Zaklęte pieniądze/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Zaklęte pieniądze
Podtytuł Opowiadanie z życia ludu górskiego
Wydawca Księgarnia i Wydawnictwo „Czytelni Ludowéj“ A. Nowoleckiego
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



V.

POSZUKIWANIE ZŁOTA W GÓRACH.

Na drodze koło młyna, spotkaliśmy starego Bartłomieja, który jak się pokazało, wyszedł naprzeciw nam i niecierpliwie nas oczekiwał. Skoro nas zobaczył, zbliżył się prędko i patrząc na nas badawczo, ciekawie, spytał tajemniczym głosem:
— A co?
— O co pytacie? — spytałem.
— Znaleźliście co?
— A cóż mieliśmy znaleźć?
Zapomniałem bowiem zupełnie o przyrzeczeniu danem staremu, że będę szukał złota; a on był tymczasem przekonany, że my tylko dlatego wyruszyli z domu i dlatego oczekiwał nas tak niecierpliwie. — Na zapytanie moje, nie wiedział jak odpowiedzieć, bo bał się zdradzić tajemnicę przed góralem, który nas wiózł. Dał mi tylko znak porozumienia oczami i dodał:
— No to, co wiecie.
— A — rzekłem przypomniawszy sobie, o co idzie — znaleźliśmy — ale nie wiele. Więcéj pokażę wam tu.
— Jakto? tu w Zakopanem?
— Tak.
Oczy starego zaiskrzyły się z radości.
— Więc tuby miało być ono. To mi nigdy na myśl nie przyszło. A być bardzo może — mówił daléj zamyślając się. Szukaliśmy daleko, a nie baczyliśmy na to, że może być blisko. Tylko jeżeli nas już kto uprzedził?
— O ile wiem, to nie. Przynajmniéj bardzo mało.
— Ale już ktoś wie o tem? spytał przestraszony.
— Być może. Tylko nie umieją wziąść się do tego.
— To trzebaby nam się pospieszyć.
— Dobrzeby było.
— Więc może jutro zaraz nam to pokażecie? Co?
— Zgoda.
Przez cały ten dzień stary był niespokojny, nie mógł usiedzieć na miejscu, wałęsał się koło domu, nie wiedząc jak czas zabić, czasami zaglądał w moje okno, jakby się chciał przekonać, czy nie zniknąłem, jak kamfora. Oczekiwanie zaklętych pieniędzy, które mu jutro miałem pokazać, zajęło całą jego uwagę, nie mógł nic robić, o niczem innem myśleć. Na drugi dzień ledwie świt, słyszałem go podchodzącego kilka razy pod moje drzwi. — Zachowałem się umyślnie cicho, aby myślał, że śpię. Ten długi sen niepokoił go i niecierpliwił. Począł kaszleć i chrząkać. Nie chciałem już dłużéj męczyć starego i wstaem[1]. Wszedł zaraz do izby, by mi posłużyć. Obchodził się ze mną, jak z rzeczą bardzo kosztowną i był prawie nadskakujący. Sam wyczyścił mi suknie, przyniósł śniadanie i nawet ubrać się pomagał.
— No, ja już gotów — rzekłem po wypiciu śniadania.
Góral drgnął z radości na to odezwanie się moje i silny rumieniec wystąpił mu na żółtą, pomarszczoną twarz.
— To chodźmy — rzekł stłumionym głosem.
— A gdzież Jędrek?
— Czy i on potrzebny?
— I bardzo.
Staremu to się nie podobało. Chciwość złota już poczęła działać i złe skutki wydawać, stary Bartłomiej już własnemu zazdrościł synowi i nie rad był, że będzie musiał z nim dzielić się tajemniczemi skarbami. — Czyż w świecie nie tak się dzieje? Im kto więcéj ma, tem chciwszy i skąpszy się staje. Największa część jałmużny pochodzi z rąk ludzi niezamożnych.
Rad nie rad Bartłomiej, musiał zawołać syna i we trzech ruszyliśmy z domu. Bartłomieja zdziwiło, że zamiast iść do lasu lub w odludne miejsca, prowadziłem ich prosto ku kościołowi.
— Jakto, to tam? spytał z niedowierzaniem.
— Tak.
