Z Moskwy do Irkutska/Cz.1/07

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Rozdział VI Z Moskwy do Irkutska • Część I. Rozdział VII. • Juliusz Verne Rozdział VIII
Rozdział VI Z Moskwy do Irkutska
Część I. Rozdział VII.
Juliusz Verne
Rozdział VIII

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Wyjazd Wołgą.


Przed nadejściem południa jeszcze, dzwon parowca zgromadził w przystani Wołgi tłumy ludzi; byli tam tacy co jechali, i tacy co byliby pragnęli pojechać. Kotły Kaukazu już były dostatecznie ogrzane. Kominem wychodził lekki dym, kiedy tymczasem koniec rury i klapę, wieńczyły obłoki pary białej.

Rozumie się, że policya była obecną przy odpłynięciu Kaukazu, i była bez litości dla podróżnych nie posiadających wymaganych warunków do odjazdu, a pragnących opuścić miasto.

Liczni Kozacy przechadzali się na wybrzeżu, gotowi w razie potrzeby przyjść z pomocą policyi – ale okazało się to zbytecznem; wszystko odbyło się w porządku.

O naznaczonej godzinie, zadzwoniono po raz ostatni, odwiązano liny przytrzymujące statek, olbrzymie koła z szumem zaczęły wyrzucać wodę i Kaukaz przepłynął szybko między dwoma miastami, składającemi Niżnyj-Nowgorod.

Michał i młoda Inflantka, zajęli miejsce na pokładzie Kaukazu. Nie robiono im w tej mierze żadnych trudności. Wiemy bowiem już, że podorożna wydana na imię Mikołaja Korpanoff, upoważniała tego kupca do podróżowania po Syberyi, w towarzystwie. Tak więc, byli to brat i siostra podróżujący pod opieką policyi.

Oboje, usiadłszy na tylnym pomoście, spoglądali na niknące im z oczu miasto, tak bardzo strwożone rozkazem władz.

Michał nie odzywał się wcale do młodej dziewczyny, nie zapytywał o nic. Czekał aż sama zacznie mówić, jeżeli naturalnie uważać będzie to za stosowne. Tej ostatniej spieszno było opuścić miasto, w którem bez cudownej opieki swego towarzysza, byłaby została więźniem. Milczała, ale wzrok jej wyrażał dziękczynienie.



Wołga, starożytna Rha, uważaną jest za największą rzekę w Europie; długość jej prawie cztery tysiące wiorst wynosi (4,300 kilometrów). Woda nie bardzo zdrowa w części wyższej, zmienia się pod Niżnym Nowgorodem, gdyż tam łączy się z Oką wypływającą z środkowych prowincyi Rosyi. Bardzo właściwie porównano zbiór kanałów i rzek rosyjskich, do olbrzymiego drzewa, którego gałęzie rozchodzą się na wszystkie części cesarstwa. Wołga jest pniem tego drzewa, korzeniami jej, siedmdziesiąt ujść rzek, wybiegających z wybrzeża morza Kaspijskiego. Jest spławną od Rżew, miasta w guberni Twerskiej, to jest prawie na całej przestrzeni.

Statki Stowarzyszenia przewozu pomiędzy Permą a Niżnym Nowgorodem, dość pospiesznie odbywają tę drogę, wynoszącą jednak trzysta pięćdziesiąt wiorst, oddzielających miasto od Kazania. Prawda że statki płyną z biegiem wody, co znacznie do ich pośpiechu się przyczynia. Ale przybywszy na miejsce gdzie wpada Kama, cokolwiek niżej Kazania, muszą zwracać się napowrót, aby znów z biegiem wody popłynąć. Tak więc wszystko obliczywszy, Kaukaz pomimo swej ogromnej maszyny, nie mógł więcej robić, jak szesnaście wiorst na godzinę. Odrachowawszy godzinę przystanku w Kazaniu, podróż z Niżnego Nowgorodu do Permy, trwać miała sześćdziesiąt do sześćdziesięciu dwóch godzin.

