Cicho i wolno, jak mgła, co się zrana
Z nad łąk podnosi przy lekkim powiewie
Wschodniego wiatru i w przestrzeń ulata:
Tak nieraz myśl ma tęskna, zadumana,
Podobna z nad mórz wzlatującej mewie,
Wznosi się w przestrzeń nadziemskiego świata.
I jest to moja najmilsza godzina
Lecieć tą pustką cichą i przejrzystą
Ponad kopułę niebiosów — — w bezmiary...
Zrazu mię jakaś toń okala sina,
Powoli w głąb się mieniąca świetlistą,
Gdzie biało-złote włóczą się opary.
Potem jest jasność niezmierna, zamyśleń
I ciszy pełna, nie wiem skąd idąca,
Bo nigdzie światła nie widać krynicy
Przestrzeń bez żadnych dla oczu zakreśleń,
Blask większy, niźli promienienie słońca,
Lecz nie rażący jaskrawo źrenicy.
I głusza kotlin i jakby harmonii
Leśnej podźwięki i wielka, niezmienna
Spokojność jezior widnych w oddaleniach — —
I w owej pustej, niezgłębionej toni
Myśl ma zawisa nieruchoma, senna,
Podobna orłom, co zasną w przestrzeniach.