Przejdź do zawartości

Za chińskim murem/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Za chińskim murem
Wydawca Feliks Gadomski
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Techniczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Od tego wieczoru, hrabina del Romagnoli była codziennym gościem u Maleckiego. Wobec opinji publicznej zachowywała się z taką arogancją, że wszystkie plotki wkrótce ustały, pomimo, że dawno już upłynął termin odjazdu hrabiny, ona wciąż jeszcze pozostawała w Tokio. Po skończonej pracy, Malecki powracał do domu, przebierał się i czekał na piękną Włoszkę. Razem z nią jadał obiady i kolacje w najwspanialszych hotelach lub też w intymnych restauracjach japońskich, w otoczeniu najwykwintniejszych gejsz. Tu w gabinetach, zasłanych białemi „totami“ ze słomy ryżowej przy małych stolikach, siedząc na miękkich poduszkach, raczyli się soczystem „skijaki“, zagryzając go białą słodką rzodkwią „dajkon“ i popijając ciepłą wódką „sake“. Gejsze śpiewały im, tańczyły lub urządzały mimiczne przedstawienia. Na zakończenie Malecki przebierał się w kimono lub stroje samurajów i improwizował przy dźwiękach dyskretnej „koto“ lub melancholijnego „samisenu“. Odchodzili zasypywani kwiatami i najlepszemi życzeniami, gdyż sprytne i wprawne w intrydze miłosnej gejsze rozumiały całą grę, odbywającą się przed ich oczyma, i pocichu szeptały do siebie, wskazując na Maleckiego, a nawet pokryjomu płakały nad jego losem. Gdy przychodzili znowu, spotykały ich słowa:
— Siba-rak-ko! Dawno nie widzieliśmy się!
Któraś z bardziej śmiałych gejsz podchodziła do Maleckiego i podawała mu wachlarz otwarty, a w chwili gdy dotykał go, zamykała i, pytając, patrzyła mu w oczy. Malecki znał tę milczącą mowę wachlarza, więc uśmiechał się tylko smutno i zwracał dziewczynie otwarty wachlarz. Odpowiadał w ten sposób na pytanie gejszy, że serce jego nie jest nasycone miłością i, jak kwiat rozchylony, wciąż oczekuje.
Zwiedzili całą Japonję, byli nawet w północnym Hakodate i podróżowali po wyspie Hokkajdo. Tu kiedyś odwiedzili małe miasteczko Otaru, gdzie pozostała stara, z belek cedrowych wzniesiona świątynia miłości. Hrabina dowiedziała się o istnieniu legendy, opiewającej, iż miłość będzie nagrodą dla tego mężczyzny, który przekona mnichów, aby pozwolili ukochanej pozostać w świątyni od zachodu słońca do północy, podczas, gdy sam będzie stał nieruchomo przy kamiennym posągu bogini w niewielkim gaiku sosnowym. Gdy wysłuchała tej legendy, przy obiedzie zapytała Maleckiego:
— Czy pan chce miłości?
— Jakiej i dla kogo? — odpowiedział pytaniem.
— Dla mnie. Płomiennej i wiecznej... — odparła.
— Tak! — wyrwało się Maleckiemu. — Tak!
— Są na świecie rzeczy cudowne — szepnęła hrabina. — Niech pan postąpi tak, jak twierdzi legenda...
Za pomocą paczki banknotów, Malecki szybko przekonał mnichów, aby wpuszczono jego towarzyszkę do świątyni i pozostawiono tam do północy. Sam stał obok posągu bogini, nieruchomy, jak drugi posąg. Myśli mknęły mu przez głowę w pędzie szalonym. Czuł, że kocha, ale i boi się tej kobiety, widział w jej piwnych oczach coś groźnego i nawet wrogiego dla siebie; wyczuwał w każdem jej słowie i ruchu coś, co byłoby dla niego odpychającem, wstrętnem, gdyby nie paląca żądza, z dniem każdym coraz wyraźniej zmieniająca się w miłość.
A ta tumaniła mózg, niememi czyniła poglądy, przyzwyczajenia, sympatje. Po zachodzie słońca z niewielkiej błotnistej doliny unosić się zaczęły zimne opary i zerwał się wiatr. Malecki uczuł przejmujący dreszcz, który już go nie opuszczał do chwili, aż przyszedł do niego bonza i oznajmił, że zegary w miasteczku wydzwoniły północ.
Udali się do świątyni i tu znaleźli hrabinę, owiniętą w miękki angielski płaszcz; spała na poduszkach, które pozdejmowała z kanapek kapłanów.
Ta noc była początkiem choroby Maleckiego. Paroksyzmy niebezpiecznej północnej febry przychodziły często i stan zdrowia stawał się coraz groźniejszy. Malecki był zmuszony zmniejszyć ilość godzin pracy i wymówił się od jednej z posad, zajmowanych w bankach. Zauważył wkrótce, że hrabina, zawsze spokojna i sztywna, stawała się bardziej czuła dla niego w chwilach ataków, raz nawet nastąpił wybuch namiętności, gdyż rzuciła mu się w objęcia i całowała tak porywająco, że był bliski omdlenia. Ale po tych wybuchach następowały chwile drażniącej obojętności.