Statek ten urządzonym jest wygodnie, i pasażerowie w miarę swoich funduszów zajmowali na nim miejsca pierwszej, drugiej lub trzeciej klasy. Michał zajął dwie kajuty pierwszej klasy, tak aby jego towarzyszka mogła być samą, ile razy zapragnęłaby tego.

Kaukaz natłoczonym był pasażerami rozmaitych kategoryi, Pewna ilość kupców azyatyckich uznała za stosowne opuścić natychmiast Niżnyj-Nowgorod. Na pokładzie pierwszej klasy widać było Ormianów odzianych w długie suknie, z rodzajem mitry na głowie, – żydów dających się łatwo rozpoznać po swoich czapkach – bogatych Chińczyków w stroju tradycyonalnym, w sukniach niezmiernie szerokich, niebieskich, fioletowych lub czarnych, z przodu i z tyłu otwartych, przykrytych drugą suknią o szerokich rękawach, krojem przypominające suknie księży. Turków, noszących jeszcze turbany narodowe, – Indusów w czapkach rogatych, przepasanych sznurem miasto pasa, – z jakich niektórzy, znani pod nazwą Sziparkurowie, trzymają w rękach cały handel Azyi środkowej, – nakoniec Tatarów, obutych w szamerowane obuwie sutaszami różnobarwnemi, i z piersią zasianą haftami. Negocyanci ci spakowali wszystkie swoje towary na spodzie okrętu – przewóz musiał ich drogo kosztować, bo podług regulaminu, wolno każdemu było mieć z sobą tylko dwadzieścia funtów ciężaru na osobę.

Na przodzie Kaukazu ugrupowani byli liczniejsi jeszcze pasażerowie, nietylko bowiem byli tam cudzoziemcy, ale nadto i Rosyanie, którym wolno było powrócić do ich miast prowincyonalnych.

Byli tam chłopi w czapkach i kaszkietach, ubrani w kolorowe kratkowane koszule i wieśniacy z Wołgi, z spodniami wpuszczonemi w buty, w koszulach bawełnianych różowych, przepasanych sznurem, w czapkach płaskich. Kilka kobiet odzianych w kwieciste suknie, miało przed sobą fartuchy o barwach jaskrawych i chustki w czerwone desenie na głowach. Byli to po większej części pasażerowie trzeciej klasy, których perspektywa długiej podróży nie niepokoiła. Ta część pomostu niezmiernie była natłoczoną, To też pasażerowie z tylnego pokładu nie mieszali się wcale pomiędzy że różnorodne grupy.

Kaukaz posuwał się z całą szybkością między wybrzeżami Wołgi. Mijał się w drodze z rozmaitemi statkami, przewożącemi różnorodne towary do Niżnego-Nowgorodu. Potem przechodziły tratwy drzewa, długie jak nieskończone wody Atlantyku. Podróż bezużyteczna obecnie, ponieważ jarmark został zerwany, zaledwo się rozpocząwszy.

Wybrzeża Wołgi, obmywane pryskającą pianą z olbrzymich kół statku, wieńczyły się stadami spłoszonych dzikich kaczek, uciekających z głuszącą wrzawą. Cokolwiek dalej na płaszczyznach suchych, otoczonych lipami, sosnami, spostrzedz się dawało kilka krów ciemnoczerwonych, baranów z brunatną sierścią, ogromne stada wieprzów i prosiąt czarnych albo też białych. Trochę pola zasianego nędzną tatarką i żytem, roztaczało się aż na dalszy plan wybrzeży na wpół uprawionych, ale w ogóle nie przedstawiały one nic godnego uwagi. W tym krajobrazie, rysownik pragnący zeszkicować okolicę malowniczą, nicby nie znalazł godnego swego ołówka.

W dwie godziny po wyruszeniu Kaukazu, młoda Inflantka zwracając się do Michała rzekła:

– Czy do Irkutska jedziesz bracie?

– Tak siostro, odpowiedział, jedną odbywamy drogę. Tak więc gdzie ja przejdę, tam i ty przejdziesz.

