Wyga/Bieg do Squaw Creek/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III

Kiedy się zbudzili, zauważyli, że w nocy nastała zmiana. Było tak ciepło, że Krótki i Kurzawa, wciąż jeszcze w kocach, przyszli do przekonania, że może być najwyżej dwadzieścia stopni poniżej zera. Mróz stracił już swą kąśliwość. Na ich kocach było ze sześć cali lodowatych kryształków.
— Dzień dobry, jakże tam nóżki? — wołał Kurzawa na powitanie przez popioły ogniska do Joy Gastell, która, otrząsnąwszy się starannie ze śniegu, siedziała na swoim kożuchu.
Krótki rozpalił ognisko i zaczął nosić lód z rzeczki, podczas gdy Kurzawa gotował śniadanie. Dzień się zrobił, kiedy skończyli jeść.
— Idźże, Kurzawa, i wbij te narożne żerdki, — mówił Krótki. — Tam, gdzie brałem lód na kawę, jest piasek. Chciałbym z tego skorzystać, stopić trochę lodu i przepłukać na próbę jedną drugą miskę.
Kurzawa z siekierą w ręku udał się na działy, aby wbić żerdki. Idąc od środkowej żerdki leżącego w dolnej części rzeki działu dwudziestego siódmego, szedł pod prostym kątem przez wąską dolinę ku jej brzegowi. Robił to wszystko metodycznie, niemal automatycznie, ponieważ umysł jego zaprzątnięty był wspomnieniami minionej nocy. Czuł, że do pewnego stopnia uzyskał władzę nad delikatnie zarysowanemi a silnemi mięśniami tych stóp i kostek, które nacierał śniegiem, i zdawało mu się, że ta jego władza rozciąga się na wszystkie kobiety. Opanowało go niewyraźne, lecz ogniste poczucie własności. Miał wrażenie, że nie potrzebuje zrobić nic innego, jak tylko udać się wprost do Joy Gastell, wziąć ją za rękę i powiedzieć: „Chodź”!
Kiedy sobie to wszystko tak pięknie wyobrażał, spostrzegł nagle coś, co zupełnie kazało mu zapomnieć o władzy nad kobiecemi nóżkami. Na skraju doliny nie zatknął żadnej narożnej żerdki. Mianowicie nie dotarł do skraju doliny, ale zamiast tego stanął naprzeciw drugiej jakiejś rzeczki. Objął wzrokiem pochyloną wierzbę i wielką rzucającą się w oczy gałąź sosnową. Wrócił znów ku strumieniowi, gdzie tkwiły żerdki centralne. Obszedł łożysko, wyginające się w kształt podkowy i zauważył, że łożyska obu tych strumieni są właściwie jednem i tem samem łożyskiem. Dwa razy przebrnął śniegiem od jednego krańca doliny do drugiego, zdążając naprzód od niższego skraju numeru „dwudziestego siódmego”, potem od górnego skraju numeru „dwudziestego ósmego” i przyszedł do przekonania, że górny skraj ostatniego działu znajdował się niżej, niż niższy skraj pierwszego. W szarym zmierzchu i półmroku Krótki obrał oba ich działy w owej podkowie.
Kurzawa wrócił do małego obozu. Na jego widok Krótki, który właśnie kończył przemywanie piasku w misce, wybuchnął:
— Wygraliśmy — wołał podsuwając mu miskę. — Popatrz tylko! Złota jajecznica. Wszystkiego dwieście kroków stąd to masz co jest w samym piasku. Byłem już w różnych miejscach, ale nigdy jeszcze nie widziałem takiego masła jak w tej misce.
Kurzawa rzucił obojętne spojrzenie na złoto, nalał sobie przy ognisku filiżankę kawy i usiadł.
Joy domyśliła się, że coś jest nie w porządku i przyglądała mu się zaciekawionym, badawczym wzrokiem.
Ten brak zachwytu ze strony wspólnika zirytował Krótkiego.
— Czemu nie kopiesz i nie awanturujesz się? — zapytał. — Tu dobierzemy się wreszcie do swego, chyba że taka miska z dwustu dolarami cuchnie.
Kurzawa zamiast odpowiedzi połknął naprzód łyk kawy.
— Krótki, dlaczego te nasze dwa działy tutaj podobne są do Kanału Panamskiego?
— Cóż to ma znaczyć? —
— Widzisz, w Kanale Panamskim wschodnie wejście znajduje się na zachód od zachodniego. Oto wszystko.
— Idźże! — odpowiedział Krótki — Cóż to znowu za dowcip?
— Poprostu mówiąc, Krótki, naznaczyłeś nasze dwa działy na krzywiźnie wielkiej podkowy.
Krótki postawił miskę na śniegu i wstał.
— Idźże! — powtórzył.
— Górny kraniec, „dwudziestego ósmego” numeru znajduje się o dziesięć stóp niżej od dolnego krańca numeru „dwudziestego siódmego”.
— Chcesz przez to powiedzieć, Kurzawa, żeśmy nic nie dostali?
— Gorzej, dostaliśmy o dziesięć stóp mniej, niż nic.
Krótki biegiem podskoczył ku rzeczce. W pięć minut później wrócił. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Joy kiwnął potakująco głową. Bez słowa usiadł na pniu i siedział tak, patrząc uporczywie na śnieg przed swojemi kierpcami.
— Niema co — trzeba zwinąć obóz i wracać do Dawsonu — rzekł Kurzawa, zabierając się do zwijania koców.
— Bardzo mi przykro, Kurzawa — odpowiedziała Joy — to wszystko przeze mnie.
— Nie szkodzi — odpowiedział — to się zdarza.
— Ale to moja wina, tylko moja, — powtarzała uporczywie. — Wiem, że tatuś wytyczył dla mnie dział niedaleko działu odkrycia, dam panu swój dział.
Potrząsnął przecząco głową.
— Krótki! — prosiła.
Krótki potrząsnął głową i zaczął się śmiać.
Był to kolosalny śmiech. Chichot i coraz to nowe wybuchy śmiechu zamieniały się w rozgłośne rżenie.
— Nie myślcie, że to atak histeryczny — tłumaczył, — czasami istotnie bajecznie się bawię. I oto właśnie taki wypadek.
Przypadkiem spojrzał na miskę ze złotem. Podszedł ku niej i kopnąwszy ją z powagą rozsypał złoto.
— Nie nasze — rzekł — należy do tego cymbała, którego wczoraj o pięćset stóp odsadziłem. A do mnie należy czterysta dziewięćdziesiąt stóp gruntu... który jest jego gruntem. Chodźmy, Kurzawa. Kuśtykajmy znowu do Dawsonu. Ale gdybyś mnie chciał zabić, wiedz, że ani palcem nie ruszę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.