Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIII.

Nowy lokator z odźwierną zeszli na dół.
Jarrelonge poszedł do handlarza żelazem, kupił piec lany z rurami i kazał natychmiast zanieść na ulicę Beautreillis.
— Teraz — pomyślał — kompletne łóżko, dwa krzesła, stół, szafa i mój Luwr będzie umeblowany.
Powrócił na przedmieście Świętego Antoniego; aby porobić zakupy.
W chwili gdy mijał plac Bastylii, Izabella i Renata jeszcze cokolwiek słaba w nogach, wychodziły z ulicy Szkoły Medycznej i szły ku stacyi dorożek, znajdującej się pod sztachetami ogrodu pałacu Cluny.
Zirza wsadziła swoją towarzyszkę do powozu o dwóch miejscach, kazała woźnicy jechać na bulwar Beaumarchais, powiedziała numer domu i usiadła obok Renaty.
— Kochane dziecię — rzekła do niej — nim się zajmiemy wyszukaniem lokalu, trzeba się dowiedzieć czy cię pani Laurier przyjmie, jak mam nadzieję... Jeżeli jej odpowiedź będzie przychylną (o czem nie wątpię) — po szukamy pokoiku w okolicach magazynu, abyś rano i wieczorem nie miała dużych kursów do odbywania...
Pani Laurier była w Paryżu bardzo znaną, jako kupcowa koronek, chociaż sklep jej miał powierzchowność skromną.
Żaden z magazynów w piękniejszych częściach miasta nie był lepiej zaopatrzony i urządzony.
Znaleźć w nim można było nie tylko nowe koronki różnego pochodzenia, ale także koronki stare, bardzo rzadkie, znacznej wartości.
Pani Laurier, której już minęła pięćdziesiątka, utrzymywała od dwudziestu pięciu lat ten sklep, odziedziczony po matce.
Lubiąc zajmować się sama wszystkiem, poprzestawała na dwóch pomocnicach pannie sklepowej, którą obdarzała dosyć znacznem zaufaniem i popychadle do odbywania kursów.
Pilnie ona bywała na sprzedażach w pałacu Drouot; — w czasie jej nieobecności, panna sklepowa odpowiadała za cały magazyn.
Otóż, od miesiąca blizko pani Laurier znajdowała się w niemałym kłopocie, gdyż jej zastępczyni opuściła ją dla wyjścia za mąż i założenia sklepu na swoją rękę.
Wiele młodych dziewcząt zgłaszało się o wakujące miejsce, ale pani Laurier okazała się wybredną.
Najprzód trzeba jej się było podobać z powierzchowności, a potem przedstawić dobre rekomendacye.
Żadna z konkurujących nie odpowiedziała tym dwóm warunkom.
Zirza znając oddawna kupcową koronek, wiedziała o tych okolicznościach i spodziewała się obrócić je na korzyść Renaty.
Przyjechano na bulwar Beaumarchais. Zirza wysadziła Renatę, odesłała powóz, minęła chodnik i podeszła do sklepu.
Za szybami, rozłożone były pyszne koronki, które uderzyły Renatę podziwem.
Kochanka Juliusza Verdier rzuciła do wnętrza okiem i rzekła:
— Pani nie ma... jest tylko popychadło... Zatem dotychczas nie wzięła nikogo. Mamy więc pomyślność za sobą... Wejdźmy...
Otworzyła drzwi.
Renata weszła za nią, drżąc trochę.
Popychadło, ruda, czternasto lub piętnastoletnia dziewczyna, z bystrą miną, z fizyognomią czysto paryzką, odpowiadająca na pretensyonalne imię Zenejdy, wstała i podeszła ku nim.
— Czy pani Laurier nie ma w domu? — zapytała Zirza.
— Nie ma, proszę pani, ale zaraz powróci. Może panie zaczekają?...
— I owszem.
— W takim razie proszę usiąść. Oto są krzesła.
— Dziękuję!
Dziewczęta nie miały czasu usiąść, gdy i drzwi się otworzyły.
— Ot i pani! — za wołało popychadło.
W istocie pani Laurier weszła, niosąc wielkie pudełko pod pachą...
— Co Zirzo, to ty? — wołała wchodząc. Już nie wiem od jak dawna cię nie widziałam... Sądziłam że się z tobą coś stało...
— Widzisz pani że mi nic nie jest... — odpowiedziała Zirza ze śmiechem.
— Dla czegóż więc pokazujesz się tak rzadko?
— Pilnowałam jednej przyjaciółki niebezpiecznie chorej... tej oto panny...
I mówiąc te słowa wskazywała na Renatę.
Pani Laurier spojrzała na nią i zdawała się być uderzoną jej pięknością...
— W istocie — rzekła: wzruszona — panienka jest jeszcze blada... Niech panienka siądą, bardzo proszę...
— Dziękuję pani... — rzekła Renata — silniejsza jestem niż się zdaje i nie czuję żadnego zmęczenia.
Głos dziecięcy, głos złoty, do reszty oczarował koronkarkę.
— Cóż mi sprawia przyjemność widzenia cię dzisiaj? — zapytała studentki.
— Czy się pani nic a nic nie, domyśla?
— Nie, nic wcale...
— Czy miejsce o którym mi pani wspominała, jest jeszcze wolne?
