Wyroki (Weyssenhoff, 1920)/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Wyroki
Pochodzenie Nowele
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1920
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Nauka dochodzi powoli do stwierdzenia tego, co prostaczkowie i poeci dawno już wiedzieli, że cienie umarłych błąkają się przez pewien czas po miejscach cielesnego swego bytowania. Trwanie wędrówki zależy od najwyższych Wyroków i godzić się może z pojęciem czyśćca. Jedno jest pewnikiem: umarli nawiedzają miejsca swych dawnych błędów — można powiedzieć: teren grzechu. Spotykając na nim żywych jeszcze wspólników, budzą w nich sumienie; spotykając nieznajomych żyjących — straszą. Tylko, gdy się cień spotka z cieniem, obcują z sobą swobodnie, jak ludzie jednych potrzeb i tego samego towarzystwa.
Adam i Jan umarli w tym samym tygodniu i obaj za różne grzechy skazani zostali na wędrówkę błędnych cieni. Odwiedzali też różne tereny, aż zeszli się jednej nocy w ogrodzie pałacowym, dawniej Koreckich, dzisiaj Odrowążów.
— Noc cicha — pozdrowił cień Adama.
— Cicha noc — odpowiedział cień Jana.
Stanąwszy naprzeciw siebie, oba ciała astralne zadziwiły się, że są tak nikłe, chociaż poznawały się nawzajem, z odrębnościami rysunku i ruchu. Czyśćcowej podległe doli, nie czuły już uraz ziemskich; ucieszyły się owszem blado jedno do drugiego, do wspomnień jakichkolwiek, byle nie pośmiertnych. Gdy cień rozmawiał z cieniem, głosy obu nie dźwięczały normalną falą powietrza, tylko śniły, zaledwie uchwytne, mieszając się ze szmerem liści. Ktoby nie znał sposobu porozumiewania się duchów, sądziłby, że wietrzyk lekko porusza śpiące klony. Ale w istocie rozmawiały z sobą cienie dawnych przyjaciół.
— Ogłoszono mi na sądzie pierwszej instancyi — szemrał cień Adama — że mam się błąkać dopóki ona... tu... nie stanie.
Wskazał mglistem ramieniem na część ogrodu, przyległą do ulicy, gdzie w nocy ciemnej zamajaczyło niby widmo projektowanej biblioteki i zdawało się pokutować razem ze zgasłymi jej spółtwórcami.
Cień Jana odwiał cichem zapytaniem:
— Któż cię sądził?
— Patronowie polscy — surowi sędziowie!
— Mnie sądzili także — orzekli to samo.
— Więc jesteśmy pod jednym wyrokiem! Radź, Janie, jakby skrócić mękę?
— Niema rady! — rachunki nasze zamknięte; istnieć mamy tylko z dorobku, zgromadzanego za czasów, gdy mieliśmy jeszcze pole zasługi.
— Wyrwicz zajmuje się usilnie sprawą biblioteki — pocieszał się cień Adama.
— Ale twoja siostra przeszkadza i chce obalić testament.
— Niema więc sposobu przyśpieszenia tej nieszczęsnej budowy, od której zależy nasze wyzwolenie?
— Próbowałem — rzekł duch Jana — zjawić się budowniczemu, memu następcy, ale nie widzi mnie i nie rozumie: przerabia moją najpiękniejszą salę!
— Ja zaś straszyłem moją siostrę we śnie, ale okazało się, że ani Boga, ani duchów się nie boi, gdy chodzi o pieniądze.
— Tak — zakonkludował cień Jana — zaniedbaliśmy wykonać za życia dzieło, które nam było przeznaczone.
— Oddaliła cię ode mnie pycha i lenistwo — przypomniał Adam.
— A ciebie nieczystość i zazdrość — odparł Jan spokojnie, wiedział bowiem, że stwierdza tylko rzeczy, już przez sąd zagrobowy ustalone i nie podlegające dyskusyi.
Ale Adam, iż przywykł do łatwości i ustępliwości życia ziemskiego, roił jeszcze o swych dawnych sposobach:
— Przecie mogę jeszcze coś sprawić przez moje stosunki, moją pozycyę?
— Nie jesteś już księciem, tylko — cieniem w ogromnej demokracyi umarłych.
— Mogę jeszcze wykonać jakiś dobry uczynek?...
— Nie masz już pieniędzy!
Cień Adama skurczył się, ale, chcąc się pocieszyć przynajmniej towarzystwem w niedoli, przymówił Janowi:
— A ty jakżeż ujmiesz teraz ołówek albo dłóto tymi palcami z mgły? — I ty nie jesteś już artystą.
Duch Jana pochylił głowę, ale ją znowu podniósł i szmerem, podobniejszym do żywego głosu, przemówił:
— Żyję jeszcze w paru dziełach na ziemi i w kilku sercach.
— A gdy ci ludzie pomrą, a dzieła się rozsypią?
— Ja już będę wtedy w nowem życiu.
Cień księcia zbladł jeszcze bardziej i stał się tak nikłym, jak jego osoba bez pozycyi i bez pieniędzy. Beznadziejne poczucie nicości trawiło go, aż wydał się zarysem pustym między pniami dwóch wspaniałych drzew własnego niegdyś ogrodu. Westchnienie, zaledwie Bogu dosłyszalne, ozwało się z miejsca, gdzie stał jeszcze cień cienia:
— Czy nie mógłbym zniknąć na wieki?
I zdaje się, że Bóg ulitował się ostatniemu pragnieniu mgły, którą przez swą najwyższą fantazyę zechciał stworzyć tak nikłą — bo cień Adama przestał odtąd powracać na ziemię, jako określone indywiduum. Błąka się tylko w układach prawno-ekonomicznych i w dziełach jako cyfra pieniężnego datku. Mówi się jeszcze o masie spadkowej po Koreckim, o projekcie biblioteki Koreckich, ale nikt już nie umie nawet w wyobraźni uprzytomnić sobie, kim był książę Adam, ostatni z rodu.
Duch zaś Jana błąka się dotychczas na czyśćcowej pokucie, iż wysłany był na dzieła większe, talenty otrzymał nie ze złota, lecz z prakruszcu Bożego kowane, których nie oddał w przeznaczonej przez Wyroki mierze podczas wcielenia swego.
Oto noc mdleje powoli w pałacowym ogrodzie. Czarne przepaście nieba przesiewają już błękit, a na nim korony drzew wystąpiły kłębami wzorzystego kiru. Rzeźwa i świeża rozedrgała się w powietrzu zapowiedź życiodajnego słońca.
Westchnął duch Jan a: nie wolno umarłym oglądać oblicza słońca. Więc przeniknął przez mury do mrocznych pokojów pałacowych, gdzie pośród szal i skrzyń, napełnionych księgami, stał i posąg jedyny, wykończony do przyszłego gmachu biblioteki publicznej. I położył się duch Jana w cieniu dzieła swojego, oczekując dnia wyzwolenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.