– Jutro bracie, dowiesz się dla czego opuściłam brzegi morza Baltyckiego, aby udać się za góry Uralskie.

– Ja ciebie siostro o nic nie pytam.

– Dowiesz się o wszystkiem, odpowiedziała dziewica, smutnie się uśmiechając. Siostra nie powinna mieć żadnej tajemnicy dla brata… Ale dziś… nie mogłabym!… Utrudzenie, rozpacz, złamały mię!

– Może chcesz spocząć w twojej kajucie? zapytał Michał.

– Tak… tak… a jutro…

– Pójdź więc.

Zawahał się z ukończeniem zdania, jak gdyby chciał dokończyć je imieniem swej towarzyszki, którego nie znał jeszcze.

– Nadia, powiedziała, podając mu rękę.

– Pójdź Nadiu, ciągnął dalej Michał i wiedz o tem że brat twój jest całkiem na twoje usługi, brat twój Mikołaj Korpanoff.

I poprowadził dziewczynę do kajuty, którą był dla niej poprzednio zamówił na tylnym pomoście.

Michał Strogoff powrócił na pomost, a ciekawy nowin wmięszał się pomiędzy grupy pasażerów, słuchając bacznie, ale nie przyjmując sam żadnego udziału w rozmowie. Wreszcie gdyby go zapytano i postawiono w konieczności dania odpowiedzi, poda się za Mikołaja Korpanoff, którego Kaukaz odwoził na jego granicę, bo niechciał aby się domyślano iż mu pozwolono podróżować po Syberyi

Cudzoziemcy na pokładzie parostatku niewątpliwie mówili o wypadkach obecnych, o ukazie i jego następstwach. Biedni ci ludzie zaledwie cokolwiek wypocząwszy po utrudzającej podróży z Azyi środkowej, byli zmuszeni powracać, a jeżeli głośno nie wyrażali swego gniewu, to jedynie dla tego iż nie śmieli tego uczynić. Obawa połączona z szacunkiem powstrzymywała ich. To też w grupach tych albo milczano, albo mówiono z taką ostrożnością, iż niepodobna było wyciągnąć z tego jakiegokolwiek pożytecznego spostrzeżenia lub objaśnienia.

Ale jeżeli Michał z tej strony nie mógł się niczego dowiedzieć, jeżeli usta za jego zbliżeniem zamykały się, ponieważ go nie znano, – słuch jego uderzył głos donośny, widocznie nie dbający czy będzie lub nie słyszanym.

Głos ten wesoły przemawiał po rosyjsku ale z akcentem cudzoziemskim, słuchacz jego, oględniejszy cokolwiek, jak się zdawało, odpowiadał mu w tym samym języku, a język ten także nie był jego językiem narodowym.

– Jakto, mówił pierwszy, jakto, ty na tym statku mój kochany współbracie, ty którego widziałem na balu w Moskwie, a zaledwo dostrzegłem w Niżnym-Nowgorodzie?

– Ja, w mojej własnej osobie, odpowiedział drugi sucho.

– A więc powiem ci szczerze iż nie sądziłem iż tak zblizka będziesz za mną postępował, i to tak natychmiast.

– Ja nie idę za panem, ja pana wyprzedzam!

– Wyprzedzam! wyprzedzam. Przypuśćmy że idziemy razem jak dwaj żołnierze w pochodzie, nie, jak dwaj żołnierze na paradzie, a przynajmniej tymczasowo i musisz przyznać, że jeden drugiego wyprzedzić nie może!

– Przeciwnie, ja ciebie wyprzedzę.

– Zobaczemy to, skoro będziemy na teatrze wojny; ale aż do tej chwili, do djabła! bądźmy przyjaciółmi, towarzyszami podróży. Później będziemy mieli jeszcze dość czasu zostać rywalami!

– Wrogami.

– Wrogami, dobrze! Kochany towarzyszu, w wyrażeniach swoich posiadasz dobitność wyjątkowo dla mnie przyjemną, Z tobą przynajmniej, wiadomo czego się trzymać!…

– Cóż w tem złego?