Gdy pewnego razu, improwizując na temat „Fudżi-Jama“, uczynił płomienne wyznanie, hrabina obojętnie wysłuchała i rzekła:
— Jaka to cudowna rzecz — czuć i mówić uczuciami i słowami swoich bohaterów! Bo to przecież pan wszystko mówił tak, jak wysławiał się pański sławny Jomitsu-Szogun, ten japoński Don-Juan?
Malecki spojrzał, lecz nic nie odpowiedział.
Gra trwała dalej i dalej postępowała choroba.
Wreszcie pewnego wieczoru, gdy hrabina del Romagnoli była u niego, Malecki siadł naprzeciwko niej i rzekł:
— Niech pani na chwilę jedną pomyśli o mnie i zechce mnie wysłuchać!
Hrabina podniosła na niego swoje piękne oczy i zawołała:
— O, coś poważnego?!
— Tak, pani, dla mnie jest to rzeczą poważną, dla pani — nie wiem. Kocham panią i dłużej już tak żyć nie mam sił! Muszę wiedzieć, muszę wiedzieć prawdę!
— Jaką prawdę? — zapytała, podnosząc ramiona, hrabina.
— Czy pani porzuci swego męża i stanie się moją żoną?
— Nigdy! — wybuchnęła hrabina.
— Nigdy? — przeciągnął Malecki. — A więc poco ta gra? Do czego pani zmierza?
— Pan się dowie z czasem...
Malecki wstał, przeszedł się po pokoju i szepnął:
— Ja dłużej czekać nie będę! Muszę dziś mieć od pani odpowiedź.
— A gdybym jej nie dała?
— Wiem co zrobię...
— Grozi mi pan?
— O nie! Nie jestem przyzwyczajony grozić kobietom, pani...
— Więc co pan zrobi? Zastrzeli się pan?
Malecki spojrzał na nią badawczo i dojrzał w jej oczach wielkie zaciekawienie. Wydało mu się, że czeka od niego twierdzącej odpowiedzi i że to ucieszyłoby i uspokoiłoby ją.
— Nie, pani, nie zastrzeliłbym się... — odpowiedział.
— Widzi pan!.. — zawołała rozczarowanym głosem.
— Nie, gdyż nie mam do tego żadnego powodu. Nie wiem, czy pani mnie kocha. Nawet jestem przekonany, że pani mnie wcale nie kocha. Wiem, że gdybym użył więcej energji i przedsiębiorczości, mógłbym się stać kochankiem pani, lecz tego wcale sobie nie życzę...
— Wyrzeka się pan takiej kochanki, jak ja? Dobrze! Nigdy panu tego nie zapomnę!
Na tem się ta jedyna poważna rozmowa o dziwnym stosunku, łączącym ich, skończyła. Więcej jej nie poruszali. Jednak w mózgu Maleckiego powoli składało się jakieś postanowienie. Wreszcie przyjęło formy realne. Pewnego wieczoru, siedząc z hrabiną w Asakusa, tej dzielnicy rozrywek i używania, i słuchając w restauracji chóru przybyłych z Kiota gejsz, pochylił się ku swojej towarzyszce i pokazał jej bilet na „Kobe-Maru“.
— Jedzie pan? — spytała, spuszczając głowę.
— Pojutrze, do Havre‘u! — odpowiedział. — Już zrezygnowałem ze wszystkich moich posad i sprzedaję swoje zbiory amerykańskiemu ambasadorowi, który dawno czynił o to zabiegi.
— Poco pan jedzie? — spytała.
— Tęskno mi za ojczyzną i domem! — rzekł takim tonem, jakiego nigdy w rozmowach z nią nie używał, będąc zawsze podnieconym. — Nie mam tu nic do roboty. Wszystko, co tu robiłem, było pracą wyłącznie dla mnie. To już mnie nie bawi... Mam inne, szersze nieco horyzonty i pewne ideały.
— A ja? — szepnęła hrabina, podnosząc na niego oczy.
Spojrzał na nią, dojrzał całą głębię jej zimnej kokieterji, zamaskowanej rozpusty, uczuł falę gniewu, napływającą mu do serca, i prawie brutalnie rzucił, patrząc z nienawiścią w jej oczy.
— Pani czyni ze mnie zwierzę... potworne i wstrętne...
— Co pan mówi? — ze sztucznem oburzeniem krzyknęła hrabina. — Ja, która jestem najbardziej wyrafinowaną kobietą...
— Wyrafinowaną dla... — wybuchnął Malecki, lecz nie dokończył i dodał: — Niech pani już lepiej tego tematu nie porusza, gdyż mógłbym wbrew swojej woli powiedzieć coś przykrego.
Hrabina milczała i ze zdumieniem przyglądała się Maleckiemu, jakgdyby widziała go po raz pierwszy. Po długiem milczeniu, rzekła:
— Mam do pana jedną prośbę, ostatnią.
— Służę pani! — odpowiedział, chodząc po pokoju i paląc cygaro.
— Czas już i na mnie — powiedziała. — Muszę wracać do męża. Pojedziemy razem do Szanchaju. Tam pan mnie wsadzi do ekspresu i... rozstaniemy się na zawsze. Dobrze?
— Służę pani! — powtórzył Malecki.
Wyjechali do Chin razem. Malecki przez całą drogę chorował na straszne ataki febry i zatruwał się chiną, przyjmowaną w olbrzymich dawkach. W Szanchaju, w Astor House, wypadł najsilniejszy atak, po którym hrabina została jego kochanką...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.