Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom IV/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Może téż spoufaleniu i wzajemnemu ocenieniu przeszkadzał ten najpoczciwszy Arusbek, który nieznacznie zakochał się w sposób niebezpieczny. Z razu sam żartował z tego uczucia przed jenerałem, który go znał z łatwo rozpłomieniającego się serca, potém (co było bardzo złym znakiem) zamilkł i nie mówił już o tém.
Nie potrzebował téż przyznawać się do tego, co było aż nadto widoczném dla wszystkich. Zaniepokoiło to nawet pułkownikową.
— Mój Stasiu — szepnęła raz jenerałowa — ale doprawdy zdaje mi się, że ten twój poczciwy kniaź zakochał się, czy co, w Michalinie. Siedzi godzinami przy niéj a gdy mówić nie może, to ją, powiadam ci, zjada oczyma. Mnie to niepokoi, bo po cóż poczciwy człowiek ma nadaremnie się męczyć, kiedy z tego nic być nie może.
— Mama sądzi, że nie może? — spytał jenerał.
— A jakżeby mogło być? zmiłuj się! Michalina katoliczka gorliwa, on schizmatyk... i żeby go pokochać miała, nie ma najmniejszego podobieństwa...
— Czy była o tém mowa?
— Uchowaj Boże! Mowa! Jabym nie śmiała jéj o to zapytać! Zakrzyczałaby mnie! Jest to wprost niepodobieństwo. Michalina jak ja szanuje go bardzo, dosyć dla nas, by był twym przyjacielem... żeby zaś miała... a!! a! uchowaj Boże, to nie może być nigdy! Czy on z tobą o tém mówił kiedy?
— Z początku żartowałem z niego, bo łatwym był zawsze do zakochania, od mojego powrotu jednak już mi o tém wcale nie wspomniał — ani słowa.
— To źle — szepnęła zamyślona pułkownikowa — bardzo źle. Dla czegoż bo sobie nie jedzie? Bardzo nam z nim przyjemnie, ale na co ma sobie głowę nabijać niepotrzebnie...
— Czy mam z nim mówić o tém? — spytał jenerał.
Matka zamyśliła się.
— Nie wiem — rzekła — cóż to do nas należy, Michalina sama sobą rozrządza, nie jest dzieckiem... ja prawa nie mam żadnego...
Spojrzała w oczy synowi, aby zbadać, odgadnąć jego uczucie, nie wyczytała w nich nic. Jenerał stał spokojny, nie okazując najmniejszego wzruszenia.
— Jak chcesz! — dokończyła.
— Co do mnie — rzekł jenerał po namyśle — nie radbym się mięszać do tego a wiem, że Arusbek jest człowiek delikatny, rozsądny i choć fanatyk, marzyciel, voyageant dans le bleu, ma nad sobą siłę i nigdy się za daleko nie zapędzi.
— Niebezpieczna zabawka! — westchnęła matka,
Tak się rozeszli. Tegoż wieczora, który spędzili cały w domu u pułkownikowéj, kniaź był nadzwyczaj nadskakujący, wesół, zabawny i na chwilkę nie odszedł od Michaliny. Jenerał, na którego matka pilnie patrzała, choć mógłby był uczuć trochę zazdrości, nie okazał jéj wcale, zamyślony był tylko.
Michalina nie odstręczała wcale księcia od siebie, owszém zdawała się wesoła, rada jego towarzystwu, niekiedy tylko spojrzała ukradkiem na Stanisława... pręciuteńko powracając do żywéj rozmowy z Arusbekiem.
Pułkownikowa, któréj to wcale nie było na rękę, dawnoby już może rozmówiła się grzecznie z przyjacielem syna, rozbrajał ją wszakże taką miłością dla niéj, takiém dziecinném nadskakiwaniem, iż nie miała odwagi wypłacić mu się za to choćby najmniejszą przykrością.
Dowcipowanie, śmiechy, opowiadania, album włoskie, które kniaź przyniósł z sobą, zabawiły ich do późna.
Około dwunastéj wyszli razem z jenerałem do swojego mieszkania.
Arusbek rzucił na stół album i zakładając ręce na ramiona przyjaciela, odezwał się do niego.
— Stasiu... Staszku! jestem zakochany! zakochany! szczęśliwy! a wszystko to winienem — tobie, niech cię uścisnę!
— Jak to szczęśliwy? szczęśliwy? spytał jenerał zdumiony — cóż to znaczy?