— Tak, zawsze. Wszak wiesz, że aby być przyjętą, trzeba mi się podobać, a ja jestem bardzo wymagająca.
— Przychodzę prosić panią o to miejsce...
— Jeżeli dla ciebie, to rzecz skończona...
— Nie, nie dla mnie...
— A więc dla kogo?
— Dla mojej przyjaciółki...
Renata oblała się szkarłatem.
Pani Laurier z podwójnym zainteresowaniem się rzuciła okiem na dziewczę i rzekła.
— Więc to dla panienki?
— Tak jest, pani... — odpowiedziała Renata niepewnym głosem, — i jeżeli pani przyjmiesz prośbę, którą moja przyjaciółka za mną zanosi, będę pani za to bardzo wdzięczna...
— Czy panienka się zna na handlu koronkami? zapytała — pani Laurier.
— Nie pani, na handlu się nie znam, ale znam się na wartości koronek, na rozmaitych haftach i jestem dosyć zręczna do naprawy.
— Czy panienka była w obowiązku w którym z handli paryzkich?...
— Nie, pani... Przyjechałam z prowincyi...
— Rodzina panienki... — zapytała pani Laurier.
— Już jej nie ma... — przerwała jasnowłosa Zirza. — Rodzice jej umarli... Sama jest na świecie i musi pracować, gdyż jest uboga i chce pozostać uczciwą...
Koronkarka nie nalegała i mówiła dalej do córki Małgorzaty.
— Wiele panienka ma lat?...
— Dziewiętnaście, proszę pani.
— Nazywasz się...
— Renata...
— Wszak musisz mieć i nazwisko?
— Nigdym go nie miała...
Wzruszenie pani Laurier było widocznem i poczciwa kobieta nie starała się go ukryć.
Wstała, wydęła z pudełka zwiniętą sztuczkę koronki i pokazała ją Renacie, pytając:
— Jaki to jest gatunek?...
— Rzuciwszy spiesznie okiem, Renata odpowiedziała:
— Koronka z Malines.
— I warta?...
— Czterdzieści do pięćdziesięciu franków za metr.
Pani Laurier wzięła drugą sztuczkę, pokazała ją Renacie i pytała dalej:
— A ta?
— To stara koronka Chantilly.
— Na ile ją oceniasz?...
— To są tak rzadkie koronki, że na nie nie ma ceny...
Właścicielka sklepu zrobiła jeszcze pięć lub sześć, nowych, prób i za każdym razem otrzymała zadawalniające odpowiedzi.
— Jesteś panienka w istocie znawczynią... — rzekła wreszcie. — Brak ci więc tylko łatwości w rozmowie z kupującymi paniami i przyzwyczajenia do usługiwania im, gdyż tu przeważnie kobiety tylko kupują... Zresztą przyzwyczajenie to nabiera się łatwo, jeżeli są dobre chęci...
— Ach! pani, uczynię wszystko, co tylko zależeć będzie odemnie, aby się podobać klijenteli pani — zawołała Renata.
— Odkądże będziesz mogła zająć miejsce?
— Od jutra, jeżeli mnie pani raczy przyjąć...
— Naturalnie, że przyjmuję, i zaczniesz nie od jutra, lecz od poniedziałku, to jest za cztery dni. — Obróć te cztery dni na nabranie sił, gdyż widzę żeś jeszcze bardzo słaba, chociaż utrzymujesz przeciwnie... Będziesz u mnie miała śniadanie i obiad, i na początek ośmdziesiąt franków miesięcznej pensyi... Do sklepu będziesz przychodziła o dziewiątej rano, wychodzić będziesz o dziewiątej wieczorem... W niedzielę będziesz wolną od południa, od śniadania... — Zgoda?
Córka Małgorzaty uczuła, że oczy jej zachodzą łzami.
— Ach! pani — wyrzekła z trudnością — jest to więcej niż mogłam się spodziewać, i dziękuję pani z całego serca.
Renata wzruszona podeszła do pani Laurier.
Ta z uśmiechem ujęła ją za ręce i rzekła:
— Wiem z góry, że będziemy z siebie zupełnie zadowolone... Do poniedziałku.
— Do poniedziałku, łaskawa pani.
— Gdzie mieszkasz?
Odpowiedź dała Zirza.
— Przy ulicy Szkoły Medycznej.
— Na końcu świata! — zawołała pani Laurier.
— O! my wiemy, że to zbyt daleko, to też wyszedłszy od pani, pójdziemy szukać mieszkania w okolicach bulwaru Beaumarchais.
— Wyborna myśl... akuratność więc nie będzie trudną.
— Pozwól mi pani podziękować sobie.. — rzekła Zirza — i to jak najszczerzej.
— Niepozwalam, owszem ja dziękuję ci za to, żeś do mnie przyprowadziła pannę Renatę.
Odwiedziny się skończyły; — interes doprowadzono do końca; — dziewczęta odeszły.
— No! pieszczotko, jestżeś zadowolniona? — rzekła Zirza ujrzawszy się na chodniku i biorąc swoją protegowaną pod rękę.
Renata odpowiedziała:
— Bardzo zadowolona, o tak, Zirzo... i to tobie, tobie tylko, zawdzięczam spotykające mnie szczęście.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.