Wspomnienia z wygnania 1865-1874/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
Religia.

Trudno wymagać od ludzi, których nikt nie uczy, żeby rozumieli, co to jest religia, żeby pojeli co znaczy człowiek istotnie religijny. Grunt jest dobry, ale cóż, kiedy nie ma go kto uprawiać. Pop uważa swój stan jako rzemiosło, i byle odprawił swoją obiednią (mszą), o nic się więcéj nie troszczy. Naturaloie, że chrzty, śluby, pogrzeby lub inne obrządki, za które mu płacą, wypełnia z ochotą, ale nie obchodzi się bez targu, godzinami czasem trwającego. Pouczać zaś lud, oświecać go, umacniać w wierze, to już od tego ręce umywa, wszak za to mu nie płacą. Choćby miał nawet dobre chęci, nie mógłby, bo wiedza jego mało się różni od reszty chłopów. Spowiedzi przestrzega i pilnuje bardzo, żeby każdy jego parafanin odbył ją w czasie wielkiego postu, bo za to każdy musi mu zapłacić. Przy konfesyonale nawet, targ nie ustaje, jeżeli kto ma dużo grzechów, to wtedy tylko rozgrzeszenie otrzyma, jeżeli datek jego będzie odpowiedni wielkości winy.
Datki jednsk nie są zbyt wielkie, 5 lub 10 kop. wystarcza.
Siemion, o którym już mówiłem, przysięgał mi, że gdy raz zdarzyło mu się przez dwa lata nie być u spowiedzi, pop nie chciał żadnym sposobem dać mu rozgrzeszenia, uzyskał je dopiero, gdy obiecał przynieść mu kwartę wódki. Za autentyczność faktu ręczyć mogę.
Żeby przynajmniéj nieuctwo popów zastąpić mogły książki! Ale książek nie ma, a jeżeli się zaś jakie napotka, to drukowane w staro cerkiewnym języku dla bardzo nie wielu zrozumiałym. Zresztą nigdy nikt się z książki nie modli, ani żadnéj nie czyta.
Nabożeństwo zasadza się wyłącznie na biciu pokłonów, żegnaniu się, z powtarzaniem zawsze tych samych słów: Hospodi pomiłuj (Panie zmiluj się).
Jednak, jak mówiłem, grunt jest dobry. Nie zdarzyło mi się nigdzie widzieć tak wielkiego miłosierdzia, jak w Rosyi. Już nie mówię tu o wielkich miastach, szczególniéj Moskwie, ale w nędznym i lichym Solwyczegodsku żaden żebrak nie przejdzie koło domu, choć najbiedniejszego, żeby nie został opatrzony albo drobną monetą, albo kawałkiem chleba. A żebraków tych jest bardzo wielu, chodzą od domu do domu i przed każdym, na bardzo żałosną jednostajną nutę śpiewają:
— Miłościnki radi Christa (Jałmużny w imię Ohrystusa) i zbierają kopiejki lub kromki chleba. Po wsiach jest to samo. Mieszkaniec tutejszy udający się na robotę do Petersburga albo Moskwy, idzie bez grosza pieniędzy i żadnych zapasów, a jest pewnym, że zajdzie o proszonym chlebie. W każdéj wiosce po drodze, znajdzie i pożywienie i przytułek, dany mu z największą chęcią, przez każdego włościania dla miłości Chrystusa Pana. Są skąpi, gdy idzie o ofiary pieniężne, ale i od tych się mie wymawiają, gdy się przekonają, że istotnie dać potrzeba.
Posty zachowują z niesłychaną skrupulatnością, a są one o wiele uciążliwsze od naszych, bo w dni postne nie wolno używać ani mleka, ani masła, ani jaj; niektórzy nawet Moskale wstrzymują się od cukru i ryb. Przytém posty rosyjskie są liczniejsze od naszych, gdyż oprócz dwóch dni w tygodniu, tj. środy i piątku, poszczą w wigilią do każdego święta, a święta są tam bardzo liczne. Nie dość na tém; oprócz wielkiego postu i adwentu poszczą cztery tygodnie przed uroczystością św. Piotra i dwa tygodnie przed Wniebowzięciem Najśw. Maryi Panny. Naczynia kuchenne, talerze, łyżki, postne mają osobne, a mięsne osobne. Główną jednak treść ich wiary, stanowi zabobon. Wierzą w rozmaitego rodzaju złe duchy, w tak zwany leszyj; i tak jest leśnoj (leśny), wodianoj (wodny), ługowoj (łączny), polewoj (polny), domowoj (domowy) i t. d., ten ostatni jest najwięcéj poważany, bo najniebezpieczniejszy.