— Czy ty mnie nie znasz? śmiejąc się rzekł Arusbek, ja jak się tylko kocham, już jestem szczęśliwy. Dla mnie dosyć tego uczucia, — a choćby ono do rozpaczy przyprowadzało, ja nawet z miłosnéj rozpaczy szczęśliwym będę...
— A daléj? spytał jenerał.
— Daléj? co do mnie należy — daléj — ruszając ramionami wybuchnął kniaź, co do nas należy — daléj, wiesz ty, co w sobie kryje jutro? Mój jest tylko dzień wczorajszy, bo go mam w serca archiwach, i dzisiejszy — jutro... Boże!!
— Gdybyś wszakże tak kochał, jak mówisz — zauważył Stanisław — a przyszło nieuchronne rozstanie, miarkuj, że im miłość była gorętszą, témby się musiała większém cierpieniem opłacić.
— Otóż widzę, że mnie jeszcze nie znasz, poczciwy Staszku — rzekł poważnie Arusbek. Ja dopóki kocham, to mnie żadna siła w świecie od téj, w któréj jestem zakochany, nie oderwie — no — gdyby nawet i ukaz carski. Pójdę, pojadę — powlokę się za nią, choćby na drugi koniec świata... A gdy się do odjazdu zabiorę, to będzie znakiem, że miłość wystygła i poszła do archiwum..
Jenerał się uśmiechnął.
— Na to się nie zbiera jakoś! rzekł.
— Czy was to nudzi? mów szczerze, zapytał Arusbek.
— Nas? nie! spytaj panny.
— Pannę — dotąd nie — wierz mi. Nie powiem ci ani sobie pochlebiam, żebym był kochany — cierpi mnie wszakże, a że się nudziła — że ją zabawić się staram — przebacza mi, żem Moskal. Ustąpiłbym tylko w tym jednym razie, gdybym wiedział, że tobie przeszkadzam!
Spojrzał w oczy, jenerał zbladł ale uśmiechem bardzo naturalnym odpowiedział i ruszeniem ramion —
— Mnie? ty? miałbyś przeszkadzać?
— Nie kochasz się?
— Cóż to za pytanie?...
Zamilkli.
— Źle robisz — dodał Arusbek — ja gdybym nie mógł się kochać, w łebbym sobie strzelił. Bez tego jak bez powietrza żyć nie można...
— Nawet bez wzajemności? rzekł Stanisław.
— O! jaki bo ty jesteś! jaki bo ty jesteś naiwny! śmiejąc się odpowiedział Arusbek, zaraz ci potrzeba rewidować puszkę Pandory? Albom ja głupi dopytywać się o to, kiedy łudzić się mogę! Dopóki tylko nadzieja trwa — którą jak najstaranniéj karmię samemi konfiturami — pótym szczęśliwy... Odbierać jéj sobie sam, nie myślę... Chyba... ha! gdyby mi nawet powiedziano — wyrzec się nadziei... starałbym się jeszcze przy niéj jakim sofizmatem utrzymać.
— Chociaż ty mi, mój Andruszka, powiedziałeś, że jutro nie nasze — zaczął Stanisław — spytam cię, jeśli takie życie o jednéj strunie i uczuciu jedném prowadzić będziesz a zestarzejesz w końcu... i serce ci zwiędnieje — co poczniesz z życiem?
— Najprostsza rzecz, w łeb sobie strzelę — rzekł kniaź — lub, lub, nie wiem, wybór środka zostawiam na późniéj...
— Takie życie bez celu!!
— Jakież chcesz, bym prowadził, mówił kniaź, próbowałem sztukę kochać, literaturę, naukę, znudziło mnie wszystko, na tych drogach pełno ludzi mnie wyprzedziło... Krajowi służyć u nas? trudno... Rząd robi wszystko, rozporządza — kieruje, inicyatywie pojedyńczych ludzi nie zostawiono nic. Ślepém narzędziem być nie potrafię. Poszedłem więc na maroderkę taką... i dowlokę aż do końca...
— Zamiast sobie tylko w łeb strzelić, rozśmiał się Stanisław, wiesz, co powinienbyś zrobić?
— Wiem, to jest odgadnę! Ożenić się.
— Tak jest.
— Nie zaręczam, jest to rodzaj samobójstwa comme un autre, c’est à voir.
Nie możemy zaręczyć na pewno, czy podedrzwiami pokoju, w którym rozmawiali, a przytykał do saloniku pułkownikowéj — nie było panny Michaliny... Jenerał uderzony był jakby szelestem sukni i przerwał rozmowę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.