusz czystego papieru służyć mający do zapisywania zapytań sędziego i odpowiedzi świadka.
Umoczył pióro w atramencie i czekał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.