Raz kupiłem na targu czaraą kurę, żeby nadrugi dzień rosół z niéj ugotować. Gdym ją przyniósk do domu, znajdował się właśne w kuchni mój gospodarz, dyak, prawie juź pop. Ledwiem kurę wypuścił z koszyka, zaczął kiwać głową i rzekł:
— Wy źle zrobili, że kupili taką kurę.
— Dla czego?
— Nasz domowoj nie lubi czarnego koloru, on ją w nocy udusi.
— Jaki domowoj? nie wiedziałem jeszcze wtedy o jego istnieniu.
— Rozumie się leszyj (czart) odpowiedział.
— Zobaczysz ojcze dyakonie, że on będzie się bał polskiéj kury zaczepić. Żeby cię przekonać, zostawię ją przez cały tydzień przy życiu, chociaż zamierzałem kazać ją zarżnąć jutro, a ręczę, że jéj się nie nie stanie.
— Uwidite (zobaczycie) odpowiedział.
Po tygodniu zawołałem go i pokazałem moją, czarną kurę zdrową i wesołą.
— A co, czy nie mówiłem wam, że się polskiéj kurze nic złego nie stanie?
— Prawda, odrzekł, ale z tego wnioskuję, że wy musicie mieć z nim jakie konszachty.
Oto przekonanie duchownego, który wkrótce miał zostać popem.
Przeprawiałem się jednéj nocy podczas burzy przez rzekę do miasta. Przewoźnicy ciągle żegnali się i powtarzali: Hospodi pomiłuj. Jeden z nich ofiarował zapalić przed obrazem Św. Mikołaja świeczkę, jeżeli się szczęśliwie na drugi brzeg dostaniemy, co w istocie po godzinnéj przeprawie nastąpiło. Gdyśmy wysiedli na ląd, mówię do przewoźnika:
— Idźże zapalić świeczkę przed świętym Mikołajem.
— Oto jemu, i tu pokazał figę, a nie świeczka. Teraz mi już niepotrzebny.
Jeden z naszych wygnańców kochał się w Moskiewsce bardzo pobożnéj, która za nic w świecie nie byłaby opuściła obiedni (mszy) w niedzielę i spowiedzi wielkanocnéj i doznawał wzajemności.
Razu jednego, gdym był u tego Polaka, jego kochanka przyszła prosto od spowiedzi. Witamy się, winszujemy, jak tam jest w zwyczaju; potém on pyta się jéj, czy wyznała popu, że kocha Polaka.
— Oczywiście, ale tak mu to cicho powiedziałam, że nie mógł usłyszeć.
Z tych kilku przytoczonych przykładów wnioskować można o uczuciach religijnych tamtejszego ludu. Formy oni zachowują, i nie dziwiłoby mnie, gdyby zbrodniarz, przed zadaniem ciosu śmiertelnego zrobił znaki krzyża i powtórzył: Hospodi pomiłuj! Hospodi błogosłowi! (Panie błogosław!) Hospodi pomogi! (Panie pomóż!).
Wszystkie czary, gusła, szepty, uroki, zamówienia, wróżby, elixiry zakorzenione są wśród całego rosyjskiego narodu; istotą najwyższą, najdoskonalłszą jest Car! Oni cara swego kochają z całéj duszy, z całego serca. Jestem przekonany, że gdyby car żądał wielkiéj jakiéj ofiary od narodu, uzyskałby ją natychmiast. Gdyby potrzebował pieniędzy, miliony rubli by mu złożono, gdyby żądał żołnierzy, wszyscyby się rzucili do broni.
Młodzi rekruci, których biorą do wojska, wcale na swój los nie narzekają, a cóż, powiadają, siedm lat przesłużyć, to nie wiek, a świat zobaczę. Płaczą matki, starzy ojcowie, to rzecz bardzo naturalna, ale młodzież idzie z ochotą. Car i Matuszka (matka) Rassija, są dla nich wszystkiém, a szczególniéj Car.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.