— Ależ tam ludzie.
— Właśnie. Gdzie więcéj ludzi — tam więcéj pieniędzy.
— To możeby lepiéj w nocy? zauważył ostrożny Bartłomiej.
— Dzień najsposobniejszy do szukania i zyskiwania pieniędzy — rzekłem — a potem zwróciwszy się do Jędrka, który w milczeniu szedł obok mnie i wzrokiem pełnym oczekiwania i zdziwienia patrzał na mnie — spytałem go:
— Ty tu podobno w tych stronach masz kawałek gruntu?
— E! płony grunt, licha warty. Uprawiać nawet nie ma co, bo się nieopłaci. Więcéj na nim kamieni jak owsa.
— I gdzież ten grunt?
— Niedaleko kościoła, tuż przy drodze, tam, gdzie to źródełko.
— I ciągnie się aż ku rzece?
— Tak — po ten gaik.
— Otóż tu — rzekłem — są zaklęte pieniądze.
Bartłomiej i Jędrek wytrzeszczyli na mnie zdziwione oczy.
— Tu?
— Tak.
— I jakże się dobrać do nich? spytał Bartłomiej, przysuwając się do mnie.
— Pracą, skromnością i oszczędnością.
— I nie trzeba będzie ani kilofa, ani siekiery, ani motyki?
— Owszem, wszystkiego tego będzie potrzeba.
— Nie rozumiem. Mówcie jaśniéj.
— Widzicie — rzekłem — ten dom po tamtéj stronie drogi.
— To dom Krzeptowskiego, co wybudował dla gości.
— I ten dom niesie mu spore zyski. Otóż jeżeli wy dom wasz z za rzeki, gdzie jest nieprzystępno i daleko, przeniesiecie tu lub zbudujecie nowy, będziecie mogli mieć takie same zyski. W taki sposób dobędziecie z téj jałowéj i nieurodzajnéj ziemi, która wam dotąd nic nie daje cząstkę już tych skarbów, które są w niéj zaklęte.
— Ej, — a to kpicie z nas i tyle — rzekł z oburzeniem Bartłomiej — to nieuczciwie.
— Obiecałem wam pokazać, gdzie są zaklęte pieniądze, które dobyć potrzeba i pokazuję.
— Co mi to za bogactwa, co kapaniną grosz po groszu zbierać trzeba. Bogactwo, to u mnie znaczy dukaty, cwancygiery, choćby kwartami.
— I cóżbyś zrobił z tyloma pieniędzmi?
— Co? wybudowałbym kościół.
— A potem — cobyś zrobił zresztą?
— Cobym zrobił — cobym zrobił — jabym wiedział co zrobić.
Tak mówił, ale widocznie był w kłopocie, bo nie wiedział, coby zrobił.
— Żyłbym sobie dobrze, jak na porządnego gazdę przystoi.
— Czyż przy dochodach z takiego domu nie mógłbyś żyć dobrze? Zresztą dochód z domu, to dopiero cząstka tych zaklętych pieniędzy, które wam dobyć radzę.
— Jeżeli tylko o takich pieniądzach wiecie, to je sobie schowajcie sami dla siebie. Daruję wam je — rzekł Bartłomiej rozdrażniony zawodem, jaki go spotkał. Zabrał się i odszedł. Ale Jędrek został przy mnie i rzekł:
— Nie gniewajcie się na tatusia i mówcie daléj. Ja widzę, że wy dobrze myślicie. Mnie nieraz przychodziło to do głowy, tylko nie wiedziałem jak się wziąść do tego. Trzebaby na to pieniędzy.
— Pieniądze się znajdą. Można będzie zaciągnąć pożyczkę z banku na grunt. Z dochodów domu będziesz spłacał. Gości coraz więcéj przyjeżdża tutaj, masz więc pewność, że dom będzie ci dawał stały dochód. Mając parę koników i wózek, będziesz mógł tem także zarabiać od swoich gości wożąc ich to do Krakowa, to do Kościelisk. — Zdałoby ci się także kupić parę osłów. W Krakowie ich teraz dosyć. Za bezcen to dostać można, żywienie nic nie kosztuje, bo się byle chwastem pożywi samo, a dobre to do wycieczek w góry i spory dochód co roku przynieść może. Jeżeli do tego będziesz usłużny dla twych gości, uczciwy a niezbyt chytry — możesz mieć jeszcze różne inne zarobki, to sprzedając im nabiał, jaja, kury i inne rzeczy. Na miejscu zapłacą ci za to lepiéj, niż gdybyś miał nosić mil kilka na jarmark.
