Z dziejów świata

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Or-Ot
Tytuł Z dziejów świata
Pochodzenie Pieśni
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Z DZIEJÓW ŚWIATA.


I.

Świat się wyłonił z otchłani chaosu
W młodzieńczej krasie, w prostocie dziewiczej —
Zaczął się pierwszy rozdział tajemniczy
Nieskończonego do dzisiaj eposu.
Godową pieśnią zaszumiały bory,
Przezrocze fale głośne wiodły spory,
Słońce blask lało ze złotej amfory.

Człowieka dłońmi przygniotła krzepkiemi
Natura silna i nieokiełznana,
Przeto w niej uznał potężnego pana
I cześć oddawał przyrodzie i ziemi.
Trwożny jak dziecię, bezbronny jak dziecię,
Zdziwionym wzrokiem rozglądał się w świecie
I wiądł, jak słońcem przepalone kwiecie.

Ale się skryte ocknęły w nim moce
I utajone instynkta drapieżne —
I był jak zwierzę krwiożercze, lubieżne,
Co w krępujących pętach się szamoce.
Jak hyena podły, jak tygrys okrutny,
Wśród wiecznej walki żywot wiódł pokutny,
Jak noc bezgwiezdna był posępny, smutny.

I raz, gdy księżyc przepływał błękitem,
Człowiecze piersi wzniosło głośne łkanie
I, w swego życia spojrzawszy otchłanie,

Człowiek zatęsknił za piękniejszym bytem.
I w serce jego padły bólów groty,
I niepojętej pełen był tęsknoty,
I z upragnieniem czekał jutrzni złotej.



II.

I zaludniły się oliwne gaje
I zaludniły cyprysowe lasy,
Bóstw wymarzonych orszak dziwnej krasy
Opuścił niebios podbłękitne kraje.
Gdy na szafiry wyszedł księżyc blady,
Rozpustnych faunów wabiły monady
I w dal płynęła cudna pieśń dryady.

Tchnieniem fantazyi zbudzony do życia,
Piękny był świat ten, cały w blaskach, w kwiatach —
Bogi po greckich wędrowały chatach,
Swoim czcicielom jawiąc się z ukrycia.
Ze śmiertelnymi wchodziły w zażyłość
I nieraz, czując wrzącej krwi opiłość,
Pięknej dziewczynie bożek dał swą miłość.

Potem wróciły na Olympu szczyty
Starej Hellady bóstwa poetyczne,
W zamian postacie błysły tytaniczne
Z sercem jak dyament, z piersią jak granity.
Z fal Salaminy, z Maratonu pola
Wstała wieczystej sławy aureola,
Co marmurowe skronie ich okola.

A potem zwolna świat ten padał w gruzy,
Hołd rozpasanych orgii dając hydrze,
I stało nad nim z ręką na klepsydrze

Widmo nicości z obliczem Meduzy.
Więc przypominał dawnych marzeń sploty,
I ku przyszłości pełen był tęsknoty
I z upragnieniem czekał jutrzni złotej.



III.

Przyszła z orszakiem skrzydlatych rycerzy
I z trubadurów miłosną piosenką
Na ziemię, strojna poezyi sukienką;
Z pogodnych niebios oddech wionął świeży,
Z misternych sklepień gotyckiego tumu,
Wśród hymnów gwaru, wśród modlitwy szumu
Szło ukojenie dla smutnego tłumu.

Była to doba miłości i pieśni,
Błędnych rycerzy, królewien zaklętych,
Pełna uniesień bohaterskich, świętych —
Jak sen młodzieńczy, co się prędko prześni.
Na morskiej toni pląsały ondyny,
Młodych wędrowców wśród leśnej gęstwiny
Nęciła piosnka pięknej Meluzyny.

Dumny kochanek brał od swej kochanki
Kwiat róży białej i szedł w świat daleki,
Aby z imieniem jej usnąć na wieki,
Albo zwycięskie przynieść lubej wianki.
Wśród pustyń Azyi, wśród niw Ronsevalu
Padli w koronie z własnej krwi koralu —
Zostały po nich baśnie, pełne żalu.

A później serca zażegły się trwogą —
I były mroki hadesowej nocy,
I fanatyzmu szaleli prorocy

Toporem kata i stosów pożogą.
Więc tłum wzniósł oczy pod niebios namioty,
I śledził w górze srebrnych gwiazd obroty
I z upragnieniem czekał jutrzni złotej.



IV.

I zabłysnęła epoka najnowsza,
Wyczekiwana długo i gorąco.
I rozchmurzyła rzeszę ludów drżącą,
Zda się, od innych lepsza i różowsza.
Po latach trwogi, tęsknoty i szału
Tłum do jasnego dążył ideału,
Pełen młodzieńczej wiary i zapału.

Kult sztuki władał odmłodzonym światem
I wiódł na czystych upojeń wyżyny,
I fantastyczne otwierał krainy,
Strojne poezyi niewiędnącym kwiatem.
Dłóto Anioła, pędzel Rafaela
Były jak nektar, co myśl rozwesela,
A nizkie żądze niszczy i spopiela.

A potem przyszły walki dzikie, krwawe,
Nędza i rozpacz, i krew i płomienie,
Zapanowało ducha odrętwienie
I rozpasanie podniosło swą wrzawę.
Po zmrokach ducha, po orgiach morderstwa
Napoleońskie błysły bohaterstwa,
Potem wiek przyszedł zwątpień i szyderstwa.


Ten wiek dzisiejszy, co serca zakrwawił,
Najdroższy klejnot odbierając — wiarę,
Co z piedestału strącił bogi stare,
A na ich miejsce innych nie postawił.
Przeto w swych piersiach mając bólu groty,
Tłum znów, jak dawniej, pełen jest tęsknoty
I z upragnieniem czeka jutrzni złotej.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.