– Nic. Ale teraz ja z kolei poproszę cię o pozwolenie określenia wzajemnej naszej sytuacyi.

– Określaj ją.

– Udajesz się do Permu… tak jak ja?

– Tak jak ty.

– I prawdopodobnie zwrócisz się z Permy na Ekaterinburg, ponieważ droga ta jest najlepszą i najbezpieczniejszą do przebycia gór Uralskich?

– Prawdopodobnie.

– Przebywszy granicę będziemy na Syberyi, to jest na placu boju.

– Będziemy.

– A więc wtedy, ale wtedy dopiero, powiemy sobie: „Każdy dla siebie, a Bóg dla…

– Bóg dla mnie!

– Bóg dla ciebie, dla ciebie samego! Bardzo dobrze. Ale ponieważ mamy przed sobą około ośmiu dni neutralnych, a nic pewniejszego iż w drodze zbytecznego napływu nowin nie będzie, bądźmy przyjaciołmi aż do chwili, kiedy zostaniemy rywalami.

– Wrogami.

– Tak! słusznie powiedziano, wrogami! Ale aż do tej chwili działajmy zgodnie i nie pożerajmy się wzajemnie! Ja z mojej strony przyrzekam iż zachowam wszystko dla siebie, cokolwiek będę mógł dojrzeć…

– A ja wszystko co tylko usłyszę.

– Więc zgoda?

– Zgoda

– Podaj mi rękę.

– Oto ją masz.

I ręka pierwszego towarzysza, to jest pięć palcy szeroko rozwartych, wstrząsnęła silnie dwoma palcami z całą powagą podanemi.

– Ale, ale, ozwał się pierwszy, udało mi się dziś rano zatelegrafować do mojej kuzynki treść ukazu, o godzinie dziesiątej minut siedmnaście.

– Ja zaś przesłałem go do Daily Telegraph o godzinie dziesiątej minut trzynaście.

– Bravo, panie Blount.

– Doskonale, panie Jolivet.

– Z prawem odwetu!

– Trudno to będzie!

– Spróbuję jednakże.

To mówiąc, korespondent francuzki ukłonił się poufale korespondentowi angielskiemu, ten zaś odpowiedział lekkiem skinieniem głowy, ze sztywnością prawdziwie brytańską.

Myśliwych tych na nowiny nie dotyczył wcale ukaz gubernatora, ponieważ nie byli ani rosyanami, ani też nie pochodzili ze szczepu azyatyckiego. Wyjechali więc, a że jednocześnie opuścili Niżnyj-Nowgorod, to jedynie dla tego że jednaki instynkt popychał ich naprzód. Było więc rzeczą zupełnie naturalną, że udali się tą samą drogą na stepy syberyjskie. Towarzysze podróży, przyjaciele lub wrogi, mieli ośm dni przed sobą „zanim rozpocznie się polowanie”. A wtedy... kto zręczniejszy! Alcydes Jolivet uczynił pierwsze kroki, a jakkolwiek zimno, Harry Blount je przyjął.

Bądź jak bądź, tego samego dnia Francuz zawsze otwarty, a nawet trochę gadatliwy, obiadował razem z Anglikiem zawsze w sobie zamkniętym, zawsze sztywnym, popijając u jednego stołu Cliquot oryginalne na sześć rubli butelka.

Słysząc w ten sposób rozmawiających Alcydesa Jolivet i Harrego Blount, Michał powiedział sobie:

– Oto ciekawi i niedyskretni. Przezorność nakazuje trzymać się od nich zdaleka.

Młoda Inflantka na obiad nie przybyła. Spała w kajucie, a Michał nie pozwolił jej obudzić. Tak więc do wieczora nie pokazała się wcale na pokładzie Kaukazu.

