Przejdź do zawartości

Wycieczki pana Brouczka/Tom I/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Svatopluk Čech
Tytuł Wycieczki pana Brouczka
Wydawca Nakład "Biblioteki Romansów i Powieści"; Nakładem księgarni Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1891
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Nitowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Rozdział eteryczny: Pajęczyna, fijołki, motyle skrzydła, sonety, rosa poranna, rozpacz zawiedzionéj miłości, romantyczna ucieczka oknem.

Grająco urządzone drzwi wydały kilka miłych akordów i do komnaty wpłynęła (nie mam właściwszego wyrazu dla określenia nieskończenie lekkiego chodu) najpowabniejsza pod słońcem istota, podobna do téj, która z promienia księżyca w noc majową zsuwa się w objęcia poetycznych marzycieli ziemi — naturalnie w ich fantazyi. Szerząc dokoła woń fijołków i jaśminów, zbliżała się do obecnych eteryczna postać dziewicy z rozpuszczonemi około jasnéj główki włosami, którą przykrywał błękitny dzwonek kwiatu... Odziana była w przezroczystą niemal szatę, tkaną niby z pajęczéj przędzy, parę motylich skrzydeł miała u ramion, a zamiast trzewików — złociste kwiatki na nóżkach. Była to postać tak niepochwytna, że mimowoli zatrzymywałeś oddech, aby pod jego tchnieniem nie rozpłynęła się w powietrzu; tak leciuchna, że...
Patrzcie! Pióro moje, chcąc oddać ową eteryczną niepochwytność, poczęło tak eteryczne kreślić litery, że dla wzroku cielesnego nie pozostało z nich ani śladu na papierze.
Eterea, trzymając w idealnie drobnych rączkach łodygi wysmukłe dwóch śnieżnéj białości kwiatów, pozdrowiła gości głosem, podobnym do echa hymnu anielskiego:

— Piosenki wam niosę, piosenki te moje,
Błyszczące, jak słońca promienie w krysztale;
Ich dźwiękiem niebieskie otworzę podwoje,
A nędznych krytyków nie boję się wcale!

Piosenką sprowadzę czar na was ja słodki;
Pieśń moja tak wonna, jako kwiatek astru,
A miękka jak jedwab, lub jako sierść kotki —
A czysta, jak biała czara z alabastru.

I dźwięczy pieśń moja jak harfa Eola,
Jak dźwięki multanek przy tańcu wiosennym,
Gdy kwieciem i trawką zielenią się pola.

Jak pieśni cheruba w niebieskiéj krainie,
Gdy z lutnią swą stanie przed tronem promiennym —
Tak moja pieśń słodko i błogo wciąż płynie!

Błękitny klęczał przed nią, z rękoma na krzyż złożonemi w niemém zachwyceniu; a gdy mu podała jeden z dwóch trzymanych kwiatków białych, przycisnął go do ust namiętnie.
Eterea z drugim kwiatkiem zbliżyła się do pana Brouczka.
Bohater nasz przyznaje, że nie mógł wprawdzie oprzéć się wrażeniu, jakie na niego ta istota wywarła, ale chętniéj w tym razie byłby powitał nieeteryczną kucharkę z misą gorącego rosołu. Pomimo to, pomny nauk Błękitnego, ukląkł przed nią na jedno kolano i jako tako zdołał wypowiedziéć:
— Moje uszanowanie pani!
Eterea, trzymając nad nim wyciągnięte ręce miniaturowe, śpiewała:

— Od ciebie wieje czar, jak od Meduzy,
Pod wzrokiem twoim serce mi omdlewa,
A w piersi coś mi dziwnie słodko śpiewa;
Na ustach czuję pocałunek Muzy.

A w rysy twoje duch mój się zagłębia,
Jak nurek w morze po cenne korale.
Ja wzrokiem czystym białego gołębia
Będę w twarz twoją wpatrywać się stale.

Tak wzrok dziecięcia wabi piękny opal
Pięknym swym blaskiem — i tak duszę gwebra
Wciąż wabi płomień: „Skrzydła sobie popal!”

Tak dromaderów w stepie białe żebra
Nęcą ku sobie lwa — i tak w ramiona
Pustyni leci gnana wichrem zebra!

Pan Brouczek pobożnie słuchał tych wzniosłych wierszy i przyjął biały kwiat, który mu Eterea podała z uśmiechem. Trzymał go w ręce, nie wiedząc, co ma z tym fantem zrobić.
— Zdaje się, że ci selenici mają bzika na punkcie kwiatów — mówił do siebie.
— Bardzo piękny kwiatek — rzekł po chwili milczenia, aby jakkolwiek zawiązać rozmowę. — A jaki duży!.. To już nie jest dzwonek, ale dzwon, a pełen rosy aż po brzegi!
— Tak, najczystszéj rosy porannéj — przerwał starzec. — Prawdziwy nektar; tylko spróbuj!
Pan Brouczek popatrzył na staruszka z uśmiechem, uważając te słowa za żart z jego strony. Jednakże gospodarz mówił to zupełnie poważnie i zachęcał daléj:
— No, pij!
Nasz bohater zadość uczynił żądaniu i z uśmiechem nawpół rozpaczliwym napił się nieco z kwiecistego kielicha.
Była tam istotnie czysta rosa, ot — woda bez smaku. Rumieniec wtedy wystąpił mu na twarz, że się dał namówić do tak komicznego błazeństwa. Kwiatek zatknął z niechęcią w dziurkę od surduta, mrucząc pod nosem:
— Nie ulega wątpliwości: temu filozofowi brak kilku klepek we łbie!
Eterea pożegnała gości następującym sonetem:

— Już się rozpływam, jak kwiatka pięknego
Zapach na wiosnę; ale w blasku słońca
Wrócę, jak motyl, co skrzydełkiem trąca
Kwiatek i ciągle powraca do niego.