— To prawda, że goście nie źle płacą.
— Trzebaby tylko mieć lepsze staranie o bydle, co je macie. Krowy wasze zbiedzone, nie mając wygód i czystości, nie dają tyle mleka, wiele daćby mogły. Skąpicie im i oszczędzacie krajcary a tracicie przez to reńskie. Tożsamo i owce pasiecie-ta i pasiecie, ale nie staracie się ani poprawiać ich rasę, ani powiększać stada. A to dałoby wam możność zaprowadzenia na większe rozmiary fabryki serów. Zresztą, jeżeli myślicie, że pasza u was zaskąpa na to, to należy wziąść się do innych jakich wyrobów, któreby się opłacały, ale wziąść się szczerze. Wy umiecie wszystkiego po trochu, ale nie dobrze. — Nie widziałem u was żadnego przemysłu, któryby szczególnie was zajmował i u was tu kwitnął. Nie brak wam talentu, ale chęci. Widzisz — w Wiedniu ministrowie uradzili, aby taki przemysł, co się pokaże między ludem, wspierano rządowemi pięniędzmi. — Więc tam, gdzie lud wyplatał koszyki, sprowadzono nauczyciela koszykarza z Bawaryi i nauczono chłopców wyplatać śliczne koszyki, za które im dobrze teraz płacą. We wsi znowu, gdzie mieszkańcy trudnili się przeważnie ślusarstwem, kilku zdolniejszych posłano na naukę do warsztatów do Wiednia. W innych wsiach znowu inny przemysł wspierano — u was nie, boście niepokazali szczególniejszej ochoty do niczego. A moglibyście dużo robić. Ot np. macie kosodrzewinę i inne drzewa, z których za granicą wyrabiają ludzie w górach zgrabne domki, łyżki, grabki, figurki, cygarniczki i mają z nich dochód nie mały. — Dzieci pasące owce lub bydło, zarabiają już pieniądze strużąc figurki i zabawki, a u was pastuch cały dzień przeleży lub przełazi i o tem nie pomyśli. Kawałkiem kozika odgrzebałby sobie pieniądze zaklęte w lasach i drzewach a nie che[2]. Widziałem także u was kilka warsztatów tkackich. Warsztaty te jednak służą wam raczéj do domowéj potrzeby, niż do zarobkowania stałego. — A przecież gdzieindziéj warsztaty takie są źródłem zamożności. Przypuściwszy, że wasza okolica nie daje warsztatom dosyć lnu i wełny — toć można ją sprowadzać. Sprowadzacie sobie żyto z Krakowa, kukurydzę z Węgier, sól z Wieliczki — czemużbyście nie mieli także robić zakupna lnu i wełny i przerabiać ją. Rozwinięte warsztaty zjednałyby wam pomoc rządu i otworzyły kredyt w towarzystwach zaliczkowych. Gdzie ziemia skąpo rodzi — tam człowiek musi się brać do przemysłu, a tymczasem wy przestajecie na tym lichym plonie owsa i siana — i nie myślicie o wyszukaniu nowych środków zarobku. Gdyby nie goście, co wam sami zarobek ten pchają w ręce, wynajmując wasze mieszkania i wasze konie i kupując wasz nabiał — marlibyście z głodu na przednówku. Ci goście, to także cząstka bogactwa waszego, którą starannie utrzymywać należy. Tymczasem wy zamiast przynęcić tych gości ulepszaniem waszych mieszkań, urządzaniem im wszelkich wygód, odstręczacie ich jeszcze zbytnią chciwością, ciągnąc z nich, co się da, jak najwięcéj. Z mieszkań, które wam pustką stały dawniéj, dziś przy napływie gości, sami nie wiecie co żądać, każecie sobie płacić jakby w hotelach miastowych i tak ze wszystkiem. A jeżeli goście zrażeni tem, przeniosą się gdzieindziéj, to co wtedy z wami się stanie?
