Gdy w twoje oczy, o dziewczę, poglądam,
Sam nie wiem, o czem śnię i czego żądam,
Chciałbym na ręce wziąć ciebie uspioną
I nieść daleko — czarno zakwefioną,
W noc gwiazdolitą, borami cichymi,
Jak anioł nocy, co nie jest z tej ziemi…
Alebym nie chciał, byś o tem wiedziała,
Żeś na mym ręku snem anielskim spała,
A tylko warkocz twój po szyi mojej
By się owinął — i dłoń moja w twojej
By spoczywała… Potem po jeziorze
Wiózłbym uspioną w łodzi, w tym kolorze
Czarnym odzianą, w którym ci tak pięknie
(Choć on tym miły, którym serce pęknie!).
Lecz chciałbym także, byś po przebudzeniu
Nic o tem wszystkiem nie wiedząc, w złudzeniu
Snów twoich tylko przyjaciela znała,
Nawet imienia jego nie umiała,
Lecz z łzą podobną mojej wspominała…
Ach! Powiedz sama, czy to jest kochanie?
Nie, to uczucia dalekie wołanie,
Jak echo fletu, co pasterz wesoły
W ciszy zawodzi nad lasy, rozdoły.
Więc bądź szczęśliwa i pośród pacierzy
Wspomnij mię czasem – gdy piorun uderzy!