Zachód słońca (Lange, 1895)
I.
Na zachodniej nieba stronie.
Błyszczy łuna gorejąca:
W pożegnalnej swej koronie
Lśni miedziany zachód słońca.
Chmury w nowych płyną szatach
Gwiaździe gwiazd na pożegnanie;
Form tysiącem lśnią w szkarłatach,
Przez niebieskie mknąc otchłanie.
Od promiennej miedzi słońca
Wszystkie barwy się promienią:
Seledynów smuga drżąca —
Z szafirami — i z czerwienią
I z fioletem się zaplata —
I w srebrzyste mgły się wtula:
Schodzi — schodzi już ze świata
Rubinowa słońca kula.
II.
Zachód słońca... Szafirowa
Druga niebios połowica
Lśni przeczysta. Gwiazda nowa
Błyska na niej... Wschód księżyca.
Błysła na niej twarz mięsiąca
W złotej pełni swej rumieńcach
I witała kulę słońca,
Które szło w ognistych wieńcach.
I błyszczały przeciw sobie
Dwie olbrzymie gwiazdy ziemi:
Słońce w pożegnalnej dobie,
Miesiąc blaski lśniąc nowemi.
I błyszczały na błękitach
Promieniste dwie purpury:
Miesiąc — w pełni nowej świtach,
Słońce — płynąc już za góry.
III.
I powoli miesiąc wschodzi
Coraz wyżej na szafiry;
I powoli słońce schodzi
W niewiadomej nocy kiry.
Bladła zwolna tarcza słońca,
Aż dukatem złotym błysła;
Bladła zwolna twarz miesiąca,
Aż talarem srebrnym zwisła.
I żegnały się powoli
Jak w siostrzanych uściśnieniach,
Dzień w upojeń aureoli —
Noc w promieniach i marzeniach.
I żegnały się powoli
Jak dwa duchy promieniste —
Nieprzerwanej złotej doli
Dobre prządki wiekuiste.
IV.
Gdybyż zawsze się spływały
Zachód słońca — wschód księżyca —
Gdybyż serca nie zaznały,
Czem niedoli jest krwawica!
Lecz bywają długie nowie!
I gdy słońce zejdzie z nieba —
Włada ciemność i pustkowie,
A nam zawsze gwiazd potrzeba!