— To, to prawda. Już oni łońskiego roku przenosili się po trochu do Poronina.
— A widzisz. A mogą się przenieść jeszcze gdzieindziéj np. na węgierską stronę, gdzie i dojazd koleją jest wygodniejszy i zkąd mogą także robić wycieczki w góry i mieć żętycę. Przez zbytnią chciwość możecie się pozbyć wielkiego źródła dochodów. Jeżeli chcecie więcéj zarabiać — to więcéj róbcie dla nich. Np. ty masz tu rzekę pod bokiem. Wiesz dobrze, że wiele osób nie mogąc lub nie chcąc jeździć do Jaszczurówki, używa rzecznych kąpieli; — ale nie ma tu ani miejsca dogodnego, ani budek, gdzieby się rozebrać wygodnie można. Otóż, gdybyś na swoim gruncie parę takich budek urządził — rzekę pogłębił i dno jej wyrównał do kąpieli, mógłbyś mieć nie mały z tego dochód. Każdy chętnieby dał po kilkanaście centów za budkę, prześcieradło i obsługę. W Krakowie nad Wisłą kilka familij utrzymuje się z takiego zarobku.
— Toby było dobre — rzekł Jędrek — mnie już nawet mówiono o tem. Jakieś panie z Warszawy kazały mi nawet zrobić dla siebie nad rzeką taki szałas z gałęzi, za co kilka papierków zarobiłem wtedy. Toby trzeba zrobić.
— Żona twoja miałaby także nie zły zarobek, gdyby się wyuczyła gotować.
— Ona umie, bo była jakiś czas przy swojéj ciotce, co była kucharką u proboszcza.
— Toby także coś uczyniło do roku. Teraz osoby przyjeżdżające, muszą albo przywozić z sobą sprzęty kuchenne i kucharki, albo stołować się w restauracyi. Gdyby wasze gospodynie znały się choć trochę na gotowaniu, miały sprzęty kuchenne i umiały prać, prasować, mogłyby mieć lepszy z tego zarobek od gości, niż pasząc bydło lub robiąc w polu. Nawet dzieci twoje za lat parę mogłyby już zarabiać tnąc nożykiem wykłówacze do zębów, za które w mieście dobrze płacą. Widzisz więc, że z każdéj rzeczy można mieć pieniądze, a grosz zarobiony pracą, pomnażany oszczędnością, zrobiłby was zamożnymi ludźmi. Z czasem, gdy rząd drogi wam wyrówna, gdy więcéj kolei przybędzie, pokażą się w ziemi jeszcze inne ukryte bogactwa. Ot np. teraz zaczęto łupać granit tatrzański, bo się pokazał dobrym do budowy. Dużo ludzi z Chochołowa i Poronina znalazło przy tych granitołomach niezły zarobek. Może późniéj więcéj takich zakrytych skarbów odkryją ludzie uczeni i przemyślni. Trzeba tylko, żebyście umieli z tego skorzystać i nie lenili się do zarobku tam, gdzie on się wam otworzy.
W ten sposób długo jeszcze rozmawiałem z Jędrkiem, mówiąc mu o różnych sposobach dobycia zaklętych pieniędzy z ziemi, z drzew, z kwiatów tatrzańskich, z wody, z powietrza, z siebie — słowem ze wszystkiego, bo ze wszystkiego człowiek zmyślny a pracowity, pieniądz zrobić może. Słuchał mnie bardzo uważnie i ślubował, że pójdzie za memi radami i za lat kilka będzie z pomocą Bożą zamożnym gazdą. Czy to zrobi, czas pokaże. Wiem, że mu nie brak sprytu, talentu a nawet ochoty; ale czy mu nie zabraknie wytrwałości? Jest to cnota, na któréj nam zbywa. Rączo i ochotnie porywamy się na razie do wszystkiego, ale wytrwać w tem czas dłuższy, znosić przeciwności, tego nie umiemy. Ktoś to powiedział, że Polakowi łatwiéj umrzeć pięknie, jak żyć dobrze i pracowicie. Jest w tem wiele prawdy, i dlatego tak wiele zaklętych skarbów nietkniętych leży około nas i w nas samych.


KONIEC.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wstałem.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – chce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.