Zmierzch sprowadził cokolwiek chłodu, tak chciwie oczekiwanego przez strudzonych podróżnych, po dniu niewypowiedzianie gorącym. Późno już było, a jednak nikt nie myślał jeszcze o udaniu się do kajuty lub salonu. Rozciągnąwszy się na ławkach oddychali z rozkoszą powiewem sprawionym szybkim ruchem statku. Niebo w tej porze i roku, zaciemniało się zaledwo od wieczora do ranka, a sternik z całą swobodą mógł przepływać pomiędzy innemi statkami poruszającemi się w górę lub w dół Wołgi.

Jednakże między jedenastą a drugą rano księżyc będący na nowiu, skrył się, nastała ciemność. Prawie wszyscy pasażerowie spali na pomoście, ciszę przerywało tylko pluskanie kół parostatku.

Nieoznaczony jakiś niepokój Michałowi sen odbierał. Przechadzał się ciągle na tylnym pomoście. Raz jednak wypadkiem, przeszedł aż za pokój maszynowy. Znalazł się wtedy na części pokładu przeznaczonego dla podróżnych drugiej i trzeciej klasy.

Tam, spano nietylko na ławkach ale nawet na pakach i na podłodze pomostu. Jedynie marynarze tylko czuwali. Dwa światła jedno zielone, drugie czerwone, rzucały latarnie z prawego i lewego boku okrętu, ukośnym promieniem oświetlając brzegi parowca.

Należało postępować bardzo ostrożnie aby nie nadeptać którego ze śpiących pasażerów, fantastycznie na wszystkie strony porozkładanych. Po większej części byli to chłopi do wygód nie przywykli, a zatem deski podłogi nie wydawały im się twardemi i snu nie przerywały. Z tem wszystkiem jednak nie koniecznie dobrze wyszedłby któś, coby ich nadepnięciem buta przebudził.

Michał też usiłował nie potrącić nikogo, Idąc na drugi koniec statku miał zamiar tylko się ze snu wytrzeźwić nieco dłuższym spacerem.

Tak, więc przebył jedną część pomostu i już zamierzał wejść dalej na drabinkę, kiedy usłyszał przy sobie rozmowę. Stanął. Głos zdawał się pochodzić od grupy pasażerów, tak okrytych szalami i kołdrami, iż dojrzeć ich było niepodobieństwem. Ale od czasu do czasu, płomień wybuchający rurą kominową i iskry pryskające, oświetlały jakby gwiazdami ten tłum różnobarwny.

Michał już miał pójść dalej, kiedy doleciały go wyraźniej niektóre wyrazy wymówione w tem dziwnem narzeczu, jakie już raz był słyszał na polu jarmarcznem.

Wiedziony mimowolnym instynktem stanął i słuchał. Zasłonięty cieniem padającym od klapy, nie mógł być widzianym. Zobaczyć rozmawiających podróżnych, było także niepodobieństwem. Musiał więc ograniczyć się na słuchaniu.

Pierwsze zamienione wyrazy były bez znaczenia, – przynajmniej dla niego – ale rozpoznał głos kobiety i mężczyzny, słyszany już raz w Niżnym-Nowgorodzie. Wtedy podwoił uwagę. Nie było niepodobieństwa aby ci cyganie nie mieli się znajdować na pokładzie Kaukazu.

Wsłuchawszy się bacznie dosłyszał tak pytanie jak i odpowiedź uczynione w narzeczu tatarskiem.

– Mówią że z Moskwy do Irkutska wysłano kuryera!

– Tak jest, mówią to Sangarro, ale kuryer ten przybędzie albo za późno, albo nie przybędzie wcale.

Michał drgnął na tę odpowiedź tak widocznie jego dotyczącą. Usiłował dojrzeć czy mężczyzna i kobieta w istocie byli temi samem i których podejrzywał, ale ciemność była zbyt wieka, okazało się to niepodobieństwem.

Po kilku chwilach Michał znów ukazał się na tylnym pomoście; głowę oparłszy na ręku, usiadł na uboczu. Można było sądzić że usnął.

Nie spał jednak, i o śnie nie myślał. Rozmyślał nad tem, nie bez pewnego wzruszenia:

– Kto wiedział o moim wyjeździe, i komu na tej wiadomości mogło co zależeć?