Wrócę i struny swéj lutni poruszę,
Będę dobywać z nich piosenki drżące.
A dźwiękiem lutni w menad pląs tchnę duszę,
W taniec indyanów, lub w Etnę dymiącą.

Czarownym głosem, co go słowik dał mi,
Z mych ust dobędę trel, jak piękna Irys;
Potém zatańczę lekką nóżką Almy.

Tragedyi złoty przypnę sobie kirys;
Z pod mego dłuta wyjdzie z ciałem palmy
Juno — bogini, Izys i Ozyrys!

Po téj obietnicy wypłynęła z pokoju na swych skrzydłach motylich.
Lunobor zwrócił się z dumą do Brouczka:
— No, cóż powiesz o mym klejnocie? Czyż nie jest ogładzony przez wykształcenie ze wszystkich stron? Jedynie gwoli tobie zniżyła się do wyrażenia myśli w obrazach ziemskich, które zresztą zna lepiéj, niż wszyscy nasi badacze ziemi razem. Gdybyś był posłuchał, jak w swych sonetach opiewa czar księżycowéj przyrody! Za chwilę wróci tu z harfą i fletem, z paletą i dłutem, z toporkiem rzeźbiarskim i z maską dramatyczną... a wówczas dopiero będziesz zdumiony wobec jéj wszechstronnego wykształcenia i na skrzydłach wszystkich sztuk pięknych wzniesiesz się do krain piękna. Ja zaś na zakończenie téj duchowéj uczty przyniosę drugi rozdział swéj „Estetyki.“
Po tych słowach czcigodny starzec opuścił izbę, a Brouczek załamał ręce.
— Jak widzę, nie dostanę tu ani nawet łyżki polewki! Ten stary brodacz zrobił sobie ze mnie prostą zabawkę. A tu jeszcze mam słuchać drugiego rozdziału i brząkania na harfie!... O! Boże! Żebym mógł się znaléźć o tysiąc mil ztąd w téj chwili!
Wtém wzrok jego padł na poetę księżycowego, co nabawiło go nowéj trwogi.
Selenita wił się po podłodze jak w kurczach śmiertelnych, rwał sobie włosy, drapał piersi i jak szalony tłukł głową o podłogę.
— Na miłość boską! co waćpan robisz, panie Błękitny! — zawołał przestraszony Brouczek. — Co się panu stało?
— I ty się pytasz jeszcze, wrogu szczęścia mego, coś moich snów królowę snom mym wydrzéć śmiał?! O! skończ już męki moje, męki Tantalowe; na mą głowę zrzuć ciężar wszystkich lądów skał!! — zaśpiewał selenita.
— A toż co? Nie, to już szczyt waryactwa! Jeślim dobrze zrozumiał twoje bełkotanie księżycowe, sądzisz, żem ci zbałamucił twoją Etereę! Upewniam waćpana, że mi się to ani śniło nawet; powiem zresztą otwarcie, że takie zefirowe powaby wcale nie przypadają do mego gustu. Wątpię także bardzo, abym i ja mógł odpowiedziéć choć w części jéj wymaganiom księżycowym! I co panu dało powód do takich myśli szalonych? Może te jéj wiersze, w których, o ile sobie przypominam, zdaje się, nazwała mnie dromaderem, lwem, zebrą, kotem i czémś jeszcze?... Nie sądź pan, aby zakochała się w człowieku, którego ledwie jeden raz w życiu widziała.
— O, jedno mgnienie starczy, jedna krótka chwila, by grot miłości przeszył piersi!.. Cha, cha, cha, cha!... Szał mnie porywa! Uchodźmy ztąd! Tu wieje czarnéj jéj zdrady prąd!
— Ztąd precz? A i owszem, jestem gotów umknąć chociażby na koniec świata z nory filozoficznéj, gdzie nawet suchara zapleśniałego niéma.
Selenita podbiegł do okna.
— Tędy? — zawołał pan Brouczek. — Aha! gwizdniesz zapewne na swego konia?
— Z takich miejsc i wobec takich okoliczności — objaśniał Błękitny — spuszczamy się zwykle na rycerskich szarfach lub na podwiązce ukochanéj istoty. Dla mnie w tym razie wystarczy od biedy i niemy świadek mych boleści.
To mówiąc, przywiązał koniec prześcieradła, które mu zamiast chustki do nosa służyło, do okna i spuścił się po niém na dół.
Pan Brouczek z początku wahał się pójść śladem towarzysza. Wtém zdało mu się, że za drzwiami słyszy kroki filozofa z rękopisem i miłe akordy harfy — to dodało mu bodźca i w jednéj chwili poszedł za przykładem Błękitnego. Aliści ręce spocone nie utrzymały prześcieradła, mocno przesiąkłego łzami, i nasz bohater w mgnieniu oka ześlizgnął się na dół — na szczęście wprost za plecy poety, na grzbiet konia skrzydlatego, który natychmiast wzniósł się wysoko w powietrze.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Svatopluk Čech i tłumacza: Jan Nitowski.